Witam
: 16 lutego 2017, o 00:24
Witam.
Od kilku lat żyję z nerwicą lękową (diagnoza psychiatry). Jakś czas radziłam sobie - leki, terapia, był spokój, byłam szczęśliwa, rozwijałam swoje zainteresowania, realizowałam marzenia, żyłam pełnią życia, jednak od pewnego czasu wszystko szlag trafił. Powróciły lęki - praktycznie cały czas żyję w lęku i stresie, chociaż nie mam ku temu powodów. Nawrót po części wiążę z wejściem w związek. Spotykanie się z partnerem wywołało lawinę emocji, które zwykle spychałam gdzieś w głąb siebie. Po czasie odnoszę wrażenie, że ten spokój i jak mi się zdawało "wyleczenie" było pozorne. Być może była to jakaś skorupka, którą się otoczyłam, żeby nie czuć za wiele. Faktem jest jednak, że odczuwałam w tamtym okresie radość, szczęście, miłość.
Teraz wszystko jest w totalnej rozsypce. Jestem kłębkiem nerwów (mimo stabilnej, spokojnej realnej sytuacji życiowej), żyję w ciągłym napięciu (bóle napiętych mięśni coraz bardziej mi dokuczają), prawie nie odczuwam radości, miłości, szczęścia (jakbym utraciła zdolność odczuwania pozytywnych uczuć), samoocena zjechała dużo poniżej zera (co mnie bardzo dziwi, bo zwykle miałam wysoką). Przyłapałam się na myśli, że chyba boję się być radosna, szczęśliwa, boję się czuć miłość. Niestety odbija to się na partnerze. To, co wyprawiam, zmusiłoby każdego innego mężczyznę do ucieczki od "wariatki". Jednego dnia go kocham, jestem dobra, czuła (wtedy czuję w środku spokój, bezpieczeństwo, takie pozytywne uczucia), następnego blokuję się na niego, odtrącam, zamykam w sobie i nie potrafię z nim rozmawiać. Przyczyną może być zwykłe stwierdzenie faktu, np. świeci słońce. On mówi: jest ładna pogoda, świeci słońce, a ja "słyszę" : powinnam umyć okna, powinnam iść z psem na spacer, powinnam wyjść z domu, powinnam coś tam (tu zawsze coś wymyślę). I od razu zamykam się, blokuję i chodzę wściekła, bo przecież on kazał mi umyć okna! Nieraz dzień, dwa, trwa zanim uda mu się dotrzeć do mnie (a raczej do mojego mózgu) i porozmawiać, wyjaśnić, że miał na myśli dokładnie to co powiedział, czyli zwykłe stwierdzenie faktu, że świeci słońce. Męczy mnie bardzo takie reagowanie. Tym bardziej, że podczas tych moich wyskoków, niejednokrotnie próbuję uciekać od partnera fizycznie - pakuję się, jadę do siebie, chociaż w głębi duszy tego nie chcę. Coś jednak każe mi tak robić, nie umiem nad tym zapanować.
Lęki - jak tylko uda mi się uspokoić jedną myśl, pojawia się kolejna. Pokonam jedno, to wyłazi drugie. Jakby nerwica na siłę chciała mi udowodnić, że zawsze znajdzie się powód do życia w strachu. Nie zawsze udaje mi się nie nakręcać. W efekcie czego przychodzą smutki, dołki, czasami niefajne myśli samobójcze.
Byłam u lekarza, przepisał mi leki, ale póki co próbuję sprawę rozwiązać po części sama (zmiana myślenia, praca nad sobą), a po części przez terapię. Obecnie zmieniam psychologa i ośrodek, bo z współpracy z poprzednim przez ponad 7 miesięcy, nie wyniosłam za wiele. Raczej odnosiłam wrażenie, że terapeuta nie ma za wiele wiedzy w tym jak mi pomóc i straciłam do niego zaufanie.
Czytam powoli forum, próbuję korzystać z zamieszczonej tu wiedzy, próbuję zrozumieć swoje reakcje, zachowania, dojść źródła problemu.
Wsparcie osób, które borykają się z podobnymi problemami bardzo mi się przyda.
Od kilku lat żyję z nerwicą lękową (diagnoza psychiatry). Jakś czas radziłam sobie - leki, terapia, był spokój, byłam szczęśliwa, rozwijałam swoje zainteresowania, realizowałam marzenia, żyłam pełnią życia, jednak od pewnego czasu wszystko szlag trafił. Powróciły lęki - praktycznie cały czas żyję w lęku i stresie, chociaż nie mam ku temu powodów. Nawrót po części wiążę z wejściem w związek. Spotykanie się z partnerem wywołało lawinę emocji, które zwykle spychałam gdzieś w głąb siebie. Po czasie odnoszę wrażenie, że ten spokój i jak mi się zdawało "wyleczenie" było pozorne. Być może była to jakaś skorupka, którą się otoczyłam, żeby nie czuć za wiele. Faktem jest jednak, że odczuwałam w tamtym okresie radość, szczęście, miłość.
Teraz wszystko jest w totalnej rozsypce. Jestem kłębkiem nerwów (mimo stabilnej, spokojnej realnej sytuacji życiowej), żyję w ciągłym napięciu (bóle napiętych mięśni coraz bardziej mi dokuczają), prawie nie odczuwam radości, miłości, szczęścia (jakbym utraciła zdolność odczuwania pozytywnych uczuć), samoocena zjechała dużo poniżej zera (co mnie bardzo dziwi, bo zwykle miałam wysoką). Przyłapałam się na myśli, że chyba boję się być radosna, szczęśliwa, boję się czuć miłość. Niestety odbija to się na partnerze. To, co wyprawiam, zmusiłoby każdego innego mężczyznę do ucieczki od "wariatki". Jednego dnia go kocham, jestem dobra, czuła (wtedy czuję w środku spokój, bezpieczeństwo, takie pozytywne uczucia), następnego blokuję się na niego, odtrącam, zamykam w sobie i nie potrafię z nim rozmawiać. Przyczyną może być zwykłe stwierdzenie faktu, np. świeci słońce. On mówi: jest ładna pogoda, świeci słońce, a ja "słyszę" : powinnam umyć okna, powinnam iść z psem na spacer, powinnam wyjść z domu, powinnam coś tam (tu zawsze coś wymyślę). I od razu zamykam się, blokuję i chodzę wściekła, bo przecież on kazał mi umyć okna! Nieraz dzień, dwa, trwa zanim uda mu się dotrzeć do mnie (a raczej do mojego mózgu) i porozmawiać, wyjaśnić, że miał na myśli dokładnie to co powiedział, czyli zwykłe stwierdzenie faktu, że świeci słońce. Męczy mnie bardzo takie reagowanie. Tym bardziej, że podczas tych moich wyskoków, niejednokrotnie próbuję uciekać od partnera fizycznie - pakuję się, jadę do siebie, chociaż w głębi duszy tego nie chcę. Coś jednak każe mi tak robić, nie umiem nad tym zapanować.
Lęki - jak tylko uda mi się uspokoić jedną myśl, pojawia się kolejna. Pokonam jedno, to wyłazi drugie. Jakby nerwica na siłę chciała mi udowodnić, że zawsze znajdzie się powód do życia w strachu. Nie zawsze udaje mi się nie nakręcać. W efekcie czego przychodzą smutki, dołki, czasami niefajne myśli samobójcze.
Byłam u lekarza, przepisał mi leki, ale póki co próbuję sprawę rozwiązać po części sama (zmiana myślenia, praca nad sobą), a po części przez terapię. Obecnie zmieniam psychologa i ośrodek, bo z współpracy z poprzednim przez ponad 7 miesięcy, nie wyniosłam za wiele. Raczej odnosiłam wrażenie, że terapeuta nie ma za wiele wiedzy w tym jak mi pomóc i straciłam do niego zaufanie.
Czytam powoli forum, próbuję korzystać z zamieszczonej tu wiedzy, próbuję zrozumieć swoje reakcje, zachowania, dojść źródła problemu.
Wsparcie osób, które borykają się z podobnymi problemami bardzo mi się przyda.