Siemanko, tutaj moja paranoja
: 4 marca 2018, o 11:06
Cześć,
Nie jestem pewna czy opisywanie całej historii ma tu sens, ale w dużym skrócie od 2 lat trudno mi było zapomnieć o jednym typie, który bardzo mnie zranił i myślę, ze był to początek moich przejść. Od tamtego czasu nie mogłam już pić za dużo, bo stan kaca był dla mnie tak straszny, że chciałam tylko się zabić, lęk i panika. W te wakacje zaangażowałam się w nowy związek, dla którego początkowo nie widziałam większych nadziei, ale lato spędziliśmy cudownie, a we wrześniu wyprowadziłam się na studia do innego kraju. Oboje chcieliśmy to kontynuować na odległość i wtedy byłam pewna że to to. Wymarzony facet, jeśli wytrwa tyle czasu na odległość. W mojej głowie wszystko szło cudownie, w jego najwyraźniej nie tak bardzo.
Mojego ostatniego dnia w Polsce 2 tygodnie temu powiedział mi, że już tego nie czuje i musi się zastanowić. Kolejny tydzień przeżyłam jak w koszmarze, czekając na jego "decyzję", którą w ten poniedziałek było "to nie to, przykro mi". Od poniedziałku żyję jak we śnie, w środę miałam wizytę u terapeuty (zaczęłam tam chodzić miesiąc temu aby ratować /haha/ ówczesny związek i siebie), ale jeszcze wtedy nie mogłam powiedzieć o napach lęku, które mnie dotykają, bo sądziłam, ze to złamane serce i podły humor, i to minie. Od czwartku zaczęły się takie jazdy, że dziwię się, że jeszcze żyję.
Przychodzą o różnych porach, natrętne myśli, które sprawiają, że chcę siąść i płakać. Usiłuję je opanować, ale to jest cholernie trudne. Muszę się uczyć (studia), ale patrzę na ludzi wokół mnie i nie wiem jakim cudem coś rozumieją i są w stanie się uczyć. Żyję w trochę innym wymiarze, są chwile, kiedy wracam do normalności, patrzę na siebie sprzed, powiedzmy, kilku godzin, i myślę "Jezu, co to było?", ale w końcu to wraca.
Mam 23 lata i boję się, że nigdy już się nie zakocham. Ja wiem, że związki to nie jest najważniejszy aspekt życia i sama dla siebie muszę być filarem, ale ja się zawsze bardzo uzależniam od drugiej "połówki" i w tych czarnych momentach nie widzę sensu życia bez drugiej osoby u boku, a już najlepiej u jego boku.
No to chyba tyle.
Nie jestem pewna czy opisywanie całej historii ma tu sens, ale w dużym skrócie od 2 lat trudno mi było zapomnieć o jednym typie, który bardzo mnie zranił i myślę, ze był to początek moich przejść. Od tamtego czasu nie mogłam już pić za dużo, bo stan kaca był dla mnie tak straszny, że chciałam tylko się zabić, lęk i panika. W te wakacje zaangażowałam się w nowy związek, dla którego początkowo nie widziałam większych nadziei, ale lato spędziliśmy cudownie, a we wrześniu wyprowadziłam się na studia do innego kraju. Oboje chcieliśmy to kontynuować na odległość i wtedy byłam pewna że to to. Wymarzony facet, jeśli wytrwa tyle czasu na odległość. W mojej głowie wszystko szło cudownie, w jego najwyraźniej nie tak bardzo.
Mojego ostatniego dnia w Polsce 2 tygodnie temu powiedział mi, że już tego nie czuje i musi się zastanowić. Kolejny tydzień przeżyłam jak w koszmarze, czekając na jego "decyzję", którą w ten poniedziałek było "to nie to, przykro mi". Od poniedziałku żyję jak we śnie, w środę miałam wizytę u terapeuty (zaczęłam tam chodzić miesiąc temu aby ratować /haha/ ówczesny związek i siebie), ale jeszcze wtedy nie mogłam powiedzieć o napach lęku, które mnie dotykają, bo sądziłam, ze to złamane serce i podły humor, i to minie. Od czwartku zaczęły się takie jazdy, że dziwię się, że jeszcze żyję.
Przychodzą o różnych porach, natrętne myśli, które sprawiają, że chcę siąść i płakać. Usiłuję je opanować, ale to jest cholernie trudne. Muszę się uczyć (studia), ale patrzę na ludzi wokół mnie i nie wiem jakim cudem coś rozumieją i są w stanie się uczyć. Żyję w trochę innym wymiarze, są chwile, kiedy wracam do normalności, patrzę na siebie sprzed, powiedzmy, kilku godzin, i myślę "Jezu, co to było?", ale w końcu to wraca.
Mam 23 lata i boję się, że nigdy już się nie zakocham. Ja wiem, że związki to nie jest najważniejszy aspekt życia i sama dla siebie muszę być filarem, ale ja się zawsze bardzo uzależniam od drugiej "połówki" i w tych czarnych momentach nie widzę sensu życia bez drugiej osoby u boku, a już najlepiej u jego boku.
No to chyba tyle.