Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Potrzebuję pomocy

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
ODPOWIEDZ
Olson1994
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 28 marca 2020, o 19:44

30 marca 2020, o 18:12

Witam wszystkich, jestem tu nowa. Zarejestrowałam się na forum, ponieważ jakiś czas temu wpadł mi w ręce artykuł Zordona i bardzo się z nim utożsamilam, chociaż wpadł o wiele za późno.
Zacznę od tego, że mam 26 lat, mam symptom dda, potwierdzony od psychologa. I teraz smialo moge powirdziec ze mam nerwice lekowa. jestem z chłopakiem ponad rok. Mieszkamy ze sobą od pół roku. Moje schizy zaczęły się od początku stycznia, wtedy jeszcze mieszkaliśmy u jego rodziców. Ale w ogóle zacznę od tego że to mój drugi poważny związek. Wcześniej byłam w zwiazku z chłopakiem od 16 roku życia, to była pierwsza miłość, szalona, i śmiało mogę wliczyc ją do innej kategorii niż jest ta obecna. Tamten chłopak zostawial mnie dwa razy, drugi raz już na stałe jak miałam 21 lat, zostawił mnie krótko po tym jak zdecydowaliśmy się razem zamieszkać, później dowiedziałam się że kogoś poznał. Przeżyłam to bardzo. Myślę że śmiało mogę powiedzieć że dwa lata zajęło mi całkowite wyleczenie się z tego pana. Dziś wspominam to jako piękną szkołę pierwszej miłości. I życzę mu jak najlepiej. Później miałam epizod z chłopakiem który trwał dość długo, nic poważnego między nami nie było, chociaż bywały momenty że chciałam, lecz ten chłopak tego nie chciał. Nie był w stanie złapać mnie za rękę przy ludziach, jak się witalismy to przytuleniem. Ten stan zakończyliśmy oboje. I po tym zaczęłam myśleć że jestem gotowa kogoś poznać, zaangażować się, że jestem gotowa na miłość. I pojawił się mój obecny partner... poszło jak strzała. Muszę przyznać że nie wierzyłam w to że ktoś może tak o mnie zabiegać, że ktoś pierwszy dzwoni, że ktoś chce... on od razu wiedział czego chce. Znaliśmy się może 2 tyg A usłyszałam w wakacjach za granicą i pamiętam że pomyślałam sobie człowieku... Ty mnie nawet nie znasz... Ale w końcu uwierzyłam.
Mój chłopak szybko stwierdził że nie ma sensu wynajmować mieszkanie, że on kupi. Akurat tak się stało że moja wspolokatorka się wprowadziła. I myśląc że to potrwa chwilę, zamieszkalismy z jego rodzicami... z początku pomyślałam sobie okej że tak trzeba, jakoś to będzie. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam jak to na mnie zadziała. Miało to trwać krótko. Trwało 4 miesiące... Mój chłopak ma bardzo toksycznego tatę. Ma fioła na punkcie jedzenia. Musiałam chować po szafkach mandarynki bo twierdził że to chemia. Słodycze. Wszystko musiało być schowane. Mama była i jest w porządku. W między czasie szukaliśmy mieszkania. Ja od początku jakbym nie wierzyła że się to dzieje. Jak to mieszkanie... zawsze powtarzał że to dla NAS. Ale ja nie mając wkładu finansowego trochę się zdystansowalam jednocześnie bolało mnie to i przeżywałam każda rzecz która wybierał beze mnie. Pamiętam jak dziś szukaliśmy żyrandola byłam obok A on robił zdjęcia i wysyłał mamie czy może być... czułam się niepotrzebna I zraniona
Oczywiście jemu w tamtej chwili nic nie powiedziałam o swoich uczuciach. Dodam że dopiero podczas spotkania z psychologiem doszło do mnie to że przez cały nasz związek byłam osoba dostosowującA się. Nawet jeśli nie chciałam czegoś albo coś mi nie odpowiadało to nigdy się nie odezwałam. Jakbym moich potrzeb nie widziała. Zawsze chciałam być perfekcyjną kobieta, kochanka, przyjaciółka, nie pozwalam sobie na gorsze dni, na krzyk, po prostu nie byłam sobą. I gdzieś to zaczęło wychodzić...
Z biegiem czasu w domu mojego partnera czułam się coraz gorzej. Nie chciałam tam wracać jak go nie było. Chociaż nikt mi tam krzywdy nie zrobił. I po nowym roku wszystko się zaczęło... przyszłam do pracy, miałam ogólnie słabszy czas. I moje koleżanka do mnie powiedziała A może to przez M... I jak fala zaczęło wchodzić. Zaczęłam widzieć tylko jego wady. Zaczęłam sobie przypominać rzeczy różne z przeszłości że on mi nie chciał kupić np chipsów i że nie liczy się z moim zdaniem i że jest zły jednocześnie zaznaczam że nigdy się nie sprzeciwilam. I zaczęła się schiza. Z tamtego domu wyrwalam jak z armaty. Przestało mi wszystko sprawiać przyjemność. Wprowadziliśmy się do nowego domu A ja wylam jak przyszło tu sprzątać. Kojarzył mi się tylko z czymś złym. Nie wiedziałam co się że mną dzieje. Szukałam porad wszędzie. Cały czas nie mówiąc o niczym partnerowi. Mój brat powiedział mi że on nie jest dla mnie i naprawdę w to uwierzyłam. Wylal jak bóbr bo gdzieś w środku wiedziałam ze to nie jest prawdą i że kij ma dwa końce. Kiedyś ktoś mi powiedział żebym przestała się nad soba uzalac i że jestem wolna osoba i nie muszę się nikogo pytać czy mogę sobie coś kupić mam swoje pieniądze, dlaczego nie poszłam i nie kupiłam?! Wracałam do domu i płakałam. Kilka razy się pakowalam i po rozmowie z chłopakiem chciałam się wynosić. Ale nigdy do tego nie doszło. Jak zaczęliśmy rozmawiać to mój chłopak był w szoku że ja takie coś przeżywam i dlaczego nic nie powiedziałam... dlaczego nie mówię że czegoś nie chce, albo że jakieś zachowanie mi się nie podoba... W najgorszych momentach jak już sobie nie radzilam z emocjami był przy mnie, do dziś tak jest. Troszczy się o mnie, wiem że mnie kocha, dba o mnie, interesuje się mną, zawsze kogoś takiego chciałam mieć...
A moje problemy z sama sobą się nie kończą... jakby wszystko spadło na raz. Samo mieszkanie z rodzicami to straszny stres i dziś już o tym wiem chociaż mi się wydawało że mnie to nie ruszy. Wejście na głębszy poziom relacji... zamieszkanie z sobą... wydaje mi się że to mogło być dla mnie za dużo i do dziś dnia przeżywam skutki. Etap zauroczenia mi minął, zaczęłam go widzieć takim jakim jest dodatkowo nie pomogło mi to że nigdy się nie sprzeciwialam i wiem że nie dawalam szansy mu na zmianę skoro nie wiedział że coś jest nie tak... dużo mnie to kosztowało. Później zaczęłam odczuwać brak emocji do niego. Przestraszyłam się. Uczucie lęku ciągle płacz że ni3 chce odchodzić a jednoczesnie nic nie czuje wiec musze odejsc... Jak do mnie dzwonił i widziałam jego imię na ekranie to miałam atak paniki lęku. Do dziś mam jakąś obsesję na punkcie słowa MILOSC KOCHAM ROZSTANIE. I teraz strasznie trudno mi się przestawić na inny etap związku... Mój terapeuta mi mówi że emocje znikają na tym etapie że mogę je odczuwać Ale ogólnie już tego nie ma. A ja się łapie na tym że skoro nie czuje że go kocham tzn że nie kocham... obsesyjne pytania kocham nie kocham chce nie chce. Wcześniej nawet miałam w myślach czy ja go chce dotknąć czy to tylko coś mi podpowiada że chce A tak naprawdę nie chce
.. chore. Mój terapeuta mowi żebym robiła to co czuje i czego w danej chwili potrzebuje A nie tego co mi się wydaje że trzeba albo co myślę że będzie dobre. A ja od razu zaczynam panikowac że skoro nie mam ochoty się do niego przytulać to naprawdę go nie chce...
Zupełnie nie wiem jak to powinno wyglądać. I się w tym gubię. Czuje się jak jakąś mala dziewczyneczka.
Chciałabym zaznaczyć że mój związek oceniam jako dobry. Ufam swojemu chłopakowi. Nigdy na mnie nie krzyknął. Zawsze mnie słucha. Mam w nim przyjaciela. Jak juz sie otworzylam przy nim to duzo rozmawiałyśmy i zadne z jego zachowan w przeszlosci nie wrocilo. Daje mi wola reke. Jak mój mózg się uspokoi I jest cisza to czuje się cudownie.. taka spokojna. Pełna nadziei że tyle przed nami jeszcze. Ciągle sobie opowiadam że to ze o nim nie myślę w danej chwili to nic nie znaczy. Przecież już dużo razy tak było że nie miałam ochoty go przytulać w danej chwili Ale po paru godzinach szłam i calowalam..
A to mnie strasznie blokuje. Obsesja na punkcie rozstania... dzis wmawiam sobie że jestem z nim dla wygody I się nakrecam.
Ja z kolei uczę się mówić nie, uczę się mówić czego chce i czego potrzebuje. Zaczęliśmy się naprawdę docierać bo wcześniej trudno było o tym mówić skoro ja się nie odzywałam.
Zauważyłam też że mam w sobie wewnętrzne dziecko i strasznie uzależniam swoje szczęście od partnera. Jeśli coś nie chce dla mnie zrobić to od razu się uruchamia że on jest zły bo czegoś nie chce zrobić. Uczę się uspokajac dziewczyneczke w środku. Że teraz jesteśmy dorosłe i możemy dużo rzeczy same robić tak jak np pójść po jajka.. ostatnio zwykłe pójście po jajka A właściwie to że nie chciał że mną iść zaczęłam przeobrazac że nie chce żebym coś jadła.. paranoja !!!!
Czy mieliście takie coś kiedyś? Wiem że rok zwiazku to mało czasu na dotarcie się.
A przecież ja doskonale wiem że nie chce odchodzić... coś mnie blokuje żeby przestać myśleć ciągle analizować i pytać czy kocham... po prostu żyć. Wejść w to i zobaczyć co z tego wyjdzie... o matko jak ja wszystko wiem ale gorzej z realizacją.
Nawet jak stan lekowy mi przeszedł to zastanawiam się czy to dobrze że przeszedł bo jakbym kochała to by ciągle był...
Dodatkowo jakbym nie wierzyła że można z kimś być długo... patrzę na związki które są razem 10 lat i zastanawiam się jak... niby wiem że związek to odpychanie przyciąganie się Ale... jakbym nie wierzyła że mi się to należy...
ODPOWIEDZ