moje zaburzenie - dziennik
: 10 grudnia 2015, o 12:02
Witajcie
Postanowiłam zapisać tu moje przemyślenia i mój przypadek, żeby podzielić się tym z Wami. Być może komuś się to przyda i wyciągnie z tego przydatne wnioski albo i nie będzie chciał czytać moich wypocin. W każdym razie chcę gdzieś to zapisać i myślę, że to może być dobre miejsce.
Ale do rzeczy. Cofnę się do okresu, w którym nerwica uderzyła z pełną siłą a ja nie miałam pojęcia co to jest. Było to dwa lata temu, kiedy obroniłam licencjat. Były wakacje, zakończyłam studia i miałam zamieszkać z ówczesnym partnerem. Wtedy lęki, ataki paniki, stany depresyjne były bardzo intensywne a tamten okres pamiętam jak przez mgłe. Przeszło po pół roku, w momencie rozstania się z tamtym człowiekiem. Do mojej przeprowadzki nie doszło oczywiście. Tamten związek byl toksyczny i dobrze się stało jak się stało. Ale koniec o przeszłości, bo najwazniejsze dla mnie jest to co dzieje się teraz.
Po tamtym okresie miałam spokój. Powróciło jakieś 2 miesiące temu. Co prawda nie z taką intensywnością. Przywitałam nawrót silnym atakiem nerwicowym. Póżniej dołączył niepokój, stan depresyjny i paskudna bezsenność. A co się stało, że do nawrotu doszło?
Od pół roku jestem w nowym związku z człowiekiem, który jest dla mnie dobry. Tworzymy dobry, ciepły i bezpieczny związek. Przez pierwsze miesiące latałam nad ziemią ze szczęścia. Do nawrotu doszło w momencie, gdy mój chłopak wspomniał, żebym się do niego przeprowadziła. Potem było coraz więcej rozmów na temat wspólnej przyszłości. Padło słowo "kocham". I w tym momencie padło wszystko u mnie. Męczy mnie bezsennosc. Męczą mnie negatywne wizje przyszłości. Męczy mnie wewnątrzny smutek i anhedonia związkowa, którą pięknie opisał tu kiedyś Zordon.
I wiecie co? To, co teraz się dziieje jest znakiem, sygnałem, że jest we mnie coś nieprzepracowane. Biore te objawy na klatę i traktuje je jako motywator do rozpracowania wewnętrznego problemu. Mam lęk przez opuszczeniem mojej strefy bezpiecznego komfortu jakim jest mój dom. Ta zmiana okazuje się byc dla mnie czymś ogromnym. Moja podświadomość się buntuje, przez co nie mogę spać. Szykuje się coś nowego, nieznanego a ona wcale tego nie chce. Tworzy więc negatywne wizje mojej przyszłości żeby ją wypierać i wmawiać mi, że jedynie jest dobrze jak stoje tu w miejscu, w domu, w strefie bezpieczenstwa. Wypiera mojego partnera, bo on wiąże się ze zmianiami, on niesie za sobą tę zmianę. A wiecie jak go wypiera? Mam sny, koszmary, związane z tym, że coś mu robie albo, że coś jest z nnim nie tak, np jest jakiś straszny itp. Poza tym mam wszystkie objawy anhedonii związkowej.
Moje cele są następujące: koniec z tworzeniem negatywnych wizji przyszłości. Nauka życia tu i teraz.
Dopiero jestem na początku tej drogi. Jest to trudne bo ja świadomie wszystko wiem, a moja podświadomość robi swoje. Nerwica tam się rozpycha i wmawia pewne rzeczy. Ale kurcze, ja nie chce się poddać. Nie pozwolę na to, żeby ona rządziła moim życiem. Chce zyc normalnie. Mieszkac z parnerem, miec rodzine, czuc się sama w sobie bezpiecznie. Chce normalnosc a na te chwile czuje jakbym byla sama dla siebie najwiekszym wrogiem. Bo nikt nie stoi nade mną i mowi "nie uda ci sie, bedzie zle". To tworze sobie sama. A raczej nie ja, tylko ona, pani nerwica, królowa lęków w mojej głowie.
I na tym na razie koniec, będę tutaj spisywać swoje postępy, porazki i przemyslenia i mam nadzieje, ze niektórzy będą mi towarzyszyc w tej drodze i takze będziecie dzielić się swoimi przemysleniami bądz radami. Odkąd mam nawrót i poznałam to forum to nie wyobrazam sobie dnia bez wejscia tutaj
A teraz kreci mi sie w glowie, to chyba skutek uboczny trittico ktore czasem lykam na noc zeby spac, choc ostatnio przestalo mi pomagac. Niefajne uczucie ale co zrobic.
Pozdrawiam kochani!

Ale do rzeczy. Cofnę się do okresu, w którym nerwica uderzyła z pełną siłą a ja nie miałam pojęcia co to jest. Było to dwa lata temu, kiedy obroniłam licencjat. Były wakacje, zakończyłam studia i miałam zamieszkać z ówczesnym partnerem. Wtedy lęki, ataki paniki, stany depresyjne były bardzo intensywne a tamten okres pamiętam jak przez mgłe. Przeszło po pół roku, w momencie rozstania się z tamtym człowiekiem. Do mojej przeprowadzki nie doszło oczywiście. Tamten związek byl toksyczny i dobrze się stało jak się stało. Ale koniec o przeszłości, bo najwazniejsze dla mnie jest to co dzieje się teraz.
Po tamtym okresie miałam spokój. Powróciło jakieś 2 miesiące temu. Co prawda nie z taką intensywnością. Przywitałam nawrót silnym atakiem nerwicowym. Póżniej dołączył niepokój, stan depresyjny i paskudna bezsenność. A co się stało, że do nawrotu doszło?
Od pół roku jestem w nowym związku z człowiekiem, który jest dla mnie dobry. Tworzymy dobry, ciepły i bezpieczny związek. Przez pierwsze miesiące latałam nad ziemią ze szczęścia. Do nawrotu doszło w momencie, gdy mój chłopak wspomniał, żebym się do niego przeprowadziła. Potem było coraz więcej rozmów na temat wspólnej przyszłości. Padło słowo "kocham". I w tym momencie padło wszystko u mnie. Męczy mnie bezsennosc. Męczą mnie negatywne wizje przyszłości. Męczy mnie wewnątrzny smutek i anhedonia związkowa, którą pięknie opisał tu kiedyś Zordon.
I wiecie co? To, co teraz się dziieje jest znakiem, sygnałem, że jest we mnie coś nieprzepracowane. Biore te objawy na klatę i traktuje je jako motywator do rozpracowania wewnętrznego problemu. Mam lęk przez opuszczeniem mojej strefy bezpiecznego komfortu jakim jest mój dom. Ta zmiana okazuje się byc dla mnie czymś ogromnym. Moja podświadomość się buntuje, przez co nie mogę spać. Szykuje się coś nowego, nieznanego a ona wcale tego nie chce. Tworzy więc negatywne wizje mojej przyszłości żeby ją wypierać i wmawiać mi, że jedynie jest dobrze jak stoje tu w miejscu, w domu, w strefie bezpieczenstwa. Wypiera mojego partnera, bo on wiąże się ze zmianiami, on niesie za sobą tę zmianę. A wiecie jak go wypiera? Mam sny, koszmary, związane z tym, że coś mu robie albo, że coś jest z nnim nie tak, np jest jakiś straszny itp. Poza tym mam wszystkie objawy anhedonii związkowej.
Moje cele są następujące: koniec z tworzeniem negatywnych wizji przyszłości. Nauka życia tu i teraz.
Dopiero jestem na początku tej drogi. Jest to trudne bo ja świadomie wszystko wiem, a moja podświadomość robi swoje. Nerwica tam się rozpycha i wmawia pewne rzeczy. Ale kurcze, ja nie chce się poddać. Nie pozwolę na to, żeby ona rządziła moim życiem. Chce zyc normalnie. Mieszkac z parnerem, miec rodzine, czuc się sama w sobie bezpiecznie. Chce normalnosc a na te chwile czuje jakbym byla sama dla siebie najwiekszym wrogiem. Bo nikt nie stoi nade mną i mowi "nie uda ci sie, bedzie zle". To tworze sobie sama. A raczej nie ja, tylko ona, pani nerwica, królowa lęków w mojej głowie.
I na tym na razie koniec, będę tutaj spisywać swoje postępy, porazki i przemyslenia i mam nadzieje, ze niektórzy będą mi towarzyszyc w tej drodze i takze będziecie dzielić się swoimi przemysleniami bądz radami. Odkąd mam nawrót i poznałam to forum to nie wyobrazam sobie dnia bez wejscia tutaj

A teraz kreci mi sie w glowie, to chyba skutek uboczny trittico ktore czasem lykam na noc zeby spac, choc ostatnio przestalo mi pomagac. Niefajne uczucie ale co zrobic.
Pozdrawiam kochani!