problem z..... życiem
: 20 stycznia 2023, o 09:49
Cześć Wszystkim!
Szukam pomocy, porady, informacji, czegokolwiek.....Trochę się rozpiszę, ale nie wiem co robić.
Ale może od początku. Jestem w związku od 10 lat z mężczyzną, który jest DDA. Naszych problemów jest sporo, m.in. mój M. nie może odnaleźć się w żadnej pracy, więcej nie pracował niż pracował. Jak znajduje pracę to są to epizody, które trwają nie cały rok. Zawsze powtarza się ten sam schemat, nie ma pracy przez dłuższy czas, w końcu coś się znajduje i od pierwszego dnia jest już źle. Chodzi zły, nadąsany, nie śpi, cały w nerwach, sparaliżowany wręcz. Procuje jakiś czas i rezygnuje, bo on nie daje rady, to nie jest praca dla niego, za dużo stresu go to kosztuje, nikt go dobrze nie wprowadził w obowiązki, a to atmosfera zła, a to za mało płacą, a to za trudne zadania a on nie ma takiej wiedzy i umiejętności, nie rozumie tego i owego, praca z klientem ciężka, bez klienta z papierkami nudna. W żadnej pracy w jakiej pracował nigdy nie było dobrze, zawsze wszytko było źle. Do tej pory jakoś starałam się go zrozumieć, że może faktycznie praca z klientem jako doradca handlowy nie jest za fajna (sama pracowałam z klientem więc wiem jak jest), że może faktycznie pracodawca nie poświęcił tyle uwagi ile trzeba żeby wdrożyć nowego pracownika, że może koledzy z pracy nie zawsze są mili i chętni do pomocy, że może faktycznie lepiej zrezygnować i poszukać czegoś lepszego (mamy oszczędności więc możemy sobie pozwolić na chwile bez pracy). Teraz mój M. znalazł nową pracę (miesiąc temu), w zawodzie, bardzo dobrze płatną, może się tam naprawdę dużo nauczyć co da efekty na przyszłość. Ale..... oczywiście tu tez jest źle. On nie ma wiedzy, nie ma doświadczenia on sobie tu nie poradzi bo to są za trudne rzeczy (mój M. nigdy wcześniej nie pracował w miejscu zgodnym z wykształceniem, zawsze to były praca zw. z handel lub administracją, trochę za granicą dorywczo). Pierwsze dnia jak poszedł do nowej pracy, po 4 godzinach dostałam sms "To nie ma prawa się udać". Codziennie jest zły, otępiały od nerwów, kilka razy płakał aż, bo jego to przerasta. Próbuje mu tłumaczyć, że to początek, że zatrudniając go wiedzieli, że nie ma doświadczenia, żeby dał sobie czas, że to może być perspektywiczna praca na przyszłość, że początki zawsze są trudne, ale on widzi tylko jedno, że się nie uda, ze to za trudne dla niego.
Poza problemami z pracą mój M. nie ma za dobrych relacji z matką ani rodzeństwem (praktycznie nie utrzymuje z nimi kontaktu), ojciec alkoholik nie żyje. Odsunął się od nich, z moimi rodzicami tez najlepiej tylko w święta bo wtedy tak wypada. Ma tylko jednego kolegę, zawsze unika spotkań w większym gronie aby kogoś poznać nowego. Jego stan psychiczny, mogę śmiało powiedzieć że od kilku lat coraz gorszy. Chodził przez ok 3-4 m-ce na terapię, ale zrezygnował bo uznał że nic mu to nie pomaga, tylko wydaje kasę. Do psychiatry na konsultację też nie chce iść bo zapłaci 300 zł za 15 min rozmowy i wypisanie recepty. Jest świadomy swojego problemu, bo często mówi, że ma depresję (nikt tego oficjalnie nie diagnozował), że w środku jest martwy, że on nigdy nie będzie szczęśliwy.
Nasze życie jest.... SMUTNE. Staram się jak mogę, zawsze go wysłuchać, być, pomagać w każdej najprostszej czynności, ale zaczyna mnie to przerastać. Sama upadam na swoim samopoczuciu. Jestem zła na niego, na życie, na to że nie mamy stabilizacji, nie możemy założyć rodziny, mieć dzieci czy nawet zaplanować zasranego urlopu na miesiąc do przodu bo nigdy nie wiadomo czy on będzie mieć pracę czy nie. Żyjemy wg jego humoru, jak jest lepszy dzień to jest w miarę ok, jak jest gorszy to strach się odezwać. Swoją frustrację wyładowuje na mnie. Nie używa przemocy fizycznej, nigdy do tego nie doszło, mam tu na myśli jego zachowanie wiecznie obrażonego i odzywanie się jak do psa, burczy na mnie. Ogólnie mój M. ma tendencję do obwiniania wszystkich dookoła za swoje życiowe niepowodzenia. Matka z ojcem winni że nie zna angielskiego, ze nie pomogli wybrać lepszych studiów, że się nim nie interesowali. Do rodzeństwa ma żal, że wyjechali na studia i zostawili go w domowym "piekle ojca alkoholika" i nie interesowali się nim, później w życiu dorosłym też ciężko było liczyć na ich pomoc mimo, że całkiem nieźle im się wiedzie. Ciągle rozpamiętuje to co było źle w domu, w przeszłości.
Z jednej strony wie, że nie może ciągle żyć przeszłości i trzeba iść do przodu, uczyć się nowych rzeczy, dokształcać, pracować nad sobą, a z drugiej ciągle grzebie w tej przeszłości, i nic nie robi żeby coś się poprawiło.
Szukam pomocy, porady, informacji, czegokolwiek.....Trochę się rozpiszę, ale nie wiem co robić.
Ale może od początku. Jestem w związku od 10 lat z mężczyzną, który jest DDA. Naszych problemów jest sporo, m.in. mój M. nie może odnaleźć się w żadnej pracy, więcej nie pracował niż pracował. Jak znajduje pracę to są to epizody, które trwają nie cały rok. Zawsze powtarza się ten sam schemat, nie ma pracy przez dłuższy czas, w końcu coś się znajduje i od pierwszego dnia jest już źle. Chodzi zły, nadąsany, nie śpi, cały w nerwach, sparaliżowany wręcz. Procuje jakiś czas i rezygnuje, bo on nie daje rady, to nie jest praca dla niego, za dużo stresu go to kosztuje, nikt go dobrze nie wprowadził w obowiązki, a to atmosfera zła, a to za mało płacą, a to za trudne zadania a on nie ma takiej wiedzy i umiejętności, nie rozumie tego i owego, praca z klientem ciężka, bez klienta z papierkami nudna. W żadnej pracy w jakiej pracował nigdy nie było dobrze, zawsze wszytko było źle. Do tej pory jakoś starałam się go zrozumieć, że może faktycznie praca z klientem jako doradca handlowy nie jest za fajna (sama pracowałam z klientem więc wiem jak jest), że może faktycznie pracodawca nie poświęcił tyle uwagi ile trzeba żeby wdrożyć nowego pracownika, że może koledzy z pracy nie zawsze są mili i chętni do pomocy, że może faktycznie lepiej zrezygnować i poszukać czegoś lepszego (mamy oszczędności więc możemy sobie pozwolić na chwile bez pracy). Teraz mój M. znalazł nową pracę (miesiąc temu), w zawodzie, bardzo dobrze płatną, może się tam naprawdę dużo nauczyć co da efekty na przyszłość. Ale..... oczywiście tu tez jest źle. On nie ma wiedzy, nie ma doświadczenia on sobie tu nie poradzi bo to są za trudne rzeczy (mój M. nigdy wcześniej nie pracował w miejscu zgodnym z wykształceniem, zawsze to były praca zw. z handel lub administracją, trochę za granicą dorywczo). Pierwsze dnia jak poszedł do nowej pracy, po 4 godzinach dostałam sms "To nie ma prawa się udać". Codziennie jest zły, otępiały od nerwów, kilka razy płakał aż, bo jego to przerasta. Próbuje mu tłumaczyć, że to początek, że zatrudniając go wiedzieli, że nie ma doświadczenia, żeby dał sobie czas, że to może być perspektywiczna praca na przyszłość, że początki zawsze są trudne, ale on widzi tylko jedno, że się nie uda, ze to za trudne dla niego.
Poza problemami z pracą mój M. nie ma za dobrych relacji z matką ani rodzeństwem (praktycznie nie utrzymuje z nimi kontaktu), ojciec alkoholik nie żyje. Odsunął się od nich, z moimi rodzicami tez najlepiej tylko w święta bo wtedy tak wypada. Ma tylko jednego kolegę, zawsze unika spotkań w większym gronie aby kogoś poznać nowego. Jego stan psychiczny, mogę śmiało powiedzieć że od kilku lat coraz gorszy. Chodził przez ok 3-4 m-ce na terapię, ale zrezygnował bo uznał że nic mu to nie pomaga, tylko wydaje kasę. Do psychiatry na konsultację też nie chce iść bo zapłaci 300 zł za 15 min rozmowy i wypisanie recepty. Jest świadomy swojego problemu, bo często mówi, że ma depresję (nikt tego oficjalnie nie diagnozował), że w środku jest martwy, że on nigdy nie będzie szczęśliwy.
Nasze życie jest.... SMUTNE. Staram się jak mogę, zawsze go wysłuchać, być, pomagać w każdej najprostszej czynności, ale zaczyna mnie to przerastać. Sama upadam na swoim samopoczuciu. Jestem zła na niego, na życie, na to że nie mamy stabilizacji, nie możemy założyć rodziny, mieć dzieci czy nawet zaplanować zasranego urlopu na miesiąc do przodu bo nigdy nie wiadomo czy on będzie mieć pracę czy nie. Żyjemy wg jego humoru, jak jest lepszy dzień to jest w miarę ok, jak jest gorszy to strach się odezwać. Swoją frustrację wyładowuje na mnie. Nie używa przemocy fizycznej, nigdy do tego nie doszło, mam tu na myśli jego zachowanie wiecznie obrażonego i odzywanie się jak do psa, burczy na mnie. Ogólnie mój M. ma tendencję do obwiniania wszystkich dookoła za swoje życiowe niepowodzenia. Matka z ojcem winni że nie zna angielskiego, ze nie pomogli wybrać lepszych studiów, że się nim nie interesowali. Do rodzeństwa ma żal, że wyjechali na studia i zostawili go w domowym "piekle ojca alkoholika" i nie interesowali się nim, później w życiu dorosłym też ciężko było liczyć na ich pomoc mimo, że całkiem nieźle im się wiedzie. Ciągle rozpamiętuje to co było źle w domu, w przeszłości.
Z jednej strony wie, że nie może ciągle żyć przeszłości i trzeba iść do przodu, uczyć się nowych rzeczy, dokształcać, pracować nad sobą, a z drugiej ciągle grzebie w tej przeszłości, i nic nie robi żeby coś się poprawiło.