Adhedonia a a stabilizacja związku - poradźcie...
: 18 stycznia 2017, o 18:08
Staram się znaleźć wskazówkę do dalszej walki...Przeklejam pytania, które mnie nurtują - bo trochę stanęłam w miejscu...Może znajdzie się ktoś, mądry i doświadczony i poradzi mi cokolwiek....
W mojej walce z depresją, złymi przekonaniami i adhedonią związkową pojawiał się kolejna wątpliwość…
Przez różne moje problemy mam silną potrzebę odczuwania motyli w brzuchu i dodatkowo rządzi mną dążenie do perfekcyjności na wielu płaszczyznach życia - w tym w związku oczywiście.
W mojej rodzinie nie miałam przykładów, ani własnego doświadczenia jak to jest być z kimś w zdrowym ustabilizowanym związku.
Wiem, że mam fikcyjny obraz związku opartego cały czas na silnych emocjach, zakochaniu, częstej fascynacji, cudownym seksie, wzajemnym zrozumieniu bez słów itd…Fikcja – wiem.
Ciągle mam wrażenie, że musze pogodzić się, że już nie czuję tych motyli, takiego podniecenia psychicznego i fizycznego i całej tej niezwykłości i uniesienia.
Pojawiają się myśli, że mogę się tylko „zakochiwać” i nie jestem powołana ani do małżeństwa, ani do macierzyństwa (choć w środku gdzieś sprzeciwiam się takiej diagnozie)
1. Jak nabyć tą umiejętność radzenia sobie ze stabilizowaniem związku i zanikaniem tej „chemii”?
2. Boję się, że robiąc postępy w moim wychodzeniu z bagna, nie zauważę ich, będę zawsze oczekiwać czegoś więcej i więcej i lepiej i bardziej i boję się, że przez to ZAWSZE będzie mi czegoś brakować, bo przecież szczęśliwy związek to w głębszej fazie już nie motyle w brzuchu i namiętność co drugi dzień. Muszę wiedzieć przecież kiedy to w jaki sposób będę się czuła będzie już „tym” do czego dążę.
3. Często jak wspieramy się nawzajem na tym forum, zalecamy odnosić się do uczuć z etapu „chemicznego” – czy ma to sens skoro często ludzie zakochują się i dokochują szybko, co pozwala sądzić, że ten „chemiczny” etap nie jest do końca wiarygodny?
Pozdrawiam wszystkich walczących i wątpiących...
W mojej walce z depresją, złymi przekonaniami i adhedonią związkową pojawiał się kolejna wątpliwość…
Przez różne moje problemy mam silną potrzebę odczuwania motyli w brzuchu i dodatkowo rządzi mną dążenie do perfekcyjności na wielu płaszczyznach życia - w tym w związku oczywiście.
W mojej rodzinie nie miałam przykładów, ani własnego doświadczenia jak to jest być z kimś w zdrowym ustabilizowanym związku.
Wiem, że mam fikcyjny obraz związku opartego cały czas na silnych emocjach, zakochaniu, częstej fascynacji, cudownym seksie, wzajemnym zrozumieniu bez słów itd…Fikcja – wiem.
Ciągle mam wrażenie, że musze pogodzić się, że już nie czuję tych motyli, takiego podniecenia psychicznego i fizycznego i całej tej niezwykłości i uniesienia.
Pojawiają się myśli, że mogę się tylko „zakochiwać” i nie jestem powołana ani do małżeństwa, ani do macierzyństwa (choć w środku gdzieś sprzeciwiam się takiej diagnozie)
1. Jak nabyć tą umiejętność radzenia sobie ze stabilizowaniem związku i zanikaniem tej „chemii”?
2. Boję się, że robiąc postępy w moim wychodzeniu z bagna, nie zauważę ich, będę zawsze oczekiwać czegoś więcej i więcej i lepiej i bardziej i boję się, że przez to ZAWSZE będzie mi czegoś brakować, bo przecież szczęśliwy związek to w głębszej fazie już nie motyle w brzuchu i namiętność co drugi dzień. Muszę wiedzieć przecież kiedy to w jaki sposób będę się czuła będzie już „tym” do czego dążę.
3. Często jak wspieramy się nawzajem na tym forum, zalecamy odnosić się do uczuć z etapu „chemicznego” – czy ma to sens skoro często ludzie zakochują się i dokochują szybko, co pozwala sądzić, że ten „chemiczny” etap nie jest do końca wiarygodny?
Pozdrawiam wszystkich walczących i wątpiących...