Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Okruchy życia

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
LenaAvalon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 19 listopada 2018, o 17:50

30 grudnia 2018, o 18:13

Ja też nie miałam lekko. Dorastałam w domu, w którym rodzice wiecznie się kłócili. Mama wiecznie miała pretensje do ojca, który nie spełniał jej oczekiwań. Po prostu wyszła za niego z rozsądku, bo był dobrym człowiekiem, ale nigdy go nie kochała. Miałam 13 lat jak tato przychodził się żalić wieczorami i szukał u mnie wsparcia. Siostra wyjechała na studia i nigdy już nie wróciła do rodzinnego domu. Zostałam z tym sama. W wieku 16 lat zachorowałam na raka i tak naprawdę nie wiem jak z tego wyszłam. Mój organizm bardziej chciał żyć niż ja sama. Straciłam przyjaciół, bo nikt nie wiedział jak rozmawiać z umierającą koleżanką. Straciłam włosy, które sięgały pasa i straciłam chęć do życia. Później poznałam chłopaka, w którym strasznie się zakochałam. Do tego stopnia, że zafundowałam sobie dziecko w wieku niespełna 20 lat. Niestety okazało się, że mój syn urodził się z wrodzonym brakiem kości strzałkowej. Zaczęło się jeżdżenie po szpitalach i szukanie pomocy. O studiach mogłam zapomnieć. W jednej z klinik zaproponowano mi amputowanie nogi, bo wtedy jeszcze nie leczono tej wady. Mama uruchomiła znajomości za granicą i pojechaliśmy na konsultację do Niemiec. Oczywiście wszystko prywatnie. Wtedy dopiero lekarze pokierowali mnie do profesora z Poznania. Zaczęło się leczenie, które trwało w sumie 17 lat. Ojca dziecka oczywiście nie było przy mnie i wielka miłość skończyła się po 3 latach. Jeździłam sama na operacje i płakałam w poduszkę, bo nie mogłam znieść bólu własnego dziecka. Przestałam liczyć po 12 operacji ( tyle tego było). Syn miał wydłużaną nogę metodą Ilizarowa, więc po każdej operacji było rok jeżdżenia na kontrole do Poznania ( 320 km od domu). Wszystkie wizyty prywatnie plus paliwo. Brakowało na to wszystko pieniędzy. Moje życie toczyło się między domem a szpitalem. Zaczęły się długi i kredyty. Wtedy pojawiły się problemy z częstoskurczem. Do tego doszły problemy skórne ( atopowe zapalenie skóry). Dopiero jak poznałam obecnego męża, moje życie się zmieniło. Nie byłam już w tym wszystkim sama. Urodziłam drugie dziecko, dzięki Bogu zdrowe. Niestety starszy syn nigdy się nie pogodził z tym, że ułożyłam sobie życie na nowo. Był zazdrosny o brata i nie czuł się kochany. Wiem, że to moja wina, bo po tylu wizytach w szpitalach otoczyłam się murem i nie umiałam okazywać uczuć. To był jakby kombinezon ochronny. Nie potrafiłam inaczej tego znieść. W dodatku czuł się ograniczony, bo przez kilka lat miał nauczanie indywidualne i chodził o kulach. W gimnazjum zaczęły się problemy ze szkołą. Zaczęliśmy terapię u psychologa, ale już było za późno. Syn stwierdził, że się nad nim znęcam, bo zaganiałam go do nauki. Polecili nam, żeby zamieszkał przez jakiś czas z moją mamą. Tak też zrobiliśmy. Byłam kłębkiem nerwów. Na mojej twarzy nie było widać uśmiechu, tylko złość i frustrację. Czepiałam się wszystkiego i wszystkich. Dom nie był ostoją tylko miejscem kolejnych zgrzytów. Syn w końcu skończył 18 lat i rzucił szkołę. Chciał mnie pozwać o alimenty, więc nawet nie jestem w stanie opisać co czułam. Po kilku miesiącach postanowił pójść do pracy i kontynuować szkołę zaocznie. Skończyły się batalie po sądach, ale ja już nigdy nie będę tym samym człowiekiem. Chciałam, żeby nie musiał pracować fizycznie z tą nogą i żeby coś osiągnął. Jednak to jego życie i jego wybory. Kilka razy wylądowałam w szpitalu, jak mi skoczyło ciśnienie po kolejnej awanturze w domu. Dwa lata temu z dnia na dzień dostałam wysokiej gorączki i potwornego bólu głowy. Wylądowałam na neurologii z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Oczywiście badania niczego nie wykazały. To kolejny dowód na to jak organizm szwankuje przy nadmiarze stresu. Teraz próbuję zaakceptować to, co się stało i żyć dalej, ale nie bardzo wiem jak. Zaczęłam bać się pracy, bo któregoś dnia popełniłam poważny błąd i sporo mnie to kosztowało. Zaczęłam się zastanawiać czy ja się w ogóle do czegoś jeszcze nadaję?! Ale jak można normalnie funkcjonować mając sieczkę w głowie? Może będziecie się zastanawiać po co to wszystko piszę, ale to wszystko miało ogromny wpływ na moje samopoczucie, na moje nerwy i lęki. W marcu pochowałam mojego drogiego przyjaciela (szwagra). Zmarł w wieku 32 lata na nowotwór. Kilka miesięcy później zmarł mój drogi ojciec chrzestny ( tez na raka) - serdeczny przyjaciel i mentor. Pamiętam jak lekarze zawsze mi przypominali, że mam prowadzić bezstresowe życie. Boję się, że kiedyś moja choroba wróci, a ja już nie miałabym siły stawić jej czoła. Wtedy już nie miałam... I jak tu się wyciszyć i znaleźć radość życia? Mam jeszcze młodszego syna, który potrzebuje mamy uśmiechniętej i radosnej. Póki co niewiele jestem w stanie mu zaoferować. Jednak nie poddaję się! Staram się wprowadzać małymi kroczkami zmiany w swoim życiu. Święta spędziłam razem z moim starszym synem, chociaż ból jeszcze nie minął. Było nawet sympatycznie. Ale wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Nie mam pomysłu na swoje odburzanie. Czytam Wasze historie, posty i stosuję Wasze porady. Mam nadzieję, że kiedyś wam napiszę, że wreszcie jestem szczęśliwa i spokojna. Ciekawe kto wytrwa do końca czytając tą historię... :DD
Zawsze trzeba wiedzieć kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznania tego co przed nami.
Gafa
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 723
Rejestracja: 27 grudnia 2016, o 14:27

30 grudnia 2018, o 18:46

Cześć Lena. Przeczytalam :friend: Bardzo Ci współczuję. Wierzę, że przyszedł już dobry czas dla Ciebie i poradzisz sobie z lękiem. Z pewnością tego bardzo, bardzo Ci życzę, zresztą wszystkim nam z tego forum.
Awatar użytkownika
LenaAvalon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 19 listopada 2018, o 17:50

30 grudnia 2018, o 18:52

Dziękuję i cieszę się, że tu trafiłam. Mam dość chodzenia po psychologach i opowiadania tego wszystkiego. Wiem, że tylko sama mogę odmienić swoje życie i samopoczucie. Czytając wszystkie posty forumowiczów można naprawdę wiele wyciągnąć . :papa
Zawsze trzeba wiedzieć kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznania tego co przed nami.
Gafa
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 723
Rejestracja: 27 grudnia 2016, o 14:27

30 grudnia 2018, o 19:06

Nawet nie wiesz jak silnym czlowiekiem jesteś. Masz tę moc Merido Waleczna!
Awatar użytkownika
LenaAvalon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 19 listopada 2018, o 17:50

30 grudnia 2018, o 19:09

Nie przesadzaj! Gdybym miała tyle mocy, to bym tu nie trafiła! Ale jej nabiorę, bo taki jest mój cel! Chcę się cieszyć każdym dniem i każdą chwilą! Nigdy nie wiadomo ile nam czasu pisane.
Zawsze trzeba wiedzieć kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznania tego co przed nami.
Awatar użytkownika
schanis22
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2199
Rejestracja: 17 września 2015, o 00:28

30 grudnia 2018, o 19:39

LenaAvalon Witaj na forum , znajdziesz tu wiele wsparcia i wpisów pomocnych w odburzaniu .
Zdawaj pytania , pisz posty ! I głowa do góry , wspieram z całego serca :friend:
W zdrowym ciele zdrowy duch , zdrowa głowa zdrowy brzuch.
Nerwica jest małą ściemniarą francą , wróblicą cwaniarą . Plącze nam nogi i mówi idż ! Wkręceni w zgubną nić .
Świata nie naprawisz - napraw siebie .
Awatar użytkownika
LenaAvalon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 19 listopada 2018, o 17:50

30 grudnia 2018, o 19:49

Dziękuję Schanis. Wsparcie jest ogromnie ważne. Powoli czytam materiały, bo jest tego bardzo dużo. Chcę Nowy Rok zacząć od poukładania sobie planu z małymi kroczkami do zmian. Z pewnością się podzielę postępami. :papa
Zawsze trzeba wiedzieć kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznania tego co przed nami.
Nelkalenka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 313
Rejestracja: 6 maja 2018, o 22:45

30 grudnia 2018, o 20:36

LenaAvalon pisze:
30 grudnia 2018, o 18:13
Ja też nie miałam lekko. Dorastałam w domu, w którym rodzice wiecznie się kłócili. Mama wiecznie miała pretensje do ojca, który nie spełniał jej oczekiwań. Po prostu wyszła za niego z rozsądku, bo był dobrym człowiekiem, ale nigdy go nie kochała. Miałam 13 lat jak tato przychodził się żalić wieczorami i szukał u mnie wsparcia. Siostra wyjechała na studia i nigdy już nie wróciła do rodzinnego domu. Zostałam z tym sama. W wieku 16 lat zachorowałam na raka i tak naprawdę nie wiem jak z tego wyszłam. Mój organizm bardziej chciał żyć niż ja sama. Straciłam przyjaciół, bo nikt nie wiedział jak rozmawiać z umierającą koleżanką. Straciłam włosy, które sięgały pasa i straciłam chęć do życia. Później poznałam chłopaka, w którym strasznie się zakochałam. Do tego stopnia, że zafundowałam sobie dziecko w wieku niespełna 20 lat. Niestety okazało się, że mój syn urodził się z wrodzonym brakiem kości strzałkowej. Zaczęło się jeżdżenie po szpitalach i szukanie pomocy. O studiach mogłam zapomnieć. W jednej z klinik zaproponowano mi amputowanie nogi, bo wtedy jeszcze nie leczono tej wady. Mama uruchomiła znajomości za granicą i pojechaliśmy na konsultację do Niemiec. Oczywiście wszystko prywatnie. Wtedy dopiero lekarze pokierowali mnie do profesora z Poznania. Zaczęło się leczenie, które trwało w sumie 17 lat. Ojca dziecka oczywiście nie było przy mnie i wielka miłość skończyła się po 3 latach. Jeździłam sama na operacje i płakałam w poduszkę, bo nie mogłam znieść bólu własnego dziecka. Przestałam liczyć po 12 operacji ( tyle tego było). Syn miał wydłużaną nogę metodą Ilizarowa, więc po każdej operacji było rok jeżdżenia na kontrole do Poznania ( 320 km od domu). Wszystkie wizyty prywatnie plus paliwo. Brakowało na to wszystko pieniędzy. Moje życie toczyło się między domem a szpitalem. Zaczęły się długi i kredyty. Wtedy pojawiły się problemy z częstoskurczem. Do tego doszły problemy skórne ( atopowe zapalenie skóry). Dopiero jak poznałam obecnego męża, moje życie się zmieniło. Nie byłam już w tym wszystkim sama. Urodziłam drugie dziecko, dzięki Bogu zdrowe. Niestety starszy syn nigdy się nie pogodził z tym, że ułożyłam sobie życie na nowo. Był zazdrosny o brata i nie czuł się kochany. Wiem, że to moja wina, bo po tylu wizytach w szpitalach otoczyłam się murem i nie umiałam okazywać uczuć. To był jakby kombinezon ochronny. Nie potrafiłam inaczej tego znieść. W dodatku czuł się ograniczony, bo przez kilka lat miał nauczanie indywidualne i chodził o kulach. W gimnazjum zaczęły się problemy ze szkołą. Zaczęliśmy terapię u psychologa, ale już było za późno. Syn stwierdził, że się nad nim znęcam, bo zaganiałam go do nauki. Polecili nam, żeby zamieszkał przez jakiś czas z moją mamą. Tak też zrobiliśmy. Byłam kłębkiem nerwów. Na mojej twarzy nie było widać uśmiechu, tylko złość i frustrację. Czepiałam się wszystkiego i wszystkich. Dom nie był ostoją tylko miejscem kolejnych zgrzytów. Syn w końcu skończył 18 lat i rzucił szkołę. Chciał mnie pozwać o alimenty, więc nawet nie jestem w stanie opisać co czułam. Po kilku miesiącach postanowił pójść do pracy i kontynuować szkołę zaocznie. Skończyły się batalie po sądach, ale ja już nigdy nie będę tym samym człowiekiem. Chciałam, żeby nie musiał pracować fizycznie z tą nogą i żeby coś osiągnął. Jednak to jego życie i jego wybory. Kilka razy wylądowałam w szpitalu, jak mi skoczyło ciśnienie po kolejnej awanturze w domu. Dwa lata temu z dnia na dzień dostałam wysokiej gorączki i potwornego bólu głowy. Wylądowałam na neurologii z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Oczywiście badania niczego nie wykazały. To kolejny dowód na to jak organizm szwankuje przy nadmiarze stresu. Teraz próbuję zaakceptować to, co się stało i żyć dalej, ale nie bardzo wiem jak. Zaczęłam bać się pracy, bo któregoś dnia popełniłam poważny błąd i sporo mnie to kosztowało. Zaczęłam się zastanawiać czy ja się w ogóle do czegoś jeszcze nadaję?! Ale jak można normalnie funkcjonować mając sieczkę w głowie? Może będziecie się zastanawiać po co to wszystko piszę, ale to wszystko miało ogromny wpływ na moje samopoczucie, na moje nerwy i lęki. W marcu pochowałam mojego drogiego przyjaciela (szwagra). Zmarł w wieku 32 lata na nowotwór. Kilka miesięcy później zmarł mój drogi ojciec chrzestny ( tez na raka) - serdeczny przyjaciel i mentor. Pamiętam jak lekarze zawsze mi przypominali, że mam prowadzić bezstresowe życie. Boję się, że kiedyś moja choroba wróci, a ja już nie miałabym siły stawić jej czoła. Wtedy już nie miałam... I jak tu się wyciszyć i znaleźć radość życia? Mam jeszcze młodszego syna, który potrzebuje mamy uśmiechniętej i radosnej. Póki co niewiele jestem w stanie mu zaoferować. Jednak nie poddaję się! Staram się wprowadzać małymi kroczkami zmiany w swoim życiu. Święta spędziłam razem z moim starszym synem, chociaż ból jeszcze nie minął. Było nawet sympatycznie. Ale wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Nie mam pomysłu na swoje odburzanie. Czytam Wasze historie, posty i stosuję Wasze porady. Mam nadzieję, że kiedyś wam napiszę, że wreszcie jestem szczęśliwa i spokojna. Ciekawe kto wytrwa do końca czytając tą historię... :DD
Witaj,strasznie smutne to co napisalas....mam nadzieję,ze znajdziesz tu wsparcie i w koncu zaznasz szczescia i spokoju w zyciu.Bede trzymac kciuki,zeby Ci sie wszystko poukladalo :friend:
Awatar użytkownika
LenaAvalon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 19 listopada 2018, o 17:50

5 stycznia 2019, o 16:41

Brnę dalej do przodu. Mamy Nowy Rok, nowe postanowienia i nadzieje. Postawiłam na zmiany i zaczynam robić coś dla siebie. Zdrowsze jedzenie, więcej snu i więcej ruchu. Może to drobnostki, ale przynoszą satysfakcję i zadowolenie. Dużo rozmyślam nad tym co było, ale przecież czasu nie cofnę i mogę tylko pracować nad lepszym jutrem i tym, co jest teraz! Nie ma sensu się zadręczać, a bardzo często to robiłam. Wszyscy jesteśmy zabiegani, bo takie mamy czasy, ale wystarczy odrobina chęci i zorganizowania sobie dnia, żeby znaleźć chwilę dla siebie. Szukam metod relaksu, żeby się wyciszyć i zregenerować. Czasem jest to pachnąca kąpiel z pianką, a czasem proste ćwiczenia przy relaksującej muzyce. I to działa! Każdy z nas potrzebuje chwili wytchnienia.
Zawsze trzeba wiedzieć kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznania tego co przed nami.
Awatar użytkownika
Adas94
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 48
Rejestracja: 12 marca 2017, o 17:07

5 stycznia 2019, o 17:37

Bardzo fajne podejście ;) Jak ktoś coś robi dla siebie, choćby najmniejszą rzecz to to już według mnie jest powód do dumy. Nie trzeba naprzykład odrazu biegać codziennie pół godziny by uprawiać sport. Wystraczy poświęcić chociaż te 10 min na spacer od czasu do czasu, to jest już bardzo dużo dla naszego zdrowia i relaksu. Ja też chciałbym dużo rzeczy zmienić w moim życiu, mam złe, niezdrowe nawyki. Dużo rzeczy nie zmienie ale staram sie cokolwiek zmieniać. Między innymi staram sie dbać o siebie, poprawić higienie i dużo spaceruje na początek lub marszo biegi. Chciałbym też poświęcić w przyszłości czas na rozwój siebie i zacząć czytać więcej książek i nauczyć się raz a porzadnie angielskiego! bo zawsze olewałem troche nauke :D To takie moje postanowienia i małe pragnienia ;)
ODPOWIEDZ