Czy ja naprawdę nie nadaję się na terapię ??
: 9 czerwca 2017, o 01:20
Słuchajcie, mam poważny problem, jestem zniechęcony i już prawie załamany...
Próbowałem znaleźć terapeutę na OCD (u mnie: sprawdzanie i powtarzanie czynności), dodatkowo mam cechy anankastyczne.
Niedawno byłem na paru rozmowach u pani psycholog, która ogólnie wydaje się być w porządku, nawet miałem do niej spore zaufanie, co u mnie bardzo rzadkie.
Sama pracuje w psychodynamicznej, ale nie podjęłaby się terapii ze mną, bo znam ją z widzenia i mam czasem z nią kontakt (mieszkamy blisko siebie).
Więc tak - najpierw pomagała mi znaleźć terapeutę.
Oczywiście zasugerowała raczej terapię psychodynamiczną, bo rzeczywiście kto wie, może jakieś tam przeszkody mam z przeszłości, z którymi można by się rozprawić.
Ja akurat nie czuję takiej potrzeby, bo przeszłość odsunąłem tak daleko, że żyję tylko bieżącym życiem, nie mam ochoty analizować niczego z przeszłości.
Udało mi się być u jednej z poleconych przez nią terapeutek, która stwierdziła, że w moim przypadku lepsza byłaby terapia poznawczo-behawioralna, praca nad konkretnymi problemami.
Ponieważ sam też dłuższy czas zastanawiałem się nad tym jaka terapia, bardziej podoba mi się podejście poz-beh, poczytałem materiały tu na forum, sam już trochę skorzystałem, więc próbowałem też z tą moją panią psycholog podyskutować ogólnie o kwestii podjęcia samej terapii, jakiego rodzaju, czego mógłbym oczekiwać, jakie cechy jestem w stanie zmienić, a czego raczej nie, bo jest zbyt wbudowane w moją złożoną osobowość.
Pani nie bardzo chciała o tym rozmawiać i koniec końców stwierdziła, że ja tak naprawdę nie chcę albo boję się pójść na terapię, że wolę o tym rozmawiać, niż się na to zdecydować.
I że w takim razie lepiej w ogóle nie iść na żadną terapię, bo nie mam wewnętrznego przekonania,
i że w sumie to wolę dalej tkwić w "ciepełku" swoich zaburzeń...
chociaż bardzo uciążliwych, ale w nich czuję się bezpiecznie...
a dopiero jak poczuję, że bez względu na wszystko chcę sobie pomóc, to mam szukać terapeuty...
Jest faktem, że nie skaczę z radości na myśl o terapii, ale czy te moje wątpliwości to mogą być takie właśnie "anankastyczne" ?
Po prostu chciałbym upewnić się, że trafię tam, gdzie rzeczywiście ktoś mi pomoże.
Chociaż może i ta psycholog ma rację, że ja się po prostu nie nadaję na terapię ??
Sam już nie wiem, co mam o sobie myśleć...
Ona twierdzi, że to ja powinienem wiedzieć co mam u siebie zmienić,
a ja prawdę mówiąc właśnie tego nie wiem...
A czy nie można się tego dowiedzieć już podczas terapii ?
Mam wrażenie, że mam jakąś blokadę mentalną, która nie pozwala mi spojrzeć na siebie tak, żeby dostrzec to co trzeba zmienić...
I tak nakręciły mi się te wątpliwości, że czuję mętlik, ale i w sumie pustkę,
bo zupełnie nie wiem co robić, i czy ja się do czegokolwiek nadaję...
i ogarnia mnie coraz większe zniechęcenie, bo kurcze, zamiast mnie zmotywować, to pani jeszcze mnie zdołowała...
Czy ktoś miał podobną sytuację ?
Może te wątpliwości i zastanawianie się, to takie po prostu "nerwicowe"
i mimo tego trzeba spróbować poszukać terapii ??

Próbowałem znaleźć terapeutę na OCD (u mnie: sprawdzanie i powtarzanie czynności), dodatkowo mam cechy anankastyczne.
Niedawno byłem na paru rozmowach u pani psycholog, która ogólnie wydaje się być w porządku, nawet miałem do niej spore zaufanie, co u mnie bardzo rzadkie.
Sama pracuje w psychodynamicznej, ale nie podjęłaby się terapii ze mną, bo znam ją z widzenia i mam czasem z nią kontakt (mieszkamy blisko siebie).
Więc tak - najpierw pomagała mi znaleźć terapeutę.
Oczywiście zasugerowała raczej terapię psychodynamiczną, bo rzeczywiście kto wie, może jakieś tam przeszkody mam z przeszłości, z którymi można by się rozprawić.
Ja akurat nie czuję takiej potrzeby, bo przeszłość odsunąłem tak daleko, że żyję tylko bieżącym życiem, nie mam ochoty analizować niczego z przeszłości.
Udało mi się być u jednej z poleconych przez nią terapeutek, która stwierdziła, że w moim przypadku lepsza byłaby terapia poznawczo-behawioralna, praca nad konkretnymi problemami.
Ponieważ sam też dłuższy czas zastanawiałem się nad tym jaka terapia, bardziej podoba mi się podejście poz-beh, poczytałem materiały tu na forum, sam już trochę skorzystałem, więc próbowałem też z tą moją panią psycholog podyskutować ogólnie o kwestii podjęcia samej terapii, jakiego rodzaju, czego mógłbym oczekiwać, jakie cechy jestem w stanie zmienić, a czego raczej nie, bo jest zbyt wbudowane w moją złożoną osobowość.
Pani nie bardzo chciała o tym rozmawiać i koniec końców stwierdziła, że ja tak naprawdę nie chcę albo boję się pójść na terapię, że wolę o tym rozmawiać, niż się na to zdecydować.
I że w takim razie lepiej w ogóle nie iść na żadną terapię, bo nie mam wewnętrznego przekonania,
i że w sumie to wolę dalej tkwić w "ciepełku" swoich zaburzeń...
chociaż bardzo uciążliwych, ale w nich czuję się bezpiecznie...
a dopiero jak poczuję, że bez względu na wszystko chcę sobie pomóc, to mam szukać terapeuty...
Jest faktem, że nie skaczę z radości na myśl o terapii, ale czy te moje wątpliwości to mogą być takie właśnie "anankastyczne" ?
Po prostu chciałbym upewnić się, że trafię tam, gdzie rzeczywiście ktoś mi pomoże.
Chociaż może i ta psycholog ma rację, że ja się po prostu nie nadaję na terapię ??
Sam już nie wiem, co mam o sobie myśleć...

Ona twierdzi, że to ja powinienem wiedzieć co mam u siebie zmienić,
a ja prawdę mówiąc właśnie tego nie wiem...
A czy nie można się tego dowiedzieć już podczas terapii ?
Mam wrażenie, że mam jakąś blokadę mentalną, która nie pozwala mi spojrzeć na siebie tak, żeby dostrzec to co trzeba zmienić...
I tak nakręciły mi się te wątpliwości, że czuję mętlik, ale i w sumie pustkę,
bo zupełnie nie wiem co robić, i czy ja się do czegokolwiek nadaję...

i ogarnia mnie coraz większe zniechęcenie, bo kurcze, zamiast mnie zmotywować, to pani jeszcze mnie zdołowała...
Czy ktoś miał podobną sytuację ?
Może te wątpliwości i zastanawianie się, to takie po prostu "nerwicowe"
i mimo tego trzeba spróbować poszukać terapii ??