Bardzo cierpię, z powodu zazdrości i poczucia niższości.
: 5 listopada 2024, o 09:52
Cześć.
Mam ponad 40 lat, jestem w związku małżeńskiem, jeszcze nie mamy dzieci.
Opisany problem, może wydawać się błachy, ale powoduje u mnie olbrzymie cierpienie psychiczne i odbiera chęci do życia i rozwoju.
Od podstawówki bardzo chciałem być atrakcyjny fizycznie, na tym przede wszsytkim budowałem swoje poczucie wartości.
Ciągle byłem niepewny swojego wyglądu, często musiałem upewniać się w lusterku, że wyglądam ok. Wydawało mi się, że tylko dzięki atrakcyjnemu wyglądowi
zdobędę dziewczynę. Nie wiem skąd to się wzieło. Chyba w rodzinie niektóre osoby wychwalały moją urodę i jednocześnie nie miałem kontaku z ojcem, który nauczyłby mnie, że inne wartości są ważniejsze. Gdy widziałem wg mnie przystojniejszego kolegę, lub aktora w filmie, łapałem doła i musiałem przed lusterkiem upewniać się, że nie jestem od niego gorszy. Czasem to dawało ulgę a czasem nie. Z jednej strony unikałem przystojnych mężczyzn, bo byli dla mnie zagrożeniem (dla mojego poczucia własnej wartości oraz bałem się, że dziewczyny ich wybiorą) ale z drugiej strony często ich oglądałem i analizowałem do znudzenia na filmach i zdjęciach. By się nieustannie porównywać, co zamiast dać mi poczucie, że wypadam przy nich dobrze dołowało mnie jeszcze bardziej. Dodam, że nie miało to charakteru homoseksualnego, nie pociągali mnie. Było to na zasadzie, że mi imponowali a ja wciąż marzyłem by im dorównać. Prawda jednak jest taka, że są tacy mężczyżni, którym nigdy nie dorównam wyglądem. Np. Clint Eastwood, w młodości miał wszystko czego mi brakuje: Niesamowicie męskie rysy twarzy, styl mówienia, wzrost itd - swoim wyglądem wzbudza respekt u mnie i piekielna zazdrość. Całe, życie budowałem swoje poczucie wartości "na piasku", i teraz wystarczy, że pojawi się jakiś przystojniak i się dołuję. To jest strasznie żałosne, ale też generuje we mnie ogromne cierpienie psychiczne. Nie rozumiem tego do końca, pragnę uwolnić się od tego. Wydaje mi się, że ma to też związek z tym, że mój ojciec był nieobecnym alkoholikiem. I że noszę w sobie "głód ojca" i on objawia się w porównywaniu się do innych mężczyzn i pragnieniu bycia takim jak oni. Zrobiłem sobie z bycia przystojnym mężczyzna "bożka". Mam też problem z HOCD, co mnie dobija już kompletnie. Pragnę uwolnić się z tego wszystkiego, pragnę wieść szczęśliwe życie z moją żoną, zostać dobrym ojcem i przestać na zawsze porównywać się z innymi mężczyznami i nie dołować się tym. Czy ktoś miał podobnie jak ja? Czy da się z tego wyjść? Czy jest nadzieja dla mnie?
Mam ponad 40 lat, jestem w związku małżeńskiem, jeszcze nie mamy dzieci.
Opisany problem, może wydawać się błachy, ale powoduje u mnie olbrzymie cierpienie psychiczne i odbiera chęci do życia i rozwoju.
Od podstawówki bardzo chciałem być atrakcyjny fizycznie, na tym przede wszsytkim budowałem swoje poczucie wartości.
Ciągle byłem niepewny swojego wyglądu, często musiałem upewniać się w lusterku, że wyglądam ok. Wydawało mi się, że tylko dzięki atrakcyjnemu wyglądowi
zdobędę dziewczynę. Nie wiem skąd to się wzieło. Chyba w rodzinie niektóre osoby wychwalały moją urodę i jednocześnie nie miałem kontaku z ojcem, który nauczyłby mnie, że inne wartości są ważniejsze. Gdy widziałem wg mnie przystojniejszego kolegę, lub aktora w filmie, łapałem doła i musiałem przed lusterkiem upewniać się, że nie jestem od niego gorszy. Czasem to dawało ulgę a czasem nie. Z jednej strony unikałem przystojnych mężczyzn, bo byli dla mnie zagrożeniem (dla mojego poczucia własnej wartości oraz bałem się, że dziewczyny ich wybiorą) ale z drugiej strony często ich oglądałem i analizowałem do znudzenia na filmach i zdjęciach. By się nieustannie porównywać, co zamiast dać mi poczucie, że wypadam przy nich dobrze dołowało mnie jeszcze bardziej. Dodam, że nie miało to charakteru homoseksualnego, nie pociągali mnie. Było to na zasadzie, że mi imponowali a ja wciąż marzyłem by im dorównać. Prawda jednak jest taka, że są tacy mężczyżni, którym nigdy nie dorównam wyglądem. Np. Clint Eastwood, w młodości miał wszystko czego mi brakuje: Niesamowicie męskie rysy twarzy, styl mówienia, wzrost itd - swoim wyglądem wzbudza respekt u mnie i piekielna zazdrość. Całe, życie budowałem swoje poczucie wartości "na piasku", i teraz wystarczy, że pojawi się jakiś przystojniak i się dołuję. To jest strasznie żałosne, ale też generuje we mnie ogromne cierpienie psychiczne. Nie rozumiem tego do końca, pragnę uwolnić się od tego. Wydaje mi się, że ma to też związek z tym, że mój ojciec był nieobecnym alkoholikiem. I że noszę w sobie "głód ojca" i on objawia się w porównywaniu się do innych mężczyzn i pragnieniu bycia takim jak oni. Zrobiłem sobie z bycia przystojnym mężczyzna "bożka". Mam też problem z HOCD, co mnie dobija już kompletnie. Pragnę uwolnić się z tego wszystkiego, pragnę wieść szczęśliwe życie z moją żoną, zostać dobrym ojcem i przestać na zawsze porównywać się z innymi mężczyznami i nie dołować się tym. Czy ktoś miał podobnie jak ja? Czy da się z tego wyjść? Czy jest nadzieja dla mnie?