Przerost ambicji
: 25 stycznia 2015, o 22:13
Cześć. Chciałabym się podzielić z Wami czymś, co w nieokreślony sposób od dawna leżało mi na duszy (od kiedy pamiętam), a dopiero dzisiaj udało mi się to nazwać - przerost ambicji. Podzielę się z Wami moją historią, bo czuję, że tylko tutaj znajdę zrozumienie. I być może ocenę, na której tak bardzo mi zależy - ocenę mojej osobowości.
Zacznę od dzieciństwa, bo wtedy wszystko ma swój początek, prawda? Byłam dzieckiem dość nieokrzesanym. Byłam głośna, pewna siebie, zawsze wszystko wiedziałam najlepiej. Mama mówi, że szłam "po trupach do celu". Mówi jeszcze, że zawsze miałam ogromną ambicję. Oczywiście już w podstawówce moje ambicje zostały roztrzaskane w drobny mak. Byłam nielubiana. Nie na tyle, żeby stać się ofiarą klasową, jednak na tyle, żeby ten cień ciągnął się za mną aż do liceum. Bywałam okrutna - potrafiłam wyśmiewać ludzi, wytykać ich palcami, znęcać się nad nimi. Wszyscy tak robili, więc ja też. Nie wiem, czy chodziło mi o akceptację, której nigdy nie doświadczyłam, naprawdę. Wiem, że nade mną też znęcano, oczywiście w dużo mniejszym stopniu. Wielokrotnie moja wychowawczyni nazwała mnie "dzieckiem diabła". Wyzywano mnie, bo nie miałam taty (moja mama rozstała się z moim ojcem kiedy miałam 6 lat), bo moja mama była "inna" (nie dostawałam idealnych kanapek w idealnych pojemnikach, moja mama nie zawsze zjawiała się na zebraniach, nie miała takich poglądów jak inne matki), bo ubierałam się inaczej, byłam inaczej uczesana. Na krytykę i dokuczanie reagowałam agresją. Kiedyś chłopak, aby mi dokuczyć, wyrwał mi gumę z ręki. Byłam wtedy naprawdę głodna, a stać mnie było tylko na ta cholerną gumę, więc patrzyłam na nią jak na ostateczne wybawienie. I ten mały ciulik postanowił mi ją zabrać. Ach! Nigdy nie czułam takiej agresji! Wpadłam w szał i rozszarpałam mu bluzkę. Chciałam, żeby dali mi spokój, chciałam, żeby odczuwali przede mną respekt - stało się odwrotnie. Poszłam do osiedlowego gimnazjum, jednego z najgorszych w moim mieście, mimo że mama naciskała, żebym rozwijała się plastycznie. Słuchałam innej muzyki niż wszyscy - rocka, metalu. Ubierałam się inaczej - potargane jeansy, trampki. Nie malowałam się. Od razu podpadłam wszystkim możliwym dziewczynom. Miałam inne zdanie na większość tematów, zajmowałam się innymi rzeczami (rysowaniem, czytaniem książek), więc zostałam znienawidzona. Dziewczyny w różowych dresach groziły mi "solówkami", co jakiś czas dostawałam "z bara" za to, że się "gapię". Zaczęłam się bać mówić o czym myślę, bo często ludzie się z tego nabijali. Z mojej impulsywności i emocjonalności. Wtedy bardzo mocno odczuwałam swoją "inność". Wydawało mi się, że jestem dużo dojrzalsza od moich rówieśników, że jestem do przodu, tylko oni tego nie zauważają. Skończyłam gimnazjum. Poszłam do dobrego liceum, byłam trzecia na liście przyjęć, co niemalże zaspokoiło moją ambicję. Byłam przekonana, że będę jedną z lepszych w mojej klasie, szczególnie z humanistycznych przedmiotów. Bardzo szybko przeżyłam rozczarowanie. Okazało się, że plasuję się trochę ponad przeciętnością, jednak na pewno nie zasługiwałam na miano geniusza. Wtedy przyczłapała moja pierwsza nerwica. Nakarmiłam ją lekami i roczną terapią, więc na chwilę przysnęła. Pojawiła się wtedy, kiedy nie zdałam matury z polskiego, mojego ukochanego przedmiotu. Powód? Poszłam tam z przekonaniem, że dostanę 100% z podstawy. Kiedy przeczytałam temat mojego wypracowania, a akapity nie napisały się w mojej głowie od razu, przyszedł lęk. I derealizacja. Wyszłam więc z klasy. Oddałam puste wypracowanie.
Widzicie tutaj już pewne zależności, która prześladują mnie całe życie - perfekcjonizm i słomiany zapał. Zawsze miałam wielkie plany. Chciałam być pisarką, jednak nie zwykłą autorką, a Prawdziwą Pisarką. Chciałam zaznać nieśmiertelności dzięki moim dziełom. Chciałam być ilustratorką książek. Chciałam pisać recenzje literackie. Aktualnie chcę być tatuażystką, mimo że nie narysowałam niczego od ponad dwóch lat. Każda próba kończyła się targaniem moich rysunków. Powód? Nie były wystarczające dobre. Wystarczająco prawdziwe. Zawsze coś mi w nich "śmierdziało".
Całe życie miałam tendencje do myślenia, że "za jakiś czas" na pewno będę wystarczająco szczupła. Za "jakiś czas" będę wystarczająco inteligentna, za "jakiś czas" na pewno będę się dobrze ubierać. Nigdy nie było dobrze "tu i teraz". Nigdy.
Kiedy widzę, jak ktoś inny jest ode mnie lepszy, wciąż jestem zazdrosna. Dotyczy to każdego, nawet moich bliskich przyjaciół. Nie cieszę się ich szczęściem, wręcz przeciwnie. Odczuwam zawód i zazdrość. Staram się ignorować te uczucia i gratulować im sukcesu, jednak nie czuję się szczera. Cała jestem udawana, ze wszystkimi moimi pasjami, które nigdy tak naprawdę nie były pasjami, ze wszystkimi moimi poglądami, z całą moją o dupę roztrzaść empatią, która być może również jest udawana.
Czy miałam łatwe dzieciństwo? Miałam despotyczną matkę, która zawsze mówiła mi, że muszę być twarda. Nie okazywała mi za wiele czułości i pochopnie mnie oceniała. Zdarzało jej się mnie uderzyć. Często mówiła mi, że wyolbrzymiam i histeryzuję (wydaje mi się, że miała rację). Miałam tatę, który znikał na całe miesiące a nawet lata, nigdy nie pojawiał się na umówioną wizytę. Zdarzało mu się przyjść kilka dni później, jednak w stanie co najmniej nietrzeźwym. Czy to wpłynęło na moją osobowość? Jak uważacie? Mój chłopak mówi, że to, jakie jest dziecko, zależy od wychowania. Ja czuję, że urodziłam się po prostu złym człowiekiem. Żałosnym. Z ogromnymi ambicjami, jednak niewystarczającymi umiejętnościami. Czy jestem zła?
Zacznę od dzieciństwa, bo wtedy wszystko ma swój początek, prawda? Byłam dzieckiem dość nieokrzesanym. Byłam głośna, pewna siebie, zawsze wszystko wiedziałam najlepiej. Mama mówi, że szłam "po trupach do celu". Mówi jeszcze, że zawsze miałam ogromną ambicję. Oczywiście już w podstawówce moje ambicje zostały roztrzaskane w drobny mak. Byłam nielubiana. Nie na tyle, żeby stać się ofiarą klasową, jednak na tyle, żeby ten cień ciągnął się za mną aż do liceum. Bywałam okrutna - potrafiłam wyśmiewać ludzi, wytykać ich palcami, znęcać się nad nimi. Wszyscy tak robili, więc ja też. Nie wiem, czy chodziło mi o akceptację, której nigdy nie doświadczyłam, naprawdę. Wiem, że nade mną też znęcano, oczywiście w dużo mniejszym stopniu. Wielokrotnie moja wychowawczyni nazwała mnie "dzieckiem diabła". Wyzywano mnie, bo nie miałam taty (moja mama rozstała się z moim ojcem kiedy miałam 6 lat), bo moja mama była "inna" (nie dostawałam idealnych kanapek w idealnych pojemnikach, moja mama nie zawsze zjawiała się na zebraniach, nie miała takich poglądów jak inne matki), bo ubierałam się inaczej, byłam inaczej uczesana. Na krytykę i dokuczanie reagowałam agresją. Kiedyś chłopak, aby mi dokuczyć, wyrwał mi gumę z ręki. Byłam wtedy naprawdę głodna, a stać mnie było tylko na ta cholerną gumę, więc patrzyłam na nią jak na ostateczne wybawienie. I ten mały ciulik postanowił mi ją zabrać. Ach! Nigdy nie czułam takiej agresji! Wpadłam w szał i rozszarpałam mu bluzkę. Chciałam, żeby dali mi spokój, chciałam, żeby odczuwali przede mną respekt - stało się odwrotnie. Poszłam do osiedlowego gimnazjum, jednego z najgorszych w moim mieście, mimo że mama naciskała, żebym rozwijała się plastycznie. Słuchałam innej muzyki niż wszyscy - rocka, metalu. Ubierałam się inaczej - potargane jeansy, trampki. Nie malowałam się. Od razu podpadłam wszystkim możliwym dziewczynom. Miałam inne zdanie na większość tematów, zajmowałam się innymi rzeczami (rysowaniem, czytaniem książek), więc zostałam znienawidzona. Dziewczyny w różowych dresach groziły mi "solówkami", co jakiś czas dostawałam "z bara" za to, że się "gapię". Zaczęłam się bać mówić o czym myślę, bo często ludzie się z tego nabijali. Z mojej impulsywności i emocjonalności. Wtedy bardzo mocno odczuwałam swoją "inność". Wydawało mi się, że jestem dużo dojrzalsza od moich rówieśników, że jestem do przodu, tylko oni tego nie zauważają. Skończyłam gimnazjum. Poszłam do dobrego liceum, byłam trzecia na liście przyjęć, co niemalże zaspokoiło moją ambicję. Byłam przekonana, że będę jedną z lepszych w mojej klasie, szczególnie z humanistycznych przedmiotów. Bardzo szybko przeżyłam rozczarowanie. Okazało się, że plasuję się trochę ponad przeciętnością, jednak na pewno nie zasługiwałam na miano geniusza. Wtedy przyczłapała moja pierwsza nerwica. Nakarmiłam ją lekami i roczną terapią, więc na chwilę przysnęła. Pojawiła się wtedy, kiedy nie zdałam matury z polskiego, mojego ukochanego przedmiotu. Powód? Poszłam tam z przekonaniem, że dostanę 100% z podstawy. Kiedy przeczytałam temat mojego wypracowania, a akapity nie napisały się w mojej głowie od razu, przyszedł lęk. I derealizacja. Wyszłam więc z klasy. Oddałam puste wypracowanie.
Widzicie tutaj już pewne zależności, która prześladują mnie całe życie - perfekcjonizm i słomiany zapał. Zawsze miałam wielkie plany. Chciałam być pisarką, jednak nie zwykłą autorką, a Prawdziwą Pisarką. Chciałam zaznać nieśmiertelności dzięki moim dziełom. Chciałam być ilustratorką książek. Chciałam pisać recenzje literackie. Aktualnie chcę być tatuażystką, mimo że nie narysowałam niczego od ponad dwóch lat. Każda próba kończyła się targaniem moich rysunków. Powód? Nie były wystarczające dobre. Wystarczająco prawdziwe. Zawsze coś mi w nich "śmierdziało".
Całe życie miałam tendencje do myślenia, że "za jakiś czas" na pewno będę wystarczająco szczupła. Za "jakiś czas" będę wystarczająco inteligentna, za "jakiś czas" na pewno będę się dobrze ubierać. Nigdy nie było dobrze "tu i teraz". Nigdy.
Kiedy widzę, jak ktoś inny jest ode mnie lepszy, wciąż jestem zazdrosna. Dotyczy to każdego, nawet moich bliskich przyjaciół. Nie cieszę się ich szczęściem, wręcz przeciwnie. Odczuwam zawód i zazdrość. Staram się ignorować te uczucia i gratulować im sukcesu, jednak nie czuję się szczera. Cała jestem udawana, ze wszystkimi moimi pasjami, które nigdy tak naprawdę nie były pasjami, ze wszystkimi moimi poglądami, z całą moją o dupę roztrzaść empatią, która być może również jest udawana.
Czy miałam łatwe dzieciństwo? Miałam despotyczną matkę, która zawsze mówiła mi, że muszę być twarda. Nie okazywała mi za wiele czułości i pochopnie mnie oceniała. Zdarzało jej się mnie uderzyć. Często mówiła mi, że wyolbrzymiam i histeryzuję (wydaje mi się, że miała rację). Miałam tatę, który znikał na całe miesiące a nawet lata, nigdy nie pojawiał się na umówioną wizytę. Zdarzało mu się przyjść kilka dni później, jednak w stanie co najmniej nietrzeźwym. Czy to wpłynęło na moją osobowość? Jak uważacie? Mój chłopak mówi, że to, jakie jest dziecko, zależy od wychowania. Ja czuję, że urodziłam się po prostu złym człowiekiem. Żałosnym. Z ogromnymi ambicjami, jednak niewystarczającymi umiejętnościami. Czy jestem zła?