cześć Mikołaju!
nieee, nie biorę żadnych leków - brałem przez dwa miesiące Mozarin (plus miałem przepisaną Hydroksyzynę na doraźne problemy ale skorzystałem z niej ok 4 razy), który odstawiłem równo rok temu we wrześniu (zacząłem na początku lipca). leki przykryte kurzem walają się w szufladzie. teoretycznie psychiatra na pierwszej wizycie (z dwóch) mówiła, że jestem w przejeb*nym stanie i 6 miesięcy to minimum, a pewnie i dłużej trzeba będzie. ostatecznie leki łykałem w ramach prostej strategii, mianowicie pomyślałem wtedy - oto przedostatni rok studiów, mam poprawki, więc jeśli mają mi faktycznie pomóc to skorzystam, bo teraz zależy mi na egzaminach (w tamtym akurat momencie zaliczenie roku było ważniejsze niż koncentracja na odburzaniu - z perspektywy czasu oceniam to jako słuszną decyzję). więc powiedziałem ok, niech będzie, a potem w pizdu z nimi. i tak zrobiłem. egzaminy zaliczone, rok zaliczony. oczywiście psychiatry się nie pytałem, bo wiadomo co by kazała robić - jeść je dalej. a ja sobie ufałem, w takich sprawach nie działam pochopnie, decyzja była gruntownie przemyślana. ponadto sporo moich najprzeróżniejszych znajomych miało osobiście bądź pośrednio do czynienia z podobnymi tematami, więc poglądowo zebrałem sporo informacji. ogólnie wszyscy polecali raczej odstawić, przede wszystkim dlatego, bo było po mnie widać, że świetnie sobie radzę i tak naprawdę świetnie sobie już radziłem nim jeszcze zacząłem je brać. oczywiście nikt ze znajomych do niczego mnie nie namawiał i puentował, że to do mnie należy decyzja. a ja byłem zdeterminowany, pewny i jak wspomniałem wyżej - ufałem sobie. zwyczajnie dobra decyzja.
tutaj każdy Ci powie, że leki nie są rozwiązaniem, że ostatecznie Ty musisz sobie poradzić. leki są po to, aby się uspokoić, wrócić do względnie normalnego myślenia, które zostanie wykorzystane do ogarnięcia życia i trzeźwiejszego spojrzenia na to życie. chyba, że leżysz w łóżku, wszystko zawaliłeś i nie jesteś w stanie pójść do kuchni po szklankę wody - no wtedy leki mogą być pomocne. ale jeśli działasz, jako tako normalnie funkcjonujesz (choćby z lekkim wysiłkiem), a jednocześnie radzisz sobie z nerwicowymi fazami, bądź przeszły Ci całkiem, to może być dobry moment aby zrobić kolejny krok w stronę pełnego odburzenia. a że doktor powie - nie kombinuj - to oczywista sprawa. Ty, tak jak ja wtedy, powinieneś zadać sobie pytanie - czy możesz sobie zaufać. wiadomo - musisz być gotowy na nieprzyjemne stany, na to, że będzie ciężko (choć wcale nie musi, a z pewnością nie musi być aż tak ciężko, jak być może sobie wyobrażasz). zaś przede wszystkim musisz być zdeterminowany, by mimo cięższych nastrojów ogarnąć się samemu.
ze mną jest sporo lepiej - w zasadzie już normalnie, szczególnie jeśli chodzi o nerwicę - nie mam jej. co do stanów depresyjnych - pojawiają się delikatne fazy, głównie przy zmianie istotnych okoliczności. ale o ile kiedyś ścierwo łapało mnie na dwa/trzy dni i trzymało w uścisku (choć i tak nie przejmowałem się tym za bardzo), o tyle teraz (a i też nie zawsze, często nawet się nie pojawia) złapie mnie na dwie godziny coś trochę mocniejszego plus ewentualnie jakaś apatia. no stary u mnie - jednym słowem - dobry progres. coraz lepiej i lepiej. to już pozostałości, wkurwi*jące echo zaburzenia, resztki niezdrowych nawyków, bo tak naprawdę jestem teraz naprawdę zadowolony z punktu, w którym w życiu stoję. ot choćby co się teraz u mnie dzieje - w tym roku nie brałem żadnych leków, egzaminy pozaliczane, i to nieźle, studia skończone (a do łatwych nie należały - dzienne prawo na UJ), tylko miałem obsuwę z magisterką i mogę nie zdążyć z obroną do września - ale to tylko moja wina <szeroki_uśmiech> po prostu normalnie funkcjonuję, niekiedy mam dołki (może czasem wciąż ciut za silne aby je uznać za moją indywidualną normę), ale ogólnie to bardzo w porządku.
moje rady, jeśli myślisz o rzuceniu leków:
- weź sprawę w swoje ręce i podejmij tę decyzję sam. to Ty musisz być jej pewny, Ty musisz tego chcieć, naprawdę chcieć. musisz zaufać sobie i potem pozostać wiernym raz podjętej decyzji
- bądź gotowy, że przez jakiś czas może być znów trochę gorzej, ale pamiętaj - to normalne, tak będzie, najgorsze chwile trzeba przetrwać i miną same
- zacznij regularnie ćwiczyć - co lubisz (lub do czego najłatwiej jest Ci się przekonać
) - bieganie rower, jakieś rozciąganie, jakieś pompki/brzuszki
- stosuj wszystkie myki znane Ci z ogaraniania nerwicy - niereaktywność, nieprzykładanie emocjonalnej wagi, nieanalizowanie swoich stanów(u mnie, przyznaję bez bicia, czasem występuje jeszcze lekka autoanaliza stanu) etc.
- rób to, co sprawia Ci przyjemność, ogólnie staraj się być jak najbardziej wyluzowanym, swobodnym
- rób to, co powinieneś/co jest pożyteczne - niewiele rzeczy sprawia taką przyjemność i przynosi dobre samopoczucie jak myśl, że zrobiłeś w danym dniu coś sensownego
- nie użalaj się nad sobą, stój raźno naprzeciw swoich problemów i po prostu żyj (haha, wiem że to truizmy, ale cóż - często puszczamy mimo uszu to co jest proste i oczywiste, ale kiedy naprawdę się zastanowić i naprawdę zechcieć to przyjąć, a potem naprawdę po prostu to robić... koniec końców tylko o to chodzi w tych wszystkich zaburzeniach jak dla mnie)
- cóż - w moim przypadku całe wodospady myśli przewalały się i wciąż jeszcze przewalają, aby rozumnie, świadomie poukładać sobie wszystko w głowie
i tak - poradzisz sobie, jak inni sobie poradzili, czy jak ja sobie doskonale radzę. w moim przypadku to już raczej zabawa w wyłapywanie ostatnich refleksów tego ścierwa. i najważniejsze - pamiętaj, że na wszystko trzeba czasu. nie zrażaj się. jeśli będziesz robił co wyżej napisałem, to już tylko trzeba tego czasu. w końcu i tak zechcesz się chyba zmierzyć z tym bez pomocy leków? przemyśl temat i zdaj sobie sprawę, że ten mało przyjemny stan może trwać krócej bądź dłużej - to zależy tylko od Ciebie. a że się w ogóle skończy - to oczywiste.
tak samo oczywiste jak fakt, że 'da się bez leków'. po prostu