Zmiana zasad terapii - kłótnia z terapeutką
: 27 listopada 2025, o 12:07
Cześć Wszystkim,
Chciałbym podzielić się z Wami pewną sprawą dotyczącą terapii w nurcie psychodynamicznym. Postaram się, żeby nie było bardzo rozwlekle, ale chciałbym nakreślić obraz sytuacji. Na początek kilka słów o mnie:
Mam 35 lat, terapii miałem już w życiu kilka, mniej lub bardziej pomocnych, ale z każdej coś na pewno wyniosłem. Od dzieciństwa borykam się z zaburzeniami nerwicowymi i lękowymi, które doprowadzały do depresji, lęku przed bliskością, itd., długo by pisać. Obecnie funkcjonuję raczej dobrze, mam kochającą żonę, przyzwoitą pracę, hobby, więc na pewno wiele udało mi się osiągnąć, w dużej mierze dzięki terapii. I teraz bardziej do sedna:
Od 7 lat chodzę na cotygodniową terapię psychodynamiczną do tej samej terapeutki. Szmat czasu, wiele trudnych tematów przepracowałem, głównie dotyczących trudności w byciu w relacji, stanów lękowych, itd. i odczuwam poprawę, za co jestem terapeutce bardzo wdzięczny. Mój temat dla Was dotyczy kwestii odwoływania wizyt. Od samego początku terapii, czyli od 7 lat, zasadą (ustaloną przez terapeutkę) było, że za sesję odwołaną przynajmniej 48 godzin wcześniej nie płacę. Nie korzystałem z tego często, tylko jeśli wiedziałem, że czeka mnie dłuższy wyjazd albo w przypadku choroby. Zdarzało i zdarza mi się oczywiście odwoływać od czasu do czasu sesje jeśli akurat tego dnia wypadnie coś nagłego. I to jest jasne, za odwołanie wizyty np. tego samego dnia zawsze płaciłem bez mrugnięcia okiem.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy odwołałem 2 sesje z dużym wyprzedzeniem z uwagi na 2-tygodniowy urlop wyjazdowy, a w tym miesiącu z powodów prywatnych i zdrowotnych również odwołałem 2 sesje z rzędu (informując te 48h wcześniej). Wiem, sporo, nie jestem z tego dumny, ale cóż, tak się złożyło z różnych przyczyn. Na ostatniej sesji terapeutka postawiła mnie przed faktem dokonanym, że od dzisiaj płacę za każdą sesje, nawet odwołaną z dużym wyprzedzeniem, niezależnie od przyczyny. Dodam, że od samego początku terapii nie było żadnej pisemnej umowy, płacę zawsze gotówką, bez paragonów itd, czyli wszystko było nie do końca formalnie ustalone.
Co o tym sądzicie? Czy to jest w porządku, żeby po 7 latach terapii, w której przez 95% czasu byłem bardzo "pilny" i konsekwentny, wprowadzać taką zmianę? W ramach kompromisu zaproponowałem roczny limit bezpłatnych odwołań, np. 4-5 sesji w ciągu roku. Terapeutka się nie zgadza na taki kompromis, jej argumenty:
- jest to niekorzystne dla procesu terapeutycznego
- tak już jest przyjęte w nurcie psychodynamiczym (to czemu dopiero po 7 latach?)
- twierdzi, że moje nieobecności to próba odreagowania trudnych uczuć, które pojawiają się na terapii
- twierdzi, że muszę się nauczyć, że rezygnacja z sesji powinna się dla mnie wiązać ze stratą, choćby finansową
Moje argumenty, że chodzę konsekwentnie od 7 lat i ciężko pracuję wydają się być dla niej mało istotne. Obiecałem poprawę po ostatnich kilku nieobecnościach i tak jak wspomniałem, zaproponowałem ustalenie limitu bezplatnych odwołań w roku, ale bezskutecznie. Terapeutka idzie w zaparte i szczerze to zaczynam myśleć, że chodzi tu wyłącznie, albo głównie, o pieniądze. Padły z jej ust słowa w stylu "nie może być tak, że chodzi Pan na sesje okazjonalnie" - co podwójnie zabolało, po tylu latach intensywnej terapii. Na ostatniej sesji dość mocno pokłociliśmy się w tym temacie i szczerze, nie wiem czy uda mi się podporządkować do tej nowej zasady. Tym bardziej, że zbywa ona każdy mój argument, choćby że kilka razy w roku może być potrzeba odwołania sesji, za którą niekoniecznie chcę płacić. Zadawała mi pytania w stylu "Czemu tak ważny jest dla Pana ten limit?" i "Dlaczego z góry zakłada Pan, że będzie konieczność odwoływania sesji?". No choćby dlatego, że czasem ma się urlop albo problem zdrowotny. Dodam, że terapeutka co roku ma cały lipiec wolny, wtedy nie ma kilku sesji z rzędu z jej powodu i to jest jak najbardziej ok.
Jeśli doczytaliście do końca, za co serdecznie dziękuję - co myślicie o tej sytuacji?
Pozdrawiam
Michal
Chciałbym podzielić się z Wami pewną sprawą dotyczącą terapii w nurcie psychodynamicznym. Postaram się, żeby nie było bardzo rozwlekle, ale chciałbym nakreślić obraz sytuacji. Na początek kilka słów o mnie:
Mam 35 lat, terapii miałem już w życiu kilka, mniej lub bardziej pomocnych, ale z każdej coś na pewno wyniosłem. Od dzieciństwa borykam się z zaburzeniami nerwicowymi i lękowymi, które doprowadzały do depresji, lęku przed bliskością, itd., długo by pisać. Obecnie funkcjonuję raczej dobrze, mam kochającą żonę, przyzwoitą pracę, hobby, więc na pewno wiele udało mi się osiągnąć, w dużej mierze dzięki terapii. I teraz bardziej do sedna:
Od 7 lat chodzę na cotygodniową terapię psychodynamiczną do tej samej terapeutki. Szmat czasu, wiele trudnych tematów przepracowałem, głównie dotyczących trudności w byciu w relacji, stanów lękowych, itd. i odczuwam poprawę, za co jestem terapeutce bardzo wdzięczny. Mój temat dla Was dotyczy kwestii odwoływania wizyt. Od samego początku terapii, czyli od 7 lat, zasadą (ustaloną przez terapeutkę) było, że za sesję odwołaną przynajmniej 48 godzin wcześniej nie płacę. Nie korzystałem z tego często, tylko jeśli wiedziałem, że czeka mnie dłuższy wyjazd albo w przypadku choroby. Zdarzało i zdarza mi się oczywiście odwoływać od czasu do czasu sesje jeśli akurat tego dnia wypadnie coś nagłego. I to jest jasne, za odwołanie wizyty np. tego samego dnia zawsze płaciłem bez mrugnięcia okiem.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy odwołałem 2 sesje z dużym wyprzedzeniem z uwagi na 2-tygodniowy urlop wyjazdowy, a w tym miesiącu z powodów prywatnych i zdrowotnych również odwołałem 2 sesje z rzędu (informując te 48h wcześniej). Wiem, sporo, nie jestem z tego dumny, ale cóż, tak się złożyło z różnych przyczyn. Na ostatniej sesji terapeutka postawiła mnie przed faktem dokonanym, że od dzisiaj płacę za każdą sesje, nawet odwołaną z dużym wyprzedzeniem, niezależnie od przyczyny. Dodam, że od samego początku terapii nie było żadnej pisemnej umowy, płacę zawsze gotówką, bez paragonów itd, czyli wszystko było nie do końca formalnie ustalone.
Co o tym sądzicie? Czy to jest w porządku, żeby po 7 latach terapii, w której przez 95% czasu byłem bardzo "pilny" i konsekwentny, wprowadzać taką zmianę? W ramach kompromisu zaproponowałem roczny limit bezpłatnych odwołań, np. 4-5 sesji w ciągu roku. Terapeutka się nie zgadza na taki kompromis, jej argumenty:
- jest to niekorzystne dla procesu terapeutycznego
- tak już jest przyjęte w nurcie psychodynamiczym (to czemu dopiero po 7 latach?)
- twierdzi, że moje nieobecności to próba odreagowania trudnych uczuć, które pojawiają się na terapii
- twierdzi, że muszę się nauczyć, że rezygnacja z sesji powinna się dla mnie wiązać ze stratą, choćby finansową
Moje argumenty, że chodzę konsekwentnie od 7 lat i ciężko pracuję wydają się być dla niej mało istotne. Obiecałem poprawę po ostatnich kilku nieobecnościach i tak jak wspomniałem, zaproponowałem ustalenie limitu bezplatnych odwołań w roku, ale bezskutecznie. Terapeutka idzie w zaparte i szczerze to zaczynam myśleć, że chodzi tu wyłącznie, albo głównie, o pieniądze. Padły z jej ust słowa w stylu "nie może być tak, że chodzi Pan na sesje okazjonalnie" - co podwójnie zabolało, po tylu latach intensywnej terapii. Na ostatniej sesji dość mocno pokłociliśmy się w tym temacie i szczerze, nie wiem czy uda mi się podporządkować do tej nowej zasady. Tym bardziej, że zbywa ona każdy mój argument, choćby że kilka razy w roku może być potrzeba odwołania sesji, za którą niekoniecznie chcę płacić. Zadawała mi pytania w stylu "Czemu tak ważny jest dla Pana ten limit?" i "Dlaczego z góry zakłada Pan, że będzie konieczność odwoływania sesji?". No choćby dlatego, że czasem ma się urlop albo problem zdrowotny. Dodam, że terapeutka co roku ma cały lipiec wolny, wtedy nie ma kilku sesji z rzędu z jej powodu i to jest jak najbardziej ok.
Jeśli doczytaliście do końca, za co serdecznie dziękuję - co myślicie o tej sytuacji?
Pozdrawiam
Michal