Dzień jak codzień, dzień po dniu...
: 18 czerwca 2018, o 13:28
...właśnie tym popularnym w internecie hasłem, mógłbym streścić ostatnie 16 lat swojego życia, albo przynajmniej większą część z tego okresu.
Witajcie.
Nie wiedziałem w którym dziale napisać bo nie wiem jak sklasyfikować swoje problemy, nie zrobił tego żaden specjalista, więc wpis wrzucam tutaj. Piszę, bo znalazłem się w takiej sytuacji życiowej, że nie wiem co robić dalej. I może z zewnątrz to życie wygląda na w miarę ogarnięte, to jednak doszedłem do momentu, w którym zabrakło mi pomysłu na to życie, straciłem cel i czuję że tracę sens. Pojawiają się myśli samobójcze, hamowane nieuniknioną krzywdą, którą tym czynem wyrządziłbym swoim bliskim. A wszystko przez perfekcjonizm spowodowany niską samooceną, lata nauki które na własne życzenie zmarnowałem i przez to słaba pozycja na rynku pracy, uzależnienie od komputera i brak motywacji do samorealizacji.
Przez dwa lata chodziłem na psychoterapię wglądową, gdzie była pogłębiona autoanaliza i to ja przez większość czasu mówiłem, zdawałem sprawozdania i dochodziłem do wniosków. Terapeuta w pewnych momentach jedynie nakierowywał mnie.
Doszedłem na niej do pewnych wniosków, przepracowałem zrozumienie relacji z moimi rodzicami, które z grubsza były umiarkowane. W domu nie brakowało mi niczego, no może poza uwagą rodziców, bo to był chłodny dom. Mama, znerwicowana, często wyładowywała swoje emocje w sposób ekspresyjny, nierzadko wulgarny, ojciec jest raczej wycofany, woli spokój. Po sprzeczkach siadali jakby nigdy nic ale sądzę, że to mogło wywrzeć na mnie jakiś wpływ. Relacje rodziców, chociaż bez perspektyw kryzysu małżeństwa, były i są chłodne i nacechowane sytuacjami które można by było interpretować jako brak szacunku. Widziałem te obrazy jako dziecko, brakowało mi ich czułości. To powodowało że od dziecka zabiegałem o zainteresowanie, przychylność innych, narażając się, będąc podatnym na gorsze traktowanie ze strony rówieśników. To oczywiście na mnie wpływało tylko rozumiem to dopiero po latach. Przeszedłem wszystkie drogi szkolnictwa wraz z reformą Łybackiej czyli gimnazjum aż do liceum gdzie zmieniłem szkołę i środowisko. Doświadczony już przez nie takie traktowanie jakiego pragnąłem od swoich szkolnych znajomych, miałem nadzieję że wraz ze zmianą placówki i otoczenia, będą nowe szanse na znalezienie przyjaciół, czysta karta. Ale jak oczekiwać innego traktowania od innych skoro nie zmienia się swojego podejścia, naiwnego i nacechowanego chęcią przypodobania. Cały czas szukałem akceptacji. Wraz z rozpoczęciem liceum zainstalowano mi internet szerokopasmowy. Już chyba się domyślacie co to spowodowało.
Właśnie od tego momentu przez kolejne 16 lat będzie trwać moje powolne zagłębianie się w marazmie. W internecie znalazłem swoją enklawę, możliwość kontaktu z innymi bez konsekwencji, bez narażania się na wyśmiewanie, odtrącenie. W internecie zacząłem swoje pierwsze głębsze relacje z dziewczynami, zacząłem wchodzić na strony erotyczne, do tego rozwinęła się u mnie masturbacja jako wyładowanie, ucieczka od natrętnych myśli. Opuściłem się w nauce a sytuacje w szkole w których czułem się poniżony czy to przez rówieśników czy nauczycielkę matematyki spowodowały że przestałem do niej chodzić. Robiłem wszystko by rodzice o tym nie wiedzieli i udawało mi się tak nie chodzić przez dwa, a potem przez trzy tygodnie. Nie pytajcie jak rodzice o tym nie wiedzieli. Musiałem wykazać się nie lada sprytem by do tego nie doszło przez tak długie okresy, szkoda że wykorzystałem go w taki sposób. Ocen nie poprawiłem i przyszła decyzja o zmianie szkoły. Musiałem powtarzać pierwszą klasę liceum. Przeniosłem się do szkoły i klasy o profilu plastycznym. Rodzice zaproponowali że skoro w dzieciństwie jakoś mi to wychodziło to może rozwijać się w tym kierunku. Oczywiście na początku był entuzjazm, ale ćwiczyłem mało. Czas zabierał mi internet i wszystko co z nim związane było atrakcyjniejsze. Nie poszedłem na ASP jak na początku planowałem a nie zdana matura z przedmiotu gdzie zabrakło na prawdę nie wiele, przekreśliła na to szanse. Z resztą i ze zdaną maturą nie byłoby czego szukać, bo nie miałem wystarczającej ilości prac w "teczce" Przez to że za mało ćwiczyłem i przez perfekcjonizm który nie pozwalał mi nigdy docenić tego co zrobiłem. Wiele prac miałem nie skończonych. Maturę uratowała mi amnestia Giertycha i tak poszedłem na prywatną uczelnię na grafikę komputerową. Również studia zaniedbałem. Pokutowało przeświadczenie że wiele więcej można nauczyć się w akademiku z "videotutoriali" niż na zajęciach i tak też niestety było. Zaniedbane studia tłumaczyłem sobie faktem że wielu znajomych z którymi spędzałem większość czasu nie pokończyło studiów a są w dobrych agencjach bo dużo ćwiczyli. Traciliśmy czas na siedzeniu na internecie, graniu w gry i paleniu zioła. Moje relacje z innymi były pierwszy raz całkiem dobre, może dlatego że wiele z nas było przyjezdnych, ja też wyjechałem na studia z domu rodzinnego, całkiem daleko. Studiów nie skończyłem. Zmarnowałem dużo pieniędzy które rodzice słali mi na czesne i czynsz akademika. Gdy w 2010 poznałem swoją obecną narzeczoną, wiele w moim życiu się zmieniło, zyskałem trochę woli by jeszcze skończyć cokolwiek i podjąłem się nauki na dwuletnim studium w Warszawie. Wybrałem fotografię bo ona mnie jeszcze na studiach licencjackich zainteresowała. Studium skończyłem, ale nie obyło się bez problemów. Egzamin końcowy praktyczny zdawałem z poprawką w następnym roku. Zapewne gdybym więcej czasu poświęcił nauce a nie przesiadywaniu na komputerze, nie musiałbym czekać rok. Znalazłem pracę jako fotograf i w tej samej pracuję obecnie. Po drodze zdałem jeszcze prawo jazdy, zacząłem bardziej dbać o swoją sylwetkę i od paru lat chodzę na siłownię, miałem tez wspomniany epizod z psychoterapią ale przerwałem ją ze względów finansowych i to chyba nie był najlepszy pomysł.
Streściłem Wam to wszystko by przybliżyć nieco swoją historię i te wszystkie czynniki, które mogły mieć wpływ na sytuację w jakiej się znajduję. W październiku biorę ślub i przeraża mnie myśl, że osoba którą kocham może się przy mnie marnować, może marnieć wraz ze mną, próbując mi pomóc. To jest ostatnie czego bym chciał, wolałbym się skazać na samotność niż żyć ze świadomością że ktoś sobie przy mnie marnuje życie. Dlatego zdecydowałem że napiszę w tym miejscu bo mam wrażenie ze czas mi umyka i po dużej zmianie jaką niewątpliwie jest ślub, muszę ogarnąć pewne rzeczy. Przez swoje uzależnienie od internetu zamknąłem sobie drogę na lepsze perspektywy, potykając się kolejno przez pozostałe szczeble nauki, licząc od liceum. Przez internet który traktowałem i traktuję jako ucieczkę ze świata realnego, źródło doznań, podniet, źródło większości swojej uwagi jaką poświęcam w życiu. Chciałbym się samorealizować, ale słomiany zapał i perfekcjonizm skutecznie mi to hamują. Nawet ukończenie plastikowego modelu przychodzi mi z trudnością. Właśnie sprzątnąłem stół z całym asortymentem, z farbami, kalkomanią, kupiłem nawet media do robienia efektu eksploatacji bo chciałem aby mój model wyglądał dobrze, wyobrażacie sobie ten absurd? Oczywiście na razie go nie skończyłem...
Przez przesiadywanie na komputerze moje relacje ze znajomymi podupadły, z tymi z miasta rodzinnego z którymi się niejako "wychowałem" nie mam już większego kontaktu. Jedynie jak zjeżdżamy do rodzin na święta, ale wiem że ten pociąg mi dawno odjechał, tak przez moje inne zainteresowania jak i dominującą potrzebę akceptacji i czekanie na inicjatywę z ich strony a nie ze swojej, której miałem mało. Więcej uwagi poświęcałem tym z którymi pisałem w internecie.
Nie wiem jak sobie pomóc. Nie wiem jak wyjść z tej karuzeli na której razem ze mną jest silna potrzeba akceptacji, perfekcjonizm, niska samoocena, uzależnienie od internetu. Były nawet epizody gdy częściej fotografowałem dla siebie, miałem swój fanpage, pokazywałem się w internecie, ale nawet to podupadło. Konto na FB skasowałem bo uznałem że zabiera mi za dużo czasu, więc ten czas zastąpiłem innymi stronami. Chciałbym rozwinąć się fotograficznie, zarabiać więcej na tym co lubię robić, co sprawia mi jakąś tam satysfakcję , ale nie wiem już czy to satysfakcja z samego procesu twórczego czy z pochwalnych komentarzy i "lajków" W pracy też robię zdjęcia ale pstrykanie bezdusznych zdjęć od 8 lat nie daje szans na rozwój. Mimo że ze swojej sytuacji w pracy jestem zadowolony, to wiem że i na tym etapie stoję w miejscu, bo tak mi wygodnie. Od lat próbuję nadrobić "zaległości" życiowe, ogarnąć się, być odpowiedzialnym. Ale przy wszystkich zmianach które się dokonały w moim życiu, uzależnienie od internetu tak we mnie wrosło, jest tak naturalne, że stało się panaceum na wszystkie bolączki i potrzeby. Natrętne myśli, dominująca niska samoocena i stała potrzeba akceptacji i czułości mimo że widzę jak stara się moja przyszła żona. Czuję poczucie winy, że nie dałem jej więcej, a obciążam dodatkowo swoimi rozterkami. Widzę jak moi znajomi się realizują i cieszę się z tego, ale widzę też że marnuję sobie życie, które zaraz wejdzie w kolejny ważny etap i nie będę już tylko odpowiedzialny za siebie ale i za moją przyszłą małżonkę a może w dalszej kolejności za moje dzieci.
Chciałbym znaleźć wolę do tego by być po prostu lepszym człowiekiem, że mogę temu światu dać jakąś wartość dodaną, że mógłbym być jeszcze w czymś dobry. Skomplikowałem sobie drogę do tego, dotąd wierzyłem że mogę to zmienić, ale w pojedynkę już nie potrafię. Jeśli dotrwaliście do tego akapitu to dziękuję za czas który poświęciliście by to wszystko przeczytać. Może ktoś znajdzie w tym wpisie coś z czym też mógłby się identyfikować.
Pozdrawiam.
Witajcie.
Nie wiedziałem w którym dziale napisać bo nie wiem jak sklasyfikować swoje problemy, nie zrobił tego żaden specjalista, więc wpis wrzucam tutaj. Piszę, bo znalazłem się w takiej sytuacji życiowej, że nie wiem co robić dalej. I może z zewnątrz to życie wygląda na w miarę ogarnięte, to jednak doszedłem do momentu, w którym zabrakło mi pomysłu na to życie, straciłem cel i czuję że tracę sens. Pojawiają się myśli samobójcze, hamowane nieuniknioną krzywdą, którą tym czynem wyrządziłbym swoim bliskim. A wszystko przez perfekcjonizm spowodowany niską samooceną, lata nauki które na własne życzenie zmarnowałem i przez to słaba pozycja na rynku pracy, uzależnienie od komputera i brak motywacji do samorealizacji.
Przez dwa lata chodziłem na psychoterapię wglądową, gdzie była pogłębiona autoanaliza i to ja przez większość czasu mówiłem, zdawałem sprawozdania i dochodziłem do wniosków. Terapeuta w pewnych momentach jedynie nakierowywał mnie.
Doszedłem na niej do pewnych wniosków, przepracowałem zrozumienie relacji z moimi rodzicami, które z grubsza były umiarkowane. W domu nie brakowało mi niczego, no może poza uwagą rodziców, bo to był chłodny dom. Mama, znerwicowana, często wyładowywała swoje emocje w sposób ekspresyjny, nierzadko wulgarny, ojciec jest raczej wycofany, woli spokój. Po sprzeczkach siadali jakby nigdy nic ale sądzę, że to mogło wywrzeć na mnie jakiś wpływ. Relacje rodziców, chociaż bez perspektyw kryzysu małżeństwa, były i są chłodne i nacechowane sytuacjami które można by było interpretować jako brak szacunku. Widziałem te obrazy jako dziecko, brakowało mi ich czułości. To powodowało że od dziecka zabiegałem o zainteresowanie, przychylność innych, narażając się, będąc podatnym na gorsze traktowanie ze strony rówieśników. To oczywiście na mnie wpływało tylko rozumiem to dopiero po latach. Przeszedłem wszystkie drogi szkolnictwa wraz z reformą Łybackiej czyli gimnazjum aż do liceum gdzie zmieniłem szkołę i środowisko. Doświadczony już przez nie takie traktowanie jakiego pragnąłem od swoich szkolnych znajomych, miałem nadzieję że wraz ze zmianą placówki i otoczenia, będą nowe szanse na znalezienie przyjaciół, czysta karta. Ale jak oczekiwać innego traktowania od innych skoro nie zmienia się swojego podejścia, naiwnego i nacechowanego chęcią przypodobania. Cały czas szukałem akceptacji. Wraz z rozpoczęciem liceum zainstalowano mi internet szerokopasmowy. Już chyba się domyślacie co to spowodowało.
Właśnie od tego momentu przez kolejne 16 lat będzie trwać moje powolne zagłębianie się w marazmie. W internecie znalazłem swoją enklawę, możliwość kontaktu z innymi bez konsekwencji, bez narażania się na wyśmiewanie, odtrącenie. W internecie zacząłem swoje pierwsze głębsze relacje z dziewczynami, zacząłem wchodzić na strony erotyczne, do tego rozwinęła się u mnie masturbacja jako wyładowanie, ucieczka od natrętnych myśli. Opuściłem się w nauce a sytuacje w szkole w których czułem się poniżony czy to przez rówieśników czy nauczycielkę matematyki spowodowały że przestałem do niej chodzić. Robiłem wszystko by rodzice o tym nie wiedzieli i udawało mi się tak nie chodzić przez dwa, a potem przez trzy tygodnie. Nie pytajcie jak rodzice o tym nie wiedzieli. Musiałem wykazać się nie lada sprytem by do tego nie doszło przez tak długie okresy, szkoda że wykorzystałem go w taki sposób. Ocen nie poprawiłem i przyszła decyzja o zmianie szkoły. Musiałem powtarzać pierwszą klasę liceum. Przeniosłem się do szkoły i klasy o profilu plastycznym. Rodzice zaproponowali że skoro w dzieciństwie jakoś mi to wychodziło to może rozwijać się w tym kierunku. Oczywiście na początku był entuzjazm, ale ćwiczyłem mało. Czas zabierał mi internet i wszystko co z nim związane było atrakcyjniejsze. Nie poszedłem na ASP jak na początku planowałem a nie zdana matura z przedmiotu gdzie zabrakło na prawdę nie wiele, przekreśliła na to szanse. Z resztą i ze zdaną maturą nie byłoby czego szukać, bo nie miałem wystarczającej ilości prac w "teczce" Przez to że za mało ćwiczyłem i przez perfekcjonizm który nie pozwalał mi nigdy docenić tego co zrobiłem. Wiele prac miałem nie skończonych. Maturę uratowała mi amnestia Giertycha i tak poszedłem na prywatną uczelnię na grafikę komputerową. Również studia zaniedbałem. Pokutowało przeświadczenie że wiele więcej można nauczyć się w akademiku z "videotutoriali" niż na zajęciach i tak też niestety było. Zaniedbane studia tłumaczyłem sobie faktem że wielu znajomych z którymi spędzałem większość czasu nie pokończyło studiów a są w dobrych agencjach bo dużo ćwiczyli. Traciliśmy czas na siedzeniu na internecie, graniu w gry i paleniu zioła. Moje relacje z innymi były pierwszy raz całkiem dobre, może dlatego że wiele z nas było przyjezdnych, ja też wyjechałem na studia z domu rodzinnego, całkiem daleko. Studiów nie skończyłem. Zmarnowałem dużo pieniędzy które rodzice słali mi na czesne i czynsz akademika. Gdy w 2010 poznałem swoją obecną narzeczoną, wiele w moim życiu się zmieniło, zyskałem trochę woli by jeszcze skończyć cokolwiek i podjąłem się nauki na dwuletnim studium w Warszawie. Wybrałem fotografię bo ona mnie jeszcze na studiach licencjackich zainteresowała. Studium skończyłem, ale nie obyło się bez problemów. Egzamin końcowy praktyczny zdawałem z poprawką w następnym roku. Zapewne gdybym więcej czasu poświęcił nauce a nie przesiadywaniu na komputerze, nie musiałbym czekać rok. Znalazłem pracę jako fotograf i w tej samej pracuję obecnie. Po drodze zdałem jeszcze prawo jazdy, zacząłem bardziej dbać o swoją sylwetkę i od paru lat chodzę na siłownię, miałem tez wspomniany epizod z psychoterapią ale przerwałem ją ze względów finansowych i to chyba nie był najlepszy pomysł.
Streściłem Wam to wszystko by przybliżyć nieco swoją historię i te wszystkie czynniki, które mogły mieć wpływ na sytuację w jakiej się znajduję. W październiku biorę ślub i przeraża mnie myśl, że osoba którą kocham może się przy mnie marnować, może marnieć wraz ze mną, próbując mi pomóc. To jest ostatnie czego bym chciał, wolałbym się skazać na samotność niż żyć ze świadomością że ktoś sobie przy mnie marnuje życie. Dlatego zdecydowałem że napiszę w tym miejscu bo mam wrażenie ze czas mi umyka i po dużej zmianie jaką niewątpliwie jest ślub, muszę ogarnąć pewne rzeczy. Przez swoje uzależnienie od internetu zamknąłem sobie drogę na lepsze perspektywy, potykając się kolejno przez pozostałe szczeble nauki, licząc od liceum. Przez internet który traktowałem i traktuję jako ucieczkę ze świata realnego, źródło doznań, podniet, źródło większości swojej uwagi jaką poświęcam w życiu. Chciałbym się samorealizować, ale słomiany zapał i perfekcjonizm skutecznie mi to hamują. Nawet ukończenie plastikowego modelu przychodzi mi z trudnością. Właśnie sprzątnąłem stół z całym asortymentem, z farbami, kalkomanią, kupiłem nawet media do robienia efektu eksploatacji bo chciałem aby mój model wyglądał dobrze, wyobrażacie sobie ten absurd? Oczywiście na razie go nie skończyłem...
Przez przesiadywanie na komputerze moje relacje ze znajomymi podupadły, z tymi z miasta rodzinnego z którymi się niejako "wychowałem" nie mam już większego kontaktu. Jedynie jak zjeżdżamy do rodzin na święta, ale wiem że ten pociąg mi dawno odjechał, tak przez moje inne zainteresowania jak i dominującą potrzebę akceptacji i czekanie na inicjatywę z ich strony a nie ze swojej, której miałem mało. Więcej uwagi poświęcałem tym z którymi pisałem w internecie.
Nie wiem jak sobie pomóc. Nie wiem jak wyjść z tej karuzeli na której razem ze mną jest silna potrzeba akceptacji, perfekcjonizm, niska samoocena, uzależnienie od internetu. Były nawet epizody gdy częściej fotografowałem dla siebie, miałem swój fanpage, pokazywałem się w internecie, ale nawet to podupadło. Konto na FB skasowałem bo uznałem że zabiera mi za dużo czasu, więc ten czas zastąpiłem innymi stronami. Chciałbym rozwinąć się fotograficznie, zarabiać więcej na tym co lubię robić, co sprawia mi jakąś tam satysfakcję , ale nie wiem już czy to satysfakcja z samego procesu twórczego czy z pochwalnych komentarzy i "lajków" W pracy też robię zdjęcia ale pstrykanie bezdusznych zdjęć od 8 lat nie daje szans na rozwój. Mimo że ze swojej sytuacji w pracy jestem zadowolony, to wiem że i na tym etapie stoję w miejscu, bo tak mi wygodnie. Od lat próbuję nadrobić "zaległości" życiowe, ogarnąć się, być odpowiedzialnym. Ale przy wszystkich zmianach które się dokonały w moim życiu, uzależnienie od internetu tak we mnie wrosło, jest tak naturalne, że stało się panaceum na wszystkie bolączki i potrzeby. Natrętne myśli, dominująca niska samoocena i stała potrzeba akceptacji i czułości mimo że widzę jak stara się moja przyszła żona. Czuję poczucie winy, że nie dałem jej więcej, a obciążam dodatkowo swoimi rozterkami. Widzę jak moi znajomi się realizują i cieszę się z tego, ale widzę też że marnuję sobie życie, które zaraz wejdzie w kolejny ważny etap i nie będę już tylko odpowiedzialny za siebie ale i za moją przyszłą małżonkę a może w dalszej kolejności za moje dzieci.
Chciałbym znaleźć wolę do tego by być po prostu lepszym człowiekiem, że mogę temu światu dać jakąś wartość dodaną, że mógłbym być jeszcze w czymś dobry. Skomplikowałem sobie drogę do tego, dotąd wierzyłem że mogę to zmienić, ale w pojedynkę już nie potrafię. Jeśli dotrwaliście do tego akapitu to dziękuję za czas który poświęciliście by to wszystko przeczytać. Może ktoś znajdzie w tym wpisie coś z czym też mógłby się identyfikować.
Pozdrawiam.