oooo wreszcie znalazłam, że pisałam tutaj swoja historię
Więc może opiszę ją bardziej szczegółowo dodając ostatnie tematy
Z lękami zmagałam się już od dziecka. Dokładnie pamiętam te sytuacje. Jako małe dziecko 3letnie potrafiłam spanikować na widok muchy, zawsze bałam się pszczół, ale jak to dziecko - szybko takie sytuacje się zamazują. W wieku szkolnym dopadł mnie lęk przed zostaniem samą w domu, pamiętam tą panikę jak rodzice wychodzili do pracy

Później to jakoś się uspokoiło. Zawsze byłam przeczulona na punkcie swojego zdrowia, moja mama w pewnym czasie przechodziła nerwicę serca ja oczywiście miałam niepokój i lęki z tym związane. Potrafiłam się bać tego, że zdrętwiała mi ręka, że serce za szybko bije. Raz w szkole spanikowałam z tego powodu że jestem głodna, że coś się ze mną dzieje. Dodam, że jestem jedynaczką, zawsze miałam poukładane życie, byłam otwarta do ludzi, odważna, śpiewałam, tańczyłam i niestety też byłam i dalej jestem rozpieszczona. Nigdy nie miałam z niczym problemów, bardzo dobrze się uczyłam. W gimnazjum dopadła mnie erytrofobia

Czyli lęk przed czerwienieniem się. Nagle z pewnej siebie osoby stałam się czerwieniącą na każde wystąpienie publiczne dziewczyną - wzywanie do odpowiedzi, a nawet zwykła rozmowa z kimś powodowała myślenie o czerwienieniu się. Przepłakałam naprawdę wiele, rodzice nie wiedzieli o co chodzi, w końcu poszłam do psychologa pare wizyt trochę pomogło starałam się to ignorować. Ale bujałam się z tym jeszcze przez okres liceum i studia. Na studia dostałam się pedagogiczne przeprowadziłam się i wiodłam życie studentki będąc w związku z alkoholikiem, który już wtedy wykańczał mnie nerwowo. Ale ciągle wydawało mi się, że się wszystko ułoży on się zmieni i jakoś dawałam radę. Dodatkowo jakoś to życie studenki mi średnio odpowiadało, miasto w którym mieszkałam było ponure, współlokatorki też mało chętne do imprez. Dlatego z chęcią powracałam do rodzinnego miasta gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Po zdaniu pierwszego roku studiów i rozpoczęciu wakacji było spoko, w pewnym momencie jednak już miałam dość toksycznego związku i zerwałam 1,5roczny związek. I zaczęła się nerwica na maksa. Lęki niesamowite, niemożność uspokojenia się, od rana do wieczora potworny ból związany z lękami i atakami paniki, próbowałam, chodzilam na piwo by się wyluzować, ale to w zasadzie nie pomagało. Po jakimś czasie stan depresyjny, ruszyłam więc na badania ale ja już wiedziałam, że to głowa siadła, od razu dopuściłam do siebie taką myśl, ale to nie pomagało. Wyniki badań idealne, USG jamy brzusznej wszystko OK. Więc co psychiatra - jestem tą osobą, która nie znosi cierpienia więc jakoś wizyta nie robiła na mnie specjalnego wrażenia ŻE O JEZU IDĘ DO PSYCHIATRY. Poszłam na nfz

Lekarz popatrzył na mnie zaśmiał się skierował na badania psychologiczne i przepisał 5mg mianseryny. Fakt lekko się poprawiło, ale w międzyczasie przeczytałam o relaksacji oddechu i zaczęła się jazda bez trzymanki całodzienne duszności, kontrolowanie oddechu. Głowa bolała, ciągłe lęki wiec zapisałam się na wizytę prywatną do psychiatry. Miałam 20 lat. Lekarka wypisała escitalopram w dawce 5mg przez 4 dni później zwiększyć do 10 mg i pokazać się za 2 tygodnie. Dostałam dodatkowo lamotryginę i syrop robiony w aptece. Pierwsze 4 dni jakiś większych uboków nie było prócz tego, że wyostrzyły mi się myśli i miałam suchość w ustach. 5tego dnia obudziłam się i odczułam znaczną poprawę. W międzyczasie zrobiłam te testy psychologiczne wyszło jak bym zaburzenia lękowe i dostałam skierowanie na terapię. Była to terapia grupowa w nurcie psychodynamicznym :blabla: :blabla: Na terapii wytrzymałam może z 4-5 dni :lol: Problemy innych ludzi, czytanie swojego życiorysu, ocena innych, stawianie diagnoz w stylu, że to wszystko wina moich rodziców po prostu za bardzo mnie przytłoczyły. Codziennie wracałam z terapii i beczałam. Na wypisie otrzymałam - brak dostosowania się do grupy :mrgreen: Ale samopoczucie powoli się poprawiało lekarka po miesiącu kazała zwiększyć na 15mg i po 6ściu miesiącach w zasadzie czułam się normalnie. Z tym, że ciągle sobie pozwalałam na piwko, na winko, piwko potrafiłam wypić 1 codziennie po pracy bo lubię i mi smakuje. Stwierdziłam, że skoro biorę leki te same ciągle to po co mam płacić za wizytę będzie lepiej jak te leki będą mi przepisywać lekarze na nfz. Jakoś w 2011 roku (rok po braniu escitalopramu) poczułam się nagle gorzej. Lekarz na nfz dopisał mi do escitalopramu trittico, ratowałam się też mianseryną. Wkręciłam sobie w tym czasie zespół serotoninowy i odstawiłam wszystko z dnia na dzień. Po 2ch dniach dopadły mnie takie lęki, że nie wiedziałam jak się nazywam :yeah: :yeah: Więc z podkulonym ogonem wróciłam do mojej lekarki prywatnie, która ponownie przepisała escitalopram i powolutku na nowo zaczynałam żyć. Dojście do siebie trwało dobrych kilka miesięcy, ale później słodka sielanka, piękne życie, 0 natręctw, oczywiście alkohol był dalej obecny i czasami miałam wrażenie że mi sie pogarsza, ale wytrzymywałam ten tydzień i wszystko dochodziło do normy. Do czerwca 2016 roku było wspaniale. Nagle odczułam dołujące samopoczucie w okresie przedwakacyjnym dużo piłam piwa więc postanowiłam powiedzieć STOP i dojśc do siebie doszłam w miarę do siebie po upływie 5 miesięcy, zaliczyłam wakacje, wyjazdy i pozwalałam sobie znowu na alko :hide: W grudniu wróciła nerwica... POWIEDZIAŁAM SOBIE DOŚĆ JUŻ NIGDY NIE TKNĘ ALKOHOLU i faktycznie do dzisiaj jestem bezalkoholowa. Na wizycie lekarka kazała zwiekszyć esci na 20 mg poprawiało się silne ataki paniki minęły, ale obawy, myśli dalej we łbie, dołożyła mi do tego 10mg citalopram po kilku miesiącach poprawa znaczna, ale to jeszcze nie jest to co miałam kiedyś. 10 2017 września minęło jakoś 9 miesięcy i nie mam jeszcze tego stanu co kiedyś. Byłam przedwczoraj na wizycie escitalopram kazała odstawić w ogóle i symlę za to zestaw od przedwczoraj wygląda następująco: 20 mg citalopram 30 mg duleksytyna i 30 mg trittico. Już od wczoraj zauważyłam poprawę, jestem dobrej myśli, choć obawy o to, że po odstawieniu escitalopramu będzie gorzej mam ciągle we łbie. Że mogłam jeszcze wytrzymać, że mogłam dotrwać i na esci może doszłabym w końcu do siebie, ale z drugiej strony znowu przyszedłby kryzys i może zmiana leków faktycznie będzie OK. Na esci gdy było bardzo dobrze byłam tylko tu i teraz, zero myśli natrętnych, chęć do życia.
Mamy prawie maj 2018...miałam zmiany leków...paroksetyna razem z trittico i duloksetyną. Przez ostatnie 4 tygodnie było wyśmienicie...praktycznie w ogóle zapomniałam o nerwicy, ale spięcie brzucha dalej mi przeszkadzało...żyłam z tym....i starałam się nie skupiać na natrętnych myślach...teraz mam kryzys, co prawda jest dużo słabszy niż poprzednie kryzysy...jednak nastąpił. W poniedziałek mam wizytę, podejrzewam że będziemy schodzić z dulo a wejdę na paroksetynę. Czy to się w końcu skończy??? Została mi kontrola, spięcie brzucha i jak sobie dużo na wrzucam do głowy to wrażenie że zaraz zemdleję... jednak atak paniki to nie jest, jest to bardziej atak lęku.