Głowa mała - ostatnie pytanie.
: 20 kwietnia 2016, o 20:57
Dobra teraz konkretnie będzie, to co mnie konkretnie boli... Nie jesteś swoimi myślami i emocjami, one się w tobi pojawiają, to zdanie mi bardzo utkiwło i teraz jest bardzo męczące też przy braku uczuć. Mam uczucie, że jestem kamieniem, nie wiem jak reagować na emocje ludzi itd, skoro wszystko mi się wydaje, że ludzie wymyślają... np jak jakiś problem jest, to skąd mam pewność, że ten problem naprawdę istnieje i że powinienem tą emocje odczuwać? Np jak kierownik na coś wrzeszczy w robocie, to ja zamiast odczuwać jakąś nieprzyjemną emocję, to się zastanawiam, jak to jest, że on tak się emocjonuje, co w nim to wzbudza, i po co... Takie uczucie nie bycia człowiekiem... Jest to chooooleernie męczące... Nie wiem już jakimi sprawami mam się przejmować, a jakimi nie... Nic mnie prawie nie rusza, tylko mulenie w brzuchu ciągłe i tyle. Wyobrażam sam siebie jako kamień, a emocje i myśli obok mnie, tylko w takim stanie nie jestem jak normalny człowiek!!! Czasem np, jak coś uda się mnie wkurzyć np Brat, to tylko leci analiza na temat, że nie ma sensu, że jestem pustką, emocje są bezsensowne, aż dochodzi człowiek do momentu, że całe życie jest bezsensowne i szare tak naprawdę... Nie wiem jak reagować emocjami, czy akurat te myśli moje są słuszne i to co sądze o świecie itd...
To nie natręty, tylko ja tego po prostu kurde nie wiem... Czy to możliwe jest do cholerci? Jak staram się ignorować myśli za wszelką cenę, to np jak zaraz o czymś pomyślę sensownym, to jest natręt ( Nie masz pewności, czy tą myśl też ignorować) Gdzie jest ta granica, że nie jesteśmy myślami, emocjami itd... jak robię wszystko jak automat, to wydaje mi się, że Jestem automatem i nie umiem tak długo... Czepiam się każdego poglądu, bo nie wiem czy jest prawdziwy, wszystko mi się wydaje zawodne w życiu np rozumowanie świata: Dziś np ktoś się na mnie popatrzył, a ja miałem od razu myśl, że się nabija i chęć walnięcia mu - ale zaraz zauważyłem, że to tylko w mojej głowie i to nie koniecznie jest prawda - Gdybym nie wiedział, że to nie koniecznie musi być prawda, to bym mógł kogoś za moje wyobrażenie walnąć ( tak działa chyba każdy człowiek, że myśli, że to co myśli to prawda np: a ten to jest głupi) Nie radzę sobie sam ze sobą już. Wyciszenie poimaga, ale na jak długo? Zaraz znowu przychodzi, że to co mówię nie jest prawdą koniecznie, aż mi się kręci w głowie jak o tym myślę. Czasem się tak zapętlam, że szok... Albo np kiedy mam odczuwać emocje itd... Nie pozwalam sobie na bycie sobą... Tylko mulenie w brzuchu, ból głowy. Nie mam nawet motywacji, żeby siebie wspierać, bo nie wiem czy ja jest słyszne, czy nie zmyśliłem błędnie sobie moich wszystkich życiowych poglądów... Że nie będę umiał już tak nigdy żyć... Naprawdę jest ciężko, bo mam to za prawdę, a nie za natręty, więc jak się tego pozbyć niby? Żyć jak automat na siłę? I zawierzać temu, że np myślę, że ktoś jest głupi według mnie ( chociaż to tylko wymysł może być mojej głowy) wiedząc o tym, że to tylko wymysł?
Nie mogę tego zrozumieć jak mogłem przed nerwicą normalnie, myśląc, że ten obraz świata co trzymałem w głowie jest jedyny... Życie zaczyna dla mnie mało znaczyć przez to po części i wszystko zapada się jak w jakimś koszmarze... Że ja sobie wszystko wymyśliłem, to jestem raczej pewien, tylko jak z takim czymś wyjść z nerwicy... Możliwe też, że nie patrzę trzeźwo na świat, ale ja już naprawdę nie wiem co jest co, wszystko gadam z automatu, nie chce mi się już naprawdę żyć, bo moje życie mi się wydaje rzeczowe i wgl życie, a jednocześnie nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę w to uwierzyć, że to jest prawda, że życie to iluzja.
Chciałbym tak po prostu sobie żyć i tak dalej, jak np ktoś tu pisze, że ma myśli że kogoś zabije i się tego boi, ale on wie kim jest, czym jest itd, jest pewny siebie, że się tego boi, że lęk jest jego... A jak lęk sobie też wyobrażam obok mnie, tylko ta jeban* pustka i bezsens... Przestałem się praktycznie bać wszystkiego (Życia) ale co z tego, jak cały sens poszedł się... Jestem kamieniem. Nawet czasami mam tak, że jak jest chwilowo lepiej i sobie odpoczywam to jest "zaraz coś jest nie tak, ten stan też jest chwilowy i ja sobie go wymyślam" całe życie wymyślone w głowie i to jest prawda niestety, na to są dowody, że ludzie tworzą obraz świata w głowie... Chciałbym się poczuć bezpiecznie, że mam o co walczyć o życie, że jak się schowam w domu, że jestem człowiekiem i mam motywacje do życia... A tu dupa, wszystko pozanikało... Tak się zagubiłem, że sam nie wiem co i jak. Może też tak być, że zmienił mi się obraz świata, ale naprawdę już brakuje mi sił, kiedy jestem pewny, że wszystko jest bez sensu, nie chce mi się nawet bronić samego siebie, a jednocześnie część mojego ego, dumy nie pozwala brać leków i żyje swoją wyobraźnią... Chciałbym uwierzyć, że to co trzymam w głowie to ja, że mam o co walczyć itd... Już wolałem się bać np śmierci kogoś czy swojej, wolałem rozkminiać rzeczy różne i bać się czegoś i w razie co wrócić do ciepłego łóżka i się bać - ALE wiedzieć po prostu jak żyć, że to czym się jest jest pewne, że wszystko jest pewne i na swoim miejscu, że ja jestem taki i taki, że lubię to i to, że kocham tych i tych, a tych i tych nie lubie... A teraz... Gówno... Jedno wielkie gówno i pustka. Naprawdę mam już w dupie takie życie, bo nie mam nawet motywacji żadnej żeby z tego wychodzić, bo jak sobie wyobrażam, że będę z tego wychodził, to mam taki obraz w głowie, że będę się oszukiwał i na siłę znowu zapychał głowie pierdołami i obrazami swojej osoby... Ale bez tego nie mogę ruszyć, bo inni już to mają na starcie... Wszystko gówno, jedno wielkie gówno, tylko mi się miotować chcę całymi dniami. Chcę odetchnąć i wiedzieć, że to ja odetchnąłem, tylko tyle, tylko kurna tyle... Czy aż tak wiele wymagam od życia? Ale wiem, że samo nic nie będzie, tylko jak ma coś być jak ja się bronie jak tylko mogę żeby nie wyzdrowieć, a chciałbym wyzdrowieć, tak żeby mi tą całą wedzą ktoś wymazał z głowy i być pewny znowu, że jestem janek kowalski, lubię to, wstaję rano, mam marzenia, rodzeństwo, kocham emocje, kochame emocjonalnośc i nie jest to sztuczne itd...
Nie wiem czy bez leków się obejdzie, ale przed nimi się bronie jak tylko mogę... Paradoks... Miotuje już tym wstawaniem rano, życiem, bo i tak nie ma sensu nic z takim podejściem do życia i z takim stanem... Ale nie chce sobie odbierać życia, chcę żeby ktoś mi wymazał informacje z głowy, które utrudniają mi wyjście z nerwicy... Nie mogę sobie nawet oddychnąć bo się tym stresuje, nie umiem odczuć klimatu... Jak bym wyszedł z tego, to pewnie bym dalej miał wrażenie, że się oszukuje, że ponakładałem tylko warstwy na psychikę i życie, które jest szare w swojej okazałości...
Wiem, że już się napisaliście, że ohohoho, dlatego nie oczekuję odpowiedzi, bo i tak pewnie nic do tego pustego łba nie dotrze, bo mi się wydaje, że wszystko to kłamstwo, tzn jestem pewien, bo to naukowo udowodnione, że to kłamstwo, to całe życie, no ale... Może w następnym wcieleniu się uda, chociaż pewnie też chu*a prawda
Nawet jak robi się lepiej, to zaraz doszukuje się kłopotu, że to tylko emocje i myśli, że to moja maska... Czasem mam takie wyobrażenie, że nawet z lekami bym specjalnie chciał wywoływać ten stan, bo to nie prawda jest to całe życie osobiste. Już nie mogę, każdy dzień to męka z samym sobą... nie żadne myśli natetne ( to też czasami" ale głównie blokowanie się samemu przed sobą, wielkie niewiedza i jedno wielkie g... niemoc wyobrażenia, niemoc odczuwanie w sobie życia... Przekleństwo. Jestem obecnie chory, a mnie to nawet nie rusza, gorączka, bóle itd, a ja jadę motorem w bluzie z rana do roboty - To już można nazwać głupotą, ale wydaje mi się, że ja naprawdę samemu sobie zagrażam w pewnych chwilach... Bo w pewnych o coś walczę jednak... Ja nie chce tej całej autodestukcji, nie chcę tego gówna, a jednak jestem za słaby, żeby z tym walczyć i nie wiem jak. Wszystko kiedyś było takie proste kur*a, byłem małym chłopcem, to wiedziałem, że jestem Aleks, że lubię rano kakao, że picie kaka'a nie będzie powodowało nerwów i bólów brzucha, że oglądanie filmów, będzie powodowało roztrojenie żołądka i oczywiście takie nerwy i dygotanie ciała, że nie sposób opisać, najprostrze czynności to męka i wydaje się że iluzja.
Dobra ponarzekałem na los. Dobranoc.
To nie natręty, tylko ja tego po prostu kurde nie wiem... Czy to możliwe jest do cholerci? Jak staram się ignorować myśli za wszelką cenę, to np jak zaraz o czymś pomyślę sensownym, to jest natręt ( Nie masz pewności, czy tą myśl też ignorować) Gdzie jest ta granica, że nie jesteśmy myślami, emocjami itd... jak robię wszystko jak automat, to wydaje mi się, że Jestem automatem i nie umiem tak długo... Czepiam się każdego poglądu, bo nie wiem czy jest prawdziwy, wszystko mi się wydaje zawodne w życiu np rozumowanie świata: Dziś np ktoś się na mnie popatrzył, a ja miałem od razu myśl, że się nabija i chęć walnięcia mu - ale zaraz zauważyłem, że to tylko w mojej głowie i to nie koniecznie jest prawda - Gdybym nie wiedział, że to nie koniecznie musi być prawda, to bym mógł kogoś za moje wyobrażenie walnąć ( tak działa chyba każdy człowiek, że myśli, że to co myśli to prawda np: a ten to jest głupi) Nie radzę sobie sam ze sobą już. Wyciszenie poimaga, ale na jak długo? Zaraz znowu przychodzi, że to co mówię nie jest prawdą koniecznie, aż mi się kręci w głowie jak o tym myślę. Czasem się tak zapętlam, że szok... Albo np kiedy mam odczuwać emocje itd... Nie pozwalam sobie na bycie sobą... Tylko mulenie w brzuchu, ból głowy. Nie mam nawet motywacji, żeby siebie wspierać, bo nie wiem czy ja jest słyszne, czy nie zmyśliłem błędnie sobie moich wszystkich życiowych poglądów... Że nie będę umiał już tak nigdy żyć... Naprawdę jest ciężko, bo mam to za prawdę, a nie za natręty, więc jak się tego pozbyć niby? Żyć jak automat na siłę? I zawierzać temu, że np myślę, że ktoś jest głupi według mnie ( chociaż to tylko wymysł może być mojej głowy) wiedząc o tym, że to tylko wymysł?
Nie mogę tego zrozumieć jak mogłem przed nerwicą normalnie, myśląc, że ten obraz świata co trzymałem w głowie jest jedyny... Życie zaczyna dla mnie mało znaczyć przez to po części i wszystko zapada się jak w jakimś koszmarze... Że ja sobie wszystko wymyśliłem, to jestem raczej pewien, tylko jak z takim czymś wyjść z nerwicy... Możliwe też, że nie patrzę trzeźwo na świat, ale ja już naprawdę nie wiem co jest co, wszystko gadam z automatu, nie chce mi się już naprawdę żyć, bo moje życie mi się wydaje rzeczowe i wgl życie, a jednocześnie nie mogę się z tym pogodzić, nie mogę w to uwierzyć, że to jest prawda, że życie to iluzja.
Chciałbym tak po prostu sobie żyć i tak dalej, jak np ktoś tu pisze, że ma myśli że kogoś zabije i się tego boi, ale on wie kim jest, czym jest itd, jest pewny siebie, że się tego boi, że lęk jest jego... A jak lęk sobie też wyobrażam obok mnie, tylko ta jeban* pustka i bezsens... Przestałem się praktycznie bać wszystkiego (Życia) ale co z tego, jak cały sens poszedł się... Jestem kamieniem. Nawet czasami mam tak, że jak jest chwilowo lepiej i sobie odpoczywam to jest "zaraz coś jest nie tak, ten stan też jest chwilowy i ja sobie go wymyślam" całe życie wymyślone w głowie i to jest prawda niestety, na to są dowody, że ludzie tworzą obraz świata w głowie... Chciałbym się poczuć bezpiecznie, że mam o co walczyć o życie, że jak się schowam w domu, że jestem człowiekiem i mam motywacje do życia... A tu dupa, wszystko pozanikało... Tak się zagubiłem, że sam nie wiem co i jak. Może też tak być, że zmienił mi się obraz świata, ale naprawdę już brakuje mi sił, kiedy jestem pewny, że wszystko jest bez sensu, nie chce mi się nawet bronić samego siebie, a jednocześnie część mojego ego, dumy nie pozwala brać leków i żyje swoją wyobraźnią... Chciałbym uwierzyć, że to co trzymam w głowie to ja, że mam o co walczyć itd... Już wolałem się bać np śmierci kogoś czy swojej, wolałem rozkminiać rzeczy różne i bać się czegoś i w razie co wrócić do ciepłego łóżka i się bać - ALE wiedzieć po prostu jak żyć, że to czym się jest jest pewne, że wszystko jest pewne i na swoim miejscu, że ja jestem taki i taki, że lubię to i to, że kocham tych i tych, a tych i tych nie lubie... A teraz... Gówno... Jedno wielkie gówno i pustka. Naprawdę mam już w dupie takie życie, bo nie mam nawet motywacji żadnej żeby z tego wychodzić, bo jak sobie wyobrażam, że będę z tego wychodził, to mam taki obraz w głowie, że będę się oszukiwał i na siłę znowu zapychał głowie pierdołami i obrazami swojej osoby... Ale bez tego nie mogę ruszyć, bo inni już to mają na starcie... Wszystko gówno, jedno wielkie gówno, tylko mi się miotować chcę całymi dniami. Chcę odetchnąć i wiedzieć, że to ja odetchnąłem, tylko tyle, tylko kurna tyle... Czy aż tak wiele wymagam od życia? Ale wiem, że samo nic nie będzie, tylko jak ma coś być jak ja się bronie jak tylko mogę żeby nie wyzdrowieć, a chciałbym wyzdrowieć, tak żeby mi tą całą wedzą ktoś wymazał z głowy i być pewny znowu, że jestem janek kowalski, lubię to, wstaję rano, mam marzenia, rodzeństwo, kocham emocje, kochame emocjonalnośc i nie jest to sztuczne itd...
Nie wiem czy bez leków się obejdzie, ale przed nimi się bronie jak tylko mogę... Paradoks... Miotuje już tym wstawaniem rano, życiem, bo i tak nie ma sensu nic z takim podejściem do życia i z takim stanem... Ale nie chce sobie odbierać życia, chcę żeby ktoś mi wymazał informacje z głowy, które utrudniają mi wyjście z nerwicy... Nie mogę sobie nawet oddychnąć bo się tym stresuje, nie umiem odczuć klimatu... Jak bym wyszedł z tego, to pewnie bym dalej miał wrażenie, że się oszukuje, że ponakładałem tylko warstwy na psychikę i życie, które jest szare w swojej okazałości...
Wiem, że już się napisaliście, że ohohoho, dlatego nie oczekuję odpowiedzi, bo i tak pewnie nic do tego pustego łba nie dotrze, bo mi się wydaje, że wszystko to kłamstwo, tzn jestem pewien, bo to naukowo udowodnione, że to kłamstwo, to całe życie, no ale... Może w następnym wcieleniu się uda, chociaż pewnie też chu*a prawda

Dobra ponarzekałem na los. Dobranoc.