Cześć wszystkim! Na początek chciałabym się przedstawić troszkę. Mam 24 lata, mieszkam w mieście wojewódzkim, bardziej na zachodzie Polski, od 19. r.ż. pracuję fizycznie (kiedyś na producji, obecnie moja praca polega na wielogodzinnym chodzeniu - pracuję w ochronie i tu nie możemy siedzieć, co najwyżej stanąć, a i to nie na zbyt długo, ponieważ dużo się dzieje w naszym miejscu pracy), od dziecka uprawiam sport. W szkole podstawowej i gimnazjum była to lekkoatletyka (bieganie, skok wzwyż) i siatkówka, później w liceum chodziłam jedynie na siłownię i robiłam treningi w domu - to samo w dorosłości - a od ponad roku trenuję tajski boks. Oprócz tego kocham muzykę, zwierzęta, interesuje się medycyną (jestem masażystą), true crime i wiele innych.
Ten post piszę z rozpaczy, zagubienia i lęku, ale też potrzebuję chyba po prostu czyjegoś wsparcia i porady, zrozumienia, empatii.
Otóż, w tym roku podjęłam terapię poznawczo-behawioralną z kilku przyczyn, niezwiązanych z tematyką tego działu forum. Jestem w terapii od 8 miesięcy chodzenia regularnie raz w tygodniu i po takim czasie terapeuta poznała mnie już bardzo dobrze, zarówno mam tu na myśli moją historię i trudności, jak i moje reakcje, mimikę itp. Long story short: Podejrzewa u mnie zaburzenia odżywiania, mimo że kwestionariusz nie dowodzi żadnej diagnozy w tym zakresie. Sądząc po zawartych w nim pytaniach, uwzględniał on anoreksję, bulimię i BED, natomiast terapeuta podejrzewa inne zaburzenie odżywiania niż te trzy wymienione, konkretnie fitoreksję. Zauważyła, że gdy tylko weszliśmy na ten temat, moje zachowanie się zmieniło - unikałam kontaktu wzrokowego, często chowałam twarz w dłoniach/bluzie, nie chciałam odpowiedzieć na niektóre pytania (i finalnie nie odpowiedziałam, po prostu milczałam), a do tego sama przyznałam, że ten temat jest dla mnie bardzo niekomfortowy i czuję dużo wstydu wokół tej tematyki. Dla niej to był znak, że to jest obszar, którym powinna się zainteresować i to powiedziała mi wprost. Przeraża mnie myśl, że kolejne sesje również będą oscylować wokół tego tematu, czuję paraliż, gdy tylko mam mówić o sobie w tym kontekście, słowa mi nie chcą przechodzić przez gardło i nawet pisanie o tym wydaje się być wejściem na Mount Everest. Miałam nawet w jednym momencie myśl, by uciec od tego, ale wiem, że nie zrezygnuję z terapii. Tym bardziej, że ufam mojej terapeutce, zawsze daje mi ogrom wsparcia, zrozumienia, ciepła, ale też lekko popycha, gdy trzeba i wie, że można, konfrontuje moje szkodliwe schematy, uwielbiam do niej przychodzić. Rozmawiałyśmy już o mnóstwie niekomfortowych, trudnych i traumatycznych rzeczy związanych ze mną i potrafiłam o nich mówić. Nawet byłam w szoku, że tak naturalnie przychodziło mówienie o tym. Z tym tematem jest inaczej i tego nie rozumiem, nie wiem w czym ta trudność leży.
Za każdym razem, gdy ktokolwiek próbował podjąć ze mną temat mojego odżywiania lub treningów, ucinałam temat i uciekałam od tego. Teraz w gabinecie mam ochotę robić to samo. Wszyscy wokół mi mówią, że jestem chuda, że widać mi kości, a ja uważam, że kłamią, albo przesadzają. Uważam, że nie mam problemu. Mam BMI w normie, nie zanikła mi miesiączka, nie jestem blada, moja skóra nie jest sucha, nie jest mi słabo w ciągu dnia. Kiedyś, tzn w podstawówce, gimnazjum i liceum miałam problem z jedzeniem. Zaczęło się od tego, że wszyscy w rodzinie mnie wyśmiewali, ośmieszali i krytykowali (łącznie 10 osób, w tym osoby najbliżej spokrewnione, z którymi mieszkałam), wmawiali, że jestem gruba, mimo, że moje BMI zawsze było w normie, a ja odnosiłam sukcesy sportowe w lekkoatletyce. Te zresztą i tak były umniejszane, ale to inna sprawa.
Głodziłam się tygodniami, a nawet miesiącami, potem wracałam do zdrowego żywienia (tyle ile wynosi moje CPM, zdrowe jedzenie i zdrowe porcje), a później znów głodzenie. Ćwiczyłam bardzo intensywnie, bardzo często się ważyłam, przeglądałam w lustrze skanując i analizując całe ciało. Uważałam się za grubą (dziś patrzę na zdjęcia z tamtego okresu i nie potrafię uwierzyć, że wtedy mogłam tak o sobie myśleć), każdy kilogram w dół to była motywacja, by chudnąć dalej. Wracałam do "normalnego" żywienia ze względu na dużą, agresywną kontrolę ze strony rodziny. W mojej rodzinie była przemoc fizyczna i psychiczna, na moje spadki wagi też reagowano przemocą, więc ze strachu ulegałam i zmuszałam się do tego jedzenia. Widząc, że kilogramy idą do góry płakałam, wkurzałam się jeszcze bardziej i dlatego wracałam do tych niezdrowych nawyków. Tak to się kręciło aż do mojej wyprowadzki z domu tuż po maturze.
Mieszkając wiele kilometrów od rodziny, mając stabilną pracę, utrzymując się sama, byłam niezależna. To było moje marzenie od 13 r.ż. Tylko ja mogłam teraz kontrolować siebie i tak też było. Jednocześnie, moje metody się zmieniły. Zaczęłam dużo czytać na temat zdrowia, treningu, diety. Już wiedziałam, że nie jest zdrowe to, co robiłam i że nie chcę do tego wracać. Tym niemniej, sport zaczął być dla mnie jak uzależnienie, a zdrowe żywienie - jak obowiązek. Moja dieta była zdrowa pod względem składu, ale nie była "idealna". Pilnowałam, by podaż kalorii nie przekraczała dziennie ilości kcal, którą sobie wymyśliłam (sporo poniżej mojego CPM, ale nie jakaś szaleńczo niska), a dzięki aplikacji wiedziałam, ile przyjmuję węglowodanów, białka, tłuszczy i kalorii. Każdy dzień był skupieniem wokół jedzenia (co, ile, kiedy zjeść) i treningu. Unikałam sytuacji towarzyskich, które mogłyby zakłócić ten rytm dnia, dzień bez treningu wpędzał mnie w poczucie winy, smutek, chęć płaczu, wściekłość, podobnie jak przekroczenie wspomnianego limitu kalorii. Czułam lęk przed jedzeniem spoza mojej listy "dozwolonych produktów", więc gdy w pracy ktoś mnie czymś częstował, zamiast przyjemności czułam stres i kombinowałam jak koń pod górkę, by nie musieć konsumować przy tej osobie. Chowałam do kieszeni, mówiąc, że zjem później, bo teraz nie mogę, gdyż {i tu padała wymówka}. Oczywiście, nie jadłam tego, co dostałam, tylko oddawałam komuś, by innej osobie sprawić przyjemność. Oczywiście, nawet w tamtym okresie (a to jest okres, gdy miałam 19-22 lata) i tak nigdy nie byłam z siebie zadowolona. Cały czas uważałam, że jestem za gruba, mimo że od innych słyszałam same komplementy jakobym miała piękną, wysportowaną sylwetkę.
Gdy miałam 23 lata, coś się w moim podejściu zmieniło. Bardzo tęskniłam za "normalnością", za jedzeniem bez poczucia winy, chciałam odpocząć od własnego rygoru. Znalazłam sposób. Gdy chciałam zjeść "niedozwolony produkt", tak planowałam dni, aby nawet z tym produktem nie przekraczać podaży kalorii, ani określonych składników (głównie węglowodanów i tłuszczy), co skutkowało tym, że dni, w których bardzo chciałam coś zjeść, były bardzo ubogie pod względem żywieniowym. No bo przecież zjedzenie jajecznicy na śniadanie to będzie za dużo, jeżeli na drugie śniadanie chcę zjeść niezdrowe X. Zwiększyłam też częstotliwość treningów i nie reagowałam na zmęczenie organizmu. Po pierwsze, kocham sztukę walki, którą zaczęłam wówczas uprawiać, jako sztukę, aktywność, ale też, a może przede wszystkim, trenując tajski boks dbałam o to, by cały czas mieć kontrolę nad swoim wyglądem i wagą. Jaki jest skutek? Przetrenowałam się i od kilku miesięcy chodzę na fizjoterapię i musiałam zrezygnować z aktywności fizycznej innej niż ta, która wynika z mojej pracy zarobkowej oraz ćwiczenia od fizjo. A jaki jest tego efekt? Oprócz emocji takich jak złość, smutek i poczucie zrezygnowania, przestałam jeść. Żołądek kurczył się miesiącami, wskutek czego przestałam w ogóle czuć głód, albo czuję rzadko. Od tych kilku miesięcy jem raz, dwa, może trzy razy dziennie, małe porcje, czasem zdrowe, czasem mniej zdrowe jedzenie, ale nawet nie przekraczam swojego PPM pod koniec dnia. Moja mama płacze, że jestem za chuda, inni z mojego otoczenia pół żartem, pół serio mówią, że jestem taka chudzinka i próbują mnie dokarmiać, a ja twierdzę, że oni wszyscy kłamią i przesadzają, że nie mam żadnego problemu. Co jeszcze bardziej dziwne - ja jednocześnie wypieram się problemu, jak i widzę, że jednak coś jest nie tak. Obecnie kończę menstruację i zauważyłam, że ciało jest opuchnięte (przecież wiem, że to normalne zjawisko fizjologiczne, i co z tego, że to wiem, skoro moja głowa mi podsyła inne rzeczy i ja w nie wierzę?), przez co chce mi się płakać. Od wielu lat mam problem z płakaniem, nie pozwalam sobie na to i wstydzę się to robić, nawet gdy jestem sama w domu, dlatego tego nie robię, a czuję ogromną chęć. Czuję, że przytyłam, ćwiczę mimo przetrenowania, by zmienić ten stan rzeczy. Patrzę w lustro i uważam, że jestem gruba, a to gryzie mi się z komunikatami z zewnątrz. Uważam, że otoczenie kłamie, a ja mam rację, ale jednocześnie jestem świadoma, że tak się objawiają zaburzenia odżywiania, więc z jednej strony je kwestionuję, z drugiej boję się, że terapeuta ma rację. Są dni, kiedy mam tak, że lubię swoje ciało, choć są rzeczy, które próbuję poprawić, bo mnie drażnią, mimo że ogólnie jestem zadowolona z wyglądu. A są dni, gdy nie jestem w stanie znieść swojego widoku w lustrze i czuję się gruba, np to jest dziś. Naprawdę jest tak, że co innego widzę w lustrze i na zdjęciach, niż inni. Czuję się jakbym miała schizofrenię, bo widzę to, czego nikt inny nie widzi, a z kolei oni widzą to, czego ja nie widzę, np te wystające kości. Panicznie boję się tycia, reaguję natychmiast, gdy czuję, że tyję, ale nie jestem w stanie o tym porozmawiać z terapeutką, boję się tego, wstydzę. Chyba po prostu boję się stracić wizerunek osoby silnej, rozsądnej, niezależnej i takiej, która sobie radzi. Może boję się tego, co pomyśli, mimo, że wiem, że nie pomyśli tych rzeczy, których się obawiam. Błagam pomóżcie, ja już nie wiem, jak to, nomen-omen, ugryźć..
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
