Co mi jest...
: 24 stycznia 2015, o 21:37
Witam,
Nazywam się Ewelina. Mam 29 lat, jestem w związku 10 lat. Od 5 lat jestem żoną i mamą. Od momentu urodzenia dziecka moje życie się zmieniło, ale to chyba norma. W wieku 5 lat zmarł mi ojciec, mama wychowywała mnie, brata i siostrę samotnie. Jak na kobietę samą z trójką dzieci niczego nam nie brakowało. Mama odreagowywała alkoholem. Zawsze wracając ze szkoły do domu nie wiedziałam co zastanę. Mieliśmy co jeść, za co kupić ubrania itp. Nigdy nie było jakiegoś specjalnego ciepła...Pamiętam, że jako nastolatka podczas jednej z libacji mojej mamy miałam tak dość, że miałam przygotowany ,,zestaw'' różnych leków, które chciałam połknąć i zasnąć...i się nie obudzić...stchórzyłam...Chciałam się wyrwać z domu...w trakcie liceum wpadłam w nieciekawe towarzystwo...jedna z ,,koleżanek'' zaproponowała mi pracę na mieszkaniu...tzn. uprawiałam seks za pieniądze...trwało to jakieś 1,5 miesiąca...nie dałam rady tak żyć...pieniądze pozwoliły mi się wyprowadzić od mamy chociaż na jakiś czas...Jednym z moich ,,klientów'' był mój obecny mąż. Coś zaiskrzyło, zaczęliśmy się spotykać. Jest starszy ode mnie 10 lat. Stworzyliśmy związek, zamieszkaliśmy razem i tworzyliśmy normalną parę narzeczonych. Nigdy nie wracamy do tego ,,epizodu''. Tak jakby wyparliśmy go z pamięci. Po 4 latach związku zaszłam w ciąże. Ciąża była zagrożona, 9 miesięcy strachu co będzie. Na szczęście wszystko skończyło się happy endem. Mąż ma dobrą pracę. Zarabia bardzo dobrze, ale kosztem tego że bywa w domu mało. Praktycznie syna wychowywałam samotnie...Nie radziłam sobie...Jak syn był mały zaczynałam mieć myśli, że przez to, że mam dziecko umykają mi lata mojego życia...musiałam być nagle super dorosła, odpowiedzialna i wszystko zrobić sama...bo mąż pracuje, a chcemy żyć na fajnym poziomie...Koleżanki się cieszyły z macierzyństwa...a ja byłam załamana tym faktem. Opiekowałam się synem, ale robiłam to bo musiałam...Jakoś sobie radziłam od poniedziałku do piątku, bo męża nie było...Przychodził weekend i nie mogę na niego nawet patrzeć...denerwuje mnie samą obecnością...Tak jest do dziś...Minęło 5 lat...syn chodzi do przedszkola, ja również pracuje. Mąż nadal intensywnie pracuje. Przez te lata zatraciliśmy się w tym wszystkim. Uczucie wygasło...męża i dziecko traktuję jak największych wrogów. Nie sypiamy ze sobą kilka miesięcy. Dzieckiem nadal zajmuję się ,,mechanicznie'' ma super zabawki, ubrania, zajęcia dodatkowe itp. ale spędzanie z nim czasu jest dla mnie męką...Najlepiej czuję się w pracy...Przychodzi weekend a ja najchętniej bym wyszła i wróciła w poniedziałek prosto do pracy...Ostatnio napięcie rosło z każdym dniem...wstawałam rano i wszystko było źle...nawet to, że mąż stał obok i robił kawę ...wszystko źle...szukam tylko pretekstu, żeby mu zwrócić uwagę...Podczas jedengo ze wspólnych śniadań doszło do sprzeczki...wykrzyczałam mu, że najwidoczniej nie pasujemy do siebie, że ja nie jestem stworzona do bycia w związku i do bycia matką. Powiedział, że coś jest ze mną nie tak i powinnam pójść do psychologa. Poszłam...pani psycholog fajna babka, stwierdziła że to kłopoty małżeńskie, depresji nie mam bo za dobrze wyglądam...poszłam do psychiatry - dostałam Cital i leki zapobiegające kołataniu serca...ostatnio mam z tym problem, jest mi duszno, nie potafię wziąć głębokiego oddechu trwa to jakieś 6 miesięcy. Byłam nawet u lekarza rodzinnego, zrobiono ekg, wszystko ok. Stwierdził, że na tle nerwowym i dostałam afobam...brałam doraźnie. Mąż jest dość chłodnym człowiekiem, mało wylewnym...z resztą ja też. Nie pamiętam kiedy powiedział coś miłego, czy wyznał że mnie kocha i jestem dla niego ważna. Dlaczego męża i dziecko traktuję jak zło, jak największą krzywdę jaka mi się przytrafiła w życiu ??? Co ja mam robić ? Wiem, że jest problem...ale nie wiem co mam zrobić, ba nawet mi się nie chce za wiele robić...bo z góry zakładam, że i tak to niczego nie zmieni...Że nie będę potrafiła czerpać radości z bycia z mężem i dzieckiem. Chciałabym móc wyjść z domu i ich zostawić. Obwiniam się za wszystko, przecież oni tego długo nie wytrzymają...mąż znajdzie sobie kogoś bardziej normalnego, a ja zostanę sama...Cital wykupiłam, ale nie biorę...obawiam się skutków ubocznych, albo tego że się uzależnię i bez leków nie będę potrafiła normalnie funkcjonować. Wszyscy znajomi postrzegają mnie za super otwartą, wesołą kobietę...a prawda jest taka, że się ciągle zadręczam...że nie potrafię być normalna...że szukam ciągle problemu...Dodam, że przez ten cały okres sporo piłam alkoholu...teraz staram się to ograniczyć...Co ja mam robić, gdzie szukać pomocy ? Co mi jest ?
Nazywam się Ewelina. Mam 29 lat, jestem w związku 10 lat. Od 5 lat jestem żoną i mamą. Od momentu urodzenia dziecka moje życie się zmieniło, ale to chyba norma. W wieku 5 lat zmarł mi ojciec, mama wychowywała mnie, brata i siostrę samotnie. Jak na kobietę samą z trójką dzieci niczego nam nie brakowało. Mama odreagowywała alkoholem. Zawsze wracając ze szkoły do domu nie wiedziałam co zastanę. Mieliśmy co jeść, za co kupić ubrania itp. Nigdy nie było jakiegoś specjalnego ciepła...Pamiętam, że jako nastolatka podczas jednej z libacji mojej mamy miałam tak dość, że miałam przygotowany ,,zestaw'' różnych leków, które chciałam połknąć i zasnąć...i się nie obudzić...stchórzyłam...Chciałam się wyrwać z domu...w trakcie liceum wpadłam w nieciekawe towarzystwo...jedna z ,,koleżanek'' zaproponowała mi pracę na mieszkaniu...tzn. uprawiałam seks za pieniądze...trwało to jakieś 1,5 miesiąca...nie dałam rady tak żyć...pieniądze pozwoliły mi się wyprowadzić od mamy chociaż na jakiś czas...Jednym z moich ,,klientów'' był mój obecny mąż. Coś zaiskrzyło, zaczęliśmy się spotykać. Jest starszy ode mnie 10 lat. Stworzyliśmy związek, zamieszkaliśmy razem i tworzyliśmy normalną parę narzeczonych. Nigdy nie wracamy do tego ,,epizodu''. Tak jakby wyparliśmy go z pamięci. Po 4 latach związku zaszłam w ciąże. Ciąża była zagrożona, 9 miesięcy strachu co będzie. Na szczęście wszystko skończyło się happy endem. Mąż ma dobrą pracę. Zarabia bardzo dobrze, ale kosztem tego że bywa w domu mało. Praktycznie syna wychowywałam samotnie...Nie radziłam sobie...Jak syn był mały zaczynałam mieć myśli, że przez to, że mam dziecko umykają mi lata mojego życia...musiałam być nagle super dorosła, odpowiedzialna i wszystko zrobić sama...bo mąż pracuje, a chcemy żyć na fajnym poziomie...Koleżanki się cieszyły z macierzyństwa...a ja byłam załamana tym faktem. Opiekowałam się synem, ale robiłam to bo musiałam...Jakoś sobie radziłam od poniedziałku do piątku, bo męża nie było...Przychodził weekend i nie mogę na niego nawet patrzeć...denerwuje mnie samą obecnością...Tak jest do dziś...Minęło 5 lat...syn chodzi do przedszkola, ja również pracuje. Mąż nadal intensywnie pracuje. Przez te lata zatraciliśmy się w tym wszystkim. Uczucie wygasło...męża i dziecko traktuję jak największych wrogów. Nie sypiamy ze sobą kilka miesięcy. Dzieckiem nadal zajmuję się ,,mechanicznie'' ma super zabawki, ubrania, zajęcia dodatkowe itp. ale spędzanie z nim czasu jest dla mnie męką...Najlepiej czuję się w pracy...Przychodzi weekend a ja najchętniej bym wyszła i wróciła w poniedziałek prosto do pracy...Ostatnio napięcie rosło z każdym dniem...wstawałam rano i wszystko było źle...nawet to, że mąż stał obok i robił kawę ...wszystko źle...szukam tylko pretekstu, żeby mu zwrócić uwagę...Podczas jedengo ze wspólnych śniadań doszło do sprzeczki...wykrzyczałam mu, że najwidoczniej nie pasujemy do siebie, że ja nie jestem stworzona do bycia w związku i do bycia matką. Powiedział, że coś jest ze mną nie tak i powinnam pójść do psychologa. Poszłam...pani psycholog fajna babka, stwierdziła że to kłopoty małżeńskie, depresji nie mam bo za dobrze wyglądam...poszłam do psychiatry - dostałam Cital i leki zapobiegające kołataniu serca...ostatnio mam z tym problem, jest mi duszno, nie potafię wziąć głębokiego oddechu trwa to jakieś 6 miesięcy. Byłam nawet u lekarza rodzinnego, zrobiono ekg, wszystko ok. Stwierdził, że na tle nerwowym i dostałam afobam...brałam doraźnie. Mąż jest dość chłodnym człowiekiem, mało wylewnym...z resztą ja też. Nie pamiętam kiedy powiedział coś miłego, czy wyznał że mnie kocha i jestem dla niego ważna. Dlaczego męża i dziecko traktuję jak zło, jak największą krzywdę jaka mi się przytrafiła w życiu ??? Co ja mam robić ? Wiem, że jest problem...ale nie wiem co mam zrobić, ba nawet mi się nie chce za wiele robić...bo z góry zakładam, że i tak to niczego nie zmieni...Że nie będę potrafiła czerpać radości z bycia z mężem i dzieckiem. Chciałabym móc wyjść z domu i ich zostawić. Obwiniam się za wszystko, przecież oni tego długo nie wytrzymają...mąż znajdzie sobie kogoś bardziej normalnego, a ja zostanę sama...Cital wykupiłam, ale nie biorę...obawiam się skutków ubocznych, albo tego że się uzależnię i bez leków nie będę potrafiła normalnie funkcjonować. Wszyscy znajomi postrzegają mnie za super otwartą, wesołą kobietę...a prawda jest taka, że się ciągle zadręczam...że nie potrafię być normalna...że szukam ciągle problemu...Dodam, że przez ten cały okres sporo piłam alkoholu...teraz staram się to ograniczyć...Co ja mam robić, gdzie szukać pomocy ? Co mi jest ?