Totalna samotność i zagubienie
: 26 września 2016, o 19:03
Niedawno miałem problem ze swoimi pragnieniami, bo nie wiedziałem jakie one są, teraz w miarę wiem co czuje, ale pojawił się kolejny problem.
Pochodzę z wierzącej rodziny, moja mama należy do kółka żywego różańca czyta religijne książki bez przerwy itd. Mój tata należy służby porządkowej w kościele, tak samo ma pewien ustalony pogląd. Mój brat w tym domu byl jedyną oznaką takiego umiarkowania, ale ostatnio on jeszcze bardziej staje się radykalny od rodziców, bowiem odrzuca całkiem sobór watykański 2, ostatnio pościł ściśle przez 3 dni. Dodatkowo jego głównym zainteresowaniem są wszelakiej maści spiski, najgorsze że wszystko to jest tak logicznie że mimowolnie ciężko w to wszystko nie uwierzyć. O ile ja jakoś i akceptuje zarówno fanatyzm w pewnym stopniu, jak i liberalizm w kościele, to jednak sam się w tym podziale nie do końca odnajduje.
Największym moim problemem w tym wszystkim są chyba problemy związane z seksualnością, przez to że rodzice nigdy otwarcie o tym nie mówili, był to temat tabu , ja początkowo byłem negatywnie nastawiony do seksualności. W ogóle w podstawówce byłem inny - odcinałem się od całej nagości, nie uznawałem niczego związanego z ciałem, mimo iż każdy podsuwał mi to, dodatkowo byłem tak religijny że do szkoły nosiłem pismo święte, codziennie je czytałem, to było jeszcze przed 4 klasą podstawówki. Wtedy też chciałem być księdzem, a raczej nie wiem czy to było moje pragnienie czy rodziców. Bo moja mama od zawsze mówiła o mnie, że pewnie zostanę księdzem . Potem zacząłem dojrzewać, dziewczyny zaczęły mnie interesować i pornografia w końcu dostała miejsce w moim życiu, od tamtego momentu zacząłem popadać w kolejną skrajność, uzależniłem się od niej. Lata mijały a ja byłem coraz bardziej od niej uzależniony, aż do poznania mojej już byłej dziewczyny, wtedy udało mi się to ogarnąć i nawet gdy związek padł to ja nie potrafię już do tego wrócić w pełni i się tym cieszyć.
I tu dochodzę do sedna mam te 26 lat, a wciąż nie umiem odnieść się odpowiednio do nagości, w moim odczuciu istnieją tylko 2 skrajne bieguny - całkowity brak albo całkowita swoboda. Ten stan podsycali głównie księża i ludzie z konserwatywnej części, a także moja własna rodzina. Przez to wszystko co od dłuższego czasu przechodzę, nie potrafię już naprawdę szczerze przyjąć prawdy zarówno od jednej strony konserwatywnej jak i liberalnej. Od zawsze miałem problem z zaufaniem do ludzi. Ale przez te moje poglądy które nie pasują do żadnego głoszonego światopoglądu to ja czuję się trochę jak heretyk, jak ktoś kto wybiera co dla niego fajne i miłe, i ktoś kto się stawia poza kościołem do którego teoretycznie należy. W wszystkie praktycznie dogmaty wierze, praktyki uznaje. Ale ta sfera jest tak namieszana, że nie wiem. Z jednej strony boję się zaufać sobie i być trochę bardziej liberalny niż rodzina bo boję się kary od Boga po śmierci, a z drugiej strony boje się być zbyt fanatyczny aby pozbawiać się wszelkiej przyjemności płynącej z życia.
Zawsze lubiłem oglądać japońskie filmy animowane, grać w gry komputerowe . Ale te słowa ludzi którzy twierdzili o tym, że można się zniewolić przez okultyzm i to, że to jest pornografia, jakoś nie umiem się już w tym pełni cieszyć. Ogólnie ostatnio cala fikcja większość dzieł ludzi która ma dawać tylko przyjemność, przestaje mi sprawiać przyjemność, czuje wieczny niepokój i poczucie winy. Oglądając fikcyjne dzieła nie umiem się wcale w nie wczuć, bo cały czas w mojej głowie kołacze myśl, że to tylko fikcja. Mimo iż nie ufam tym wszystkim ludziom, ale wciąż gdzieś wewnątrz mojej głowy istnieje to pytanie:"A co jeśli mają racje,a ja się mylę" . Przez to wszystko ostatnio czuje się całkiem sam, czuje się osaczony trochę jak w więzieniu, świat oczywiście wydaje mi się nierealny, kruchy, jest czymś tak delikatnym, że łatwo to wszystko zniszczyć. A ja czuje się jakbym tylko był zawieszony w próżni, totalnie bezsilny nie mogąc nic z tym zrobić. Mogę się tylko temu przyglądać. Boje się przez to podjąć jakiekolwiek działanie, gdyż wydaje mi się ono pozbawione jakiegokolwiek sensu. Każde jakiekolwiek działanie które chciałbym podjąć jest obarczone ogromnym lękiem, który jest tak wielki, że jakbym miał go do czegoś porównać to do bezkresnego oceanu gdzie nie widać żadnego kawałka lądu. Motam się w miejscu, nie mogąc tak naprawdę ruszyć się z miejsca. Na każdy 1 krok do przodu przypadają 2 kroki do tyłu. Jak z tego stanu wyjść i zacząć w końcu żyć. Odpoczynek, kariera, praca, przyszłość wszystko praktycznie poza potrzebami fizjologicznymi jest obarczone potwornym lękiem.
Jako, że moja kariera i przyszłość zawsze była wiązana z czymś kreatywnym, no i troszkę fikcyjnym, to przez to co doświadczam nie widzę sensu aby się w tym rozwijać. Czasami jedyną opcją logiczną i sensowną jest ksiądz, albo teolog i tylko tyle. Czasami boję się że dzieje się ze mną to samo co z tatą, który nie wiem czy kiedyś lubił jakąkolwiek dozę fantazji w tym co czytał. Jest pragmatyczny do bólu i czuje, że ze mną dzieje się to samo. Od zawsze bylem bardzo kreatywny twórczy we wszystkim do czego się brałem umiałem rozwiązać na swój sposób, który czasami musiałem nawet wytłumaczyć nauczycielom. Od momentu pojawienia się nerwicy to wszystko praktycznie zaczęło zanikać poza krótkim okresem paru miesięcy w których znowu miałem dostęp do swoich umiejętności.
Pochodzę z wierzącej rodziny, moja mama należy do kółka żywego różańca czyta religijne książki bez przerwy itd. Mój tata należy służby porządkowej w kościele, tak samo ma pewien ustalony pogląd. Mój brat w tym domu byl jedyną oznaką takiego umiarkowania, ale ostatnio on jeszcze bardziej staje się radykalny od rodziców, bowiem odrzuca całkiem sobór watykański 2, ostatnio pościł ściśle przez 3 dni. Dodatkowo jego głównym zainteresowaniem są wszelakiej maści spiski, najgorsze że wszystko to jest tak logicznie że mimowolnie ciężko w to wszystko nie uwierzyć. O ile ja jakoś i akceptuje zarówno fanatyzm w pewnym stopniu, jak i liberalizm w kościele, to jednak sam się w tym podziale nie do końca odnajduje.
Największym moim problemem w tym wszystkim są chyba problemy związane z seksualnością, przez to że rodzice nigdy otwarcie o tym nie mówili, był to temat tabu , ja początkowo byłem negatywnie nastawiony do seksualności. W ogóle w podstawówce byłem inny - odcinałem się od całej nagości, nie uznawałem niczego związanego z ciałem, mimo iż każdy podsuwał mi to, dodatkowo byłem tak religijny że do szkoły nosiłem pismo święte, codziennie je czytałem, to było jeszcze przed 4 klasą podstawówki. Wtedy też chciałem być księdzem, a raczej nie wiem czy to było moje pragnienie czy rodziców. Bo moja mama od zawsze mówiła o mnie, że pewnie zostanę księdzem . Potem zacząłem dojrzewać, dziewczyny zaczęły mnie interesować i pornografia w końcu dostała miejsce w moim życiu, od tamtego momentu zacząłem popadać w kolejną skrajność, uzależniłem się od niej. Lata mijały a ja byłem coraz bardziej od niej uzależniony, aż do poznania mojej już byłej dziewczyny, wtedy udało mi się to ogarnąć i nawet gdy związek padł to ja nie potrafię już do tego wrócić w pełni i się tym cieszyć.
I tu dochodzę do sedna mam te 26 lat, a wciąż nie umiem odnieść się odpowiednio do nagości, w moim odczuciu istnieją tylko 2 skrajne bieguny - całkowity brak albo całkowita swoboda. Ten stan podsycali głównie księża i ludzie z konserwatywnej części, a także moja własna rodzina. Przez to wszystko co od dłuższego czasu przechodzę, nie potrafię już naprawdę szczerze przyjąć prawdy zarówno od jednej strony konserwatywnej jak i liberalnej. Od zawsze miałem problem z zaufaniem do ludzi. Ale przez te moje poglądy które nie pasują do żadnego głoszonego światopoglądu to ja czuję się trochę jak heretyk, jak ktoś kto wybiera co dla niego fajne i miłe, i ktoś kto się stawia poza kościołem do którego teoretycznie należy. W wszystkie praktycznie dogmaty wierze, praktyki uznaje. Ale ta sfera jest tak namieszana, że nie wiem. Z jednej strony boję się zaufać sobie i być trochę bardziej liberalny niż rodzina bo boję się kary od Boga po śmierci, a z drugiej strony boje się być zbyt fanatyczny aby pozbawiać się wszelkiej przyjemności płynącej z życia.
Zawsze lubiłem oglądać japońskie filmy animowane, grać w gry komputerowe . Ale te słowa ludzi którzy twierdzili o tym, że można się zniewolić przez okultyzm i to, że to jest pornografia, jakoś nie umiem się już w tym pełni cieszyć. Ogólnie ostatnio cala fikcja większość dzieł ludzi która ma dawać tylko przyjemność, przestaje mi sprawiać przyjemność, czuje wieczny niepokój i poczucie winy. Oglądając fikcyjne dzieła nie umiem się wcale w nie wczuć, bo cały czas w mojej głowie kołacze myśl, że to tylko fikcja. Mimo iż nie ufam tym wszystkim ludziom, ale wciąż gdzieś wewnątrz mojej głowy istnieje to pytanie:"A co jeśli mają racje,a ja się mylę" . Przez to wszystko ostatnio czuje się całkiem sam, czuje się osaczony trochę jak w więzieniu, świat oczywiście wydaje mi się nierealny, kruchy, jest czymś tak delikatnym, że łatwo to wszystko zniszczyć. A ja czuje się jakbym tylko był zawieszony w próżni, totalnie bezsilny nie mogąc nic z tym zrobić. Mogę się tylko temu przyglądać. Boje się przez to podjąć jakiekolwiek działanie, gdyż wydaje mi się ono pozbawione jakiegokolwiek sensu. Każde jakiekolwiek działanie które chciałbym podjąć jest obarczone ogromnym lękiem, który jest tak wielki, że jakbym miał go do czegoś porównać to do bezkresnego oceanu gdzie nie widać żadnego kawałka lądu. Motam się w miejscu, nie mogąc tak naprawdę ruszyć się z miejsca. Na każdy 1 krok do przodu przypadają 2 kroki do tyłu. Jak z tego stanu wyjść i zacząć w końcu żyć. Odpoczynek, kariera, praca, przyszłość wszystko praktycznie poza potrzebami fizjologicznymi jest obarczone potwornym lękiem.
Jako, że moja kariera i przyszłość zawsze była wiązana z czymś kreatywnym, no i troszkę fikcyjnym, to przez to co doświadczam nie widzę sensu aby się w tym rozwijać. Czasami jedyną opcją logiczną i sensowną jest ksiądz, albo teolog i tylko tyle. Czasami boję się że dzieje się ze mną to samo co z tatą, który nie wiem czy kiedyś lubił jakąkolwiek dozę fantazji w tym co czytał. Jest pragmatyczny do bólu i czuje, że ze mną dzieje się to samo. Od zawsze bylem bardzo kreatywny twórczy we wszystkim do czego się brałem umiałem rozwiązać na swój sposób, który czasami musiałem nawet wytłumaczyć nauczycielom. Od momentu pojawienia się nerwicy to wszystko praktycznie zaczęło zanikać poza krótkim okresem paru miesięcy w których znowu miałem dostęp do swoich umiejętności.