Strona 1 z 1

Depresja, dystymia, brak sensu i celu

: 23 lipca 2024, o 20:10
autor: wypalonyzsensu
Witajcie,

Po dwóch latach czytania postanowiłem sam w końcu coś napisać. Nawet szczerze nie wiem dlaczego, czy by się wyżalić, czy może poszukać kogoś z podobnymi problemami itp. Naprawdę nie wiem, pewnie będzie przydługi i chaotyczny wywód, ale dziękuję komukolwiek, kto odpowie na mój post. Chyba zgubiłem kierunek i sens życia, dlatego to piszę.

Mam niewiele ponad 30 lat, od ponad dekady mieszkam w stolicy naszego kraju. Nie wiem, czy ta historia będzie podobna do kogoś z was, ale chciałbym chyba po prostu zasięgnąć zdania obcej osoby, dotyczącej mojego życia.

Czasami piszecie o dzieciństwie, więc chyba tak wypadałoby zacząć. Pochodzę z małej wsi, gdzie dosłownie psy wydawały odgłosy druga stroną. Od małego wmawiano mi, że jestem kimś wyjątkowym i mogę osiągnąć nie wiadomo co. W szkole nie musiałem się starać, wiedza sama wpadała, rodzice dumni przyjmowali dyplomy za wychowanie mnie itp. Takie tam miłe gesty w wiejskich społecznościach. W liceum już nie było tak fajnie i ciągnąłem na dwojach. Znalazłem wtedy jednak swoją pasję i cel w życiu, która mnie napędzała przez kolejnych 15 lat.

Studiów nie skończyłem, mam tego kompleks, zaczynałem trzy razy ale zawsze brakowało mi nie wiem czego, determinacji czy systematyczności. Pierwszymi studiami się rozczarowałem, poszedłem na nie po dorabianiu w wakacje jako młokos na budowie. Drugie studia przerwałem na 3 roku, bo pojawiła się opcja fajnej 'kariery' i po przeliczeniu sobie ile zostaje mi w kieszeni i że owa 'kariera' związana była z moją największą życiową pasją postanowiłem je przerwać. W dodatku kierunek, w którym wtedy studiowałem wydawał mi się bezsensowny. Poszedłem żeby wyrwać się ze wsi i mieć jakiś cel w życiu. Trzecie studia zacząłem jak mi się posypało życie w okolicy trzydziestki. Studia po roku przerwałem ze względu na nawrot choroby nie dałem rady ogarnąć sesji. Co ciekawe pracuje w tej branży na dzień dzisiejszy bez studiów.

Od dwóch lat żyję na siłę. Straciłem pasję, która przez ponad dekadę była również jednym z moich źródeł utrzymania. Dalej zdarza mi się pracować w tej branży, ale gdy siadam przed startem pracy na stanowisko zawsze się zastanawiam: po co chłopie to jeszcze robisz? Dokąd z tym pójdziesz? I nawet sensowna, jak na moje standardy, wypłata rzędu 150-250 PLN za godzinę przy 4-5 godzinach pracy mi tego nie rekompensuje.

Dwa lata temu miałem próbę samobójczą, przeżyłem bo ktoś mi pomógł w odpowiednim momencie. Od ponad roku zastanawiam się, czy wyświadczył mi przysługę czy wręcz przeciwnie. Wiadomo, po próbie szpital. Nie zdiagnozowano mi wtedy nic poza kryzysem życiowym. Po wyjściu jak to po wyjściu, zastrzyk motywacji, zmieniam życie. Trzecie studia, zmiana całkowita branży, ale po roku nawrót, znowu szpital i powrót. W tym roku też miałem nawrót, ale na szczęście w porę zareagowałem i obyło się bez szpitala. Oczywiście od pierwszego pobytu na lekach, próba ich dobierania itp. Z końskiej dawki po dwóch latach zszedłem do dwóch tabletek. Wszystko pod okiem psychiatry.

Obecnie mam stałą pracę w sprzedaży plus w weekendy dorabiam w dwóch miejscach. Przez ponad dekadę oddałem obcym ludziom około 150 tysięcy w ramach najmu mieszkań. Obecnie z tych trzech prac mogę sobie pozwolić na wynajem kawalerki i zostaje mi trochę ponad tysiąc na życie. Nie żale się i nie narzekam, mam bardzo małe potrzeby. I w tych potrzebach jest pies pogrzebany...

Nie potrafię się uczyć z książek, jedyna wiedzą jaką potrafię przyswoić to ta wyuczona z praktyki metodą prób i błędów. O dziwo tych błędów nigdy nie robiłem dużo. Nie wiem, jakiś talent, czy wyczucie, nie mam pojęcia. W pracy zawsze daje z siebie 100 procent, nie mam problemów z wyrabianiem celi sprzedażowych i obsługowych, a nawet je z reguły przekraczam. W każdej pracy wszyscy pracodawcy mnie chwalili i żałowali, że odchodziłem. W każdej pracy dostawałem awanse, ale nie potrafiłem wytrzymać w nich dłużej niż dwa lata. Po dwóch latach dziękowałem za współpracę nie widząc dalszych możliwości rozwoju, jako sfrustrowany, wypalony człowiek, który posiadł jakąś wiedzę w danej dziedzinie, ale nie mogący wytrzymać rutyny. Pracowałem w różnych branżach: media, transport, obsługa klienta, znowu transport, zarządzanie w sporcie. Nigdzie jednak nie mogłem wytrzymać dłużej niż dwa lata. Jak już wchodziła rutyna, to stawałem się starym dziadem w ciele młodego człowieka. W obecnej pracy jestem ponad rok i znów mnie to dopada. Mam dostęp do wyników sprzedażowych osób, które pracowały przede mną na moim stanowisku/stanowiskach i biję ich wynikami 2-3 a niektórych nawet 6 krotnie. Jednak już niewiele po ponad roku nawet to nie sprawia mi nie tyle przyjemności, co nie sprawia że czuję sens wykonywanej pracy. Szef oczywiście zadowolony, kto by nie był z takiego pracownika, ale mi wciąż czegoś brakuje. Wciąż szukam sposobu, żeby zrobić coś szybciej, lepiej, z większym zyskiem, wciąż czuję się niezadowolony z siebie próbując wycisnąć z siebie jeszcze więcej. Nie wiem czy to normalne czy nie, ale praca jest tak naprawdę całym sensem mojego życia od kiedy pamiętam.

Od dwóch miesięcy mam problem z funkcjonowaniem. Po prostu w pewnym momencie coś we mnie pękło. Za dużo pracy, za dużo bodźców, problemy z byłą partnerką, wtedy jeszcze obecną. Zacząłem mieć dość. W pracy robię minimum, a i tak mam te same wyniki sprzedażowe. W mieszkaniu nie mam kompletnego syfu, nawet nieznacznym bałaganem bym tego nie nazwał, ale coś mi nie pasuje. O ile wcześniej żyłem w jakimś reżimie typu: codziennie gotowanie, codziennie sprzątanie, codziennie dbanie o wygląd i higienę, tak od dwóch miesięcy jest mi wszystko jedno. Jem raz dziennie albo raz na dwa dni, zależy jak mi się chce stać przy garach. Pranie zajmuje mi dwa-trzy dni, bo nie chce mi się go rozwieszać. Ze zdyscyplinowanego człowieka nagle stałem się leniem. Bez żadnej pasji, bez żadnego celu, odkladajacym wszystko na później.

Podobno dużo od siebie wymagam (psycholog tak stwierdził) i przez to za dużo wymagam od innych i denerwuje mnie jak ktoś robi coś na odwal się. Potrafię się skupić na pracy, jestem multizadaniowy, mam dobrą pamięć do swoich klientów i nawet znajomych. Nie wiem, czy miałem w dzieciństwie ADHD czy nie, w tamtych czasach na wsiach się o tym nie myślało.

Przechodząc już do clue. Od miesiąca mam nawrót myśli samobójczych związanych z obawą o przyszłość. Niby umowa na czas nieokreślony, niby wyniki dobre, ale nie czuję że coś dobrego mnie czeka. Mam wrażenie, że najlepsze już za mną. Mam lekko ponad 30 lat, a wyglądam jakbym miał 10-15 lat więcej. Na kredyt na swój kąt się nie łapie, na socjalne/komunalne itp z byłą partnerką też bo zarobki za wysokie, całe doświadczenie zawodowe ustawione pod życie w stolicy, myśląc o powrocie do rodziców łapie się za głowę patrząc na rynek pracy w pobliskich miastach, nastawionych głównie na przemysł. Jeden z rekruterow nawet trzy razy się upewniał, czy wiem na jakie stanowisko aplikuje i że to praca fizyczna. Żeby zejść z kosztami życia trochę niżej próbuje znaleźć pokój, a nie mieszkanie zzerajace polowe dochodu, ale słyszę że w tym wieku to już powinienem mieć swoje, albo że w mieszkaniu żyją studenci i przez różnicę wieku się nie dogadamy i szukają kogoś młodszego.

Nie wiem co robić w życiu. Przerobiłem kilka opcji z mniejszymi i większymi sukcesami, a wciaz wydaje mi się, że jestem w tym samym miejscu co kilkanaście lat temu. Teoretycznie bogatszy o doświadczenie, w praktyce jedynie starszy i co raz bardziej zmęczony życiem, a właściwie to rozczarowany kręceniem się w kółko. Żadna z umiejętności, która przyswoiłem sobie w życiu nie przybliżyła mnie do stabilizacji, czy też poprawy życia. Po prostu mam wrażenie, że kręcę się jak na taśmie, od 10 do 10 płacąc rachunki i wegetujac. Bez pomysłu na dalszy rozwój, bez planu na spełnienie oczekiwań rodziców i wszystkich, którzy wmawiali mi jako dziecko, że byłem wybitnie uzdolniony. Bez realnych szans, że kiedyś będę mógł zamieszkać na swoim, co chyba najbardziej mnie boli w życiu.

Wysiłek nie pomaga, przynajmniej ten rekreacyjny. Cały czas mam w głowie, nawet podczas jazdy rowerem, że zostaje mi ogromny zapas sił. Oczywiście oszukuje sam siebie, bo wracam z przejażdżki zawsze mocno zmęczony, ale mam do siebie pretensje że nawet to mógłbym robić lepiej mimo zmęczenia. Inne aktywności: serial, film, teatr, Netflix itp też nie wypełniają nic poza czasem, właściwie rzecz ujmując jedynie go zabijając. Nawet gotowanie, które jeszcze rok temu sprawiało mi frajdę, obecnie jest przykrym obowiązkiem raz na tydzien. Czasami w pracy poczuje się lepiej, jak klient doceni kreatywne rozwiązanie jego problemu i podziękuję. To jest ostatnia rzecz, która jeszcze mi sprawia jakąś przyjemność, ale za to mi płacą...

Czy waszym zdaniem mam nie po kolei/ poprzewracała mi się w czterech literach czy coś innego? Podejrzewają u mnie ChAD, ale tylko podejrzewają, nie stwierdzają, jak do tej pory zanotowałem dwa poważne epizody psychotyczne.

Może ktoś z was ma podobnie? Też z zewnątrz w pewnych elementach poukładane życie, ale w ogóle nie dające najmniejszego poczucia sensu, że idziecie w dobrym, złym lub jakimkolwiek kierunku? A może z tego wpisu wynika, że sam tworzę sobie problemy z czapy i to są stereotypowe problemy pierwszego świata? Mam wrażenie, że zmarnowałem całą swoją młodość robiąc jakieś pierdoły. Teraz zazdroszczę tym, którzy uwiązali się kredytami lub pozakładali rodziny. Nawet tym, którzy się rozwiedli i ze swoimi partnerami i dziećmi mają jedynie relacje wynikające z postanowień sądów. Samemu mając wrażenie, że pokierowałem swoim dotychczasowym życiem jak debil...

Re: Depresja, dystymia, brak sensu i celu

: 5 sierpnia 2024, o 07:29
autor: wizard
Masz umowę na czas nieokreślony, jesteś bardzo efektywnym pracownikiem, szef zadowolony i na kredyt się nie łapiesz? No to może trzeba znów zmienić pracę na odpowiednio pod kredyt płatną. Co do sedna, to może zbadaj sobie poziom testosteronu gdyż za niski może przynajmniej częściowo być przyczyną Twoich problemów, powodować stany depresyjne: https://ripper.pl/niski-poziom-testoste ... -mezczyzn/