Witam, to mój pierwszy post tutaj. Będzie przydługo, więc z góry dziękuję wszystkim którzy dobrną do końca.
Mam 27 lat i od 7 lat z dłuższymi lub krótszymi przerwami zmagam się z nerwicą i lękami społecznymi. Nerwica koncentruje się u mnie na żołądku, czyli mdłości, bóle brzucha, trudności zjedzeniem a nawet strach przed tym, od jakiegoś czasu lęk napadowy w miejscach publicznych. Jestem w trakcie terapii psychodynamicznej i zastanawiam się czy jej niedługo nie zakończyć i spróbować behawioralno-poznawczej. Dużo szperałam w internecie i zdecydowałam się napisać na tym forum po przeczytaniu paru wypowiedzi na ten temat, szczerze mówiąc dopiero tutaj poczułam się zrozumiana ze swoimi obawami i frustracją spowodowaną terapią psychodynamiczną...
Chodzę na nią ok 1,5 roku. Nie jest to moja pierwsza terapia, wcześniej chodziłam 3 lata do innej terapeutki (ten sam nurt) musiałam jednak tę terapię przerwać. Jakiś czas radziłam sobie sama, a później zaczęłam nową pracę i problemy wróciły (lęk przed ludźmi, ogólnie trudności adaptacyjne, objawy fizyczne) zdecydowałam się więc jeszcze raz na terapię. Główne tematy poruszane na sesjach to moja niska samoocena, trudna relacja z matką, brak poczucia bezpieczeństwa, straszne wyczulenie na opinie i reakcje innych ludzi, itp. Wieczne analizowanie przeszłości, uczuć do rodziców, nawiązywanie do dzieciństwa, itp. Czasem mi to pomagało, czasem miałam już dosyć tego że na tych wizytach cały czas rozgrzebujemy przeszłość, chciałam bardziej skoncentrować się na teraźniejszości. Zdarzały się takie wizyty kiedy do szału doprowadzało mnie że terapeutka przez większość wizyty nie mówi, gdy czułam się prowokowana albo lekceważona, bo gdy opowiadałam o jakimś problemie, ona w odpowiedzi po prostu parafrazowała moje wypowiedzi opisując uczucia (typu "gdy pani słucham, widzę ze jest w pani dużo złości") albo oczywiście nawiązywała do matki ("czyli w tej sytuacji jest podobnie jak było w pani domu rodzinnym").
Gorzej zrobiło się niedawno, gdy parę miesięcy temu znowu zmieniłam pracę. Praca jest ok, sama się na to zdecydowałam i cieszę się że zostałam zatrudniona w nowym miejscu, ale mam wrażenie że sama zmiana otoczenia obudziła moje lękowe mechanizmy :/ Wróciły dolegliwości których już dawno nie miałam albo pojawiały się sporadycznie. Problemy z jedzeniem, strach że na mieście dostanę ataku paniki i jeszcze z tego zwymiotuję, lęk przed jeżdżeniem do pracy (dojeżdżam dłużej niż do poprzedniej pracy, sami wiecie jak podróż zatłoczonym środkiem transportu działa na nerwicowca), ogromny lęk przed tym jak odbierają mnie nowi współpracownicy, wieczorami nieraz dostawałam takiej paniki że bałam hydroksyzynę na uspokojenie - prawie nigdy nie było tak źle żebym musiała doraźnie uspokajać się lekami. Zaczęłam się nawet bać wychodzenia z chłopakiem czy znajomymi na miasto - takich lęków przed byciem poza domem nie miałam już parę lat. Od około roku biegam, lęki czepiły się nawet tego i tak jak uwielbiałam biegać to tego też nagle zaczęłam się bać, bo panika łapała mnie nawet na treningu na osiedlu, a normalne objawy towarzyszące wysiłkowi tylko to potęgowały. Po prostu ogromny regres mimo bycia w terapii. Oczywiście opowiadałam na bieżąco wszystko terapeutce no i niestety, coraz bardziej się rozczarowywałam aż w końcu zaczęłam załamywać.
Zaznaczę tu że nie mam większych zastrzeżeń do samej terapeutki. Jest miła, słucha, ogólnie czuję że mogę jej zaufać. Chodzi raczej o nurt w którym pracuje. Mam wrażenie, że ona po prostu mnie nie rozumie, że jej metody pracy po prostu nic nie pomagają na to zaburzenie. Dla niej każdy lęk to oznaka czegoś. Jeśli np. przychodziłam i mówiłam że wczoraj z nerwów ledwo jadłam i ciągle czuję lęk, boję się wychodzić z domu, to ona drąży co się mogło stać w tym tygodniu, no bo na pewno coś musiało. Dopatruje się w tych objawach jakiejś symboliki, podobieństw do dzieciństwa. Po co? Nie rozumie, że boję się jechać na miasto bo 3 dni temu gdy jechałam to miałam napad paniki - jak dla mnie to typowa nawykowa reakcja lękowa, strach że sytuacja się powtórzy - tylko tłumaczy to tak, że pewnie chcę czegoś uniknąć. Mam wrażenie że wpadam przez to rozumowanie w błędne koło i tylko bardziej się nakręcam. Trafnie ktoś tu napisał, że sama nerwica to ciągłe analizowanie swoich myśli i samopoczucia, więc dodatkowe analizowanie tego wszystkiego z terapeutką raczej nie pomaga. Zamiast nauczyć się jak sobie radzić, ja jeszcze próbuję analizować skąd lęk w danej chwili się wziął...i wpadam w jeszcze gorszą panikę. Mój duży zarzut do terapeutki jest taki, że jakby ignoruje cały mój zestaw lęków i objawów tylko chce szukać w nich dziesiątego dnia. Strasznie mnie to frustruje, bo nie mogę normalnie funkcjonować a przecież kto ma mi w tym pomóc jak nie terapeutka.
Długo uważałam że ta sytuacja to moja wina. Że coś ze mną nie tak bo przecież jestem w terapii, więc skąd te napady lęku? Brak poczucia bezpieczeństwa i zrozumienia u terapeutki? Za terapię płacę, więc tym bardziej się frustrowałam. Gdy masz zaburzenia lękowe, wszyscy radzą iść na terapię, tam się nauczysz jak sobie z tym radzić. Tylko ja w ogóle nie czułam, że sobie z tym radzę, nabrałam raczej przekonania że jedyne co od terapeutki dostanę to wieczne analizowanie mojej przeszłości, a objawy które są chyba dla niej jakimś ubocznym dziwactwem muszę zwalczyć sama. Bardzo pocieszające. W końcu jednak zaczęłam więcej czytać na ten temat, drążyć te różnice między psychodynamiczną a p-b. Ze zdumieniem przeczytałam wiele rzeczy o których pomyślałam "to bym właśnie chciala usłyszeć od mojej terapeutki! to by mi pomogło". Zawsze chciałam by terapeuta był bardziej konkretny, skupiony na teraźniejszości, zadawał zadania domowe, po prostu żebym wiedziała że konkretnie nad czymś razem pracujemy. Nie chcę w kółko rozpracowywać swojej przeszłości, tylko nauczyć się jak mogę pozbyć się lęku tu i teraz. Wiem że moje objawy biorą się z psychiki, szkoda że sama świadomość tego nie pomaga. Zdaję sobie też sprawę że w relacjach z ludźmi gdy poznaję kogoś nowego wpadam w schematy myślowe, mówiąc wprost mam skrzywione spojrzenie na pewne rzeczy

I byłabym wdzięczna terapeucie który mi pomoże to rozpracować, zamiast wyłącznie tłumaczyć moje nastawienie do ludzi trudnymi doświadczeniami. A już najbardziej zależy mi nad tym by pozbyć się objawów i móc normalnie jak kiedyś objeść się bez nerwów, a później na luzie iść na spacer albo jechać na wycieczkę.
Dużo rozjaśniło mi to forum gdzie przeczytałam podobne doświadczenia osób które chodziły na t. psychodynamiczną i przestawiły się na p-b. Nawet nie wiecie jaką poczułam ulgę że nie jestem sama z takimi odczuciami, naprawdę długo obwiniałam się za to że terapia mi nie pomaga i że nie umiem panować nad swoim lękiem. Nie chcę też powiedzieć, że to moja terapeutka jest kiepska i to jej wina, po prostu chyba terapia psychodynamiczna się przy takich zaburzeniach nie sprawdza...jednocześnie mam wiele obaw przed zmianą terapii, sama myśl o zaczynaniu od nowa mnie przeraża. Może ktoś napisałby coś więcej jak pomogła terapia p-b, czy naprawdę jest skuteczna w leczeniu somatycznych objawów nerwicy? Chętnie popiszę z kimś na priv, jeśli kogoś nie odstraszył ten esej (zazwyczaj się tak nie rozpisuję

) . Serdeczne dzięki za przeczytanie, pozdrawiam