Witajcie
: 16 maja 2018, o 23:37
Hej, jestem tu po raz pierwszy. W zasadzie nie do końca się z tego cieszę, bo to oznacza, że jest już naprawdę źle. Takie rozwiązania to dla mnie naprawdę ostateczność ze względu na strach, wstyd i milion innych nieprzyjemnych odczuć. Ale skoro już tu jestem to pokrótce tylko napiszę, że oczywiście jestem nerwicowcem. Ostatnio w totalnym już chyba dołku. Powoli przestaję widzieć w czymkolwiek sens. Cierpię na to od lat o czym długo nie wiedziałam (jestem już po 30), strzeliło mnie najmocniej ok 10 lat temu i od tego czasu to pasmo nieszczęść. Nieszczęśliwa miłość, potem totalna derealka przez pół roku, myślałam, że odjadę. Utrata pamięci, wieczny lęk, bezsenność, bóle głowy...Jakoś wyszłam i daje radę bez leków -z tego jednego jestem dumna. Ale mimo, że derealka minęła, potem często wracała, mam wrażenie, że już nic nie jest takie jak przed, że chyba ona nawet ciągle jest, a ja po prostu nauczyłam się z nią żyć. Jak się unormowałam to na siłę szukałam zastępstwa, które wypełniłoby pustkę w sercu. Neurotyczna potrzeba miłości...chyba tak to idzie. No i trafił się ktoś totalnie nie dla mnie i tkwię w nieszczęściu, nie umiejąc odejść ze strachu przed byciem samym. Przyjaciół nie mam, nie umiem zawiązywać znajomości. Mam fobie, że jestem wiecznie oceniania, że przecież nie da się mnie lubić, bo to, bo tamto. Nikt o mnie nie pyta, nikt o mnie nie pamięta. Wystarczy, że cokolwiek w kimś mi się na milimetr nie spodoba i ucinam wszystko, palę mosty, nie umiem nic utrzymać, bo wszystko mnie zbyt stresuje. Każda rozmowa z drugą osobą to taki stres, że zalewa mnie pot. No i cóż...Ani ja całkiem głupia, ani ja całkiem brzydka, ale całkiem nieszczęśliwa i rozgoryczona, że całym moim życiem kieruje coś czego nie widać. Gówniana nerwica każe non stop podejmować wybory, których nie chce, byleby bez zbędnego ryzyka. Nie znoszę siebie, mogłabym już w sumie nie istnieć, ale mam dzieci i tylko to trzyma mnie przy życiu. Przepraszam, że rozwlekły opis. Musiałam z siebie zrzucić choć cokolwiek, choć tą kroplę w morzu mojego nieszczęścia...