Utrata odczuwania i inny szajs.
: 8 marca 2016, o 20:33
Hej wszystkim 
Mam prawie 22 lata i odkąd pamiętam miałam różnorakie problemy. Wszystko zaczęło się w szkole, gdzie nie znalazłam akceptacji, zrozumienia ani żadnych przyjaciół, czy znajomych. Przez długie lata żyłam w samotności i smutku, który nie przestawał mnie opuszczać. Przeżyłam tylko dzięki wyobraźni, książkom i nadziei. Czas od gimnazjum do liceum był czasem równi pochyłej, a potem nadeszły studia. Tutaj po raz pierwszy udało mi się zaprzyjaźnić, czy nawiązać dłuższą relację. Jednak pojawiły się problemy, lęk, natrętne myśli i stres. Paskudny i przeżerający duszę. Kiedy już nie wytrzymywałam psychicznie udałam się do terapeuty. To było mega wyrzeczenie, które nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Mam za to wrażenie, że wyciąganie brudów i przeżywanie ich na nowo dodało sporą cegiełkę do obecnego stanu. Od jakiś kilku msc nie przeżywam już książek, filmów, kontaktów z ludźmi, ani wydarzeń na uczelni. O empatii mogę zapomnieć. Mogę czuć lekką złość, stres, strach; wstyd czy zażenowanie rozpoznaje. Ja pierniczę, chyba się po prostu wypaliłam po tym wszystkim. Najbardziej ironiczne jest to, że za kilka msc wrócę do punktu wyjścia, bo po prostu nie chcę ciągnąć już tej relacji i znów będę sama. Ciągle powtarzam te same schematy postępowania, nakładam na siebie presję, bo oprócz kończonych studiów, które jednak nie dają konkretnego fachu nie mam nic. Dodatkowo, jestem roztargniona i nierozgarnięta więc dopóki tego nie naprawię to praca za więcej niż 10zł/h może być no cóż trudna. Strasznie marudę. I nie wiem po co to piszę, bo przecież nikt nie nauczy się za mnie języków, nie zmieni/dokończy studiów, nie uczyni silniejszym człowiekiem, który jest w stanie powiedzieć prawdę i nie znajdzie lepszej pracy abym mogła sobie pozwolić na bardziej profesjonalną pomoc, czy szukanie rozwiązania. Terapeutka i wypaleniu emocjonalnym powiedziała, że przeskoczyłam na bardziej dorosły sposób myślenia, a mi się nie wydaję bo po prostu widzę po ludziach z otocznia, że nawet jak mają po 30 lat to robi im się przykro, smucą się, cieszą, przeżywają książki itp. Jak u was było z emocjami? Wiem, że jest już taki wątek, ale trochę martwy z tego co widziałam.

Mam prawie 22 lata i odkąd pamiętam miałam różnorakie problemy. Wszystko zaczęło się w szkole, gdzie nie znalazłam akceptacji, zrozumienia ani żadnych przyjaciół, czy znajomych. Przez długie lata żyłam w samotności i smutku, który nie przestawał mnie opuszczać. Przeżyłam tylko dzięki wyobraźni, książkom i nadziei. Czas od gimnazjum do liceum był czasem równi pochyłej, a potem nadeszły studia. Tutaj po raz pierwszy udało mi się zaprzyjaźnić, czy nawiązać dłuższą relację. Jednak pojawiły się problemy, lęk, natrętne myśli i stres. Paskudny i przeżerający duszę. Kiedy już nie wytrzymywałam psychicznie udałam się do terapeuty. To było mega wyrzeczenie, które nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Mam za to wrażenie, że wyciąganie brudów i przeżywanie ich na nowo dodało sporą cegiełkę do obecnego stanu. Od jakiś kilku msc nie przeżywam już książek, filmów, kontaktów z ludźmi, ani wydarzeń na uczelni. O empatii mogę zapomnieć. Mogę czuć lekką złość, stres, strach; wstyd czy zażenowanie rozpoznaje. Ja pierniczę, chyba się po prostu wypaliłam po tym wszystkim. Najbardziej ironiczne jest to, że za kilka msc wrócę do punktu wyjścia, bo po prostu nie chcę ciągnąć już tej relacji i znów będę sama. Ciągle powtarzam te same schematy postępowania, nakładam na siebie presję, bo oprócz kończonych studiów, które jednak nie dają konkretnego fachu nie mam nic. Dodatkowo, jestem roztargniona i nierozgarnięta więc dopóki tego nie naprawię to praca za więcej niż 10zł/h może być no cóż trudna. Strasznie marudę. I nie wiem po co to piszę, bo przecież nikt nie nauczy się za mnie języków, nie zmieni/dokończy studiów, nie uczyni silniejszym człowiekiem, który jest w stanie powiedzieć prawdę i nie znajdzie lepszej pracy abym mogła sobie pozwolić na bardziej profesjonalną pomoc, czy szukanie rozwiązania. Terapeutka i wypaleniu emocjonalnym powiedziała, że przeskoczyłam na bardziej dorosły sposób myślenia, a mi się nie wydaję bo po prostu widzę po ludziach z otocznia, że nawet jak mają po 30 lat to robi im się przykro, smucą się, cieszą, przeżywają książki itp. Jak u was było z emocjami? Wiem, że jest już taki wątek, ale trochę martwy z tego co widziałam.