Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

o sobie - zerknijcie, dajcie znać

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
ODPOWIEDZ
pawlsadowski
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 26 stycznia 2023, o 18:56

27 stycznia 2023, o 22:02

Witajcie.
Chciałbym się przedstawić, opowiedzieć trochę o moim problemie i może usłyszeć informacje zwrotną.
Mam 26 lat. Rodzice rozstali się, gdy byłem mały. Wychowywałem się z Ojczymem, który był agresywny, przemocowy, ale też wymagał szacunku i miłości w jego kierunku. Wychowałem sie ze starszym bratem. Ojczym trzymał w domu rygor, często się go bałem. Robiłem wszystko tak, żeby był zadowolony. Często mnie chwalił i byłem trochę jego pupilkiem, a mojego brata poniżał. Zdarzała się przemoc fizyczna, słowna i psychiczna, awantury. Finansowo dobrze funkcjowalismy z powodu dobrze platnego zawodu mamy. Ojczym był z nami przez 13 lat, do mojego 14 roku życia. Zatem podczas kształtowania się mojej osobowości, rozwoju mózgu, emocji itd. Już w przedszkolu się go bałem, ale bylem mu posłuszny i wierzyłem, że chce dla nas dobrze. Gdy bił brata i mówił ze to dla jego dobra, to wierzyłem w to i tak powtarzałem. Był wielkim manipulantem. Mama była dosyć bierna, trwała w tej relacji mimo tak wielu krzywd, które spotykały ją i jej dzieci. Była w pewnym sensie zniewolona przez tego człowieka. Minęło ponad 10 lat, a mi wciąż śni się, że np go biję, czy codziennie wracają do mnie myśli z nim związane. Teraz np mimo ze nie widziałem go od tak dawna chce go znaleźć i skonfrontować się z tym co mam w sobie, co uważam o tym co nam zrobił o tym jak wyglada moje życie. Z ojcem mialem kontakt raz na kilka msc, teraz normalnie gadamy? Wracając do sytuacji w domu : nie zapraszałem za bardzo kolegów do siebie , gdy był z Nami ojczym, nie nawiązywałem wielu relacji, już w podstawówce zacząłem miec z nimi problemy. DO 4 klasy pdst miałem dobre wyniki w nauce, byłem uczony przez Ojczyma. Często w płaczu odrabiałem lekcje, z budzikiem przy biurku i na czas, w wielkim stresie i lęku, modlilem sie zeby ktoś z kolegów po mnie przyszedł, ale zazwyczaj nikt nie przychodził. Nauczyłem funkcjonowania się w lęku. Lęk był główną emocją, którą przeżywałem. Miałem wielki żal do mamy, że nie zostawi ojczyma i że wybiera jego zamiast zająć się nami. Mama jest dobrą kobietą, nie zrobila nam nigdy krzywdy, teraz bardzo sie o mnie martwi i chce mnie wspierać, ale zabraklo jej interwencji wtedy. Myślała, że dobrze będzie jeśli jej dzieci będą miały nad sobą mocną rękę. Niestety obcego dla nas zupełnie faceta. Który czasami myślę, że był psychopatą. W koncowych momentach jego relacji z mama groził ze się zabije, ze zabije nas itd. Tak więc wracając. gdy poszedłem do 5 klasy pdst cos we mnie pękło i myslę, że to początek moich zaburzeń, czy problemów psychicznych. Przestałem się uczyć, zacząłem udawać że jestem chory, albo specjalnie wystawialem mokrą głowę za okno w zimie. Szukałem pomocy u dziadków, uciekałem czasami do nich, przeżywałem bardzo dużo trudnych emocji w związku z tym co działo się w domu. Niestety musiałem wracać do swojego domu. OD tego momentu Ojczym nie ingerowal w naukę, ja bardzo się opuściłem. Przestało mi na czymkolwiek zależeć, zacząłem być przeszkadzającym uczniem. ZUpełnie się zmieniłem. Wcześniej byłem poukładanym pełnym energii dzieciakiem, tak siebie pamiętam. W szkole również dużo lęku, trzymałem się z chłopakami, którzy się nawzajem nie szanowali, pluli na siebie itd. Sam nie wiem czemu brnąłem w taką relację, chyba żeby ktokolwiek był przy mnie. Nie trzymałem się z takimi dobrymi dzieciakami. Miałem kolegę którego też w sumie się bałem, ale dążyłem do relacji z nim. Raz ze mną rozmawiał, innym razem śmiał się mnie czy pluł na mnie, a ja jakby próbowałem go ułaskawić właśnie trzymając sie z nim. Zamiast np się zbuntować itd. BYło we mnie bardzo dużo lęku i smutku. W 5 klasie byłem nieklasyfikowany z 2 przedmiotów, bałem się powiedziec o tym Ojczymowi, wiec w tajemnicy przed nim mowiac tylko mamie zaliczalem egzaminy warunkowe. Jednak wtedy On już był u nas w domu jak taki gość. Kazał do siebie mówić na Pan itd. Był chłodny, wymieniał groźne spojrzenia. Moje życie zaczęło uciekać mi przez palce, wiedziałem ze nie mam dobrych relacji z kolegami, w gimnazjum zacząłem trzymać się z chlopakiem który wczesniej wyzywał mnie a potem stwierdził ze chce sie zaprzyjaźnic i ja się zgodziłem. Przeważnie to ja jego słchałem, ja nie miałem nic do powiedzenia, jakby mnie nie było, już wtedy czułem że coś jest nie tak. Byłem takim towarzyszem, który zadaje dużo pytań, daje przestrzen drugiej osobie, jest zainteresowana drugą osobą, ale jakby mnie samego nie bylo. W gimnazjum miałem też opinię rozrabiaki, rozwalającego lekcje. To co pamiętam to amtosfere smutku, którą do teraz w sobie noszę i takie poczucie nieobecności. W nic nie byłem zaangażowany, po prostu leciałem powierzchownie i tak do teraz. w 2 gimnazjum Ojczym wyprowadzil sie. Bolalo mnie, bo matka dalej do niego jeździła, ja czułem ze mnie zdradza. Mama nigdy nie miała nade mną jakiejś dużej kontroli. Próbowała kar np ograniczala intenet itd, ale raczej bylismy z bratem puszczeni samopasem. wkręciłem się w grupkę osób palącyh trawkę, spotykających się razem w melinie jednego z nich. Zacząłem popalac trawkę, browarki, deskorolka itd. Nie widziałem wtedy caly czas ze cos jest nie tak, ale było. Wydawalo mi się, że jestem beztroski itd, ze wszystko mam w dupie. Na matematyce w pdst , gimnazjum i liceum bałem się chodzić do tablicy, nie nadążałem z materiałem w ogóle nie przykładałem się do nauki. Byłem zbuntowany. Mój starszy brat tez wagarował, zaczal palic trawke w sszkole sredniej, zadawac sie z towarzystwem podobnych osob palacych itd. Zawsze był inni niż wszyscy tez mial problem z osobami, które go atakowały, był fajtułapą troche sie z niego śmiano. w Późniejszym czasie przypakował na siłowni i raczej wzbudzał respekt. Też stawiał się Ojczymowi, gdy był już starszy. Poszeł do Licem, spadł do technikum a stamtąd do zawodówki. Uciekł z domu zostawił list. 4 lata później okazało się, że nie żyje. Ja w tym czasie, gdy brat wyjechal poszedłem do liceum. Byłem raczej radosny na poczatku, zabawny, dalej dowcipkowałem sobie, ale czułem ze nie wszystko jest okej był we mnie tez ten smutek, lęk i napięcie. Zacząłem właśnie popalać trawkę, miałem raz tzw. bad tripa. Myślałem, że umrę tak źle się czułem wtedy po tej trawce - spalilem za duzo. na nastepny dzien bylem przywalony, jakby wlasnie nieobecny. Podobone stany towarzyszą mi teraz wiele lat póxniej, ale to już typowo zaburzeniowe, a nie pod wplywem trawki. 1,5 roku po zaginieciu brata, załamałem się dotarło to do mnie bardzo, ta informacja poszla w świat, a ja z nikim ze szkoly o tym nawet nie gadałem. Nie powiedzialem w klasie nawet o tym, nie miałem z kim o tym pogadać. Nie miałem wtedy tak naprawdę przyjaciół, tamta paczka jakoś oddalila mnie od siebie. Miałem dziewczynę z któą też zaczęło się sypać. i myślę, że 18 rok życia 2013 / 14 rok zima, stał się punktem kulminacyjnym zaubrzenia. Zdarzało się wczesniej spocic na prezentacji np, ale raczej żyłem normalnie. Teraz zacząłem unikać ludzi bać się ich, być w myślach agresny. Czekałem tylko aż szkoła się skończy. Zaczęło się moje piekło. Myślałem obsesyjnie o moim bracie co z nim jest, moje zycie szkola itd jak od lat mnie nie interesowały tym bardziej teraz przestały się liczyć. Zdałem maturę dotrwałem do konca liceum, ale miałem już mocno rozwiniętą nerwice, czy też inne zaburzenia. w tym okresie pojechalem do jednego psychologa na jedno spotkanie ale raczej to było takie zbycie, ze jest okej bedzie dobrze. objawy to szczypanie skóry, izolacja, smutek, gula w gardle, pustka, brak uczuc, pocenie się w kontakcie z ludźmi itd. po maturze wybralem sie na studia, z ktorych zrezygnowalem bardzo szybko i wyjechalem za granicę do Angli pracowalem na budowie. czułem się totalnie zagubiony, właściwie do teraz sie tak czuje, jak w trybie awaryjnym, ciągle zestresowany, jakby zlekniony, jakbym przedzierał się przez dziką dzunglę z maczetą, a przeciez tylko idę ulicami miasta. wszystko wydaje się być szare, nie interesuja mnie inni ludzie, nie mam empatii, nie umiem sluchac, nie czuje sie obecny w rzeczywistosci. Próbowałem kilku kieunków studiów, pracowałem w kilku miejscach, wszystko na chwilę. Od dziecka towarzyszyla mi tez ucieczka w pornografie i masturbacje, to tez stalo sie nalogiem i tylko poglebialo pustkę. W tej hisorii tez ma miejsce motyw Pana Boga. W 2017 roku w kwietniu zacząłem się modlic i zacząłem szukać Boga. Tak pokierowało się moje życie, że w 2018 roku wstapilem do seminarum, czujac ze to moze moja droga zycia i ratunek dla mnie. Do tego momentu spotykałem się z kilkoma terapeutami. Nigdy na jakąś dłuższą terapię i nigdy nie czułem że cokolwiek mi to pomaga, po prostu na bierząco towarzyszli mi w moim zyciu, ale nie widzialem poprawy. probówałem też terapii na odziale dziennym 3 miesiecznym, ale zrezygnowalem z niego. Zabsorbowałem sie duchowoscia katolicka i w niej szukalem lekarstwa. Wstąpilem do seminarium i faktycznie, doswiadczylem duchowego oczyszczenia, spowiedzi swietej ktora odnowila moją duszę. Byłem pierwszy raz szczęśliwy i naprawdę uwierzyłem, że będzie dobrze. Jednak nerwica zosała. Starałem się nie zwracać na nią uwagi. Miałem cel, skończyć seminarium i rozeznać czy to faktycznie moja droga. śmierć brata z pewnościa tez zbliżyła mnie do myśli o Bogu, wieczności. Wszedłem w rytm życia w zamknieciu, wykladów modlitwy itd. Jednak i tam byłem bardzo samotny, nie miałem relacji z kolegami, objawy nerwicy, dalej mi dokuczały, ale czułem, że jestem w dużo lepszym miejscu niż wcześniej. Dalej była we mnie powracajaca pustka, szczypanie skory, pocenie się, unikanie ludzi itd. Jednak czułem w jakis sposób zaopiekowany w tym miejscu i doświadczyłem prawdziwego działania Boga w moim zyciu. Dalej jednak nie angażwałem sie w naukę, zapominalem o wielu rzeczach, bylem leniem mozna tak to nazwać. Minęło mi jednak np wypominanie mamie jje bledów, mówiłem wszystkim że jest okej, starałem sie zepchnac nerwice pod dywan. po niespelna 4 latach w seminarium. w maju 2022 roku, wystapilem chcac sporbowac tworzyc relacje z dziewczyna z którą się przyjaźniłem i to wywowało duzy nawrót nerwicy. Lek, poczucie zlej decyzji chcec porotu do starego miejsca. Odciecie od siebie, dusznosci, problemy ze snem, itd. Derealiacja, czy depersonalizacja, czulem sie jak walniety mlotkiem w glowe, czeste zawroty glowy, unikanie ludzi itd. Objawy sie nasilily a ja zobaczylem ze dalej jestem bardzo zagubiony. Nie czuję kontaktu z samym sobą z innymi ludźmi, jakbym był obok siebie. zerwalem z dziewczyna z ktora zaczalem sie spotykac, wlasciwie ona nie dawala sobie rady z tym ze nie chce naprawde z nia byc, ze jestem ciagle niezadowony mim ze ona daje z siebie tak duzo. byla obok mnie, a we mnie rozpacz. zaczalem mieec znów po wielu latach mysli destrukcyjne, ze lepiej zeby mnie nie bylo itd. Koszmar. w wakacje wrocilem na terapie ktora prbowalem podjac 5 lat wstecz. 3 miesieczny oddzial dzienny. Ledwo, ale ukoczyłem ta terapie z diagnozą cech zaburzen osobowosci narcystycznej, oraz dyssocjalnej i zależnej. wczesniej chyba w 2016 roku bylem u psychiatry piewszy raz- przez chwile bralem leki wychwytu serotoniny, bez wiekszych efektów - diagnoza zaburzenia depresyjno lekowe. Teraz trafilem tez do psychiatry - diagnoza depresja. w czasie 3 msc terapi probowalem pracy jako kelner - nie dawalem sobie dobrze rady, pocilem sie bardzo, nie lapie szybko wielu rzeczy. Czuje jakby mój umysł łapał wszystko powoli, jakbym nie miał emocji, chociaż na terapi dowiaduje sie ze mam ich bardzo dużo, czuje sie jednak od nich oddalony. czuje na pewno smutek, lęk i bezradnosc. Lęk nasila mi się w towarzystwie, czuje sie niekomfortowo, myślę, że inni mysla o mnie źle np. czy nie czuje co powinienem w danym momencie zrobić. Czuję że nie mam empatii, że wszystko robię mechanicznie. Po terapi wrocilem na studia 5 rok teologii, ale juz nie jako kleryk seminarium. Czuję się wciąż od tylu lat zagubiony i niebecny. Bardzo mało mówię, myślę o moim dziecinstwie. Podjąłem też pracę, któej się trzymam. Pracuję trochę na linach, montuje reklamy itd. prace na wyskosciach dorywczo. Zacząłem spitykać się z kolejna dziewczyną i niestety robie z niej terapeukte, nie umiem byc obecny przy niej emocjnalnie i temat jest trudny. Izoluje sie itd. Każdy dzien jest jak walka o życie. Dodam, że rok temu zdiagnozowano u mnie chorobę autoimmunologiczna - wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Mama jest blisko mnie, wysluchuje od lat, ale tez ma dosyc. Gdy wracam do przeszlosci albo do tego jak jest mi źle. Z resztą rodziny, jak i z wiekszosica ludzi mam bardzo powierzchowny kontakt. Czuje sie oddzielony od siebie i od ludzi- jest to swego rodzaju pieklo. Teraz chodze na terapie od 2 msc, biorę leki, ale nawet nie wiem jak sie zabrac do wojego leczenia. TO co opisuje nie do konca też jest tym o czym piszą autorzy forum. Nie mam ataków paniki pełnoprawnych, ani natrectw raczej. Jedynie pustka w glowie, myslach, emocjach. Myslenie ile mam lat nieustannie, ale to chyba nie natrectwo. Nieraz mam dosyc takiego życia, nie mam sił. Czasami mysle, że powinienm isc do psychiatryka, albo czarne mysli, ze skoncze na ulicy. Nie walcze o nic, nie umiem sie zaangazowac i byc. Chodze na studia i do pracy, fizycznie tam jestem, ale kazdy dzien, godzina to cierpienie. Czytam bardzo duzo, to o traumie, to o ptsd, bo mam nawracajace wsppomnienia zwiazane z ojczymem np.
Też czasami mysle czy to nie schizofrenia, ale wierze ze nie. Ile można tak źle się czuć, czy to nerwica, czy coś jeszcze innego.
Jak próbować odburzyć się czegos takiego i czy to kwestia odburzenia. ? byłoby mi miło gdyby wypowiedział się któyś z założycieli forum, ale i reszta forumowiczów. Nie wiem do konca jak sie zabrac za to. Ok chodzę na terapie, ok biore leki, okej probouje zyc, ale to ciagle jest od 9 lat. Widocznie nie zmienilem myslenia i jest problem dalej, to na pewno. Próbuje np akcpetować to że się psiakostkowo czuje, ale co moge robic jeszcze ? Nie poddawać się wątpliwościa co do tego co mi jest ? Do konca nawet nie wiem. Chociaż nie szukam jakiejś choroby fizycznej, wiem ze to zwiazane z psychiką.

pozdrawiam i chetnie posłucham co myslicie.

TO chyba tyle ode mnie, piszę to na jednym tchu i wybaczcie ale nie poprawiam już błędów, czy braków polskich znaków. To tez pokazuje myśle mój stosunek do wszystkiego, nie zależy mi za bardzo.
ODPOWIEDZ