Kolorowa i uśmiechnięta w oczach innych. Wewnętrznie jedna wielka sprzeczność i smutek.
: 18 października 2025, o 16:19
#ADHD #DDA #seksoholizm #zdrada #depresja
Cześć.
Jestem tzw."Milenialsem" - po 30.roku życia. Mieszkam w dużym mieście.
Trafiłam na to forum przypadkiem i nawet nie wiem czy mój post będzie przez kogoś odczytany, bo z tego co zauważyłam, niewiele osób się tutaj udziela.
Na co dzień jestem osobą skrytą i dziwną. W pracy najczęstszym pytaniem do mnie jest "Czemu Ty się nic nie odzywasz?". A mnie aż skręca, bo w tej pracy jest mnóstwo fałszywości, a ja nie lubię zbędnego gadania o pierdołach i moim życiu. Odzywam się wtedy, kiedy naprawdę mam coś do powiedzenia, a i tak gryzę się w język, bo gdybym mówiła ludziom w oczy wszystko, co o nich myślę, to byłabym całkiem czarną owcą. A tak to jestem tylko w połowie.
Mam trudną pracę, znienawidzoną przez większość społeczeństwa, ale z tym nie mam aż takiego problemu. Gorzej z tym, ile zarabiam i jakich mam współpracowników oraz przełożonych.
Jestem aktualnie w moim najdłużej trwającym związku (w zaokrągleniu 5 lat) z mężczyzną. Z przerwą jak w "Przyjaciołach", ale tutaj nikomu nie było do śmiechu.
Po dwóch latach związku i wspólnym mieszkaniu od roku, pojawił się wątek, że on mnie już nie kocha i musimy się rozstać.
Jakby ktoś mnie uderzył czymś w głowę.
Oczywiście zataił to, że mnie zdradzał. Sama do tego doszłam. I wtedy dla mnie dużo się zmieniło w stosunku do niego. To kłamstwo mnie boli do dzisiaj - nie sama zdrada, tylko to, że na moje pytanie czy z tamtą dziewczyną coś go łączy i czy dlatego się rozstajemy usłyszałam, że nie. A powiedział tak, żeby mi "nie dokładać". Myślałam zawsze, że jesteśmy przyjaciółmi i że to nie jest facet, który by mnie zdradził. Ale życie po raz kolejny mnie nauczyło, że jestem naiwna. On zdziwił się, że weszłam w posiadanie dowodów jego zdrad, ale to nieistotne.
Rozstaliśmy się, a ja zaczęłam odreagowywać rozstanie w alkoholu i seksie. Wróciłam do mojego starego trybu "nimfomanii" i z innym facetem, który mnie wtedy wspierał, ciągle lądowalam w łóżku, przy czym nie było to dla mnie erotyczne. Możecie wierzyć lub nie, ale to łóżko było dla mnie "przyjacielskie". W tamtym czasie poznałam też innego chlopaka, do którego czułam silny pociąg seksualny. Podobno też mu się podobałam i pisaliśmy na ten temat, ale ostatecznie on nie zdradził fizycznie swojej żony. Zobaczyłam wtedy, że moje morale całkiem upadły, no bo po co miałabym ruszać zajętego faceta, nie lubię tłoku i konkurencji. Ale wtedy nie miało to dla mnie znaczenia, tak jak moja osoba nie miała znaczenia dla kochanki mojego faceta. Oczywiście dziś rozumiem, że ta dziewczyna nie ponosi winy za to, co stało się w moim związku, ale i tak miałam do niej zal, bo nasza trójka pracuje w jednej firmie - i tak jest do dzisiaj. Natomiast przetrwałam ten czas i nagle gdy pogodziłam się z tym, że zostałam sama w wynajmowanym mieszkaniu, mój partner dwa miesiące po rozstaniu wrócił do mnie z prezentem i zaczęliśmy się znów spotykać. Dotarły do niego informacje, że kręcę z innymi facetami i okazało się, że z tamtą dziewczyną był jakiś cyrk i przestało być między nimi kolorowo. To taki standard chyba.
Ale to nie jest też tak, że ja nie byłam winna rozpadu związku i że jego ta sytuacja nie obeszła. Jeszcze przed tymi zdradami widzialam, że nasz związek się sypie i wyciągnęłam nas na terapię. Natomiast dużo to nie pomogło, jak z czasem się okazało. A on też po naszym rozstaniu załamał się psychicznie i odreagowywał to, że nie chciał mnie skrzywdzić. A może tak naprawdę chodziło o to, że ja ujawniłam prawdę i to go rozbiło. Tego już nigdy się nie dowiem.
Stety, bądź niestety, wróciliśmy do siebie, z czasem znowu zamieszkaliśmy.
Miałam do samej siebie później żal, że pozwoliłam mu tak łatwo do siebie wrócić i że egzekwowałam na siłę warunki, jakie mu postawiłam. A to jemu powinno było zależeć na tym, żeby mnie odzyskać za wszelką cenę. Chyba do dzisiaj mnie męczy ta moja słabość.
Tak czy inaczej nasz związek traktuję już inaczej niż kiedyś. To nie jest to samo z mojej strony. A paradoksalnie on stał się dla mnie lepszym partnerem niż wcześniej, ale aktualnie nie potrafię już tego docenić. Jestem rozbita tym co czuję, a nawet czego nie czuję.
Nie jestem też z siebie dumna i zachowałam ten temat dla siebie, wiem, ile osób by mnie zlinczowało.
Poznałam "na ulicy" bardzo przystojnego kolesia. Zamieniliśmy ze sobą tylko trzy zdania, ale jego to spotkanie tak uderzyło, że szukał mnie niemal przez trzy miesiące. Gdy mnie znalazł, to podrzucił mi coś ze swoim numerem telefonu.
Nigdy żaden facet tak za mną nie latał, nie szukał. Pomyślałam, że przecież jestem w związku i nie mogę tutaj nic odwzajemnić, ale zadzwoniłam do niego podziękować za gest i powiedziałam od razu, że jestem w związku. Ten fakt na niewiele się zdał. I tak zaczęliśmy rozmawiać o nas, o naszych problemach, czasem się spotkaliśmy na kilka minut.
Czułam motyle w brzuchu i wiedziałam, że to zła droga. Ale było już za późno. Na dodatek "wielbiciel" raczył mnie poinformować po czasie, że on też jest z inną kobietą, ale brakowało mu pewnych rzeczy.
Stwierdziłam, że skoro tak to trudno i przecież będzie łatwiej, bo obydwoje mamy ludzi, których nie chcemy opuścić, ale mogę coś dla siebie zrobić. Przejęłam inicjatywę i weszliśmy w intymne kontakty. Wcześniej w związku martwiłam się, że nie ciągnie mnie już do łóżka, że tak szybko zwiędłam. Przy kochanku zobaczyłam, że jak najbardziej z moimi potrzebami jest tak jak dawniej i odżyłam jako człowiek. Po prostu poczułam się spełniona i pociągająca dla kogoś. On też był zdziwiony, że kobieta może chcieć się kochać i nie ma uprzedzeń - twierdzil, że jego kobieta go krytykuje, że jest zboczony i ona nie ma inicjatywy.
Dla jasności - z moim facetem od dawna nie współzyjemy i nie chciałam go narażać na ewentualne choroby w trakcie mojego romansu.
Z kochankiem mieliśmy omówiony układ, ale mimo wszystko nie chodziło tylko o seks. Rozmawialiśmy też telefonicznie, pisaliśmy, czasem sobie pomagaliśmy. Moja nuda w związku i tak mi przeszkadzała, ale miałam atrakcyjną odskocznię od tego.
Wygadalam się z moich rozterek mojemu koledze i u niego znalazłam wsparcie. To jedyna osoba, która rozumiała mój problem, wiedział, że tamten mnie zdradzał i że i tak ze sobą nic nie robimy, nie mamy też dzieci ani nie jesteśmy małżeństwem, więc mi doradził, żebym korzystała z życia, ale żebym uważała, bo jak się to wyda to będzie bolało.
Nie wydało się, ale kochankowi udało się mnie zranić. Złamał moją jedną zasadę i nie zależało mu na naprawieniu kontaktów między nami. Można powiedzieć, że to umarło, mimo, że później trzykrotnie prosiłam go o spotkanie i rozmowę. Było to moim częstym tematem u psychologa, widział, że mnie to bardzo męczy i że chcę wyjaśnić dlaczego tak się stalo.
Kochanek zbywał mnie i ostatecznie odmówił spotkania/rozmowy.
Mam przypuszczenia, dlaczego koniec romansu był mu na rękę, ale jego perspektywy pewnie nigdy nie poznam. Mam do niego żal, że pokazywał mi na początku że jestem dla niego w jakiś sposób ważna, a na końcu potraktował mnie jak śmieć. Mimo wszystko mogliśmy to zakończyć z szacunkiem i klasą w stosunku do siebie. Ale nie mam już na to wpływu. Ta relacja była dla mnie wyjątkowa, poznałam się z innej perspektywy i mimo tego, że to było moralnie złe, to nie żałuję tego.
Po tym romansie zastanawiałam się nad przyznaniem się do tego mojemu partnerowi i pozostawieniem mu decyzji, czy się rozstajemy czy nadal ze sobą będziemy. Ale sama od dawna nie wiem czy chcę z nim być. Mam wrażenie, że nie żywię do niego żadnych uczuć. Nie ciągnie mnie do niego, wręcz coraz bardziej odrzuca, bo on o siebie nie dba (było już kilka rozmów na ten temat). Jest mi głupio o tym mówić, ale dla mnie higiena osobista to podstawa i z roku na rok jestem chyba coraz gorsza pod tym względem, wydaje mi się, że mało kto może mnie zrozumiec, to znaczy moje wymagania.
Kolega mi odradzał przyznanie się, a im dłużej to trwa, tym bardziej myślę, że już nie mam po co się przyznawać, no bo co mam mu wtedy powiedzieć? "Słuchaj, bo ja wcześniej miałam romans"? Przecież każdy by się wściekł. Wydaje mi się, że mimo tego, że sam mnie zdradzał, to nie zrozumiałby mnie i ta wiedza niczego dobrego by nie przyniosla.
Czuję się samotna. Otacza mnie trochę ludzi, ale tak naprawdę nie mam przyjaciół i uważam, że więcej razy przejechałam się na ludziach niż mogłam im ufać. Tak samo ludzie niby mnie lubią, chcą ze mną rozmawiać, bo jestem wesoła i zawsze miałam coś do opowiadania (jeśli kogoś lubię), chcą, żebym wpadła do nich do pokoju pogadać... Ale nikt nie przyjdzie do mnie. Nikt nie napisze i nie zadzwoni, nie zapyta jak się mam? Teraz długo nie ma mnie w pracy i nikt się szczerze mną nie zainteresował.
Jakiś czas temu myślałam też, że zyskam przyjaciółkę (poza pracą). Tak się jednak nie stało, mamy inne oczekiwania względem siebie i odpuściłam, przestało mi zależeć po moich staraniach.
Oprócz psychologa, nie mam komu mówić o tym co się dzieje. Coraz więcej duszę w sobie.
Z moim partnerem to już czasem mi się nawet kłócić nie chce, odpuszczam. Widzę też po sobie, że jestem coraz bardziej zimniejsza i kiepską wersją siebie samej. Nie chcę być taka dziewczyną w związku, ale gdybym zachowywała się inaczej, to byłoby to udawane.
Prowadzimy razem gospodarstwo domowe, oglądamy razem jakieś produkcje, raz na jakiś czas gdzieś pójdziemy no i rozmawiamy o pracy, chociaż od tego już trochę się odcięłam, ze względu na mój stan psychiczny.
Nie lubię rutyny i nudy. Wydaje mi się, że nie jestem stworzona do życia w jednym długim związku, że mój partner zasługuje na lepszą dziewczynę.
Nie potrafię jednak podjąć konkretnej decyzji. Boję się, że jeśli się rozstaniemy, to później będę tego żałować. Boję się też, że stracę siebie, jeśli nadal w takim stanie będę tkwić w tym związku.
Nie ma też co ukrywać, że w dwójkę żyje się łatwiej finansowo. Mnie samej trudno byłoby się utrzymac na ten moment, ale wiem też, że ostatecznie poradzę sobie będąc sama.
Dowiedziałam się w tym roku, że jestem w spektrum ADHD, jak to ładnie nazwał mój psychiatra. Poniekąd jest to odpowiedź na moje kłopoty z całego życia. Zawsze winiłam się za to, że jestem głupia, że nie mam wiedzy mimo, że potrafię przeczytać "mądre książki". Dlatego imponuje mi wysoka inteligencja mojego partnera. Ale nie czuję się do końca zrozumiana przez niego. On przyzwyczaił się do moich ułomności, że ciągle zapominam o różnych rzeczach, ale czasem nie czuję akceptacji. Wiem, że mnie już taką zaakceptował, ale ja tego nie odczuwam, a wystarczy mi, że mnie samej ze sobą ciężko się żyje.
Jestem też DDA, ale napisałam o sobie już tak dużo, że więcej chyba nie ma sensu.
Moj partner też jest po ciężkich przejściach i wydaje mi się, że to nas mocno łączy, tak jak i podobne/takie same poglądy na życie.
Mimo tego przestałam widzieć, żeby to miało wystarczyć do udanego związku.
Boję się, że kiedyś może znowu komuś się spodobam i znowu będę w stanie zdradzic fizycznie.
Ale boję się też, że jeśli się rozstaniemy to i tak nie będę mieć relacji intymnych, bo sama nie jestem pięknością, a i tak w dzisiejszych czasach trudno znaleźć kogoś wartościowego nawet do spędzenia czasu w "sypialni".
Aktualnie biorę lek na depresję.
Trudno mi się żyje ze sobą, mam nieraz wrażenie, że są we mnie dwie osoby: dobra i zła, i kłócą się ze sobą o postępowanie w życiu.
Trochę chaotycznie opisałam tu swoją namiastkę przeżyć, ale jeśli komuś chciało się to przeczytać to dziękuję.