Jak z tym walczyć?
: 27 listopada 2013, o 13:27
Na start napiszę coś o sobie. Jestem studentem, mieszkam w Krakowie (daaaleko od domu) już 3 rok.
Strasznie się czuję pisząc to obcym ludziom, ale niestety muszę w końcu coś z tym zrobić.
Wszystko w zasadzie zaczęło się jakieś 5 lat temu. Pewne nieprzyjemne wydarzenia notorycznie mnie zaczęły dołować, pozbawiać radości życia. Czułem się bardzo źle, zacząłem miewać częste ataki paniki, zaniedbywać kontakty z innymi ludźmi, izolować się, często byłem pogrążony w letargu, czy wydaje się, że bez przyczyny (trudne słowo) płakałem. W między czasie przeżyłem zawód miłosny, który przeżywam do dziś. Nie miałem komu się wygadać, więc zacząłem unikać myślenia i godzinami (lub nawet dniami) przesiadywałem przed komputerem grając w gry w których mogłem się wcielić w kogoś innego. Wtedy jeszcze sam bym nigdy przed sobą nie przyznał, że potrzebuję pomocy.
Gdy się przeprowadziłem do nowego miasta zacząłem szukać nowego startu. Wiary mi starczyło na kilka tygodni, po czym nastąpił nawrót "złych myśli". Pomimo zupełnie nowego otoczenia cały czas czuję pustkę. Przez ten cały okres oczywiście były lepsze chwile, ale również całkowitego zatracenia i nawet myśli samobójczych. W pewnym momencie wszystko to było zatapiane w alkoholu.
W pewnym momencie, po kolejnym kryzysie powiedziałem sobie - potrzebuję pomocy... nie znalazła się.
Postanowiłem, że znowu będę musiał zmienić otoczenie, jednak do mojej przeprowadzki jeszcze 7 miesięcy. (koniec 3 roku studiów)
Teraz po dłuższej przerwie, prawie 4 miesiące stosunkowo dobrego samopoczucia, znowu dzieje się źle. Niby nic złego się w ostatnim czasie nie stało, jednak ta szczątkowa chęć do życia zaczęła ze mnie uciekać. Mam dużo obowiązków związanych z uczelnią, jednak nie mam po prostu siły ich wykonać (choć wiem, że bym bez problemu podołał, sobie jeszcze stresu oszczędził, gdybym się po prostu za to zabrał). Zacząłem znowu zaniedbywać więzi społeczne, przez co straciłem kontakt z ostatnimi osobami z którymi mogłem szczerze porozmawiać, na co zresztą nie mam siły, bo całymi dniami chodzę wyczerpany, a w nocy nie mogę spać do ~5 nad ranem... gdy o 8 muszę wstawać.
Ponownie zaczęły występować wszystkie wcześniejsze symptomy.
Nie wiem czy to jest depresja, czy cokolwiek innego. Wiem tylko, że nie mogę żyć w taki sposób. Do rodziny się z tym nie zwrócę... nie należą do najcieplejszych osób: po 1 próbie wyżalenia się dostałem czekoladę na poprawę nastroju (i tyle...). Do znajomych jakoś nie mam na tyle zaufania, żeby o takich sprawach rozmawiać. Natomiast na leczenie czysto farmaceutyczne (czy jakiekolwiek inne, które kosztuje) po prostu mnie w żaden sposób nie stać, nawet bez tego ledwo jest na czynsz i jedzenie.
Wiem, że to wszystko jest głupie i bez sensu, ale sił mi już brakuje na to wszystko. Chcę choćby doprowadzić się do stanu używalności!
Strasznie się czuję pisząc to obcym ludziom, ale niestety muszę w końcu coś z tym zrobić.
Wszystko w zasadzie zaczęło się jakieś 5 lat temu. Pewne nieprzyjemne wydarzenia notorycznie mnie zaczęły dołować, pozbawiać radości życia. Czułem się bardzo źle, zacząłem miewać częste ataki paniki, zaniedbywać kontakty z innymi ludźmi, izolować się, często byłem pogrążony w letargu, czy wydaje się, że bez przyczyny (trudne słowo) płakałem. W między czasie przeżyłem zawód miłosny, który przeżywam do dziś. Nie miałem komu się wygadać, więc zacząłem unikać myślenia i godzinami (lub nawet dniami) przesiadywałem przed komputerem grając w gry w których mogłem się wcielić w kogoś innego. Wtedy jeszcze sam bym nigdy przed sobą nie przyznał, że potrzebuję pomocy.
Gdy się przeprowadziłem do nowego miasta zacząłem szukać nowego startu. Wiary mi starczyło na kilka tygodni, po czym nastąpił nawrót "złych myśli". Pomimo zupełnie nowego otoczenia cały czas czuję pustkę. Przez ten cały okres oczywiście były lepsze chwile, ale również całkowitego zatracenia i nawet myśli samobójczych. W pewnym momencie wszystko to było zatapiane w alkoholu.
W pewnym momencie, po kolejnym kryzysie powiedziałem sobie - potrzebuję pomocy... nie znalazła się.
Postanowiłem, że znowu będę musiał zmienić otoczenie, jednak do mojej przeprowadzki jeszcze 7 miesięcy. (koniec 3 roku studiów)
Teraz po dłuższej przerwie, prawie 4 miesiące stosunkowo dobrego samopoczucia, znowu dzieje się źle. Niby nic złego się w ostatnim czasie nie stało, jednak ta szczątkowa chęć do życia zaczęła ze mnie uciekać. Mam dużo obowiązków związanych z uczelnią, jednak nie mam po prostu siły ich wykonać (choć wiem, że bym bez problemu podołał, sobie jeszcze stresu oszczędził, gdybym się po prostu za to zabrał). Zacząłem znowu zaniedbywać więzi społeczne, przez co straciłem kontakt z ostatnimi osobami z którymi mogłem szczerze porozmawiać, na co zresztą nie mam siły, bo całymi dniami chodzę wyczerpany, a w nocy nie mogę spać do ~5 nad ranem... gdy o 8 muszę wstawać.
Ponownie zaczęły występować wszystkie wcześniejsze symptomy.
Nie wiem czy to jest depresja, czy cokolwiek innego. Wiem tylko, że nie mogę żyć w taki sposób. Do rodziny się z tym nie zwrócę... nie należą do najcieplejszych osób: po 1 próbie wyżalenia się dostałem czekoladę na poprawę nastroju (i tyle...). Do znajomych jakoś nie mam na tyle zaufania, żeby o takich sprawach rozmawiać. Natomiast na leczenie czysto farmaceutyczne (czy jakiekolwiek inne, które kosztuje) po prostu mnie w żaden sposób nie stać, nawet bez tego ledwo jest na czynsz i jedzenie.
Wiem, że to wszystko jest głupie i bez sensu, ale sił mi już brakuje na to wszystko. Chcę choćby doprowadzić się do stanu używalności!