Wszystko nie tak
: 29 listopada 2016, o 14:12
W sumie to już tylko wyżalić się chcę.
Wszystko się posypało. Czuję się jak w pułapce. Bez wyjścia.
Pożalę się tu na forum, bo w realnym życiu nie potrafię się przyznać do porażki, nie potrafię prosić o pomoc, wszystko tłumię w sobie...
Zacznę od tego (choć to tak naprawdę nie jest prawdziwy początek), że jakiś rok temu przeniosłam się z rodziną do nowego miasta. Zaczęłam pracę, mało ambitną ale jak na lokalne warunki dość dobrze płatną. W fabryce. Nigdy nie pracowałam w takim miejscu. Bałam się jak nie wiem, bo to wiadomo, różni ludzie, stres, wiadomo... Niby praca dla każdego no ale jednak nie miałam nigdy do czynienia z maszynami, z pracą pod presją , normami itd. O dziwo nie było tak źle. Dawałam radę. Na tyle dobrze, że po 3 miesiącach dostałam umowę na 3 lata i przeniesiono mnie na inne, bardziej wymagające stanowisko. Wymagające pod tym względem, że operatorem, czyli moim bezpośrednim przełożonym, został facet, z którym nikt nie mógł wytrzymać-nerwowym, wymagającym, pracoholikiem. Do tego samo stanowisko wymagające szybkiego podejmowania decyzji, uwagi, zwracania uwagi na drobiazgi, planowania. Byłam przerażona zmianami ale o dziwo okazało się, że operatora dało się w miarę urobić, sama praca, przez to, że tak wymagająca, sprawiała że czas w niej płynął szybko, można się było poczuć wartościowym pracownikiem, mimo , że było to najniższe stanowisko na całej linii. I najmniej płatne. No ale miałam nadzieję, naiwną, jak teraz myślę, że ktoś zauważy ogrom mojej pracy i go doceni. Brałam na siebie coraz więcej obowiązków, odpowiedzialności. Naumiałam się maszyny na tyle, że mogłam operatorowi pomagać w ustawianiu, w pracy maszyny. Ot tak, z potrzeby wiedzy. Lubię umieć. Najpierw zabrano mi ze stanowiska chłopaka, który mnie wszystkiego uczył i pomagał. Dostawałam nowych ludzi do nauki, Ukraińców, jakichś młodych chłopaczków, którzy znikali. Ciągle ktoś nowy. Niekoniecznie chętny do pracy. A z góry nacisk, żeby uczyć, pilnować norm, zasad, regulaminów. I konfliktowy operator w tle, który o ile dla mnie był ok, dla innym bywał, delikatnie mówiąc oschły. W dodatku w cfiągłym konflikcie z drugim operatorem. No nerwówka nas maksa. Gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam jednak wizję, jak to docenią moją pracę, łał, dogadałam się z panem konfliktowym, brawo ja. Zamiast tego za byle co zabierano mi premię. Np zaspałam. Zamiast o 5.30 obudziłam się o 6.00. Spóźnię się więc jakieś 15 min. Dzwonię , informuję, będę, już jadę. Jadę. Przyjeżdżam i od majstra słyszę : "co pani sobie myśli????" i godzina w plecy z dniówki. acha.
Takich sytuacji było pincet. Ten majster potrafił przerywać mi w pol zdania, albo gdy pytałam co zrobić, z kpiącym uśmiechem odpowiadał, że nie wie. Im bardziej sie starałam, tym bardziej byłam gnębiona.
Potem jeszcze się znalazł inny majster, z kompetnie innego działu, który ciągle przylatywał tylko po to, żeby wyszukać moje błędy. Potrafił robić afery na całą fabrykę, straszyć, mówić, że jestem pomyłką, taki totalny troll, najgorszy. no i się zaczęło. Stresująca robota na co dzień, troll na którego widok robiło mi się ciemno w oczach, każdy błąd urastający do miana końca świata.ZARAZ CIĘ ZWOLNIMY. Najpierw zaczęłam się oblewać potem . Zwalałam to na to, że przecież pracuję fizycznie to pewnie temu. Serce mi napieprzało., AAA to pewnie mam anemię. Zaczęły mi drżeć ręce. Na tyle bardzo, że idąc do palarni zastanawialam się, czy będą się trzęsły przy paleniu, czy ktoś to zauważy. No i się trafił bonus od zycia, tZn propozycja od kierownika sąsiedniego działu, żebym tam przeszła. Spokojniejszego działu. Kierownik tylko bał sie zabierać pracownikow mojemu kierownikowi. Miałam dostać pozwolenie od mojego kierownika.
Jejku ile mnie to kosztowało. Wystroiłam sie jak człowiek, zebrałam w sobie, poszłam. Kierownik lekko zdziwiony ale spoko, niech se pani idzie. Poszłam pracować. Przychodzi kierownik i mowi: byłem u tamtego kierownika, on nic nie wie, a od pani czuc alkoholem. Małom się nie udławiła. Pytam : what???? a kierownik :" może to perfumy...." i to było przy innych pracownikach. Wiecie, trzęsące się ręce, nerwowość... Dodam, że w tej firmie podpisuje się zgodę na badanie alkomatem . Nie chciał mnie badać.
Zaczęłam zwracać uwagę na te drżace ręce, na to bijące serce. Doszły biegunki, ataki takiej totalnej paniki. Każdy dzień wyjścia do pracy to była walka. Wojny z mężem. Ze sobą.
Aż w końcu nie poszłam. Trafiłam na zajebistą lekarkę rodzinną. Byłam na zwolnieniu 3 tyg. Ogarnęłam chaupę, dziecko, męża nawet. Rodzinna wysłała mnie do psychiatry, bo miałam puls 130. i zero chorób.
ale przecież ja to ja, dam radę, dop lekarza pojdę potem. 5 dni wytrzymałam. i znow atak paniki, biegunka, tachykardia. wsciekly maz bo wymyslam. nie poszlam.
szukalam psychiatry. bo resztkami rozumu wiedzialam, ze potrzebuje zwolnienia, zeby miec czas na ogarniecie ię
przewallam milion internetów żeby ktos mnie przyjął i usprawiedliwilznalazłam po tyg.
czekałam 5 godzin w ciasnej poczekalni. milion razy doktorowi opowiedzialam swoją historię.
nakręcałam się przez ten czas, uciekałam 1000 razy, ale dalam rade.
weszłam i wymieklam. wszystko wybeczalam. nieskladnie bardzo. rece mi latały, no rozpiuerducha. nie moglam sie skupic co lekarz mowil. ledwo dowód mu po0deałam. wypisał leki, powiedziaqł że bardsie denerwuję....poprosilam o zwolnienie. wybeczalam ze nie blam w pracy od piątku. a on, ze nie moze takiego zwolnienia wypisac. moze od wczoraj. i pyta : "wypisac, czy nie ma sensu?" . Serio, w gabinecie myślałam , czy zdążę wcześniej umrzeć czy szkoda czasu.
Mama za 3 dni iść do pracy . Nie dam rady . Co robić???
Wszystko się posypało. Czuję się jak w pułapce. Bez wyjścia.
Pożalę się tu na forum, bo w realnym życiu nie potrafię się przyznać do porażki, nie potrafię prosić o pomoc, wszystko tłumię w sobie...
Zacznę od tego (choć to tak naprawdę nie jest prawdziwy początek), że jakiś rok temu przeniosłam się z rodziną do nowego miasta. Zaczęłam pracę, mało ambitną ale jak na lokalne warunki dość dobrze płatną. W fabryce. Nigdy nie pracowałam w takim miejscu. Bałam się jak nie wiem, bo to wiadomo, różni ludzie, stres, wiadomo... Niby praca dla każdego no ale jednak nie miałam nigdy do czynienia z maszynami, z pracą pod presją , normami itd. O dziwo nie było tak źle. Dawałam radę. Na tyle dobrze, że po 3 miesiącach dostałam umowę na 3 lata i przeniesiono mnie na inne, bardziej wymagające stanowisko. Wymagające pod tym względem, że operatorem, czyli moim bezpośrednim przełożonym, został facet, z którym nikt nie mógł wytrzymać-nerwowym, wymagającym, pracoholikiem. Do tego samo stanowisko wymagające szybkiego podejmowania decyzji, uwagi, zwracania uwagi na drobiazgi, planowania. Byłam przerażona zmianami ale o dziwo okazało się, że operatora dało się w miarę urobić, sama praca, przez to, że tak wymagająca, sprawiała że czas w niej płynął szybko, można się było poczuć wartościowym pracownikiem, mimo , że było to najniższe stanowisko na całej linii. I najmniej płatne. No ale miałam nadzieję, naiwną, jak teraz myślę, że ktoś zauważy ogrom mojej pracy i go doceni. Brałam na siebie coraz więcej obowiązków, odpowiedzialności. Naumiałam się maszyny na tyle, że mogłam operatorowi pomagać w ustawianiu, w pracy maszyny. Ot tak, z potrzeby wiedzy. Lubię umieć. Najpierw zabrano mi ze stanowiska chłopaka, który mnie wszystkiego uczył i pomagał. Dostawałam nowych ludzi do nauki, Ukraińców, jakichś młodych chłopaczków, którzy znikali. Ciągle ktoś nowy. Niekoniecznie chętny do pracy. A z góry nacisk, żeby uczyć, pilnować norm, zasad, regulaminów. I konfliktowy operator w tle, który o ile dla mnie był ok, dla innym bywał, delikatnie mówiąc oschły. W dodatku w cfiągłym konflikcie z drugim operatorem. No nerwówka nas maksa. Gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam jednak wizję, jak to docenią moją pracę, łał, dogadałam się z panem konfliktowym, brawo ja. Zamiast tego za byle co zabierano mi premię. Np zaspałam. Zamiast o 5.30 obudziłam się o 6.00. Spóźnię się więc jakieś 15 min. Dzwonię , informuję, będę, już jadę. Jadę. Przyjeżdżam i od majstra słyszę : "co pani sobie myśli????" i godzina w plecy z dniówki. acha.
Takich sytuacji było pincet. Ten majster potrafił przerywać mi w pol zdania, albo gdy pytałam co zrobić, z kpiącym uśmiechem odpowiadał, że nie wie. Im bardziej sie starałam, tym bardziej byłam gnębiona.
Potem jeszcze się znalazł inny majster, z kompetnie innego działu, który ciągle przylatywał tylko po to, żeby wyszukać moje błędy. Potrafił robić afery na całą fabrykę, straszyć, mówić, że jestem pomyłką, taki totalny troll, najgorszy. no i się zaczęło. Stresująca robota na co dzień, troll na którego widok robiło mi się ciemno w oczach, każdy błąd urastający do miana końca świata.ZARAZ CIĘ ZWOLNIMY. Najpierw zaczęłam się oblewać potem . Zwalałam to na to, że przecież pracuję fizycznie to pewnie temu. Serce mi napieprzało., AAA to pewnie mam anemię. Zaczęły mi drżeć ręce. Na tyle bardzo, że idąc do palarni zastanawialam się, czy będą się trzęsły przy paleniu, czy ktoś to zauważy. No i się trafił bonus od zycia, tZn propozycja od kierownika sąsiedniego działu, żebym tam przeszła. Spokojniejszego działu. Kierownik tylko bał sie zabierać pracownikow mojemu kierownikowi. Miałam dostać pozwolenie od mojego kierownika.
Jejku ile mnie to kosztowało. Wystroiłam sie jak człowiek, zebrałam w sobie, poszłam. Kierownik lekko zdziwiony ale spoko, niech se pani idzie. Poszłam pracować. Przychodzi kierownik i mowi: byłem u tamtego kierownika, on nic nie wie, a od pani czuc alkoholem. Małom się nie udławiła. Pytam : what???? a kierownik :" może to perfumy...." i to było przy innych pracownikach. Wiecie, trzęsące się ręce, nerwowość... Dodam, że w tej firmie podpisuje się zgodę na badanie alkomatem . Nie chciał mnie badać.
Zaczęłam zwracać uwagę na te drżace ręce, na to bijące serce. Doszły biegunki, ataki takiej totalnej paniki. Każdy dzień wyjścia do pracy to była walka. Wojny z mężem. Ze sobą.
Aż w końcu nie poszłam. Trafiłam na zajebistą lekarkę rodzinną. Byłam na zwolnieniu 3 tyg. Ogarnęłam chaupę, dziecko, męża nawet. Rodzinna wysłała mnie do psychiatry, bo miałam puls 130. i zero chorób.
ale przecież ja to ja, dam radę, dop lekarza pojdę potem. 5 dni wytrzymałam. i znow atak paniki, biegunka, tachykardia. wsciekly maz bo wymyslam. nie poszlam.
szukalam psychiatry. bo resztkami rozumu wiedzialam, ze potrzebuje zwolnienia, zeby miec czas na ogarniecie ię
przewallam milion internetów żeby ktos mnie przyjął i usprawiedliwilznalazłam po tyg.
czekałam 5 godzin w ciasnej poczekalni. milion razy doktorowi opowiedzialam swoją historię.
nakręcałam się przez ten czas, uciekałam 1000 razy, ale dalam rade.
weszłam i wymieklam. wszystko wybeczalam. nieskladnie bardzo. rece mi latały, no rozpiuerducha. nie moglam sie skupic co lekarz mowil. ledwo dowód mu po0deałam. wypisał leki, powiedziaqł że bardsie denerwuję....poprosilam o zwolnienie. wybeczalam ze nie blam w pracy od piątku. a on, ze nie moze takiego zwolnienia wypisac. moze od wczoraj. i pyta : "wypisac, czy nie ma sensu?" . Serio, w gabinecie myślałam , czy zdążę wcześniej umrzeć czy szkoda czasu.
Mama za 3 dni iść do pracy . Nie dam rady . Co robić???