PMDD
: 18 października 2022, o 20:58
Odkryłam prawdopodobnie co mi dolega, a najgorsze, że nie mogę nic z tym zrobić.
O PMDD (przedmiesiączkowe zaburzenia dysforyczne) dowiedziałam się jakiś czas temu. Przed miesiączką wpadam zawsze w bardzo silne stany depresyjne. Mogłabym dużo pisać ale nie chce się nad tym rozwodzić. Po prostu dwa razy mnie z tego powodu zamknięto w psychiatryku - wpisując jako rozpoznanie podejrzenie CHAD. Podejrzenie i niedokończona obserwacja, bo jak dostałam okres od razu poczułam się lepiej i się wypisałam. Gdy przyjdzie okres - jak ręką odjął, znowu zaczynam być sobą. Nie jakaś mania, nie mam super podwyższonego nastroju. Jest zwyczajnie, normalnie.
Cierpieniu psychicznemu przed okresem towarzyszą oczywiście bóle fizyczne. Czuję się tak, jakby ktoś mnie skopał, a następnie zrzucił z wysokich schodów. Czuję, że całe moje ciało jest w stanie zapalnym, bolą mnie nie tylko brzuch, dolna część pleców, ale nawet kości i stawy. Gdy czytam o PMDD - mam wszystkie symptomy.
Ogólnie jest do d... Najgorzej, że w takim stanie jest trudno jest pracować. W tym miesiącu po raz pierwszy wzięłam L4, bo po prostu nie dałabym rady. Lekarka POZ potraktowała mnie bardzo niemiło. Zaleciła wizytę u psychiatry, branie leków oraz długą psychoterapię. Sęk w tym, że ja to już przerabiałam. Od 14 roku życia brałam leki SSRI, aż w końcu w wieku 26 lat po paroksetynie dostałam manii i kazano mi je odstawić. Próbowałam też masę innych farmaceutyków - czułam się po nich gorzej, spadało mi ciśnienie (a jestem niskociśnieniowcem), załączały silne lęki, wpadałam w bezsenność. Teraz od kilku lat nie biorę żadnych leków i szczerze - czuję się lepiej niż na nich. Mojej lekarki jednak to nie interesowało, powiedziała tylko, że skoro brałam leki aż przez 12 lat to widocznie powinnam brać je nadal i mój stan wynika z ich odstawienia. Dała skierowanie do psychologa, którego nie zamierzam wykorzystywać. Czas oczekiwania na terapię w moim mieście to aktualnie 1400 dni (tak, nie pomyliłam się z zerami, tysiąc czterysta dni).
Psychoterapia, na którą chodziłam wcześniej, nic pozytywnego w moje życie nie wniosła. Po ostatniej terapii przekonałam się tylko, że nikt nie jest mi w stanie pomóc, że moje problemy nie są ważne, blokuje tylko miejsce innym, ważniejszym ode mnie i ciekawszym ludziom. Terapeutka zakończyła terapię sama, nie przygotowując mnie na to, tak nóż w serce - okraszając to tym że jakby się coś działo, to zawsze mogę wrócić, zadzwonić, zapytać. Taaaa, jasne. Raz potrzebowałam od niej pomocy i zadzwoniłam, to po drugiej stronie czułam taką bijącą od niej niechęć, jakbym robiła jej taki wielki problem, że się wycofałam i od roku nie nawiązywałam kontaktu. Zresztą ona jest terapeutką od uzależnień, a moje problemy to fobia społeczna i depresja. Nie byłam dla niej interesującym przypadkiem. Może jakbym zaczęła ćpać czy pić, byłoby inaczej.
Wybrałam się w końcu do ginekologa i opowiedziałam mu szczerze wszystko, co mi dolega. Zlecił mi badania i wyszła mała hiperprolaktynemia. Brałam leki, prolaktyna spadła, a po paru miesiącach wzrosła tak że w badaniach jest 2-3 razy ponad normę i to się utrzymuje do teraz. W rezonansie głowy nie wyszło nic. Aha, mam też podejrzenie endometriozy.
Na początku byłam przeciwna wszelkim lekom. To ze strachu przed skutkami ubocznymi, zwłaszcza zakrzepicą. Jednak w lutym tego roku miałam tak ciężki PMS, że zrozumiałam, że dla mnie to walka o być albo nie być. A mam dla kogo żyć. Więc biorę grzecznie tabletki dwuskładnikowe antykoncepcyjne od paru miesięcy.
Tabletki nie powodują u mnie skutków ubocznych, ale też nie pomagają na PMDD. Łagodzą okres, mogą zapobiegać torbielom i z tego powodu chcę je dalej brać.
Przeczytałam wszystkie dostępne artykuły o leczeniu PMDD. Niestety wszędzie jest napisane, że się to leczy lekami SSRI albo antykoncepcją. Pierwszy sposób z wiadomych przyczyn odpada - brałam SSRI wiele lat i mimo to cały czas miałam silny zespół napięcia przedmiesiączkowego. Drugi z tych sposobów stosuję i nie jest lepiej.
Najwięcej informacji na temat PMDD znalazłam na anglojęzycznych stronach. Kobiety w innych krajach mają jeszcze jedną opcję, czyli wycięcie macicy i jajników. Czytałam masę historii kobiet z PMDD, które po histerektomii odzyskało normalne życie. Domyślam się, że w Polsce nie ma na to szans. Chociaż i tak pewnie jestem bezpłodna z racji wysokiej prolaktyny i endometriozy. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, po co mi macica?
Założę się, że moja lekarz POZ nigdy nie słyszała o PMDD, jak i reszta niedouczonych lekarzy. W innym kraju może miałabym szansę na pomoc. Tu mnie traktują jak wariatkę i odsyłają do psychiatry!!! Czuję tak silny wkur.w na tą lekarkę, ona nie zna mnie i mojej sytuacji, mogłabym normalnie książkę napisać o moim leczeniu psychiatrycznym. W pięciu tomach. Jak myślę o tym, że miałabym iść do psychiatry, to czuję szybkie bicie serca, ścisk w żołądku, silny opór i sprzeciw. I lęk. Mam traumę, bo 5 lat temu j.bany psychiatra zastosował wobec mnie przymus. Po pół roku zamknięto mnie w ten sam sposób drugi raz. Bo byłam przed okresem, nie mogłam powstrzymać płakania na wizycie i powiedziałam, że nie wiem co ze mną będzie. Od tamtej pory bardzo boję się rozmawiać z lekarzami. Nie mówię całej prawdy jak się czuję, bo boje się, że znowu wyląduje w psychiatryku. Nie wykluczam, że mam jakąś traumę.
Powiedziałam tamtemu psychiatrze, że jak mnie nie wypuści, to przestanę się leczyć. Wyśmiał mnie. Dotrzymałam słowa, nie byłam u psychiatry od 5 lat i z własnej woli nigdy nie pójdę.
Ogólnie czuję się bezsilna. Jak jestem przed okresem to tylko leżę. Nie jestem w stanie nic robić. Moje pasje i zainteresowania nie istnieją. Nie mogę jeść, nie mogę spać, ryczę. Nie myję się bo nie mam siły. Kłócę się z bliskimi. A potem żałuję. Jest mi tak wstyd za samą siebie. Wstyd za to, że mam to g... PMDD. Czuję, że inni tego nie rozumieją. Że nikt mi nie wierzy, że jest tak źle. Wg statystyk PMDD ma 1% kobiet. Miałam pecha, że się w tym procencie znalazłam. Kogo to obchodzi?
Przede mną u lekarki była kobieta chora na raka, słyszałam jak ją miło traktowała. Gdy ja weszłam do gabinetu, nastąpiła zupełnie zmiana tonu. Jakbym sobie wymyśliła to wszystko. I ciśnięcie na wizytę u psychiatry, no bo skoro brałam leki tyle lat, to musi być ze mną coś nie tak!!! Też tak uważacie? Jako osoba w wieku 14,15,16,17 lat a potem młoda dorosła nie miałam zbytnio wpływu na branie leków. Brałam je, chociaż mi nie pomagały, aby zadowolić lekarzy.
Dałabym sobie wyciąć macicę i jajniki, żeby tego nie mieć. CHCĘ NORMALNIE ŻYĆ a mój okres, moje hormony rujnują mi wszystko.
O PMDD (przedmiesiączkowe zaburzenia dysforyczne) dowiedziałam się jakiś czas temu. Przed miesiączką wpadam zawsze w bardzo silne stany depresyjne. Mogłabym dużo pisać ale nie chce się nad tym rozwodzić. Po prostu dwa razy mnie z tego powodu zamknięto w psychiatryku - wpisując jako rozpoznanie podejrzenie CHAD. Podejrzenie i niedokończona obserwacja, bo jak dostałam okres od razu poczułam się lepiej i się wypisałam. Gdy przyjdzie okres - jak ręką odjął, znowu zaczynam być sobą. Nie jakaś mania, nie mam super podwyższonego nastroju. Jest zwyczajnie, normalnie.
Cierpieniu psychicznemu przed okresem towarzyszą oczywiście bóle fizyczne. Czuję się tak, jakby ktoś mnie skopał, a następnie zrzucił z wysokich schodów. Czuję, że całe moje ciało jest w stanie zapalnym, bolą mnie nie tylko brzuch, dolna część pleców, ale nawet kości i stawy. Gdy czytam o PMDD - mam wszystkie symptomy.
Ogólnie jest do d... Najgorzej, że w takim stanie jest trudno jest pracować. W tym miesiącu po raz pierwszy wzięłam L4, bo po prostu nie dałabym rady. Lekarka POZ potraktowała mnie bardzo niemiło. Zaleciła wizytę u psychiatry, branie leków oraz długą psychoterapię. Sęk w tym, że ja to już przerabiałam. Od 14 roku życia brałam leki SSRI, aż w końcu w wieku 26 lat po paroksetynie dostałam manii i kazano mi je odstawić. Próbowałam też masę innych farmaceutyków - czułam się po nich gorzej, spadało mi ciśnienie (a jestem niskociśnieniowcem), załączały silne lęki, wpadałam w bezsenność. Teraz od kilku lat nie biorę żadnych leków i szczerze - czuję się lepiej niż na nich. Mojej lekarki jednak to nie interesowało, powiedziała tylko, że skoro brałam leki aż przez 12 lat to widocznie powinnam brać je nadal i mój stan wynika z ich odstawienia. Dała skierowanie do psychologa, którego nie zamierzam wykorzystywać. Czas oczekiwania na terapię w moim mieście to aktualnie 1400 dni (tak, nie pomyliłam się z zerami, tysiąc czterysta dni).
Psychoterapia, na którą chodziłam wcześniej, nic pozytywnego w moje życie nie wniosła. Po ostatniej terapii przekonałam się tylko, że nikt nie jest mi w stanie pomóc, że moje problemy nie są ważne, blokuje tylko miejsce innym, ważniejszym ode mnie i ciekawszym ludziom. Terapeutka zakończyła terapię sama, nie przygotowując mnie na to, tak nóż w serce - okraszając to tym że jakby się coś działo, to zawsze mogę wrócić, zadzwonić, zapytać. Taaaa, jasne. Raz potrzebowałam od niej pomocy i zadzwoniłam, to po drugiej stronie czułam taką bijącą od niej niechęć, jakbym robiła jej taki wielki problem, że się wycofałam i od roku nie nawiązywałam kontaktu. Zresztą ona jest terapeutką od uzależnień, a moje problemy to fobia społeczna i depresja. Nie byłam dla niej interesującym przypadkiem. Może jakbym zaczęła ćpać czy pić, byłoby inaczej.
Wybrałam się w końcu do ginekologa i opowiedziałam mu szczerze wszystko, co mi dolega. Zlecił mi badania i wyszła mała hiperprolaktynemia. Brałam leki, prolaktyna spadła, a po paru miesiącach wzrosła tak że w badaniach jest 2-3 razy ponad normę i to się utrzymuje do teraz. W rezonansie głowy nie wyszło nic. Aha, mam też podejrzenie endometriozy.
Na początku byłam przeciwna wszelkim lekom. To ze strachu przed skutkami ubocznymi, zwłaszcza zakrzepicą. Jednak w lutym tego roku miałam tak ciężki PMS, że zrozumiałam, że dla mnie to walka o być albo nie być. A mam dla kogo żyć. Więc biorę grzecznie tabletki dwuskładnikowe antykoncepcyjne od paru miesięcy.
Tabletki nie powodują u mnie skutków ubocznych, ale też nie pomagają na PMDD. Łagodzą okres, mogą zapobiegać torbielom i z tego powodu chcę je dalej brać.
Przeczytałam wszystkie dostępne artykuły o leczeniu PMDD. Niestety wszędzie jest napisane, że się to leczy lekami SSRI albo antykoncepcją. Pierwszy sposób z wiadomych przyczyn odpada - brałam SSRI wiele lat i mimo to cały czas miałam silny zespół napięcia przedmiesiączkowego. Drugi z tych sposobów stosuję i nie jest lepiej.
Najwięcej informacji na temat PMDD znalazłam na anglojęzycznych stronach. Kobiety w innych krajach mają jeszcze jedną opcję, czyli wycięcie macicy i jajników. Czytałam masę historii kobiet z PMDD, które po histerektomii odzyskało normalne życie. Domyślam się, że w Polsce nie ma na to szans. Chociaż i tak pewnie jestem bezpłodna z racji wysokiej prolaktyny i endometriozy. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, po co mi macica?
Założę się, że moja lekarz POZ nigdy nie słyszała o PMDD, jak i reszta niedouczonych lekarzy. W innym kraju może miałabym szansę na pomoc. Tu mnie traktują jak wariatkę i odsyłają do psychiatry!!! Czuję tak silny wkur.w na tą lekarkę, ona nie zna mnie i mojej sytuacji, mogłabym normalnie książkę napisać o moim leczeniu psychiatrycznym. W pięciu tomach. Jak myślę o tym, że miałabym iść do psychiatry, to czuję szybkie bicie serca, ścisk w żołądku, silny opór i sprzeciw. I lęk. Mam traumę, bo 5 lat temu j.bany psychiatra zastosował wobec mnie przymus. Po pół roku zamknięto mnie w ten sam sposób drugi raz. Bo byłam przed okresem, nie mogłam powstrzymać płakania na wizycie i powiedziałam, że nie wiem co ze mną będzie. Od tamtej pory bardzo boję się rozmawiać z lekarzami. Nie mówię całej prawdy jak się czuję, bo boje się, że znowu wyląduje w psychiatryku. Nie wykluczam, że mam jakąś traumę.
Powiedziałam tamtemu psychiatrze, że jak mnie nie wypuści, to przestanę się leczyć. Wyśmiał mnie. Dotrzymałam słowa, nie byłam u psychiatry od 5 lat i z własnej woli nigdy nie pójdę.
Ogólnie czuję się bezsilna. Jak jestem przed okresem to tylko leżę. Nie jestem w stanie nic robić. Moje pasje i zainteresowania nie istnieją. Nie mogę jeść, nie mogę spać, ryczę. Nie myję się bo nie mam siły. Kłócę się z bliskimi. A potem żałuję. Jest mi tak wstyd za samą siebie. Wstyd za to, że mam to g... PMDD. Czuję, że inni tego nie rozumieją. Że nikt mi nie wierzy, że jest tak źle. Wg statystyk PMDD ma 1% kobiet. Miałam pecha, że się w tym procencie znalazłam. Kogo to obchodzi?
Przede mną u lekarki była kobieta chora na raka, słyszałam jak ją miło traktowała. Gdy ja weszłam do gabinetu, nastąpiła zupełnie zmiana tonu. Jakbym sobie wymyśliła to wszystko. I ciśnięcie na wizytę u psychiatry, no bo skoro brałam leki tyle lat, to musi być ze mną coś nie tak!!! Też tak uważacie? Jako osoba w wieku 14,15,16,17 lat a potem młoda dorosła nie miałam zbytnio wpływu na branie leków. Brałam je, chociaż mi nie pomagały, aby zadowolić lekarzy.
Dałabym sobie wyciąć macicę i jajniki, żeby tego nie mieć. CHCĘ NORMALNIE ŻYĆ a mój okres, moje hormony rujnują mi wszystko.