Pomóżcie, już sobie nie radzę...
: 19 września 2013, o 11:24
Hej. To forum jest chyba moim ostatnim ratunkiem. Właściwie to żaden psychiatra nie stwierdził u mnie DD, wszyscy unikają diagnozy, tylko jedna lekarka nazwała moje zaburzenia "depresją ze znieczuleniem bolesnym". Ale mieszkam w bardzo małej mieścinie i nie ma tu dobrych specjalistów, jeśli idzie się na fundusz a nie prywatnie to robią wszystko "na odwal".
No ale od początku. Wszystko zaczęło się w podstawówce. Miałam ogromne kompleksy, głównie na tle wyglądu. Z czasem pogłębiałam się w nich coraz bardziej, nie wychodziłam z domu, nie patrzyłam w lustro (a gdy już patrzyłam to płakałam cały dzień), zasłaniałam okna tak, żeby w pokoju było zupełnie ciemno... Z czasem sama wyleczyłam się z kompleksów (może nie do końca, bo każdy jakieś ma), zaczęłam żyć normalnie, nabrałam pewności siebie. Dziś amatorsko zajmuje się modelingiem, wiem, że tamte kompleksy były bezpodstawne. Jednak po tamtych czasach pozostało mi coś, co nie pozwala mi normalnie funcjonować.
Już lata temu zauważyłam u siebie emocjonalnie otępienie, ale nic z tym nie robiłam, myślałam, że taka już jestem. Ale przecież wcześniej byłam nadwrażliwym dzieckiem! Jednak jako 13-latka nie chciałam wchodzić głębiej w temat i próbowałam żyć z problemem. Straciłam marzenia, pasje, przyjemność z oglądania filmów czy słuchania muzyki. Dziś mam 19 lat i jestem zupełnie martwą osobą. Nic mnie prawdziwie nie interesuje, nie pochłania, nie wzrusza, nie cieszy. Straciłam przez to cudownego chłopaka, który (co oczywiste) nie mógł pogodzić się z moim brakiem uczuć wyższych (chciałam z nim być, chociaż go nie kochałam, czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie). Dodatkowym problemem był (i jest) kompletny brak zainteresowania seksem. Nic nie jest w stanie mnie podniecić, po każdym zbliżeniu z chłopakiem czułam się jak zgwałcona mimo, że zawsze był wyrozumiały i delikatny. Boje się, że jestem aseksualna.
Kiedy miałam 17 lat zmarła najbliższa dla mnie osoba- babcia. Kiedyś myślałam, że wraz z jej śmiercią zawali mi się świat. A jednak na wiadomość o jej śmierci nawet nie drgnęłam, było mi to obojętne. Czułam się z tym wstrętnie. Nie rozpaczałam, nie płakałam, nie tęskniłam. Byłam totalnie otępiała. Potem był wypadek- mojemu tacie zapaliła się w locie motolotnia. Kiedy biegłam na miejsce wypadku nie wiedziałam czy żyje, czy jest ranny, nic. Nic też nie czułam, żadnego strachu, szoku, nic. Tato przeżył i nic mu się nie stało, ale ja nie mogłam darować sobie, że tak mało mnie cała sprawa obeszła.
5 miesięcy temu spłonął mój dom. Doszczętnie. Zostaliśmy z niczym. Rodzice rozpaczali, a ja bez cienia żalu chodziłam po zgliszczach domu. Było mi wszystko jedno. Zamieszkaliśmy w bloku. Tato postanowił zbudować nowy dom w miejscu starego.
Pewnego dnia wyszedł na budowę bardzo wcześnie rano i... już nie wrócił. Podczas kopania piwnicy zawaliła się na niego mokra ziemia. A ja? Pocieszałam wszystkich wokół, robiłam wszystko, czego mama nie była w stanie zrobić. Ale sama z sobą czułam się ohydnie. Ledwo dotknęła mnie śmierć własnego ojca i nieszczęście mamy. Tylko raz- kiedy zobaczyłam tate po sekcji zwłok, wybuchłam. Wpadłam w histerie, ale trwało to bardzo krótko. Nie docierało do mnie, że umarł. Patrzyłam na okropnie zszyte ciało i nie czułam, że to mój tato, że on nie żyje. Podobnie nie dotarła do mnie śmierć babci. Do dziś gdy ktoś mówi "to jeszcze było jak żyła babcia" czuje się dziwnie, bo jak to- kiedy żyła..?
Nie mogę się na niczym skupić, a dokładnie za 11 dni rozpoczynam bardzo trudne studia.. Jestem załamana, mam myśli samobójcze i wprowadziłabym plan w życie, gdyby nie mama. Nie potrafiłabym jej zostawić samej, może gdybym nie była jedynaczką targnęłabym się na swoje życie. W chwilach totalnego zwątpienia myślałam nawet żeby otruć ją i siebie, taka się czuje bezsilna. Ale to tylko myśli..
Przez 1,5 roku brałam takie leki jak: bioxetin, rudotel, cloranxen, tranxene, hydroxyzina. Niedawno dostałam asentre i lerivon, ale bardzo źle na nie zareagowałam- budziłam się w nocy kilka razy zlana potem, miałam koszmary trudne do opisania.. wróciłam do starych leków, ale nie wierzę, że mi pomogą.
Mógłby ktoś ogarnięty w temacie cokolwiek mi poradzić, dać wskazówke czy chociażby napisać, jeśli ma podobne doświadczenia..? Proszę, nie wiem już co robić...
No ale od początku. Wszystko zaczęło się w podstawówce. Miałam ogromne kompleksy, głównie na tle wyglądu. Z czasem pogłębiałam się w nich coraz bardziej, nie wychodziłam z domu, nie patrzyłam w lustro (a gdy już patrzyłam to płakałam cały dzień), zasłaniałam okna tak, żeby w pokoju było zupełnie ciemno... Z czasem sama wyleczyłam się z kompleksów (może nie do końca, bo każdy jakieś ma), zaczęłam żyć normalnie, nabrałam pewności siebie. Dziś amatorsko zajmuje się modelingiem, wiem, że tamte kompleksy były bezpodstawne. Jednak po tamtych czasach pozostało mi coś, co nie pozwala mi normalnie funcjonować.
Już lata temu zauważyłam u siebie emocjonalnie otępienie, ale nic z tym nie robiłam, myślałam, że taka już jestem. Ale przecież wcześniej byłam nadwrażliwym dzieckiem! Jednak jako 13-latka nie chciałam wchodzić głębiej w temat i próbowałam żyć z problemem. Straciłam marzenia, pasje, przyjemność z oglądania filmów czy słuchania muzyki. Dziś mam 19 lat i jestem zupełnie martwą osobą. Nic mnie prawdziwie nie interesuje, nie pochłania, nie wzrusza, nie cieszy. Straciłam przez to cudownego chłopaka, który (co oczywiste) nie mógł pogodzić się z moim brakiem uczuć wyższych (chciałam z nim być, chociaż go nie kochałam, czułam się przy nim dobrze i bezpiecznie). Dodatkowym problemem był (i jest) kompletny brak zainteresowania seksem. Nic nie jest w stanie mnie podniecić, po każdym zbliżeniu z chłopakiem czułam się jak zgwałcona mimo, że zawsze był wyrozumiały i delikatny. Boje się, że jestem aseksualna.
Kiedy miałam 17 lat zmarła najbliższa dla mnie osoba- babcia. Kiedyś myślałam, że wraz z jej śmiercią zawali mi się świat. A jednak na wiadomość o jej śmierci nawet nie drgnęłam, było mi to obojętne. Czułam się z tym wstrętnie. Nie rozpaczałam, nie płakałam, nie tęskniłam. Byłam totalnie otępiała. Potem był wypadek- mojemu tacie zapaliła się w locie motolotnia. Kiedy biegłam na miejsce wypadku nie wiedziałam czy żyje, czy jest ranny, nic. Nic też nie czułam, żadnego strachu, szoku, nic. Tato przeżył i nic mu się nie stało, ale ja nie mogłam darować sobie, że tak mało mnie cała sprawa obeszła.
5 miesięcy temu spłonął mój dom. Doszczętnie. Zostaliśmy z niczym. Rodzice rozpaczali, a ja bez cienia żalu chodziłam po zgliszczach domu. Było mi wszystko jedno. Zamieszkaliśmy w bloku. Tato postanowił zbudować nowy dom w miejscu starego.
Pewnego dnia wyszedł na budowę bardzo wcześnie rano i... już nie wrócił. Podczas kopania piwnicy zawaliła się na niego mokra ziemia. A ja? Pocieszałam wszystkich wokół, robiłam wszystko, czego mama nie była w stanie zrobić. Ale sama z sobą czułam się ohydnie. Ledwo dotknęła mnie śmierć własnego ojca i nieszczęście mamy. Tylko raz- kiedy zobaczyłam tate po sekcji zwłok, wybuchłam. Wpadłam w histerie, ale trwało to bardzo krótko. Nie docierało do mnie, że umarł. Patrzyłam na okropnie zszyte ciało i nie czułam, że to mój tato, że on nie żyje. Podobnie nie dotarła do mnie śmierć babci. Do dziś gdy ktoś mówi "to jeszcze było jak żyła babcia" czuje się dziwnie, bo jak to- kiedy żyła..?
Nie mogę się na niczym skupić, a dokładnie za 11 dni rozpoczynam bardzo trudne studia.. Jestem załamana, mam myśli samobójcze i wprowadziłabym plan w życie, gdyby nie mama. Nie potrafiłabym jej zostawić samej, może gdybym nie była jedynaczką targnęłabym się na swoje życie. W chwilach totalnego zwątpienia myślałam nawet żeby otruć ją i siebie, taka się czuje bezsilna. Ale to tylko myśli..
Przez 1,5 roku brałam takie leki jak: bioxetin, rudotel, cloranxen, tranxene, hydroxyzina. Niedawno dostałam asentre i lerivon, ale bardzo źle na nie zareagowałam- budziłam się w nocy kilka razy zlana potem, miałam koszmary trudne do opisania.. wróciłam do starych leków, ale nie wierzę, że mi pomogą.
Mógłby ktoś ogarnięty w temacie cokolwiek mi poradzić, dać wskazówke czy chociażby napisać, jeśli ma podobne doświadczenia..? Proszę, nie wiem już co robić...