Próba wyjaśnienia czym jest teoria odburzania, a czym praktyka
: 25 marca 2018, o 17:50
Temat różnicy pomiędzy wiedzą, a praktyką w odburzaniu poruszany był u nas już wielokrotnie, ale mam wrażenie, że nigdy dość, bo forum jest po to, żeby zrobić sobie pozytywne pranie mózgu, więc pozwolę sobie znów napisać o tej ważnej kwestii.
Jestem pewna, że gdyby zrobić tu sondę i zapytać czy większość z was pomyślała sobie kiedykolwiek - "Przecież ja to wszystko wiem, a mimo to dalej mam nerwicę! Dlaczego?!", to wynik twierdzący byłby bliski stu procent. A to między innymi dlatego, że czytanie jest tylko ułamkiem odburzenia. Co więcej, nie dotyczy to tylko odburzenia, ale innych dziedzin tzw. rozwoju osobistego, o czym może przekonać się każdy, u kogo półka w domu ugina się od poradników typu "jak żyć?", a w codzienności dalej coś zgrzyta.
Przeczytać można wszystko - książkę kucharską, instrukcję skonstruowania bomby atomowej, złożenia kredensu z Ikei (co może okazać się na jej podstawie trudniejsze niż złożenie bomby
), albo w jaki sposób ozdobić wzorkami paznokcie. A także jak pokonać coś w sobie, porzucić zły nawyk, wlać w siebie więcej optymizmu, itp. No i oczywiście jak wyjść z nerwicy. Jest to coś, co nazywamy teorią. W trakcie czytania różnych materiałów łatwo zauważyć, że będzie nam mogło się robić przyjemnie i lżej na sercu, bo pomyślimy sobie, że oto znaleźliśmy wreszcie odpowiedź na pytanie jak się ogarnąć, że można, że są inni, którzy to zrobili, po to w końcu żeśmy googlali jak się wydobyć z tego, w czym nie chcemy tkwić. Ale potem wyłączymy kompa, wrócimy do swojej codzienności i okaże sie, że pomimo lektury, zaburzenie kopie nas ciągle w tyłek, a przecież obudzeni w środku nocy możemy wyrecytować czym jest nerwica i jakie są na nią sposoby. Dziwne? Nie do końca.
Wróćmy do książki kucharskiej. Przeczytaliśmy książkę kucharską, zainteresował nas przepis. Wiemy, że do zrobienia szarlotki potrzebujemy określonej ilości jabłek, konkretnego ciasta i danej długości pieczenia. Ale dalej nie mamy szarlotki.
Dlaczego?
Opcja 1 - Bo jej w ogóle nie upiekliśmy.
To znaczy nie zrobiliśmy nic w praktyce. Kompletne zero, czekamy na cud, aż anioły zstąpią z niebios i zatłuką ciupagami nerwicę. Ba, nawet nie złożyliśmy rąk w modlitwie, albowiem zbyt zajęci byliśmy klepaniem objawów na klawiaturze swoimi zwiotczałymi od depersonalizacji palcami.
Oznacza to bezczynność. A taka opcja odpada, bo nie jest twórcza. Skoro szarlotka nie materializuje się po przeczytaniu przepisu, to nerwica nie znika po samym przeczytaniu jak ją pokonać. Tak samo jak bomba nie konstruuje się od samego przeczytania instrukcji (dzięki Bogu), a także wspomniany stolik z Ikei (a szkoda
).
Opcja 2 - Bo upiekliśmy ją i wyszła z zakalcem.
Punkt dla nas, w ogóle coś robimy, jest nieźle. Kapnęliśmy się, że mamy piekarnik, że można skoczyć do sklepu po składniki i wyrwać znienawidzonej sąsiadce ostatnie opakowanie cukru przy kasie, a potem triumfować nad tym zwycięstwem podczas wsypywania go do szarlotki. Ale i tak nie wyszło, bo karma to zołza i wróciła zakalcem. Czyli mówiąc w języku nerwicowym: dwa dni było dobrze, a potem jak rąbnęło, to znów dramat. Zastępowanie myśli natrętnych szło spoko, ignorowanie drętwienia rąk też, ale potem nastąpił taki poranek, że wszystko zwaliło się na człowieka z powrotem i ma się wrażenie, że nastąpił powrót do punktu wyjścia.
Próbowanie w praktyce, to jedyny wybór. Postawa docelowa, godna podziwu i szacunku, bez względu na efekt! Żeby kiedyś zrobić szarlotkę bez zakalca, trzeba się parę razy pomylić i dopiero, gdy załapie się o co chodzi można zrobić sensowne ciasto. Jest więc idea jak coś zrobić, a potem praktyka, którą trzeba wyczuć. Tak samo - każda kobieta, która kiedykolwiek próbowała robić skomplikowane wzorki na paznokciach wie, że niejednokrotnie musiała zmywać efekt swojej pracy i próbować od nowa zarówno na początku, jak i w dni kiedy nie miała pewnej ręki. Od samego przeczytania jak namalować kwiatek na paznokciach nie uzyskujemy zdolności jak to zrobić.
Idąc dalej tym tropem rozumowania - jeśli ktoś wącha w sklepie perfumy, a my stoimy kilka metrów dalej, to nie będziemy mieli pojęcia jak pachną tylko dlatego, że ta osoba nam powiedziała, że to delikatny kwiatowy zapach. Przy zdobywaniu prawa jazdy też najpierw wkuwa się teorię, a dopiero zasada za kółkiem i wtedy się dzieje...
Można też zacząć porównywać się do kogoś, komu szarlotka wychodzi zawsze i wpaść w dół. Ale musimy pamiętać, że ten ktoś za sobą ma już dużo prób, działa aktywnie, żeby szarlotkę dobrze robić, ba! - w ogóle ją robić, i czuje tego bluesa, załapał bakcyla.
Trzeba to poczuć, odczuć, posmakować jak to jest, empirycznie sprawdzić, dotknąć tego w praktyce, móc powiedzieć "wiem jak to jest".
Trzeba się też wiele razy pomylić, wrócić do poprzedniego stanu, zastanowić jak wprowadzić teorię w praktykę jeszcze lepiej, wykazać cierpliwość, być zaangażowanym całym sobą, uczynić z tego priorytet. Trzeba działać, robić, wcielać w życie.
Na przykład - przeczytałeś, żeby zastępować natrętną myśl czymś innym. Udało się raz, drugi się nie udało, zabrakło werwy. Myśli, że może to nie działa? Nie szkodzi, nie masz wyjścia, musisz działać - spróbuj trzeci, czwarty raz, w nieskończoność - czasem się uda, czasem nie. Każdy dzień to reset i czyste konto do prób. Co z tego, że wiesz, że natręty się m.in. zastępuje inną myślą, skoro ilość prób ich zastępowania możesz policzyć na palcach jednej ręki? Czy myślisz, że od razu nauczyłeś się chodzić? Ile razy upadłeś na tyłek?
A chodzisz? Chodzisz. 
Na koniec wersja dla wzrokowców (Z życzeniami z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocnych
) - sam fakt, że wiesz jak powinien wyglądać udekorowany tort (teoria), nie znaczy, że od razu bez wprawy i prób wiesz, jak skopiować pierwowzór (praktyka).
Błagam, nie próbujcie tego w domu.


Jestem pewna, że gdyby zrobić tu sondę i zapytać czy większość z was pomyślała sobie kiedykolwiek - "Przecież ja to wszystko wiem, a mimo to dalej mam nerwicę! Dlaczego?!", to wynik twierdzący byłby bliski stu procent. A to między innymi dlatego, że czytanie jest tylko ułamkiem odburzenia. Co więcej, nie dotyczy to tylko odburzenia, ale innych dziedzin tzw. rozwoju osobistego, o czym może przekonać się każdy, u kogo półka w domu ugina się od poradników typu "jak żyć?", a w codzienności dalej coś zgrzyta.
Przeczytać można wszystko - książkę kucharską, instrukcję skonstruowania bomby atomowej, złożenia kredensu z Ikei (co może okazać się na jej podstawie trudniejsze niż złożenie bomby

Wróćmy do książki kucharskiej. Przeczytaliśmy książkę kucharską, zainteresował nas przepis. Wiemy, że do zrobienia szarlotki potrzebujemy określonej ilości jabłek, konkretnego ciasta i danej długości pieczenia. Ale dalej nie mamy szarlotki.
Dlaczego?
Opcja 1 - Bo jej w ogóle nie upiekliśmy.
To znaczy nie zrobiliśmy nic w praktyce. Kompletne zero, czekamy na cud, aż anioły zstąpią z niebios i zatłuką ciupagami nerwicę. Ba, nawet nie złożyliśmy rąk w modlitwie, albowiem zbyt zajęci byliśmy klepaniem objawów na klawiaturze swoimi zwiotczałymi od depersonalizacji palcami.
Oznacza to bezczynność. A taka opcja odpada, bo nie jest twórcza. Skoro szarlotka nie materializuje się po przeczytaniu przepisu, to nerwica nie znika po samym przeczytaniu jak ją pokonać. Tak samo jak bomba nie konstruuje się od samego przeczytania instrukcji (dzięki Bogu), a także wspomniany stolik z Ikei (a szkoda

Opcja 2 - Bo upiekliśmy ją i wyszła z zakalcem.
Punkt dla nas, w ogóle coś robimy, jest nieźle. Kapnęliśmy się, że mamy piekarnik, że można skoczyć do sklepu po składniki i wyrwać znienawidzonej sąsiadce ostatnie opakowanie cukru przy kasie, a potem triumfować nad tym zwycięstwem podczas wsypywania go do szarlotki. Ale i tak nie wyszło, bo karma to zołza i wróciła zakalcem. Czyli mówiąc w języku nerwicowym: dwa dni było dobrze, a potem jak rąbnęło, to znów dramat. Zastępowanie myśli natrętnych szło spoko, ignorowanie drętwienia rąk też, ale potem nastąpił taki poranek, że wszystko zwaliło się na człowieka z powrotem i ma się wrażenie, że nastąpił powrót do punktu wyjścia.
Próbowanie w praktyce, to jedyny wybór. Postawa docelowa, godna podziwu i szacunku, bez względu na efekt! Żeby kiedyś zrobić szarlotkę bez zakalca, trzeba się parę razy pomylić i dopiero, gdy załapie się o co chodzi można zrobić sensowne ciasto. Jest więc idea jak coś zrobić, a potem praktyka, którą trzeba wyczuć. Tak samo - każda kobieta, która kiedykolwiek próbowała robić skomplikowane wzorki na paznokciach wie, że niejednokrotnie musiała zmywać efekt swojej pracy i próbować od nowa zarówno na początku, jak i w dni kiedy nie miała pewnej ręki. Od samego przeczytania jak namalować kwiatek na paznokciach nie uzyskujemy zdolności jak to zrobić.
Idąc dalej tym tropem rozumowania - jeśli ktoś wącha w sklepie perfumy, a my stoimy kilka metrów dalej, to nie będziemy mieli pojęcia jak pachną tylko dlatego, że ta osoba nam powiedziała, że to delikatny kwiatowy zapach. Przy zdobywaniu prawa jazdy też najpierw wkuwa się teorię, a dopiero zasada za kółkiem i wtedy się dzieje...

Można też zacząć porównywać się do kogoś, komu szarlotka wychodzi zawsze i wpaść w dół. Ale musimy pamiętać, że ten ktoś za sobą ma już dużo prób, działa aktywnie, żeby szarlotkę dobrze robić, ba! - w ogóle ją robić, i czuje tego bluesa, załapał bakcyla.
Trzeba to poczuć, odczuć, posmakować jak to jest, empirycznie sprawdzić, dotknąć tego w praktyce, móc powiedzieć "wiem jak to jest".
Trzeba się też wiele razy pomylić, wrócić do poprzedniego stanu, zastanowić jak wprowadzić teorię w praktykę jeszcze lepiej, wykazać cierpliwość, być zaangażowanym całym sobą, uczynić z tego priorytet. Trzeba działać, robić, wcielać w życie.
Na przykład - przeczytałeś, żeby zastępować natrętną myśl czymś innym. Udało się raz, drugi się nie udało, zabrakło werwy. Myśli, że może to nie działa? Nie szkodzi, nie masz wyjścia, musisz działać - spróbuj trzeci, czwarty raz, w nieskończoność - czasem się uda, czasem nie. Każdy dzień to reset i czyste konto do prób. Co z tego, że wiesz, że natręty się m.in. zastępuje inną myślą, skoro ilość prób ich zastępowania możesz policzyć na palcach jednej ręki? Czy myślisz, że od razu nauczyłeś się chodzić? Ile razy upadłeś na tyłek?


Na koniec wersja dla wzrokowców (Z życzeniami z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocnych




