Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Uwielbienie, które niszczyło konstrukcję nerwicową

Tutaj filozofujemy. Rozmawiamy o nurtach filozoficznych, religijnych, które mogą pomóc nam poznac siebie, nadać sens życiu i również odburzyć się.
Wstawiamy tutaj także ciekawe linki do stron, a także propozycje książek dotyczących filozofii, religii, (buddyzm, medytacja, joga itp.).
Jednym słowem - oświecenie!
Mała uwaga - jeżeli w stanie nerwicowym nie lubisz zajmować się taką tematyką, powoduje ona u ciebie na razie niepokój.
Wówczas po prostu nie czytaj tego działu, bo trzeba to robić z DYSTANSEM.

ODPOWIEDZ
HooSee
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 35
Rejestracja: 12 grudnia 2018, o 20:06

3 maja 2019, o 12:04

Jest czymś bardzo dobrze znanym, że kiedy skupimy się na tym, żeby w pokoju zauważać tylko zielony kolor, to może się okazać, że wokół nas jest mnóstwo zielonych rzeczy. Do czego zmierzam? Jestem katolikiem, i pewne formy chrześcijańskiej medytacji okazały się w moim przypadku kluczowe w wyjściu z mechanizmów nerwicowych. Jedną z nich był różaniec, który powtarzaniem wciąż tych samych wezwań wyciszał mnie i pozwalał na przynajmniej pół godziny koncentracji na dobrej myśli. W ten sposób wyrabiałem sobie nawyk odcinania się od negatywnych bodźców i skoncentrowania się na nadziei, spokoju, pogody ducha. Drugą metodą było uwielbienie, wciąż słabo akcentowane w polskich kościołach, ale bardzo powszechne u katolików z Afryki i Azji; wiem, bo miałem przyjemność poznać osobiście osoby z tych rejonów świata.

Uwielbienie polega na tym, żeby wstać (fizycznie z miejsca, w którym siedzę i się dołuję, ale i psychicznie, czyli z miejsca mojego błędnego koła), a następnie na głos zacząć dziękować Bogu za wszystkie dobre rzeczy, które mam i za które mogę być wdzięczny, pomimo iż dręczy mnie nerwica. Nerwica – nieważna, teraz dam sobie dłuższą chwilę przerwy od tego analizowania, a zamiast tego dam się ponieść spontanicznemu uwielbieniu, dziękowaniu, wdzięczności. Jest ciężko, ale warto trochę odetchnąć od tematu i zapomnieć się w atmosferze zanurzania się we wdzięczności za dobro, które mnie spotyka, niezależnie od tematu nerwicowego. „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się” (Flp 4,4) – ciekawe, że te słowa napisała osoba, która w tym czasie tkwiła w więzieniu :) Znajdywać rzeczy (choćby bardzo drobne), których nie dostrzegałem przez nerwicę, a które są tym dobrem, które mnie otacza. Im mniejsze dobra w moim życiu zaczynam dostrzegać, tym lepiej. Głośno dziękować za wszystko, co dobre, a następnie dać się ponieść tej wdzięczności, nie przerywać, ale zanurzać się w tym uczuciu docenienia tego, co dobre, płynąć z tym uwielbieniem, pławić się w nim. Mówiłem do Boga (na głos i spontanicznie, bez skrępowania), że dziękuję za to, to i to, z czasem zacząłem wewnętrznie tańczyć, cieszyć się, unosić ponad zmartwieniami. Po prostu napełniałem się poczuciem radości jak takie naczynie, które wcześniej było pełne jakiegoś toksycznego dziadostwa, a nareszcie wypełnia się czystą, zdrową wodą :)

Kiedy tak wchodziłem w to prawdziwe morze wdzięczności, to mechanizmy nerwicowe pękały:

1) zacząłem oduczać się postawy zamartwiania się, która podsycała moje poczucie zagrożenia;
2) wyrobiłem sobie nawyk automatycznego dostrzegania dobrych rzeczy, tak jak osoba, która ma wynaleźć w pokoju tylko zielone przedmioty;
3) w pewnym momencie stałem się jak radio, które coraz słabiej odbiera sygnały nerwicowe, a zaczyna silniej odbierać radosne, pogodne, optymistyczne sygnały;
4) lepiej poznawałem siebie jako strasznego malkontenta, co pomogło mi zmienić przyzwyczajenia, które dawniej były dla mnie czymś oczywistym jako prawda, a teraz zaczęło być po prostu czarnymi okularami, które ubierałem tak długo, że aż wrosły w mój obraz świata i niejako tożsamość (oczywiście nie na trwałe).

Na początku było ciężko, bo robiłem to wbrew objawom i moim nerwicowym przyzwyczajeniom, które się zautomatyzowały. U mnie naczelnym objawem była bezsenność. Musiałem więc zignorować objawy, i pomimo nich wstawać z łóżka i od razu poświęcić godzinę na uwielbienie za to, że mam nowy dzień, że jest deszcz i jest pochmurno, a deszcz jest dobry, bo dzięki niemu mogą rosnąć kwiaty i trawa, albo słońce, a słońce jest przyjemne. Coraz więcej powodów do wdzięczności, wręcz wynajdywać jak najwięcej rzeczy, za które mogę dziękować. Uwierzcie, że było ich jednak więcej niż powodów do nerwicowych zmartwień :) Pomimo złego samopoczucia głośno mówiłem: „Oto dzień, który Pan uczynił, Weselmy się i radujmy się w nim” (Psalm 118,24). Pomimo nerwicy, wstawałem i mówiłem wszystko, co mi serce dyktuje odnośnie tego, dlaczego nowy dzień mojego życia jest dobry. Z czasem nerwicowe automaty ustępowały, a pojawiały się takie radosne, pogodne, pokojowe automaty.

Oczywiście, uwielbienie należy „rozkręcić”. Nie należy się zrażać, jeśli na początku nie czuć różnicy; ona zaczyna być odczuwalna wtedy, gdy sukcesywnie praktykujemy je POMIMO. Trzeba też pozwolić sobie na objawy, nie łypać drugim okiem, czy uwielbienie coś zmienia. Raczej w pełni zaangażować się i „zapomnieć o sobie” w atmosferze wdzięczności. Należy się „mentalnie zabić”, i od tego pułapu zacząć uwielbiać. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24). U mnie to po prostu rozwalało mechanizm nerwicowy.
HooSee
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 35
Rejestracja: 12 grudnia 2018, o 20:06

3 maja 2019, o 12:23

O jednym zapomniałem wspomnieć :) Uwielbienie praktykowane POMIMO z czasem stawało się nie tyle czynnością, co po prostu stylem życia. A taki styl życia zaczął wywalać nerwicę, bo ona już wówczas nie miała korzenia.
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

3 maja 2019, o 15:09

Ćwiczenia medytacyjne, uwielbienia i inne, które poprawiają postrzeganie świata są przydatne, w moim przypadku medytacja podstawowa, jednakże najbardziej się nie chce tego robić na dłuższą metę, ale wydaję mi się, że po prostu trzeba wyrobić sobie nawyk, ponieważ z ćwiczeniami fizycznymi też tak jest.Medytacji nie pociągnąłem długo pamiętam, bo zaledwie 2 tygodnie, ale ten post zachęca do powrotu do praktyk ;ok
HooSee
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 35
Rejestracja: 12 grudnia 2018, o 20:06

3 maja 2019, o 17:08

witorrr98 pisze:
3 maja 2019, o 15:09
Ćwiczenia medytacyjne, uwielbienia i inne, które poprawiają postrzeganie świata są przydatne, w moim przypadku medytacja podstawowa, jednakże najbardziej się nie chce tego robić na dłuższą metę, ale wydaję mi się, że po prostu trzeba wyrobić sobie nawyk, ponieważ z ćwiczeniami fizycznymi też tak jest.Medytacji nie pociągnąłem długo pamiętam, bo zaledwie 2 tygodnie, ale ten post zachęca do powrotu do praktyk ;ok
Zdecydowanie u mnie też podstawową sprawą był na początku nawyk :) Przez pierwsze dni, a nawet tygodnie szło jak po grudzie, jakbym robił coś absolutnie wbrew sobie. To trochę takie uczucie, jak wtedy, gdy potrzeba w zimie szybko wstać do pracy, a ciało chce jeszcze się pogrzać w łóżku, mimo iż to nienajlepszy pomysł. To wychodzenie do pracy, na zimno było dla mnie obrazem zdrowych nawyków, których moja emocjonalność nie chciała początkowo przyjmować, a to grzanie się w łóżeczku to taka metafora moich nerwicowych autoanaliz, które - co tu dużo mówić - były poniekąd wygodniejsze dla mnie wtedy, mimo iż tak przykre. Jednocześnie szybko zaczęło pojawiać się uczucie takiego "detoksu umysłu" :) Natomiast uwielbienie i medytację praktykuję do dziś: po tym, jak prowadziła mnie w kierunku odburzenia, to tak jakbym na nowo poznał siebie, życie i Boga, i chciałem pogłębiać ten stan. W pewnym momencie w ogóle dojrzewanie w prostej, nieskomplikowanej relacji z Bogiem stało się najważniejszą sprawą w medytacji, a to tylko wtórnie wpływało na to, że czułem się coraz bardziej wolny.

Zresztą później przebywałem też przez dwa tygodnie u mnichów we Francji, i tam codziennie pobudka o 7 rano, żeby mimo niewyspania uwielbiać i dziękować za nowy dzień życia. Z tymi moimi problemami ze snem to była niezła musztra, ale kiedy przekroczyłem ten próg pod tytułem "mam nerwicę, nie mogę tak wcześnie wstawać", albo "muszę się zamartwiać, nie potrafię nagle robić coś przeciwnego", to odniosłem wrażenie, że ta dyscyplina bardzo uzdrawiająco działała na moją emocjonalność. Po prostu w pewnym momencie musiałem olać fakt, że nie spałem, i nastawić się na poranną medytację. To mnie też zmuszało do wyrwania się z zajmowania się sobą i do wyjścia na zewnątrz, do realnego życia. W sensie: musiałem przestać zamykać się we własnych myślach jak w ciasnym pokoiku swojego "ja", a w to miejsce musiałem odważyć się wyjść na wolną przestrzeń, gdzie już nie ma kręcenia się wokół samego siebie, no i na nowo odkryłem rzeczywistość dookoła. Z tym, że podstawą wejścia w ten nowy nawyk była - znowu - dyscyplina i samozaparcie. Ja to nazywałem "wypisaniem się z klubu", bo w pewnym momencie zauważyłem, że już nie należę do tego systemu. Jakbym wyszedł z klubu nerwicy i poszedł sobie w cholerę :) Tak jakbym wcześniej żył w granicach takiego kredowego koła, które sobie wypisałem, i w nim stale żyłem, aż tu nagle zrobiłem krok poza to koło i olałem bycie w tym kole.

Gdzieś przeczytałem, że kiedy uwiąże się psa do łańcucha i tak się go pozostawi przy budzie na długie lata, to on sobie żyje i funkcjonuje w obrębie tego łańcucha. Ale kiedy po latach zdejmie się ten łańcuch staremu już psu, to on nadal żyje dookoła budy, nie udając się nigdzie dalej, bo on nadal myśli, że ma łańcuch na szyi, mimo że już do niczego nie jest uwiązany. Tak patrząc z perspektywy czasu, widzę, że nerwicowiec to ktoś, kto uwierzył, że musi stać w tym ciaśniutkim kredowym kole, albo jak ten pies, który boi się pójść dalej, bo uważa, że ma na szyi łańcuch, którego w rzeczywistości w ogóle nie ma. No ale wiadomo, do tej świadomości trzeba było dopiero dojść :)
Virusek
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 43
Rejestracja: 5 kwietnia 2019, o 19:08

20 maja 2019, o 19:40

Super się to czyta ! Kiedyś jeździłem na rekolekcje z jezuitami i tam codziennie praktykowaliśmy medytację Ignacjańską. Przez dwa tygodnie codziennie przerabialiśmy fragment pisma. Nie raz zdarzyło mi się zasnąć, nie raz nie wychodziło. Ale po pewnym czasie faktycznie poczułem ze można w to wejść całym sobą. Obecnie trwam w nerwicy od 6 miesięcy, dzisiaj śniły mi się właśnie te rekolekcje i trafiam na twój post, przypadek ?:) Może, nawet jeżeli nie to myśle ze warto wrócić do medytacji i uwielbienia. Najbardziej lubiłem to z muzyką i grą na gitarze :) pozdrawiam !
To minie! ZAWSZE przechodzi ! "...Bo jest (inaczej) musisz wyciągnąć z tego kolejna lekcje i przerobić w swojej głowie ze to wcale nie koniec świata a początek nowego rozdziału zupełnie innego i nieodkrytego..."


Pomyliliśmy światy. Świat naszego myślenia uznaliśmy za prawdziwy, a ten świat prawdziwy mamy tylko za tło. Za wszelką cenę trzeba to odwrócić. ...
IceTea
Świeżak na forum
Posty: 142
Rejestracja: 26 kwietnia 2017, o 22:03

26 maja 2019, o 18:56

Katolicyzm ma w sobie nieprzebrane pokłady optymizmu. Szkoda, że często jest postrzegany przez niektórych ludzi jako smętny, co wcale nie jest prawdą :)
Bo w tym jest rzeczy sedno, że jest mi wszystko jedno
wiktor008
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 75
Rejestracja: 31 października 2017, o 21:16

21 stycznia 2020, o 16:47

Jest tak postrzegany przez smętnych księży kapłanów katolickich ktorzy każą widzieć wszystko w ciemnych barwach i wszystko co im nie pasuje uznają za zło i diabelstwo.. tyczy się to muzyki rozrywkowej, filmów różnej maści czy nawet dbania o własne ciało uprawiając sporty.. wszelką rozrywka jest w ich mniemaniu złem i zguba a cielesność przeciez i pokusy ciała to już szczyt grzechu! Są w tym wyjątkowymi hipokrytami robiąc dokładnie odwrotnie od tego co nakazują ludziom z ambon. Katolicyzm w moim odczuciu nie wiele ma wspolnego z uwielbieniem Boga i życiem jakie do naśladowania dawał jego Syn Jezus.
ODPOWIEDZ