Czy jest sens terapii i leków? Niezdiagnozowana
: 1 lipca 2018, o 21:59
Trafiłam tu przypadkiem, szukając odpowiedzi na bezsens życia.
Mam 27 lat, męża, brak dzieci, nie mam stałej pracy i mieszkam u rodziców.
Odkąd sięgam pamięcią, w wieku 16 lat zaczęłam myśleć, że życie nie ma sensu. W wieku 17 lat matka zaprowadziła mnie po raz pierwszy do psychiatry - która stwierdziła UWAGA że dojrzewam i mi przejdzie.
Nigdy nie widziałam i nie widzę sensu życia, dla mnie on nie istnieje. Od liceum po prostu chodziłam do szkoły, w wakacje dorabiałam sobie do pensji, i tak mi mijały dni.
Studia to był okropny czas, znowu trafiłam do psychiatry, potem na terapię. Moja ówczesna pani twierdziła, że UWAGA zajmuję jej czas głupotami i jak będę mieć poważne problemy, to mogę wrócić. I zakończyła terapię.
Na studiach potrafiłam nie jeździć na zajęcia, spać kilka dni, nie jeść. Dla mnie życie nie miało sensu.
Po studiach, mając już narzeczonego, nie mogłam znaleźć pracy, leżałam całymi dniami i płakałam, trafiłam do psychiatry ze stanem, gdzie mówiłam, że nie potrzebuję żyć, nie chcę, bo nie mogę sobie poradzić.
Psychiatra spytała, czy chcę leki, powiedziałam, że wolę nie, to była cała wizyta.
Poszłam w końcu na staż za 800zł, potem staż się skończył, nie znalazłam znów pracy, znów bezrobocie, a miałam datę ślubu wyznaczoną. Miałam takie dni, że nie wychodziłam z domu, wyjście do sklepu było dla mnie męką, BAŁAM SIĘ LUDZI, denerwowali mnie, że w ogóle chodzą po sklepie. Miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią i myślą "TO TA BEZROBOTNA"
Trafiłam znów na terapię, znów na NFZ i znów jakieś mało trafne. Osoba nie była zainteresowana moimi problemami, twierdziła, że praca na kasie + wynajmowanie pokoju by rozwiązało moje problemy (nadal miałam lęki odnośnie ludzi, terapeuta w ogóle nie słuchał tego co mówię).
Przestałam chodzić, załamałam się, że nawet terapeuta uważa mnie za nieudacznika i uważa, że znalezienie pracy w sklepie rozwiąże moje wszystkie problemy (eee?)
Teraz mam męża, i kończy mi się umowa (nie mam stałej pracy, jak pisałam, tylko na czas określony), zaczynam mieć lęki, przestałam wychodzić z domu, po pracy tylko śpię. Przerasta mnie to życie.
Myślałam o kolejnej terapii,tym razem prywatnej,ale chyba się boję. Boję się stracić pieniędzy, mam ich mało. Z mężem nie możemy iść na wynajem, bo jego pensja nie starczy na życie, a ja się boję, że znów będę na bezrobociu. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Zamiast wysyłać CV, odważyć się, ja po prostu myślę, że za 3 miesiące zostanę bez pracy.
Nie widzę sensu życia. Chyba tylko mąż mnie trzyma przy życiu.Boję się iść dalej, trzymam się kurczowo tego co znam.
CZY TERAPIA I LEKI MAJĄ SENS?
Czasem sobie myślę, że co mi te leki dadzą? Stratę pieniędzy, do tego przecież leki nie pomogą mi schudnąć/otworzyć się/znaleźć pracy. Poprawią moje samopoczucie,ale co dalej?
Dodatkowo NIKT/żaden lekarz nie stwierdził żadnego odchylenia od normy, każdy jeden uważał, że jestem "męczybuła" i mi się nic w życiu nie chce.
Czy rzeczywiście tak jest, czy może ja trafiałam na jakichś konowałów?
Prawie przez cały okres związku powtarzałam mężowi, że mi się nie chce żyć, że to jest dla mnie za ciężkie.
W mojej rodzinie od razu dodam - mama, tata oraz brat - depresja+nerwica do tego brat stany lękowe i nerwica natręctw. Drugi brat się "uchował", myślałam, że i ja się "uchowam" i mi się uda...
Jak się czuję, bo może usystematyzuję:
- nie chce mi się żyć
- wstaję do pracy, bo muszę, a nie dlatego, że chcę. Robię wszystko machinalnie, nie znam dni tygodnia, po prostu wstaję i idę do pracy.
- boję się ludzi, mam dni, że wyjście do sklepu to dla mnie horror
- po tygodniu pracy i kontakcie z ludźmi muszę 2 dni przeleżeć w weekend,nie robiąc kompletnie nic
- przeraża mnie życie, brak pracy, te wszystkie trudności
- nie wyobrażam sobie wspólnego życia z mężem - w domu mi dobrze, czuję się komfortowo, nie lubię tego zmieniać
- są dni, że dostaję "ataku paniki" i nie idę do pracy. potem coś wymyślam szefowi. zdarza się to z dnia na dzień, np. w środę czuję się ok, a w czwartek wstaję i czuję ogromne lęki - nie idąc do pracy
- rzucam z dnia na dzień hobby, które wcześniej sprawia mi radość
Nie wiem co mam dalej robić w życiem, kompletnie nie widzę sensu, nie rozumiem jak ludzie mogą chodzić do pracy, potem wracać, gotować obiady, opiekować się dziećmi i oglądać TV. Dla mnie to nie ma w ogóle sensu, nie rozumiem tego, to życie dla mnie jest nie do pomyślenia. Jest kompletnie bez sensu, to walka o przetrwanie - ma się pracę to jest OK, nie masz pracy - to zdychaj z głodu i tak dalej...
Mam 27 lat, męża, brak dzieci, nie mam stałej pracy i mieszkam u rodziców.
Odkąd sięgam pamięcią, w wieku 16 lat zaczęłam myśleć, że życie nie ma sensu. W wieku 17 lat matka zaprowadziła mnie po raz pierwszy do psychiatry - która stwierdziła UWAGA że dojrzewam i mi przejdzie.
Nigdy nie widziałam i nie widzę sensu życia, dla mnie on nie istnieje. Od liceum po prostu chodziłam do szkoły, w wakacje dorabiałam sobie do pensji, i tak mi mijały dni.
Studia to był okropny czas, znowu trafiłam do psychiatry, potem na terapię. Moja ówczesna pani twierdziła, że UWAGA zajmuję jej czas głupotami i jak będę mieć poważne problemy, to mogę wrócić. I zakończyła terapię.
Na studiach potrafiłam nie jeździć na zajęcia, spać kilka dni, nie jeść. Dla mnie życie nie miało sensu.
Po studiach, mając już narzeczonego, nie mogłam znaleźć pracy, leżałam całymi dniami i płakałam, trafiłam do psychiatry ze stanem, gdzie mówiłam, że nie potrzebuję żyć, nie chcę, bo nie mogę sobie poradzić.
Psychiatra spytała, czy chcę leki, powiedziałam, że wolę nie, to była cała wizyta.
Poszłam w końcu na staż za 800zł, potem staż się skończył, nie znalazłam znów pracy, znów bezrobocie, a miałam datę ślubu wyznaczoną. Miałam takie dni, że nie wychodziłam z domu, wyjście do sklepu było dla mnie męką, BAŁAM SIĘ LUDZI, denerwowali mnie, że w ogóle chodzą po sklepie. Miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią i myślą "TO TA BEZROBOTNA"
Trafiłam znów na terapię, znów na NFZ i znów jakieś mało trafne. Osoba nie była zainteresowana moimi problemami, twierdziła, że praca na kasie + wynajmowanie pokoju by rozwiązało moje problemy (nadal miałam lęki odnośnie ludzi, terapeuta w ogóle nie słuchał tego co mówię).
Przestałam chodzić, załamałam się, że nawet terapeuta uważa mnie za nieudacznika i uważa, że znalezienie pracy w sklepie rozwiąże moje wszystkie problemy (eee?)
Teraz mam męża, i kończy mi się umowa (nie mam stałej pracy, jak pisałam, tylko na czas określony), zaczynam mieć lęki, przestałam wychodzić z domu, po pracy tylko śpię. Przerasta mnie to życie.
Myślałam o kolejnej terapii,tym razem prywatnej,ale chyba się boję. Boję się stracić pieniędzy, mam ich mało. Z mężem nie możemy iść na wynajem, bo jego pensja nie starczy na życie, a ja się boję, że znów będę na bezrobociu. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Zamiast wysyłać CV, odważyć się, ja po prostu myślę, że za 3 miesiące zostanę bez pracy.
Nie widzę sensu życia. Chyba tylko mąż mnie trzyma przy życiu.Boję się iść dalej, trzymam się kurczowo tego co znam.
CZY TERAPIA I LEKI MAJĄ SENS?
Czasem sobie myślę, że co mi te leki dadzą? Stratę pieniędzy, do tego przecież leki nie pomogą mi schudnąć/otworzyć się/znaleźć pracy. Poprawią moje samopoczucie,ale co dalej?
Dodatkowo NIKT/żaden lekarz nie stwierdził żadnego odchylenia od normy, każdy jeden uważał, że jestem "męczybuła" i mi się nic w życiu nie chce.
Czy rzeczywiście tak jest, czy może ja trafiałam na jakichś konowałów?
Prawie przez cały okres związku powtarzałam mężowi, że mi się nie chce żyć, że to jest dla mnie za ciężkie.
W mojej rodzinie od razu dodam - mama, tata oraz brat - depresja+nerwica do tego brat stany lękowe i nerwica natręctw. Drugi brat się "uchował", myślałam, że i ja się "uchowam" i mi się uda...
Jak się czuję, bo może usystematyzuję:
- nie chce mi się żyć
- wstaję do pracy, bo muszę, a nie dlatego, że chcę. Robię wszystko machinalnie, nie znam dni tygodnia, po prostu wstaję i idę do pracy.
- boję się ludzi, mam dni, że wyjście do sklepu to dla mnie horror
- po tygodniu pracy i kontakcie z ludźmi muszę 2 dni przeleżeć w weekend,nie robiąc kompletnie nic
- przeraża mnie życie, brak pracy, te wszystkie trudności
- nie wyobrażam sobie wspólnego życia z mężem - w domu mi dobrze, czuję się komfortowo, nie lubię tego zmieniać
- są dni, że dostaję "ataku paniki" i nie idę do pracy. potem coś wymyślam szefowi. zdarza się to z dnia na dzień, np. w środę czuję się ok, a w czwartek wstaję i czuję ogromne lęki - nie idąc do pracy
- rzucam z dnia na dzień hobby, które wcześniej sprawia mi radość
Nie wiem co mam dalej robić w życiem, kompletnie nie widzę sensu, nie rozumiem jak ludzie mogą chodzić do pracy, potem wracać, gotować obiady, opiekować się dziećmi i oglądać TV. Dla mnie to nie ma w ogóle sensu, nie rozumiem tego, to życie dla mnie jest nie do pomyślenia. Jest kompletnie bez sensu, to walka o przetrwanie - ma się pracę to jest OK, nie masz pracy - to zdychaj z głodu i tak dalej...