To trochę napiszę....na początek
Moja nerwica zaczęła się chyba po rozstaniu z mężem. Potem rozwód i zawalenie wartości jaką jest rodzina. A tak cholernie starałam się uciągnąć ten "wóz" by syn miał pełną rodzinę. Nie wyszło, więc poczucie, że zawiodłam. Wszystkich. Dziecko, rodziców, rodzinę męża....a mnie się rozsypały wszystkie klocki. I zaczęłam się bać, że zostanę sama....I nagle migreny, coś przeszkadzało w gardle, potem doszła arytmia. Zaczęło się bieganie po lekarzach. Badania. W tarczycy wykryli guzki więc załamka bo to pewnie rak. Tydzień z głowy....strach i panika. Biopsja ok. Do kontroli. Ostatecznie kardiolog, ktory po ekg stwierdził, że to dla niego nerwica bo opowiedziałam u ilu lekarzy byłam....więc zapaliła mi się lampka. Poszłam do psychiatry. Dostałam leki. Pół roku leczenia i decyzja lekarza by odstawić. Było ok ale tylko 4 miesiące. Od września 2017 tąpnęło z podwójną siłą i poszło w raki i lęki dotyczące przyszłości. Boję się samotności, że coś mi się stanie, mojemu dziecku, moim rodzicom....że umrą a ja sobie nie poradzę i zwariuję....albo ja umrę i co będzie z nimi......Nawet jak to piszę to boję się tego co piszę....
Chodzę na terapię ale jestem na początku tej drogi. Czytam ksiażki i staram się zrozumieć nerwicę....