Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Problem z zazdrością?

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
ODPOWIEDZ
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

30 sierpnia 2016, o 21:32

Witajcie moi drodzy,
nie myślałem, że w końcu w tym dziale coś napiszę, a jednak.

Od ok 2 miesięcy spotykam się z fajną dziewczyną. W zasadzie są to moje początki jeśli chodzi o "związki", ponieważ przez lata walczyłem z przeszłością, zakręconymi emocjami. Myślę, że wychodzę na prostą, ale swoje muszę jeszcze przebrnąć.

Wracając do sedna. Poznaliśmy się na kursie tańca. Wybierałem się na wesele kolegi, więc zaproponowałem jej wspólną zabawę i zgodziła się. Pamiętam, że gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, to próbował ją bajerować jakiś koleś. Później jeszcze inny, Paweł, proponował podwózkę, gdyż padał deszcz. Jednak im odmawiała, to już było po tym jak zgodziła się ze mną wspólnie bawić.
Szczerze mówiąc wtedy nie podobała mi się jakoś niesamowicie. Po prostu ładna dziewczyna. Jednak w głębi siebie czułem, że chciałbym coś stworzyć. Czy z nią? Nie wiem, bardziej mi to przypominało "głód po latach posuchy" - nie ważne z kim, byle coś stworzyć.

Wesele minęło przyjemnie, tańce do rana, skończyło się całowaniem. Następnego dnia odwiozłem ją do domu. Pomyślałem "było fajnie, ale minęło".
Jednak miałem poczucie, że powinienem( niby dlaczego?) jeszcze z nią się spotkać, zaprosić ją gdzieś. Jakby z przymusu. Jakbym musiał, bo ktoś się koło mnie "zakręcił", nie mam już na co czekać.
Spotkaliśmy się tydzień później. Podszedłem do tego spotkania trochę na zasadzie "spędzimy kilka chwil i do widzenia". Czułem wręcz jakiś ciężar na sobie. A jednak przyjemnie nam się rozmawiało. Wtedy uświadomiłem sobie, że może jednak warto spróbować pójść dalej.

I tak zaczęły się randki, lubimy krótkie wypady poza miasto w weekendy, a i w tygodniu też spotkamy się. Powoli zbliżamy się do siebie. Wydaje się, że wszystko gra.
Jednak przed każdym spotkaniem, przed każdą rozmową telefoniczną czułem niepokój. Czy będzie nam się dobrze rozmawiało, spędzało razem czas. Mimo, że praktycznie zawsze jesteśmy zadowoleni. Ten temat poruszyłem już tutaj mowic-czy-nie-mowic-natretne-mysli-o-ro ... t8339.html .
Od 2 tygodni zacząłem czuć, że faktycznie staje się ona dla mnie ważną osobą. Zaczęliśmy się sobie zwierzać także z niektórych problemów. Powiedziałem jej więcej, niż komukolwiek do tej pory (oprócz najbliższej rodziny).

W międzyczasie znalazłem nową pracę i musiałem zrezygnować z kursu tańca. Ona dalej uczęszczała, zapisywała się także na inne. Po prostu to lubi. Na jeden kurs chodzi, NAJPRAWDOPODOBNIEJ, do grupy, w której jest też wspomniany Paweł. Sama mi mówiła, że polecił jej tą szkołę tańca. Trochę mi to nie pasowało, ale przecież co miałem do gadania?

W zeszły piątek zadzwoniła do mnie przed tańcami, że planowany wyjazd z koleżanki na weekend został odwołany i chciałaby spędzić weekend ze mną. Super, po prostu czułem szczęście. Powiedziała, że po tańcach jeszcze zadzwoni i ustalimy szczegóły. Zadzwoniła ok pół godziny po zakończeniu tańców (że też zwracam uwagę na takie szczegóły). Zapytałem czy dłużej trwała lekcja, a ona odpowiedziała, że nie. Po prostu rozmawiała jeszcze z gościem z grupy, ponieważ ludzie ze szkoły tańca organizują także potańcówki, żeby potrenować nowe figury. Ale sprawa do końca jeszcze nie jest znana. Tyle.
I nagle poczułem olbrzymie uderzenie lęku. Poczułem na raz zazdrość, strach, porzucenie, panikę. Dokończyliśmy rozmowę i umówiliśmy się na kolejny dzień. Jednak czułem jak zaczynam cierpieć.

O co do cholery chodzi? W ciągu godziny z euforii do paniki. Czułem się jakby mnie zdradziła. Pojawiły się wyobrażenia jak inni kolesie podczas tańców się do niej przytulają czy ją dotykają. A tylko rozmawiała z jakimś gościem. Sam chodziłem na kursy tańca, wiem jak to wygląda. Przecież to nie są randki, tylko ćwiczenia. Te tańce też nie są przecież zmysłowe. Podczas tańców jest też dystans. No to pojawiły się wyobrażenia jak na tych potańcówkach jest przez innych dotykana, może po alkoholu. A przecież jeszcze nie poszła na żadne potańcówki! Z resztą, ja też mógłbym pójść tam może z nią.
W weekend byliśmy razem przez cały dzień. Było cudownie, przytulanie, całowanie. Sama dawała mi znaki "do działania". Jednak w głowie miałem wciąż ten lęk. Wiem, wiem olać. Próbuję, jednak wyobraźnia wciąż działa. Nastrój też siadł. Boję się, że to wpłynie na nasze relacje. Że mnie zostawi, znudzę się jej. Że lęk nie da mi spokoju i nie odnajdę siebie sprzed tygodnia. Dzisiaj podczas rozmowy przez telefon już zacząłem oceniać każde swoje słowo, czy aby na pewno dobrze jej się ze mną rozmawia. Ja sam mam już mniejszą ochotę z nią rozmawiać, sam siebie pytam czy jeszcze coś do niej czuję, ale to pewnie pochodna lęku?

O czym to świadczy? Że faktycznie mi na niej zależy? Czy może doszło do mnie, że do końca mi się nie podoba i robię to na siłę, jak przed pierwszym spotkaniem? W myśl: "Skoro już ktoś mi się trafił, to biorę i musi się udać?" Może nie pozwalam sobie na zastanowienie się, czy faktycznie ona mi się podoba. Z drugiej strony czy nie mogę po prostu próbować, przecież jej się nie oświadczyłem.
Zazdrość zapewne bierze się z mojego niskiego poczucia wartości. Wstyd mi, że tak ją oceniam. W głębi siebie wiem, że to nieprawda, że jest w porządku. Mówi mi otwarcie o wszystkim. Przecież nie zabronię jej rozmawiać ze wszystkimi facetami na świecie. Z resztą nie jesteśmy w zasadzie jeszcze nawet w związku. Jak czytam, to co napisałem, aż się wzdrygam. Przecież to chore. Może po prostu tak bardzo chcę znaleźć kogoś, kto mnie pokocha.
Przed laty miałem podobnie z lękiem o istnienie Boga. Pokładałem w nim wielkie nadzieje po traumie, czułem jego wsparcie, spokój. I nagle olbrzymi lęk. Teraz podobna bajka. Wiem, że i tym razem sobie poradzę, ale wiem że potrzeba czasu, a nie chcę jej stracić.

Mimo tego jestem z nią umówiony w czwartek, a w weekend planujemy kolejny wypad. Czemu tak się czuję, skoro jest tak dobrze?

Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych może to być zabawne, ale jak wspomniałem nie mam dużego doświadczenia w związkach, a potrzebę związku ogromną. Więcej póki co nie napiszę, bo zmęczyło mnie to porządnie.
Proszę Was o jakieś wskazówki, bo czuję się jakbym miał bigos w głowie. Nałożyło mi się wiele w tym krótkim czasie: zmiana pracy, zakochanie, śmierć przyjaciółki, kilkumiesięczna przerwa w terapii. Szlag by to :D
Pozdrawiam ;)
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
Halina
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 1759
Rejestracja: 14 lipca 2016, o 20:09

31 sierpnia 2016, o 00:40

Fine pisze:Witajcie moi drodzy,
nie myślałem, że w końcu w tym dziale coś napiszę, a jednak.

Od ok 2 miesięcy spotykam się z fajną dziewczyną. W zasadzie są to moje początki jeśli chodzi o "związki", ponieważ przez lata walczyłem z przeszłością, zakręconymi emocjami. Myślę, że wychodzę na prostą, ale swoje muszę jeszcze przebrnąć.

Wracając do sedna. Poznaliśmy się na kursie tańca. Wybierałem się na wesele kolegi, więc zaproponowałem jej wspólną zabawę i zgodziła się. Pamiętam, że gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, to próbował ją bajerować jakiś koleś. Później jeszcze inny, Paweł, proponował podwózkę, gdyż padał deszcz. Jednak im odmawiała, to już było po tym jak zgodziła się ze mną wspólnie bawić.
Szczerze mówiąc wtedy nie podobała mi się jakoś niesamowicie. Po prostu ładna dziewczyna. Jednak w głębi siebie czułem, że chciałbym coś stworzyć. Czy z nią? Nie wiem, bardziej mi to przypominało "głód po latach posuchy" - nie ważne z kim, byle coś stworzyć.

Wesele minęło przyjemnie, tańce do rana, skończyło się całowaniem. Następnego dnia odwiozłem ją do domu. Pomyślałem "było fajnie, ale minęło".
Jednak miałem poczucie, że powinienem( niby dlaczego?) jeszcze z nią się spotkać, zaprosić ją gdzieś. Jakby z przymusu. Jakbym musiał, bo ktoś się koło mnie "zakręcił", nie mam już na co czekać.
Spotkaliśmy się tydzień później. Podszedłem do tego spotkania trochę na zasadzie "spędzimy kilka chwil i do widzenia". Czułem wręcz jakiś ciężar na sobie. A jednak przyjemnie nam się rozmawiało. Wtedy uświadomiłem sobie, że może jednak warto spróbować pójść dalej.

I tak zaczęły się randki, lubimy krótkie wypady poza miasto w weekendy, a i w tygodniu też spotkamy się. Powoli zbliżamy się do siebie. Wydaje się, że wszystko gra.
Jednak przed każdym spotkaniem, przed każdą rozmową telefoniczną czułem niepokój. Czy będzie nam się dobrze rozmawiało, spędzało razem czas. Mimo, że praktycznie zawsze jesteśmy zadowoleni. Ten temat poruszyłem już tutaj mowic-czy-nie-mowic-natretne-mysli-o-ro ... t8339.html .
Od 2 tygodni zacząłem czuć, że faktycznie staje się ona dla mnie ważną osobą. Zaczęliśmy się sobie zwierzać także z niektórych problemów. Powiedziałem jej więcej, niż komukolwiek do tej pory (oprócz najbliższej rodziny).

W międzyczasie znalazłem nową pracę i musiałem zrezygnować z kursu tańca. Ona dalej uczęszczała, zapisywała się także na inne. Po prostu to lubi. Na jeden kurs chodzi, NAJPRAWDOPODOBNIEJ, do grupy, w której jest też wspomniany Paweł. Sama mi mówiła, że polecił jej tą szkołę tańca. Trochę mi to nie pasowało, ale przecież co miałem do gadania?

W zeszły piątek zadzwoniła do mnie przed tańcami, że planowany wyjazd z koleżanki na weekend został odwołany i chciałaby spędzić weekend ze mną. Super, po prostu czułem szczęście. Powiedziała, że po tańcach jeszcze zadzwoni i ustalimy szczegóły. Zadzwoniła ok pół godziny po zakończeniu tańców (że też zwracam uwagę na takie szczegóły). Zapytałem czy dłużej trwała lekcja, a ona odpowiedziała, że nie. Po prostu rozmawiała jeszcze z gościem z grupy, ponieważ ludzie ze szkoły tańca organizują także potańcówki, żeby potrenować nowe figury. Ale sprawa do końca jeszcze nie jest znana. Tyle.
I nagle poczułem olbrzymie uderzenie lęku. Poczułem na raz zazdrość, strach, porzucenie, panikę. Dokończyliśmy rozmowę i umówiliśmy się na kolejny dzień. Jednak czułem jak zaczynam cierpieć.

O co do cholery chodzi? W ciągu godziny z euforii do paniki. Czułem się jakby mnie zdradziła. Pojawiły się wyobrażenia jak inni kolesie podczas tańców się do niej przytulają czy ją dotykają. A tylko rozmawiała z jakimś gościem. Sam chodziłem na kursy tańca, wiem jak to wygląda. Przecież to nie są randki, tylko ćwiczenia. Te tańce też nie są przecież zmysłowe. Podczas tańców jest też dystans. No to pojawiły się wyobrażenia jak na tych potańcówkach jest przez innych dotykana, może po alkoholu. A przecież jeszcze nie poszła na żadne potańcówki! Z resztą, ja też mógłbym pójść tam może z nią.
W weekend byliśmy razem przez cały dzień. Było cudownie, przytulanie, całowanie. Sama dawała mi znaki "do działania". Jednak w głowie miałem wciąż ten lęk. Wiem, wiem olać. Próbuję, jednak wyobraźnia wciąż działa. Nastrój też siadł. Boję się, że to wpłynie na nasze relacje. Że mnie zostawi, znudzę się jej. Że lęk nie da mi spokoju i nie odnajdę siebie sprzed tygodnia. Dzisiaj podczas rozmowy przez telefon już zacząłem oceniać każde swoje słowo, czy aby na pewno dobrze jej się ze mną rozmawia. Ja sam mam już mniejszą ochotę z nią rozmawiać, sam siebie pytam czy jeszcze coś do niej czuję, ale to pewnie pochodna lęku?

O czym to świadczy? Że faktycznie mi na niej zależy? Czy może doszło do mnie, że do końca mi się nie podoba i robię to na siłę, jak przed pierwszym spotkaniem? W myśl: "Skoro już ktoś mi się trafił, to biorę i musi się udać?" Może nie pozwalam sobie na zastanowienie się, czy faktycznie ona mi się podoba. Z drugiej strony czy nie mogę po prostu próbować, przecież jej się nie oświadczyłem.
Zazdrość zapewne bierze się z mojego niskiego poczucia wartości. Wstyd mi, że tak ją oceniam. W głębi siebie wiem, że to nieprawda, że jest w porządku. Mówi mi otwarcie o wszystkim. Przecież nie zabronię jej rozmawiać ze wszystkimi facetami na świecie. Z resztą nie jesteśmy w zasadzie jeszcze nawet w związku. Jak czytam, to co napisałem, aż się wzdrygam. Przecież to chore. Może po prostu tak bardzo chcę znaleźć kogoś, kto mnie pokocha.
Przed laty miałem podobnie z lękiem o istnienie Boga. Pokładałem w nim wielkie nadzieje po traumie, czułem jego wsparcie, spokój. I nagle olbrzymi lęk. Teraz podobna bajka. Wiem, że i tym razem sobie poradzę, ale wiem że potrzeba czasu, a nie chcę jej stracić.

Mimo tego jestem z nią umówiony w czwartek, a w weekend planujemy kolejny wypad. Czemu tak się czuję, skoro jest tak dobrze?

Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych może to być zabawne, ale jak wspomniałem nie mam dużego doświadczenia w związkach, a potrzebę związku ogromną. Więcej póki co nie napiszę, bo zmęczyło mnie to porządnie.
Proszę Was o jakieś wskazówki, bo czuję się jakbym miał bigos w głowie. Nałożyło mi się wiele w tym krótkim czasie: zmiana pracy, zakochanie, śmierć przyjaciółki, kilkumiesięczna przerwa w terapii. Szlag by to :D
Pozdrawiam ;)
Jak dla mnie to typowe natrętne obawy. Stop, nie rozpatruję obaw. Ok, każdą myśl, typu ,, podoba mi się, a może nie,, należy zlewać. Ciężko, ale się da. Gdyby to nie były natręctwa, sądzę, ze byś nie pytal o to. Gdyż większość nie nerwicowców by sobie powiedziało ,, dobra, zobaczę, co z tego wyjdzie, daję sobie czas,,....
Czekasz aż poczujesz się lepiej by zacząć żyć, zacznij żyć, by poczuć się lepiej (Ciasteczko)
Rusty
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 25 października 2013, o 21:24

10 września 2016, o 00:22

Hej,

Jak dla mnie - bardzo zależy Ci na tej dziewczynie. :) Dodatkowo, jak sam piszesz - są to Twoje pierwsze kroki w tym temacie - nie jesteś "wprawiony", a oprócz tego masz zaniżone poczucie własnej wartości. Boisz się, że znajdzie się jakiś atrakcyjniejszy facet, który zgarnie Ci sprzed nosa obiekt Twojego zainteresowania. Dodatkowo jak sam piszesz - dopiero zaczynasz układać swoje życie.

Jak dla mnie to zazdrość, strach przed jej utratą i pojawiające się w Twojej głowie czarne scenariusze o Waszej przyszłości są naturalną konsekwencją tego wszystkiego, co dzieje się/działo się w Twoim życiu.

Sam przerabiałem podobne motywy, gen. co mogę Ci polecić... Nie powiem, żebyś się nie orał, bo z doświadczenia wiem, że to nie jest do zrobienia. :D

Także, 3 rzeczy: po pierwsze ogarnij swoje kontakty z ludźmi. Jeżeli dziewczyna, z którą znasz się od 2 miesięcy wie o Tobie więcej, niż Twoi przyjaciele/znajomi to znaczy, że nie masz naprawdę bliskich osób w swoim otoczeniu. Z doświadczenia wiem, że im więcej masz ludzi, na których możesz liczyć, tym mniej boisz się odrzucenia i pewniej (tzn. swobodniej) czujesz się w relacjach z innymi. Łatwiej wtedy jest być ze swoją drugą połówką. ;-)
Myślę też, że warto abyś był sobą w relacji ze swoim obiektem zainteresowań. Usłyszała od Ciebie, że Ci na niej zależy? Że się zaangażowałeś? Że czasem bywasz o nią zazdrosny? Z doświadczenia wiem, że takie szczere wyznania bardzo, bardzo zbliżają. ;-)
Trzecia sprawa i ostatnia: zbieraj doświadczenie i wyciągaj wnioski. Tzn. pamiętaj, że pierwsze związki są po to, żeby nauczyć się jak się w nich odnajdywać i funkcjonować. A przy okazji mają dawać mnóstwo, mnóstwo radości i cudownych przeżyć. :D

Heh, właśnie wróciłem do kraju i widzę (nawet pisząc ten tekst), że też chyba w najbliższym będę musiał zapolować na jakąś loszkę. Przydałoby się trochę endorfin. ;-)
Fine
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 211
Rejestracja: 10 stycznia 2015, o 23:43

14 września 2016, o 22:53

Dzięki za odpowiedź!
Tak, ostatnio powiedziałem jej, że mi na niej zależy. Z jej strony także widzę coraz większe zaangażowanie. Szczerze mówiąc, boję się jej powiedzieć że jestem o nią zazdrosny :D
Ogólnie jest super, tylko przez to ciągłe napięcie ciężko mi w pełni cieszyć się tymi chwilami.
Co do pozostałych osób z mojego otoczenia, to faktycznie nie ma wokół mnie tłumów. Może dlatego tak boję się kogokolwiek "stracić"? Jednak powoli widzę po sobie jak się zmieniam, że tak naprawdę chcę przebywać wśród ludzi. Tylko boję się ich oceny.
No pain - no gain
Rezygnowanie staje się nawykiem
ODPOWIEDZ