Artystyczna wrażliwość, niezrozumienie...
: 15 marca 2015, o 10:20
Zastanawiałam się ostatnio co mogło spowodować moją nerwicę. Kilka faktów w moim życiu mogło mieć, według mnie, wpływ na to.
Pierwsze: moja, no cóż, artystyczna wrażliwość. Mam ją od prawie zawsze. To przez to pisanie wierszydeł i opowiadań. Po prostu to było ze mną zawsze, byłam na świat bardziej uwrażliwiona, bardziej analizowałam każdy szczegół, inne osoby itp. Do tego często rozmyślałam na różne tematy godzinami a nawet dniami.
Drugie: moje życie w grupie rówieśniczej nie było najłatwiejsze. Trzymałam się na uboczu z jedną przyjaciółką. Inni wyśmiewali mnie, pozwalali sobie na żarty na mój temat. Znalazła się grupa "starszaków", która uprzykrzyła mi życie do tego stopnia, że ryczałam po nocach i po kątach. Niedawno zyskałam akceptację i stałam się pewniejsza siebie... tylko wtedy już miałam pierwsze objawy.
Trzecie: od zawsze chorowałam. Od małego jeżdżę do najrozmaitszych poradni. Miałam operację kilka lat temu. Ogólnie, spędziłam spory fragment mojego życia w szpitalach, brałam (i ciągle biorę) leki, jeżdżę w dalszym ciągu na badania i nawet nie jestem w stanie spamiętać na co choruję.
Czwarte: miałam problem z akceptacją siebie. Kwestionowałam wszystko, co pojawiło się w moim umyśle pozytywnego na mój temat, byłam sceptycznie nastawiona do przyszłości. Twierdziłam, że jestem głupia, beznadziejna, że nic mi się nie uda, zawsze będę odstawać od grupy i absolutnie nic na to nie poradzę i tak dalej.
Czy to bardzo istotne czynniki? Może jednak mniej? Miał ktoś podobnie?
Pierwsze: moja, no cóż, artystyczna wrażliwość. Mam ją od prawie zawsze. To przez to pisanie wierszydeł i opowiadań. Po prostu to było ze mną zawsze, byłam na świat bardziej uwrażliwiona, bardziej analizowałam każdy szczegół, inne osoby itp. Do tego często rozmyślałam na różne tematy godzinami a nawet dniami.
Drugie: moje życie w grupie rówieśniczej nie było najłatwiejsze. Trzymałam się na uboczu z jedną przyjaciółką. Inni wyśmiewali mnie, pozwalali sobie na żarty na mój temat. Znalazła się grupa "starszaków", która uprzykrzyła mi życie do tego stopnia, że ryczałam po nocach i po kątach. Niedawno zyskałam akceptację i stałam się pewniejsza siebie... tylko wtedy już miałam pierwsze objawy.
Trzecie: od zawsze chorowałam. Od małego jeżdżę do najrozmaitszych poradni. Miałam operację kilka lat temu. Ogólnie, spędziłam spory fragment mojego życia w szpitalach, brałam (i ciągle biorę) leki, jeżdżę w dalszym ciągu na badania i nawet nie jestem w stanie spamiętać na co choruję.
Czwarte: miałam problem z akceptacją siebie. Kwestionowałam wszystko, co pojawiło się w moim umyśle pozytywnego na mój temat, byłam sceptycznie nastawiona do przyszłości. Twierdziłam, że jestem głupia, beznadziejna, że nic mi się nie uda, zawsze będę odstawać od grupy i absolutnie nic na to nie poradzę i tak dalej.
Czy to bardzo istotne czynniki? Może jednak mniej? Miał ktoś podobnie?