W ogóle to przepraszam za zakładanie drugiego wątku. Po prostu.. nie wiem? Miałam nadzieję, że tutaj ktoś szybciej odpisze.
Rozmowa, która najbardziej wbiła mi się w pamięć u psychologa:
-A gdybyś się źle czuła, byłabyś w stanie powiedzieć koleżankom, co się dzieje?
-Nie wiem. Myślę, że tak.
-Powiedz im, że to lęk przed samotnością, tyle wystarczy.
Według niej, to jest 'brak połączenia między mną teraz a w dzieciństwie', kiedy byłam mała rodzice dużo pracowali- w zasadzie to nie pamiętam momentów, w których po prostu byliśmy razem. Terapia polega na tym, że wprowadza mnie w 'lekką hipnozę' (po prostu teoretycznie powinnam się zrelaksować, ale cały czas wiem, co się dzieje) i każe mi przypominać sobie dzieciństwo, zadaje pytania w stylu: "gdzie jesteś? co robisz? czego potrzebujesz?", mam wyobrażać sobie, że rodzice zapewniają mnie o tym, że przy mnie będą i tak dalej.. Tyle że to wszystko powoduje raczej rozżalenie, że tak faktycznie nie było. Poza tym, ani jej 'diagnoza', ani metody do mnie po prostu nie przemawiają.
Co do samooceny, od dawna mam z tym problemy. Od dawna mam też problemy z odnajdywaniem się w tłumie- zwykłe wyjście do sklepu było dla mnie niesamowicie stresujące. Teraz raczej zamykam się w sobie, olewając, co kto pomyśli, czasami jednak nadal powraca to uczucie niepewności- 'a może głupio wyglądam, a może pomyślą że jestem wariatką'- wiem, że to głupie i tak naprawdę nikt się nie przejmuje tym, jak wyglądam czy co robię, ale w takich momentach po prostu źle się czuję.
W gimnazjum czasem na wf-ie spotykałam się ze złymi reakcjami na moją 'nieumiejętność' wszelkich ćwiczeń- to pogłębiało takie uczucia. Były okresy, kiedy potrafiłam płakać codziennie na samo hasło 'wf'- w szkole i wśród ludzi raczej chowałam emocje w sobie, ale potem kiedy siedziałam sama w pokoju i o tym myślałam było jeszcze gorzej. Przez to do teraz mam uraz nie tylko do wf-u, ale i do wszelkiej aktywności fizycznej, do tego doszło jeszcze to poczucie, że to ciało nie jest do końca moje, to bardzo pogarsza sytuację. Nie da się ćwiczyć myśląc: O, ale jakim cudem ta ręka się rusza, no po prostu się nie da.
Co do szkoły- bardzo szybko się poddaję, a chodzę do najlepszej klasy w mieście.. No cóż, niezbyt udane połączenie. Nie idzie mi najgorzej, ale często na samą myśl o tym, że mogłoby coś pójść nie tak, robi mi się słabo. Nie, nie wynika to z przerostu ambicji- nie muszę być najlepsza i nie przeszkadza mi to. Po prostu to jakaś niepewność związana z tym, że 'ludzie zwróciliby na mnie uwagę', a ja wolę być niewidzialna. Dodatkowo, ostatnio chodząc do szkoły liczyłam tylko na szczęście, po prostu nie potrafię się już uczyć.
A reakcja pani psycholog na moje pierwsze zdanie: "Myślę, że mam depersonalizację"? Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Nie poruszałam z nią potem tego tematu, ale cóż, pewnie pomyślała mniej więcej: "Oho, małolata się naczytała o chorobach i wymyśla". Po prostu widziałam jej reakcję. I potem jeszcze mówiła, że dopyta mamy czy w rodzinie były przypadki odchyłów psychicznych (nie pamiętam sformułowania, ale o to mniej więcej chodziło). Więc tak na dobrą sprawę, nie sądzę, żeby ona wiedziała, co to jest.
W sumie, nie wiem czego oczekuję, chyba po prostu jakiejś nadziei, że odzyskam siebie. Póki co, codziennie tylko zauważam, że 'robię te rzeczy co kiedyś ale już ich nie lubię', jestem kimś innym, obcym.
Dobra, kończę już- i tak się chyba za bardzo rozpisałam. Przepraszam za zajmowanie czasu
-- 4 lutego 2012, o 19:58 --
A i głównie chodziło mi właśnie o to uczucie (bo ono przeraża najbardziej), że już przestaję myśleć, nie tyle mam trudności ze skupieniem, co nie mam tej świadomości, co się dzieje. Że jestem w jakimś letargu, tak jakbym lunatykowała. Czy TO jest normalne? Oczywiście przy założeniu, że d/d jest normalna
