Depresja i lęki - doradźcie prosze
: 11 lutego 2014, o 09:48
Jestem 41 letnią kobietą i postanowiłam napisać do Was bo czuję się strasznie zagubiona.
W ubiegłym roku rozstałam się z mężem, mam w sumie dobre życie, dobrą prace, którą kocham, pracuje z dziećmi w szkole, moja praca to była zawsze dla mnie wielka przyjemność. Nigdy nie byłam specjalnie rozrywkowa ale potrafiłam ułożyć swoje sprawy. Maż niestety odszedł bo mu było za monotonnie jak to stwierdził ale nie będę w to wnikała.
Na początku gdy mąż wyprowadził się a to było tak 9 miesięcy temu radziłam sobie dobrze, zajęłam się dalej swoją pracą, szkoleniami bo szkolę też innych do pracy z dziećmi głównie niepełnosprawnymi.
Jednakże po krótkim czasie zaczęłam mieć kłopoty ze snem potem zaczęłam byc rozkojarzona, dziwnie nerwowa, na początku parzyłam sobie ziółka ale jednak stan mój się pogarszał i w końcu przestałam odczuwać cokolwiek oprócz uczucia głębokiego smutku, i uczucia napięcia, bardzo szybko się pociłam przy byle jakim wysiłku, dostałam wrażenia, że wszystko jest ode mnie oddalone i mnie nie dotyczy, miałam uczucie, że tracę rozeznanie w swoich uczuciach, trudnością zaczęło być wychodzenie z domu.
Przestraszona nie na żarty poszłam do znajomej internistki, oczywiście najpierw badania które wyszły w normie, więc polecono mi psychiatrę. Psychiatra wydawał się być kompetentnym człowiekiem, powiedział, ze to depresja w trudnych chwilach i w zasadzie lek załatwi sprawę a ja musze tylko potem o tym zapomnieć.
Dostałam mianserynę, którą brałam dwa miesiące przy zwiększaniu dawek ale czułam się po niej jakby mi ktoś łopata przyfasolił, byłam na zwolnieniu.
Potem zmniejszono mi mianseryne i dołożono trittico, ale po miesiącu braku poprawy, odstawiono trittico i lekarz przepisał mi cital. Pytałam wtedy o psychologa ale mój lekarz powiedział, żebym najpierw poczekała na działanie leków, więc czekałam ale Cital po kolejnych prawie 8 tygodniach zwiekszania dawek nie pomagał.
Tak więc odstawiono wszystko i dostałam Rexetin 20 mg który brałam do wczoraj w tej dawce, wczoraj byłam znowu u swojego psychiatry ale potraktował mnie bardzo źle i tendencyjnie, wizyta mimo, ze prywatna trwała 10 minut, kazał brać 40 mg rexetinu, na pytanie o terapię obrażony prawie powiedział że jak chce tracić czas to proszę bardzo. Ja nie znam się na tym wszystkim, nigdy nie miałam takich problemów i po prostu nie wiem co robić mam, od 2 miesięcy doszły mi lęki do tego wszystkiego, przestałam pracować z dziećmi i skupiałam się na innych pracach, mniejszych i krótszych, bo po prostu jestem zbyt nerwowa i rozkojarzona aby pracować z dziećmi.
Widziałam, ze z Was taka fajna ekipa i prosze powiedźcie mi czy moje pogorszenie stanu może w końcu doprowadzić do jakiś cięższych chorób psychicznych? Bo od 2 miesięcy mam lęki i uczucie, ze postradałam zmysły. Nie mam zaufania już do swojego psychiatry, te leki działają bardzo mizernie, czy mam iść jednak na terapię?
Czy obojętnie do kogo na ta terapię iść?
Co z tymi lekami? Ile mam je jeszcze tak brać? Czy w ogóle sens jest je brac skoro mi jest to samo a dodatkowo doszły lęki i problemy z wyjściem na dwór?
Czy to jest też oprócz depresji nerwica?
Wiem, ze to dużo pytań ale musiałam je zadać, nawet mi trochę lżej, ze to mogłam napisać, bo nie miałam gdzie i komu tego powiedzieć. Przepraszam za chaotyczny post ale nie jestem sobą.
Kochani i ostatnie, czy ja mam szansę na swoje dawne życie?
W ubiegłym roku rozstałam się z mężem, mam w sumie dobre życie, dobrą prace, którą kocham, pracuje z dziećmi w szkole, moja praca to była zawsze dla mnie wielka przyjemność. Nigdy nie byłam specjalnie rozrywkowa ale potrafiłam ułożyć swoje sprawy. Maż niestety odszedł bo mu było za monotonnie jak to stwierdził ale nie będę w to wnikała.
Na początku gdy mąż wyprowadził się a to było tak 9 miesięcy temu radziłam sobie dobrze, zajęłam się dalej swoją pracą, szkoleniami bo szkolę też innych do pracy z dziećmi głównie niepełnosprawnymi.
Jednakże po krótkim czasie zaczęłam mieć kłopoty ze snem potem zaczęłam byc rozkojarzona, dziwnie nerwowa, na początku parzyłam sobie ziółka ale jednak stan mój się pogarszał i w końcu przestałam odczuwać cokolwiek oprócz uczucia głębokiego smutku, i uczucia napięcia, bardzo szybko się pociłam przy byle jakim wysiłku, dostałam wrażenia, że wszystko jest ode mnie oddalone i mnie nie dotyczy, miałam uczucie, że tracę rozeznanie w swoich uczuciach, trudnością zaczęło być wychodzenie z domu.
Przestraszona nie na żarty poszłam do znajomej internistki, oczywiście najpierw badania które wyszły w normie, więc polecono mi psychiatrę. Psychiatra wydawał się być kompetentnym człowiekiem, powiedział, ze to depresja w trudnych chwilach i w zasadzie lek załatwi sprawę a ja musze tylko potem o tym zapomnieć.
Dostałam mianserynę, którą brałam dwa miesiące przy zwiększaniu dawek ale czułam się po niej jakby mi ktoś łopata przyfasolił, byłam na zwolnieniu.
Potem zmniejszono mi mianseryne i dołożono trittico, ale po miesiącu braku poprawy, odstawiono trittico i lekarz przepisał mi cital. Pytałam wtedy o psychologa ale mój lekarz powiedział, żebym najpierw poczekała na działanie leków, więc czekałam ale Cital po kolejnych prawie 8 tygodniach zwiekszania dawek nie pomagał.
Tak więc odstawiono wszystko i dostałam Rexetin 20 mg który brałam do wczoraj w tej dawce, wczoraj byłam znowu u swojego psychiatry ale potraktował mnie bardzo źle i tendencyjnie, wizyta mimo, ze prywatna trwała 10 minut, kazał brać 40 mg rexetinu, na pytanie o terapię obrażony prawie powiedział że jak chce tracić czas to proszę bardzo. Ja nie znam się na tym wszystkim, nigdy nie miałam takich problemów i po prostu nie wiem co robić mam, od 2 miesięcy doszły mi lęki do tego wszystkiego, przestałam pracować z dziećmi i skupiałam się na innych pracach, mniejszych i krótszych, bo po prostu jestem zbyt nerwowa i rozkojarzona aby pracować z dziećmi.
Widziałam, ze z Was taka fajna ekipa i prosze powiedźcie mi czy moje pogorszenie stanu może w końcu doprowadzić do jakiś cięższych chorób psychicznych? Bo od 2 miesięcy mam lęki i uczucie, ze postradałam zmysły. Nie mam zaufania już do swojego psychiatry, te leki działają bardzo mizernie, czy mam iść jednak na terapię?
Czy obojętnie do kogo na ta terapię iść?
Co z tymi lekami? Ile mam je jeszcze tak brać? Czy w ogóle sens jest je brac skoro mi jest to samo a dodatkowo doszły lęki i problemy z wyjściem na dwór?
Czy to jest też oprócz depresji nerwica?
Wiem, ze to dużo pytań ale musiałam je zadać, nawet mi trochę lżej, ze to mogłam napisać, bo nie miałam gdzie i komu tego powiedzieć. Przepraszam za chaotyczny post ale nie jestem sobą.
Kochani i ostatnie, czy ja mam szansę na swoje dawne życie?