taka moja historia z DD :)
: 3 lutego 2014, o 20:44
Czytam to forum od czasu do czasu i żałuję, że nie pojawiłam się tutaj wcześniej, kiedy miałam objawy DD.
Napiszę trochę o sobie. Może ktoś się poczuje dzięki temu lepiej.
Mam nadzieję, że zamieszczam to we właściwym dziale...
U mnie derealizacja/depersonalizacja zaczęły się dość wcześnie, bo już w podstawówce. Niestety, nie pomyślałam, że to ma związek z jakimś zaburzeniem. O depresji też niewiele wiedziałam. Świat jakby utracił głębię. A i ze mnie ulotniło się wszystko, co ciekawe. To było strasznie frustrujące. Jakbym miała jakąś skazę, wieczną za czymś tęsknotę. W liceum same nieszczęścia, nie będę wdawać się w szczegóły, bo to dość traumatyczne jest... znów nerwica i depresja, tym razem w całej okazałości. Ciągle czułam lęk, a teraźniejszość była wstrętną szarością, wymieszaniem mnie, świata i gorzkich rozczarowań. Ten czas jest dla mnie jak ciemny tunel donikąd. Wtedy też objawy DD męczyły mnie straszliwie, zwłaszcza depersonalizacja. Miałam wrażenie, że rozpadłam się na kawałki z własnej winy (choć nic konkretnego sobie nie przypominałam, co by miało to spowodować) i z własnej winy utraciłam siebie. Prowadziłam nieustanny wewnętrzny dialog między różnymi częściami swojej psychiki... aż trudno czytać pamiętnik z tego okresu...
Później był moment zwrotny - w jednej chwili wyszłam z depresji. Od ilości uświadomionych sobie wspomnień dostawałam zawrotu głowy... Byłam obecna tu i teraz, i nie mogłam uwierzyć, jakie to proste. Obiecałam sobie, że już nigdy nie utracę ze sobą kontaktu. Dlatego zainteresowałam się medytacją. Wkrótce jednak duchowość sama stała się ucieczką. A objawy DD wróciły. Kiedy byłam na studiach, towarzyszyły mi stale. Niezależne od depresji i zaburzeń lękowych, a jednak podczas ich trwania bardzo się nasilały. Mogłam się świetnie bawić, ale jakby mnie w tym wszystkim nie było. Zazdrościłam każdemu, kto wydawał się zaangażowany w rzeczywistość. Między moimi wspomnieniami i percepcjami nie było spójności. Jakbym się rozleciała na kawałki. Wydawało mi się, że jestem poza czasem, poza przeżywaniem życia, a jednak się starzeję! To mnie doprowadzało do paniki. Żadne doświadczenie nie tworzyło mnie i mojego życia. Było obojętne.
Później było tylko coraz gorzej. Miałam coraz więcej stresu i zaczęłam zapadać na lękową depresję. Już nie tylko nie czułam się sobą i nie rozpoznawałam siebie w lustrze, ale miałam potworne ataki lęku przed przemijaniem. Nie mogłam z tym sobie poradzić. Świat był papierowy, pozbawiony fundamentów. Miałam wrażenie, że jestem bohaterem filmu, najpewniej horroru, a rzeczywistość jest przepełniona cierpieniem. Nie mogłam uwierzyć, że TO jest prawdziwa rzeczywistość. Jednak po paru miesiącach wszystko się skończyło, dosłownie z dnia na dzień.
Eh... długo mogłabym pisać. Po 15 latach DD przestało być problemem, może dlatego, że zaczęły się te natury bardziej prozaicznej.
Tak w duużym skrócie wygląda moja historia. Trochę chaotycznie, trudno to jednak ująć w jednym poście. Pomimo dość niespodziewanego zakończenia DD, jest jedna rzecz, która jak uważam, pomaga w pozbyciu się tego:
Czytając książkę o terapii osób z zaburzeniami lękowymi, natknęłam się na termin "Nietolerancja niepewności". Być może już gdzieś o tym słyszeliście, ale nie mogłam tego znaleźć na forum, więc postanowiłam wspomnieć.
Z początku naukowcy mieli hipotezę, że nietolerancja niepewności występuje głównie przy GAD i OCD, ale po badaniach okazało się, iż spotyka się ją przy bardzo różnych zaburzeniach lękowych. Na terapii poznawczo-behawioralnej jest kilka składowych w osobowości związanych z nadmiernym reagowaniem lękiem, którymi należy się zająć, natomiast praca nad IU (Intolerance of Uncertainty) ma adresować je wszystkie.
Nie chcę się już jednak na ten temat rozpisywać, mój post i tak wydaje się nie mieć końca
Jeśli ktoś będzie zainteresowany, zamieszczę co nieco na ten temat.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali moją wiadomość
Napiszę trochę o sobie. Może ktoś się poczuje dzięki temu lepiej.
Mam nadzieję, że zamieszczam to we właściwym dziale...
U mnie derealizacja/depersonalizacja zaczęły się dość wcześnie, bo już w podstawówce. Niestety, nie pomyślałam, że to ma związek z jakimś zaburzeniem. O depresji też niewiele wiedziałam. Świat jakby utracił głębię. A i ze mnie ulotniło się wszystko, co ciekawe. To było strasznie frustrujące. Jakbym miała jakąś skazę, wieczną za czymś tęsknotę. W liceum same nieszczęścia, nie będę wdawać się w szczegóły, bo to dość traumatyczne jest... znów nerwica i depresja, tym razem w całej okazałości. Ciągle czułam lęk, a teraźniejszość była wstrętną szarością, wymieszaniem mnie, świata i gorzkich rozczarowań. Ten czas jest dla mnie jak ciemny tunel donikąd. Wtedy też objawy DD męczyły mnie straszliwie, zwłaszcza depersonalizacja. Miałam wrażenie, że rozpadłam się na kawałki z własnej winy (choć nic konkretnego sobie nie przypominałam, co by miało to spowodować) i z własnej winy utraciłam siebie. Prowadziłam nieustanny wewnętrzny dialog między różnymi częściami swojej psychiki... aż trudno czytać pamiętnik z tego okresu...
Później był moment zwrotny - w jednej chwili wyszłam z depresji. Od ilości uświadomionych sobie wspomnień dostawałam zawrotu głowy... Byłam obecna tu i teraz, i nie mogłam uwierzyć, jakie to proste. Obiecałam sobie, że już nigdy nie utracę ze sobą kontaktu. Dlatego zainteresowałam się medytacją. Wkrótce jednak duchowość sama stała się ucieczką. A objawy DD wróciły. Kiedy byłam na studiach, towarzyszyły mi stale. Niezależne od depresji i zaburzeń lękowych, a jednak podczas ich trwania bardzo się nasilały. Mogłam się świetnie bawić, ale jakby mnie w tym wszystkim nie było. Zazdrościłam każdemu, kto wydawał się zaangażowany w rzeczywistość. Między moimi wspomnieniami i percepcjami nie było spójności. Jakbym się rozleciała na kawałki. Wydawało mi się, że jestem poza czasem, poza przeżywaniem życia, a jednak się starzeję! To mnie doprowadzało do paniki. Żadne doświadczenie nie tworzyło mnie i mojego życia. Było obojętne.
Później było tylko coraz gorzej. Miałam coraz więcej stresu i zaczęłam zapadać na lękową depresję. Już nie tylko nie czułam się sobą i nie rozpoznawałam siebie w lustrze, ale miałam potworne ataki lęku przed przemijaniem. Nie mogłam z tym sobie poradzić. Świat był papierowy, pozbawiony fundamentów. Miałam wrażenie, że jestem bohaterem filmu, najpewniej horroru, a rzeczywistość jest przepełniona cierpieniem. Nie mogłam uwierzyć, że TO jest prawdziwa rzeczywistość. Jednak po paru miesiącach wszystko się skończyło, dosłownie z dnia na dzień.
Eh... długo mogłabym pisać. Po 15 latach DD przestało być problemem, może dlatego, że zaczęły się te natury bardziej prozaicznej.
Tak w duużym skrócie wygląda moja historia. Trochę chaotycznie, trudno to jednak ująć w jednym poście. Pomimo dość niespodziewanego zakończenia DD, jest jedna rzecz, która jak uważam, pomaga w pozbyciu się tego:
Czytając książkę o terapii osób z zaburzeniami lękowymi, natknęłam się na termin "Nietolerancja niepewności". Być może już gdzieś o tym słyszeliście, ale nie mogłam tego znaleźć na forum, więc postanowiłam wspomnieć.
Z początku naukowcy mieli hipotezę, że nietolerancja niepewności występuje głównie przy GAD i OCD, ale po badaniach okazało się, iż spotyka się ją przy bardzo różnych zaburzeniach lękowych. Na terapii poznawczo-behawioralnej jest kilka składowych w osobowości związanych z nadmiernym reagowaniem lękiem, którymi należy się zająć, natomiast praca nad IU (Intolerance of Uncertainty) ma adresować je wszystkie.
Nie chcę się już jednak na ten temat rozpisywać, mój post i tak wydaje się nie mieć końca

Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali moją wiadomość
