Witam i życzę dużo dobrego
: 21 listopada 2013, o 13:43
Witam,
Mam na imię Robert, 38 lat i depresję. Szukam pomocy, bo strasznie chciałbym z tego wyjść, a niestety nie bardzo mi to wychodzi.
Wszystko zaczęło się od szkoły podstawowej – byłem zbyt ambitny by nauki nie przypłacić nerwicą. Potem studia – skończyłem 3 kierunki bo nie wiedziałem kim chce być w życiu (i nadal nie wiem). Każdy egzamin to była gehenna. Potem praca – w szkole (gimnazjum) – kto uczył to wie co to znaczy. Po kilku latach rzuciłem to wszystko i poszedłem do pracy w firmie. W sumie to powinienem być szczęśliwym człowiekiem. Mam zdrowie, pracę, dom, wspaniałą żonę i 2 dzieci, kochających rodziców. Problem w tym, że moja depresyjna natura, która ciągnie się u nas od pokoleń nie pozwala mi się z tego cieszyć. Każdy najmniejszy problemik dnia codziennego powala mnie na kolana. Ciągle martwię się, żeby wszyscy byli zdrowi, żeby wszystko było dobrze, że sobie z czymś nie poradzę. Ten rok był szczególnie trudny. I nagle okazało się, że moja żona jest w ciąży. To był cios, który powalił mnie na łopatki. Aktualnie leżę na ziemi i nie umiem się podnieść.
Wiem, że powinienem się cieszyć, ale tak strasznie się boję, żeby wszystko było dobrze, żeby dzidziuś był zdrowy. Aktualnie mój dzień wygląda tak. Budzę się o 4 rano. Idę do łazienki – a tam czekają na mnie moje demony. Wracam kładę się i w sekundzie robie się cały spocony, mam dreszcze, drgawki. Próbuję się relasować, modlić się, myśleć o przyjemnych rzeczach – nic mi nie wychodzi. Wreszcie wstaję, idę wymiotować, kaszleć nerwowo itp. Potem jadę do pracy, gdzie walczę o każdą minutę – żeby się nie rozpłakać, nie uciec, komuś nie przyłożyć, albo pokonać całkowite zniechęcenie i obojętność i cokolwiek zrobić. Wracam do domu. Tam to już płaczę, leżę i nie mam siły wstać, zadręczam wszystkich. Walczę, ale na razie przegrywam.
Nienawidzę się, bo zamiast wspierać żonę, pomagać dzieciom, pracować w domu to nie potrafię. Nie mam żadnych marzeń, celów, nic mnie nie interesuje. Czasem natrętne myśli mnie opuszczają na chwilę, ale napięcie nie. Nie potrafię zmusić się do pójścia na spacer, przeczytania książki, itp. Nie potrafię skupić się na niczym. Powtarzam afirmację, że wszystko będzie dobrze, ale to nie pomaga. Biorę prochy – już w sumie 3 z kolei i żadne nie działają. Teorię mam opanowaną – przeczytałem wiele książek o depresji i lękach, Wasze forum – i inne konkurencyjne, miałem psychologię na studiach. Próbuję wszystkich metod u Was opisanych, metodę 1000 kroków i wiele innych. I wszystko psu na budę. Co mam robić?
Mam na imię Robert, 38 lat i depresję. Szukam pomocy, bo strasznie chciałbym z tego wyjść, a niestety nie bardzo mi to wychodzi.
Wszystko zaczęło się od szkoły podstawowej – byłem zbyt ambitny by nauki nie przypłacić nerwicą. Potem studia – skończyłem 3 kierunki bo nie wiedziałem kim chce być w życiu (i nadal nie wiem). Każdy egzamin to była gehenna. Potem praca – w szkole (gimnazjum) – kto uczył to wie co to znaczy. Po kilku latach rzuciłem to wszystko i poszedłem do pracy w firmie. W sumie to powinienem być szczęśliwym człowiekiem. Mam zdrowie, pracę, dom, wspaniałą żonę i 2 dzieci, kochających rodziców. Problem w tym, że moja depresyjna natura, która ciągnie się u nas od pokoleń nie pozwala mi się z tego cieszyć. Każdy najmniejszy problemik dnia codziennego powala mnie na kolana. Ciągle martwię się, żeby wszyscy byli zdrowi, żeby wszystko było dobrze, że sobie z czymś nie poradzę. Ten rok był szczególnie trudny. I nagle okazało się, że moja żona jest w ciąży. To był cios, który powalił mnie na łopatki. Aktualnie leżę na ziemi i nie umiem się podnieść.
Wiem, że powinienem się cieszyć, ale tak strasznie się boję, żeby wszystko było dobrze, żeby dzidziuś był zdrowy. Aktualnie mój dzień wygląda tak. Budzę się o 4 rano. Idę do łazienki – a tam czekają na mnie moje demony. Wracam kładę się i w sekundzie robie się cały spocony, mam dreszcze, drgawki. Próbuję się relasować, modlić się, myśleć o przyjemnych rzeczach – nic mi nie wychodzi. Wreszcie wstaję, idę wymiotować, kaszleć nerwowo itp. Potem jadę do pracy, gdzie walczę o każdą minutę – żeby się nie rozpłakać, nie uciec, komuś nie przyłożyć, albo pokonać całkowite zniechęcenie i obojętność i cokolwiek zrobić. Wracam do domu. Tam to już płaczę, leżę i nie mam siły wstać, zadręczam wszystkich. Walczę, ale na razie przegrywam.
Nienawidzę się, bo zamiast wspierać żonę, pomagać dzieciom, pracować w domu to nie potrafię. Nie mam żadnych marzeń, celów, nic mnie nie interesuje. Czasem natrętne myśli mnie opuszczają na chwilę, ale napięcie nie. Nie potrafię zmusić się do pójścia na spacer, przeczytania książki, itp. Nie potrafię skupić się na niczym. Powtarzam afirmację, że wszystko będzie dobrze, ale to nie pomaga. Biorę prochy – już w sumie 3 z kolei i żadne nie działają. Teorię mam opanowaną – przeczytałem wiele książek o depresji i lękach, Wasze forum – i inne konkurencyjne, miałem psychologię na studiach. Próbuję wszystkich metod u Was opisanych, metodę 1000 kroków i wiele innych. I wszystko psu na budę. Co mam robić?