Usiądźcie bo będzie grubo...
: 4 lutego 2025, o 19:00
Witam, na początku kilka słów kim jestem i z czym do was przychodzę. Jestem w średnim wieku mieszkam na wsi pracuje jako robol praca fizyczna/umysłowa i jestem "singlem".
Na "zewnątrz" miły ,pomocny i uśmiechnięty człowieczek lubię towarzystwo innych ludzi... z tym że nie do końca. Przez lata nauczony doświadczeniami i własnym błędami doskonale maskuje swoja prawdziwą naturę. Gdy tylko zostaje sam wyłazi mrok i pustka , tak naprawdę nie lubię ludzi przebywanie w towarzystwie to dla mnie katorga i straszna nuda. Najlepiej czuje się sam ze sobą , mam mnóstwo zainteresowań i jak się pewnie domyślacie nie są to zbyt towarzyskie zajęcia. I tutaj przechodzimy do sedna , jestem po kilku związkach i zauroczeniach . Nigdy nie udało mi się wytrzymać dłużej niż rok i było mi z tym dobrze.
Zorganizowałem i uporządkowałem swoje życie tak żeby się nie nudzić i pogodziłem sie z tym że jestem samotnikiem, i tu pojawia się Ona cała na biało... Wszystko co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie i wartość z dnia na dzień wyblakło i straciło urok.
Nic mnie nie cieszy z niczego już nie czerpie satysfakcji, czas wolny spędzam na gapieniu się w ścianę. Dziewczyna działa na mnie jak narkotyk, mamy ze sobą kontakt zawodowy 15-30 minut co kilka dni, bardzo problematyczne bo podczas rozmowy nie potrafię się skupić czy merytorycznie porozmawiać na tematy zawodowe ręce zaczynają się trząść w żołądku się przewraca a serce pompuje jak podczas srogiego wysiłku (przestałem nosić zegarek bo wył że wykrył nietypowe tętno 110-120) Potem jest 2-3h euforii i niesamowity zastrzyk energii, pod koniec dnia zjazd do poziomu w którym nie potrafię normalnie funkcjonować.
Maska uśmiechniętego i wesołego człowieka zaczyna pękać i wyłazi mroczny środek, całe szczęście przez kilka lat zdołałem zbudować tak swój wizerunek że większość ludzi w moim otoczeniu odbiera moją opryskliwość jako żart. Ale czuje że zaczynam przegrywać tą walkę i sytuacja mnie przerasta. Radźcie co robić bo z dnia na dzień jest coraz gorzej...
Na "zewnątrz" miły ,pomocny i uśmiechnięty człowieczek lubię towarzystwo innych ludzi... z tym że nie do końca. Przez lata nauczony doświadczeniami i własnym błędami doskonale maskuje swoja prawdziwą naturę. Gdy tylko zostaje sam wyłazi mrok i pustka , tak naprawdę nie lubię ludzi przebywanie w towarzystwie to dla mnie katorga i straszna nuda. Najlepiej czuje się sam ze sobą , mam mnóstwo zainteresowań i jak się pewnie domyślacie nie są to zbyt towarzyskie zajęcia. I tutaj przechodzimy do sedna , jestem po kilku związkach i zauroczeniach . Nigdy nie udało mi się wytrzymać dłużej niż rok i było mi z tym dobrze.
Zorganizowałem i uporządkowałem swoje życie tak żeby się nie nudzić i pogodziłem sie z tym że jestem samotnikiem, i tu pojawia się Ona cała na biało... Wszystko co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie i wartość z dnia na dzień wyblakło i straciło urok.
Nic mnie nie cieszy z niczego już nie czerpie satysfakcji, czas wolny spędzam na gapieniu się w ścianę. Dziewczyna działa na mnie jak narkotyk, mamy ze sobą kontakt zawodowy 15-30 minut co kilka dni, bardzo problematyczne bo podczas rozmowy nie potrafię się skupić czy merytorycznie porozmawiać na tematy zawodowe ręce zaczynają się trząść w żołądku się przewraca a serce pompuje jak podczas srogiego wysiłku (przestałem nosić zegarek bo wył że wykrył nietypowe tętno 110-120) Potem jest 2-3h euforii i niesamowity zastrzyk energii, pod koniec dnia zjazd do poziomu w którym nie potrafię normalnie funkcjonować.
Maska uśmiechniętego i wesołego człowieka zaczyna pękać i wyłazi mroczny środek, całe szczęście przez kilka lat zdołałem zbudować tak swój wizerunek że większość ludzi w moim otoczeniu odbiera moją opryskliwość jako żart. Ale czuje że zaczynam przegrywać tą walkę i sytuacja mnie przerasta. Radźcie co robić bo z dnia na dzień jest coraz gorzej...