Cześć!
: 16 kwietnia 2018, o 21:12
Witam wszystkich. Zarejestrowałem się niedawno bo tak czytać i nie dawać nic od siebie to aż nie wypada Jeżeli będę miał jak pomóc - z wielką chęcią pomogę.
Teraz ''trochę'' mojej wyczerpującej historii :
Skończyłem wczoraj 20 lat. Pierwsze '' poważne'' objawy zauważyłem jakoś po sylwestrze. Odszedłem wtedy z mojej pierwszej pracy, do której poszedłem zaraz po maturach. Dobrze tam płacili , ale jakoś nie odpowiadały mi godziny pracy i towarzystwo. Pamiętam też, że czułem pewien niepokój. Jak wykonywałem pracę to wydawało mi się, że panowie z Ukrainy nabijają się za moimi plecami, nawet nie mam pojęcia z jakiego powodu. Oglądałem się za siebie co chwilę. Ba. Wychodziłem co 15 minut do łazienki żeby zobaczyć czy czegoś nie mam na plechach .
W połowie stycznia zaczęła się pojawiać stopniowo derealizacja (swoją drogą teraz to się wprowadziła chyba na stałe). Pamiętam ten strach, że mam uszkodzony mózg albo, że to jakaś ciężka choroba psychiczna. Później zaczął mi dokuczać ogólny stres (nie lęk). Starałem się nie wychodzić z domu co oczywiście było błędem. I tak to właśnie mijały sobie dni
Pierwszy atak paniki pamiętam doskonale. Oglądałem wtedy jakiś film na laptopie. Nagle zaczęło mi się robić gorąco. Olałem sprawę, lecz nie na długo. Poczułem mocne uderzenie z tyłu głowy, jakby ktoś przywalił mi kijem . Ciśnienie skoczyło, natychmiastowa derealizacja, drgawki. Myślałem, że to koniec mojego młodego życia. Pojechałem do przychodni, w której moja ciocia jest pielęgniarką. Rzeczywiście ciśnienie było wysokie. Dostałem jakieś leki i wróciłem do domu pełen obaw o jakieś nowotwory, padaczki itp. Zaczęło się chodzenie po lekarzach. Podstawowe badania - OK, kardiolog - OK, więc co mi jest?! Rodzicom póki co o niczym nie mówiłem. Zaczął się punktowy ból z tyłu głowy, w prawej części i znowu szpital. Diagnoza - nerwica . I znowu dni mijały z objawami , nie było dnia, w którym czułbym się odrobinę lepiej.
Któregoś dnia coś we mnie pękło. Nie fizycznie, ale psychicznie . Jak do tej pory nie ukazywałem emocji, tak po powrocie mamy z pracy rozpłakałem się. Powiedziałem o wszystkim, o lękach, o dolegliwościach fizycznych. Miałem pewność, że wieść o mojej nienormalności, chorobie psychicznej, o upośledzeniu rozejdzie się szybko, ale mnie już to nie interesowało bo widziałem siebie w szpitalu psychiatrycznym, zamknięty w pomieszczeniu bez klamek, na silnych lekach, po których miałbym zrobioną papkę z mózgu. Myliłem się. Mama wysłuchała mnie ze zrozumieniem (co mnie zdziwiło bo moja rodzina jest dość ''specyficzna'') i powiedziała mi, że mi pomoże. Zadzwoniła do do mojej cioci i wzięła numer do polecanego psychoterapeuty. Wizyta umówiona, ale objawy wciąż się nasilały.
Na pierwszej wizycie wszystko opowiedziałem, miła Pani potwierdziła, że to zaburzenia lękowe. Odczułem tymczasową ulgę. A dlaczego tymczasową? A no dlatego, że zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego u mnie te lęki występują. Przecież jestem młodym chłopakiem, duszą towarzystwa (ponoć ), podstawowe badania (tj. krew, mocz no i tarczyca) OK, więc o co chodzi? I teraz klasyka banału. A co jeśli lekarze się pomylili? Co jeśli psychoterapeuta źle mnie zrozumiał i tak na prawdę mam nowotwór, ciężką chorobę psychiczną? Męczyły mnie te pytania, co z kolei wywoływało też lęk. Takie pytania przychodzą do tej pory, ale staram się je logicznie tłumaczyć. Na kolejnych wizytach poznawałem techniki relaksacyjne, tłumaczono mi, że to nie jest ciężka choroba, że ogólnie poradzimy sobie Lecz nie znałem ciągle przyczyny moich lęków. Teraz byłem łącznie na ok. 8 wizytach i nie znam przyczyny. To trochę mnie dołuje.
Ostatnio przypomniało mi się , że dwa lata temu jechałem na mazury samochodem i też dostałem takiego płytkiego, ciężkiego oddechu. W przeszłości pojawiała się taka 10sekundowa derealizacja, głównie w markecie, ale nie zwracałem na to uwagi. Przed wyjściem z domu, jak mam jechać do siostry, brata, kogokolwiek to trzęsą i pocą mi się ręce. Czuje ogólne napięcie. I teraz ciekawostka. Jak dam kroka za drzwi to pojawia się momentalnie derealizacja Nie podejrzewam u siebie fobii społecznej, tym bardziej miałem i mam dobre kontakty z ludźmi itp. Z takich rzeczy to tylko to, że jak siedzieliśmy przy rodzinnym stole z tatą (rodzice się rozwiedli) to był zawsze brat, który mnie upokarzał, mówił, że jestem zerem bo nie udało mi się zaliczyć matury z matematyki ( bardzo się skupiłem na językach z których miałem bardzo dobre wyniki, ale zaliczam za rok), że ogólnie jestem debilem, kretynem i żebym wziął się w garść (!). Ja siedziałem cicho, bałem się odezwać.Czułem szydzenie siostry, szwagierki. Czułem, że uważają mnie za frajera. I tak mam do tej pory, choć powoli z tym walczę i mi się udaje. Teraz jak brat mnie obraża publicznie to albo dostaje mocną ripostę albo dostaje równie bolesnego kopa ) Takie już mam z nim kontakty niestety i nie zależy mi na lepszych. Ale już kończąc wypowiedź. Poczułem się wczoraj jak dawniej (swoją drogą uczucie nie do opisania) po tym jak pojechałem do siostry na kolację, pogadałem na błahe tematy ze szwagrem. Czułem się z siebie jakiś zadowolony. Zero lęku. Dzisiaj rano podobnie choć teraz pod wieczór wszystko wraca bo ''NO JAK TO TAK MOŻNA JUŻ 4 MIESIĄCE, JA CHCE JECHAĆ NA WAKACJE ZDROWY!''. Jednak staram się z tym walczyć To tyle tego bardziej istotnego i dziękuję jeśli ktoś rzucił okiem
PS. Pogorszeniu uległa też pamięć ) I to dość mocno.
Teraz ''trochę'' mojej wyczerpującej historii :
Skończyłem wczoraj 20 lat. Pierwsze '' poważne'' objawy zauważyłem jakoś po sylwestrze. Odszedłem wtedy z mojej pierwszej pracy, do której poszedłem zaraz po maturach. Dobrze tam płacili , ale jakoś nie odpowiadały mi godziny pracy i towarzystwo. Pamiętam też, że czułem pewien niepokój. Jak wykonywałem pracę to wydawało mi się, że panowie z Ukrainy nabijają się za moimi plecami, nawet nie mam pojęcia z jakiego powodu. Oglądałem się za siebie co chwilę. Ba. Wychodziłem co 15 minut do łazienki żeby zobaczyć czy czegoś nie mam na plechach .
W połowie stycznia zaczęła się pojawiać stopniowo derealizacja (swoją drogą teraz to się wprowadziła chyba na stałe). Pamiętam ten strach, że mam uszkodzony mózg albo, że to jakaś ciężka choroba psychiczna. Później zaczął mi dokuczać ogólny stres (nie lęk). Starałem się nie wychodzić z domu co oczywiście było błędem. I tak to właśnie mijały sobie dni
Pierwszy atak paniki pamiętam doskonale. Oglądałem wtedy jakiś film na laptopie. Nagle zaczęło mi się robić gorąco. Olałem sprawę, lecz nie na długo. Poczułem mocne uderzenie z tyłu głowy, jakby ktoś przywalił mi kijem . Ciśnienie skoczyło, natychmiastowa derealizacja, drgawki. Myślałem, że to koniec mojego młodego życia. Pojechałem do przychodni, w której moja ciocia jest pielęgniarką. Rzeczywiście ciśnienie było wysokie. Dostałem jakieś leki i wróciłem do domu pełen obaw o jakieś nowotwory, padaczki itp. Zaczęło się chodzenie po lekarzach. Podstawowe badania - OK, kardiolog - OK, więc co mi jest?! Rodzicom póki co o niczym nie mówiłem. Zaczął się punktowy ból z tyłu głowy, w prawej części i znowu szpital. Diagnoza - nerwica . I znowu dni mijały z objawami , nie było dnia, w którym czułbym się odrobinę lepiej.
Któregoś dnia coś we mnie pękło. Nie fizycznie, ale psychicznie . Jak do tej pory nie ukazywałem emocji, tak po powrocie mamy z pracy rozpłakałem się. Powiedziałem o wszystkim, o lękach, o dolegliwościach fizycznych. Miałem pewność, że wieść o mojej nienormalności, chorobie psychicznej, o upośledzeniu rozejdzie się szybko, ale mnie już to nie interesowało bo widziałem siebie w szpitalu psychiatrycznym, zamknięty w pomieszczeniu bez klamek, na silnych lekach, po których miałbym zrobioną papkę z mózgu. Myliłem się. Mama wysłuchała mnie ze zrozumieniem (co mnie zdziwiło bo moja rodzina jest dość ''specyficzna'') i powiedziała mi, że mi pomoże. Zadzwoniła do do mojej cioci i wzięła numer do polecanego psychoterapeuty. Wizyta umówiona, ale objawy wciąż się nasilały.
Na pierwszej wizycie wszystko opowiedziałem, miła Pani potwierdziła, że to zaburzenia lękowe. Odczułem tymczasową ulgę. A dlaczego tymczasową? A no dlatego, że zaczęliśmy się zastanawiać dlaczego u mnie te lęki występują. Przecież jestem młodym chłopakiem, duszą towarzystwa (ponoć ), podstawowe badania (tj. krew, mocz no i tarczyca) OK, więc o co chodzi? I teraz klasyka banału. A co jeśli lekarze się pomylili? Co jeśli psychoterapeuta źle mnie zrozumiał i tak na prawdę mam nowotwór, ciężką chorobę psychiczną? Męczyły mnie te pytania, co z kolei wywoływało też lęk. Takie pytania przychodzą do tej pory, ale staram się je logicznie tłumaczyć. Na kolejnych wizytach poznawałem techniki relaksacyjne, tłumaczono mi, że to nie jest ciężka choroba, że ogólnie poradzimy sobie Lecz nie znałem ciągle przyczyny moich lęków. Teraz byłem łącznie na ok. 8 wizytach i nie znam przyczyny. To trochę mnie dołuje.
Ostatnio przypomniało mi się , że dwa lata temu jechałem na mazury samochodem i też dostałem takiego płytkiego, ciężkiego oddechu. W przeszłości pojawiała się taka 10sekundowa derealizacja, głównie w markecie, ale nie zwracałem na to uwagi. Przed wyjściem z domu, jak mam jechać do siostry, brata, kogokolwiek to trzęsą i pocą mi się ręce. Czuje ogólne napięcie. I teraz ciekawostka. Jak dam kroka za drzwi to pojawia się momentalnie derealizacja Nie podejrzewam u siebie fobii społecznej, tym bardziej miałem i mam dobre kontakty z ludźmi itp. Z takich rzeczy to tylko to, że jak siedzieliśmy przy rodzinnym stole z tatą (rodzice się rozwiedli) to był zawsze brat, który mnie upokarzał, mówił, że jestem zerem bo nie udało mi się zaliczyć matury z matematyki ( bardzo się skupiłem na językach z których miałem bardzo dobre wyniki, ale zaliczam za rok), że ogólnie jestem debilem, kretynem i żebym wziął się w garść (!). Ja siedziałem cicho, bałem się odezwać.Czułem szydzenie siostry, szwagierki. Czułem, że uważają mnie za frajera. I tak mam do tej pory, choć powoli z tym walczę i mi się udaje. Teraz jak brat mnie obraża publicznie to albo dostaje mocną ripostę albo dostaje równie bolesnego kopa ) Takie już mam z nim kontakty niestety i nie zależy mi na lepszych. Ale już kończąc wypowiedź. Poczułem się wczoraj jak dawniej (swoją drogą uczucie nie do opisania) po tym jak pojechałem do siostry na kolację, pogadałem na błahe tematy ze szwagrem. Czułem się z siebie jakiś zadowolony. Zero lęku. Dzisiaj rano podobnie choć teraz pod wieczór wszystko wraca bo ''NO JAK TO TAK MOŻNA JUŻ 4 MIESIĄCE, JA CHCE JECHAĆ NA WAKACJE ZDROWY!''. Jednak staram się z tym walczyć To tyle tego bardziej istotnego i dziękuję jeśli ktoś rzucił okiem
PS. Pogorszeniu uległa też pamięć ) I to dość mocno.