osobowość narcystyczna..co dalej?
: 6 lutego 2015, o 15:45
Dostrzeglam w sobie pewien schemat funkcjonowania. Ja bylam uleglym dzieckiem, mama byla agresywna slownie i czesto mnie odrzucala...wiec ja staralam sie byc idealnym dzieckiem dla niej, robilam wszystko co chciala....chciala zebym przestala sie zloscic i plakac, to to robilam..az wkoncu przestalam w ogole czuc te emocje. Babcia dawala mi poczucie bezpieczenstwa..ale ona tez chciala 'cos' ode mnie...chciala idealna wnuczke...ktora sie nie ugania za chlopakami, nie maluje sie, itd. Wiec kolejne pragnienia tlumilam, bo chcialam czuc sie bezpiecznie. Zaczelam fantazjowac o tym jaka jestem wyjatkowa...fantazje, ze jestem superbohaterem, albo, ze odmieniam jakiegos zloczynce..generalnie, ze jestem podziwiana. To odgadywanie oczekiwan innych weszlo mi mocno w krew...potrafilam sie dopasowac do kazdego, byle dostac akceptacje. No i pragnienie bycia wyjatkowa, idealna, dobra ( bo bycie dobra, bylo nagradzane) ...modlilam sie gorliwie do Boga zeby odmienil moj los, dobre uczynki- za nagrode. Generalnie dawalam soba pomiatac, stlumilam wszystkie emocje typu zlosc, zal, smutek bo one nie byly nagradzane i nie pasowaly do 'dobrej Niny'...stad zaczelac tworzyc jakas iluzje Niny..milaq, dobra, slodka, poukladana, kontrolowalam wszystko w sobie...kazdy gest, odgrywalam swoja role. Ciagle myslalam co inni o mnie pomysla, jak mnie ocenia. Moj wewsnetrzny krytyk stawal sie coraz bardziej okrutny. Czulam, ze nie zasluguje na milosc, ze musze zrobic cos zeby kt6os mnie chcial i kochal, ze musze spelniac wszystkie jego oczekiwania. 3,5 roku temu poszlam na terapie ...przez pierwszy rok gralam soja role...potem zaczelam sie sypac...emocje zaczely wylazic, moje wady, slabosci, manipulacje....im bardziej tak sie dzialo tym gorzej sie czulam, bo nie bylam idealna ..nie pomagaly slowa terapeutki, ze to ok, ze tak czuje, ze inni te tak czuja....no i to, ze inni tak maja to chyba bylo najgorsze..no bo ja musze byc wyjatkowa za wszelka cene, nawet za cene wlasnego zdrowia psychicznego..wiec jak ona mowi, ze inni tez czuja zawisc i np. dowartosciowuja sie porazkami innych..to ja oczywiscie 'nie moge byc tak jak inni'.wiec koniec konców walcze tak sama ze soba..probuje byc kobieta luźna w udach mac jakims drugim Jezusem w aureoli, ktory poraza swoja wspanialoscia i inni mu zazdroszcza, szarpie sie z tymi myslami, emocjami....ze nie chce ich czuc, bo jak wyjdzie moja 'prawdziwa natura' (cokolwiek to znaczy, bo mam wrazenie, ze nie wiem jaka jestem..wkoncu tyle czasu odgrywalam jakies role), to bede porzucona i samotna...to dziecko znow bedzie samotne, bo czuje sie niekochane...a ja sama dopieero sie ucze co to znaczy milosc. NIe wiem co mam robic, bo z tej terapii ucieklam..bo stwierdzilam, ze tam tylko slysze sama krytyke ( dla mnie to co ludzkie, to juz krytyka...oł maj gad!) ...a mysle, ze ucieklam, bo balam sie prawdy o sobie...ze jestem narcyzem, ktory chce wygladac wspaniale w oczach innych, ktory bez ich akcdpetacji czuje sie nikim...a gdy nie ma innych to czuje sie bezwartosciowy i bezuzyteczny. Bo tak musialo sie czuc to dziecko, ktore czulo sie niechciane..bo myslalo, ze to z nim cos jest nie tak, .. ze jest złe, skoro sie go nie kocha. NIe wiem jak sobie odpuscic, przestac sie niszczyc. Zaczelam pisac listy do mojego wewnetrznego dziecka, ze sie nim zaopiekuje i, ze je kocham...ale to wszystko dzieje sie na poziomie racjonalnym...emocjonalnie wciaz pogardzam ta swoja krucha i wrazliwa czescia. Będę wdzięczna za jakies porady, moze ktos mial podobnie i wie jak wyjsc z tej samodestrukcji....moze powrot na terapie (chodzilam na psychodynamiczna)? W sumie zaczelam teraz beh.-poz. , bo przestalam sobie radzic z lękiem i natręctwami...ale mam wrazenie, ze nerwica jest wynikiem mojego zaburzenia osobowosci...serio nie wiem co robic, pewnie jak to bywa u dziecka 'chce, juz natychmiast' poczuc sie dobrze...a tyle co dokonałam wglądu w ten mechanizm.