Jak w kołowrotku
: 10 października 2015, o 20:26
Witajcie!
To mój pierwszy post dotyczący moich problemów, więc pewnie będzie mało składny...z góry przepraszam...
Mam zaburzenia typu borderline...wow...poza stanami lękowymi, miotam się w życiu, jak właśnie wściekły chomik w kołowrotku...przechodzę ze stanu, do stanu...wykańcza mnie to absolutnie, bo chwilami jakby tracę panowanie nad tym, co się dzieje i jak ja reaguję.
Przez jakiś czas było dużo lepiej...staram się odwrócić ten swój kretyński nawyk krzywdzenia siebie, gdy sobie nie radzę...nawet wychodziło. Ale nie czułam się przez to wiele lepiej! (gdy tak sobie pomyślałam...mimo wszystkich pozytywnych emocji, których w międzyczasie doświadczałam...mimo chwil, gdy nawet czułam się absolutnie szczęśliwa) -czułam stałe napięcie, którego nie potrafiłam sprecyzować...może była to chęć, by coś zrobić i nie patrzeć na nic, bo przecież co ja jestem warta! Wczoraj nastąpiło takie wielkie BUM...poczułam tak silne zniechęcenie i nienawiść do samej siebie...a nawet obrzydzenie, że już nic mnie nie obchodziło...łykałam leki garściami...tylko po to, by po chwili je zwrócić...pojawiły się wątpliwości i kolejne chwile furii połączonej z kompletnym załamaniem...z jednej strony gdzieś tam w tle kołatała mi myśl, że nie mam prawa tak skrzywdzić bliskich mi osób...a z drugiej - po co ty komu...taka żałosna i histeryczna istota powinna się sama wyeliminować...
Nie chcę skończyć na lekach...nie chcę skończyć z życiem...jednak chwilami nie wiem już, co powinnam robić...to wszystko powtarza się niemal cyklicznie. Wystarczy drobny bodziec i zatracam się w tym wszystkim...czy to w złości, zazdrości, euforii...dowolnie.
Czy ktoś potrafi dać mi jakieś wskazówki? Cokolwiek...ja już usiłowałam na wszelkie sposoby panować nad sobą w takich paskudnych chwilach, ale nie jestem w stanie...to jest najgorsze! Liczy się tylko ta bezsilność, zwątpienie i nienawiść...
Nie radzę sobie już z tymi stanami...coraz poważniej zastanawiam się, czy nie jest tak, że mam dwa wyjścia...leki, albo śmierć...
To mój pierwszy post dotyczący moich problemów, więc pewnie będzie mało składny...z góry przepraszam...
Mam zaburzenia typu borderline...wow...poza stanami lękowymi, miotam się w życiu, jak właśnie wściekły chomik w kołowrotku...przechodzę ze stanu, do stanu...wykańcza mnie to absolutnie, bo chwilami jakby tracę panowanie nad tym, co się dzieje i jak ja reaguję.
Przez jakiś czas było dużo lepiej...staram się odwrócić ten swój kretyński nawyk krzywdzenia siebie, gdy sobie nie radzę...nawet wychodziło. Ale nie czułam się przez to wiele lepiej! (gdy tak sobie pomyślałam...mimo wszystkich pozytywnych emocji, których w międzyczasie doświadczałam...mimo chwil, gdy nawet czułam się absolutnie szczęśliwa) -czułam stałe napięcie, którego nie potrafiłam sprecyzować...może była to chęć, by coś zrobić i nie patrzeć na nic, bo przecież co ja jestem warta! Wczoraj nastąpiło takie wielkie BUM...poczułam tak silne zniechęcenie i nienawiść do samej siebie...a nawet obrzydzenie, że już nic mnie nie obchodziło...łykałam leki garściami...tylko po to, by po chwili je zwrócić...pojawiły się wątpliwości i kolejne chwile furii połączonej z kompletnym załamaniem...z jednej strony gdzieś tam w tle kołatała mi myśl, że nie mam prawa tak skrzywdzić bliskich mi osób...a z drugiej - po co ty komu...taka żałosna i histeryczna istota powinna się sama wyeliminować...
Nie chcę skończyć na lekach...nie chcę skończyć z życiem...jednak chwilami nie wiem już, co powinnam robić...to wszystko powtarza się niemal cyklicznie. Wystarczy drobny bodziec i zatracam się w tym wszystkim...czy to w złości, zazdrości, euforii...dowolnie.
Czy ktoś potrafi dać mi jakieś wskazówki? Cokolwiek...ja już usiłowałam na wszelkie sposoby panować nad sobą w takich paskudnych chwilach, ale nie jestem w stanie...to jest najgorsze! Liczy się tylko ta bezsilność, zwątpienie i nienawiść...
Nie radzę sobie już z tymi stanami...coraz poważniej zastanawiam się, czy nie jest tak, że mam dwa wyjścia...leki, albo śmierć...