Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Już nie kocham Żony?

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

21 stycznia 2017, o 17:14

Witajcie,

Długo zastanawiałem się, czy o swoim problemie napisać na forum. Śledziłem wątki forum związane z nerwicą natręctw i rOCD w nadziei, że dam sobie sam radę z tym tematem tym bardziej, że kiedyś już przez to przechodziłem i walczyłem 4 lata by kolejne lata móc zaliczyć do bardzo udanych i szczęśliwych. Niestety moja nadzieja, że przy odrobinie samozaparcia, wiedzy z forum oraz doświadczenia z poprzedniego "epizodu", pozwolą mi samemu się z tym uporać jest coraz mniejsza, a ja sam czuje jakbym zbliżał się z każdym gorszym dniem do wielkiego muru, przed którym nie ma ucieczki, a zderzenie z nim będzie nad wyraz bolesne w skutkach. Z góry przepraszam za długą treść ale chciałbym w miarę możliwości oddać sens mojego położenia.
Moje problemy ze światem emocjonalnym dotyczą mojego ponad 11-letniego związku (od 8 lat małżeństwa).

Wszystko zaczęło się w 2005 roku, kiedy poznałem moją obecną Żonę. Miąłem wtedy 21 lat i byłem prawie rok po zakończeniu ponad rocznego związku z inną kobietą (moja poprzednia dziewczyna zakończyła związek bez żadnego wyjaśnienia). Bolało mnie to, nie powiem, ale jakoś wróciłem do siebie i nie specjalnie interesowałem się, by szybko związać się z kolejną dziewczyną. Totalnym zrządzeniem losu skomentowałem post w popularnym wówczas serwisie grono.net i na mój wpis odpisała dziewczyna, z którą później zacząłem regularnie pisać (dziś jest moją Żoną). Po około 3 miesiącach pierwszy raz się spotkaliśmy i bardzo przypadliśmy sobie do gustu. Na tyle by po ponad pół roku spotykania się zdecydować o wspólnym zamieszkaniu. Niewiele później oświadczyłem się, a moje oświadczyny zostały przyjęte. I wtedy właśnie musiałem wyjechać na ponad tydzień za granicę. Przez cały pobyt bardzo tęskniłem za moją narzeczoną - miałem jej zdjęcie w telefonie i wielokrotnie je oglądałem czując uczucie tęsknoty. Dwa dni przed powrotem, potwornie strułem się czymś, próbowałem to wyleczyć jakoś alkoholem bo nie miąłem żadnych lekarstw przy sobie na tego typu sensacje, ale było jeszcze gorzej. Dzień przed wylotem zaczęła się jazda... Spojrzałem na zdjęcie mojej narzeczonej w telefonie i nic nie poczułem, kompletnie nic. To był dla mnie szok. Zacząłem chodzić od okna do okna, ogarnął mnie niesamowity lęk, nie mogłem spać. Cały czas żyłem tylko nadzieją, że następnego dnia wracam do Polski i jak zobaczę ją na lotnisku, wszystko na pewno wróci do normy. Tej nocy nie mogłem spać - w ogóle mam problem ze spaniem w obcych miejscach bo odkąd pamiętam boje się ciemności i do dzisiaj mi to zostało, więc na wyjazdach śpię maks 4-5 godzin w nocy. Rano nie jadłem śniadania, tylko wyszedłem przed hotel i łaziłem bez celu z ogromnym lękiem, że już jej nie kocham i ściskiem w klatce piersiowej.

Jak zapewne się domyślacie, na lotnisku nic się nie zmieniło, spotkaliśmy się, a ja nadal kompletnie nic nie czułem. Po powrocie do naszego mieszkania, pomyślałem że może w sytuacji intymnej coś się zmieni, ale nadal to samo. I tak męczyłem się ogromnie z wielkim lękiem, ciągłym uciskiem w klatce piersiowej, myślami samobójczymi i całkowitym poczuciem braku sensu życia. W między czasie miałem krótką przygodę z lekiem Bioxetin, który mnie wpędził w jeszcze większy lęk i napad paniki, a także jeździłem po całej Warszawie odwiedzając jednego za drugim psychologa. W ramach kolędowania po psychologach trafiłem na Oddział Dzienny Kliniki Nerwic przy Szpitalu Neurologiczno-Psychiatrycznym w Warszawie, gdzie uczęszczałem na codzienne 8 godzinne spotkania terapeutyczne w ramach 9 tygodniowej sesji terapeutycznej. Po ukończeniu terapii nie widziałem wyraźnej poprawy, a za namową psychiatry wróciłem do leków. Tym razem był to Anafranil SR (przez pół roku 2x75 mg), a na koniec 3 miesiące Seroxatu i jakoś udało mi się wyjść na prostą. Całość, od feralnego wyjazdu, do momentu kiedy mogę uznać za powrót do "normalności" trwało 4 lata. W czasie tych 4 lat, pomimo dalszych objawów (choć już mniejszych) pobraliśmy się, wzięliśmy kredyt na mieszkanie, a ja obroniłem tytuł magistra ekonomii.

Następne 7 lat to okres dużego spokoju i prawdziwej normalności. W 2011 urodziła nam się wyczekiwana i upragniona córka, która teraz ma juz 5 lat i byliśmy bardzo szczęśliwi. Wiadomo nie było, jakiś "ochów" i "achów", ale było normalnie, raz z góry, raz pod górę, ale zawsze razem. Po przejściu tych 4 lat mordęgi byłem przekonany, że nic mnie już nie "skruszy", że nabrałem dystansu i pewności siebie, ale nic z tych rzeczy...

Piszę tak naprawdę, ponieważ od połowy października 2016 to wszystko chyba wróciło. Ten rok był bogaty w emocje, w pierwszej połowie zmieniłem prace na lepszą, by ją stracić już w sierpniu, do listopada była ciągła walka o zmianę Biura i ratunek przed zwolnieniem (udana w efekcie, ale ile mnie to nerwów kosztowało to głowa mała). W między czasie mój ojciec, z którym myślałem że nic mnie już nie łączy (pochodzę z patologicznej rodziny w której było mnóstwo fanatyzmu religijnego, przemocy psychicznej i fizycznej, a rodzice "darli koty" odkąd pamiętam) miał zawał i trochę mnie to w głębi też przybiło. Na początku października wyjechałem na nie planowaną wcześniej delegacje na Ukrainę na 9 dni. Niestety, przed samym wyjazdem pokłóciłem się mocno z Żoną i prawie cały wyjazd nie odzywaliśmy się do siebie. Było we mnie dużo złości i żalu do niej. Po powrocie mimo, iż nie było od razu lepiej, to jednak wyjaśniliśmy sobie trochę rzeczy i po dłuższej rozmowie wszystko wróciło do normalności. Nazajutrz poszliśmy do sklepu i nawet z radością postanowiłem sprawić mojej Żonie prezent i sprawiłem jej nowy zegarek. Pojechaliśmy samochodem do teściów po naszą Córeczkę i nie pamiętam już dokładnie, czy tego samego dnia wieczorem, czy następnego dnia rano w pewnym momencie złapał mnie ogromny ucisk w klatce piersiowej (nie wiem czy to lęk czy coś innego) i myśl, że już nie kocham mojej Żony. Rozbiło mnie to bez reszty i dotknęło do żywego. Wyobraźcie sobie moją rozpacz.. Jestem przecież ojcem wspaniałej, zdrowej i bardzo dobrze rozwijającej się dziewczynki, która mnie bardzo kocha i uwielbia się ze mną bawić. Jestem ponad 11 lat ze swoją kobietą, która od 8 lat jest moją żoną. Przez ten cały czas byłem z niej bardzo zadowolony. Bardzo mi się podobała jako kobieta, była mi oparciem, a ja dla niej, zawsze wierna, pracowita, zajmowała się domem i jest cudowną matką. 7 lat było naprawdę udanych, stworzyliśmy zdrową rodzinę dla naszej córki, która jest bardzo uśmiechniętym i pogodnym dzieckiem - zawsze chciałem być inny niż ojciec i stworzyć fajną i rodzinę.
Najgorzej, że nie wiem czy to nawrót, czy faktycznie już przestałem kochać moją Żonę.

Mam już 33 lata i wiem, że miłość to nie tylko uczucia, ale i decyzja, że chcę z tą osobą być do końca życia ( to w sumie ślubowałem podczas ceremonii), ale bądź tu mądry kiedy masz cały czas od wstania rano do pójścia spać wieczorem ucisk w klatce piersiowej i myśli w głowie, takie przekonanie/uczucie graniczące już praktycznie z pewnością, że jak rozstanę się z moją Żoną to wszystko wróci do normy i będę znowu "zdrowy". Te myśli mnie rujnują, nie mogę się skupić na pracy, cały czas rozmyślam i wmawiam/tłumaczę sobie, że "już to miałeś", "wyszedłeś z tego", "naprawdę ją kochasz", "dasz radę", ale nie wiele to daje. Posty innych użytkowników tego forum w tematach o zbliżonej tematyce oraz post Zordona pomagają poczuć się lepiej i dodają otuchy oraz wiary w wygraną, ale tylko na chwilkę niestety. Za chwilę znowu muszę wracać do czytania postów by upewniać się, że inni mają podobnie, że nie jestem sam, da się z tego wyjść itd.

To jest dla mnie straszne, bo jakbym nie pamiętał tych 7 dobrych lat ostatnich, jakby to była tylko jakąś fikcja. W głowie myśli, że pewnie się po prostu do niej przyzwyczaiłem, że jestem tylko z wygody z nią, że tak naprawdę jej nie kocham i pewnie nigdy nie kochałem. Czasem już się łapie, że z tego wszystkiego już się momentami poddaje planując w myślach rozwód, podział majątku, powrót do mojego rodzinnego domu (i tego patologicznego ojca, któy nadal tam mieszka z moją Mamą)... Myślę wtedy o Córce i o tym jak bardzo ją skrzywdzę, jak skrzywdzę moją Żonę, zachowam się jak tchórz i dobija mnie to jeszcze bardziej. Nie jestem w stanie się pozbierać, a przecież trwa to dopiero 2,5 miesiąca, a poprzednio "walczyłem" 4 lata... Przepraszam, że Was tym zasypuje drodzy forumowicze, ale nie mam już z kim o tym porozmawiać.

Byłem na dwóch wizytach u psychologa, ale tylko się podłamałem bo terapeutka totalnie nie "czuła" mojej sytuacji. Wróciłem do Anafranilu SR 75mg i póki co biorę 1x75 mg na noc. Trochę przytłumiło to ten "ból" w klatce piersiowej, choć cały czas go czuje. Myśli też jest już trochę mniej, ale nadal są bardzo męczące. Do tego doszły mi kłopoty ze snem. Budzę się zawsze przed budzikiem i przewracam z boku na bok nie mogąc spać. Zacząłem zwracać uwagę na wygląd moje żony i cały czas sprawdzam czy coś do niej czuje i jak zapewne się domyślasz, nic nie czuję... Przestała mi się już podobać, tak jak jeszcze niedawno mi się podobała, byle pierdoły mnie irytują i choć nie daje jej tego odczuć, to naprawdę jest mi bardzo ciężko. Staram się jak mogę by na tym wszystkim moja rodzina jak najmniej ucierpiała, ale to jest nie do zniesienia. Chcę by było jak dawniej, bym mógł się cieszyć życiem, pierdołami, zachodem słońca na wsi u teściów, zabawą ze swoja Córką, moją pracą, codziennymi rzeczami, które kiedyś sprawiały mi radość i zadowolenie, a teraz cieszą jakby mniej lub wcale.

Ten ból w klatce, to ciągłe myślenie - w domu, w pracy nad tym czy ją kocham, wycieńcza mnie i psychicznie i fizycznie. Mógłbym spać pół dnia. Najgorsze jest w tym wszystkim, że ja już nie odróżniam co jest prawdą a co nie. Coraz bardziej te myśli i odczucia w "środku" mnie zdają się być prawdziwe i często jestem o krok od odejścia od rodziny bo jestem przekonany, że tylko wtedy to ustąpi i będzie jak dawniej. Tylko jak będzie, jak dawniej, skoro zostanę bez rodziny, bez Żony, bez dziecka... Gdybym mógł wyłbym do księżyca, pomimo że Anafranil już nie pozwala mi ryczeć jak na początku nawrotu w październiku. Te myśli są takie realne, takie rzeczywiste, te uczucia, które nie wiem już sam czy spowodowane myślami, czy to myśli są spowodowane uczuciami. Nie wiem co robić, od czego zacząć, gdzie złapać punkt zaczepienia.

Jeśli moglibyście mi coś poradzić, coś powiedzieć więcej, jak to wygląda z Waszego doświadczenia i punktu widzenia będę bardzo wdzięczny.

Pozdrawiam serdecznie.
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

21 stycznia 2017, o 17:45

Kapralis, troche powinienes sie wstydzic, ze po takim doswiadczeniu dales sie nerwicy... oczywiscie zartuje, bo sama wiem, jakie to ciezkie.
Jedyne co moge Ci poradzic, to zebys ufal sobie, czytal o mechanizmach nerwicy, nie dal sie wciagac w analizy i zadne watpliwosci, choc pewnie one beda sie pojawialy.
Twoja historia, mimo, ze teraz znowu przyszedl kryzys, daje mi duzo nadziei i wiary, ze z tego wyjde i chociaz kilka lat bede miala wspolnych i szczesliwych bez leku, choc chce zrobic tak, zeby ten szit nigdy nie wrocil!
Awatar użytkownika
Wilku
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 130
Rejestracja: 14 marca 2015, o 21:06

21 stycznia 2017, o 18:03

Kapralis, mnie te pocieszyłeś, że minęło Ci to po 4 latach :D. Ja męczę się już 3 lata. Nie powiem, jest lepiej, o wiele. Ale nadal pojawiają się myśli, choć jestem na pewno bliżej wyjścia z tego. Więc tak, jeśli znasz angielski to gorąco polecam stronę relationshipocd.com . A jeśli nie to jest google translator.
W jednym z postów Bruno (tak nazywa się autor bloga) napisał, że rOCD będzie nam zawsze towarzyszyć, że może powrócić - ale chodzi o pełną akceptację tego stanu. Wiem, że przeraża Cię możliwość ponownego cierpienia przez długi czas - ale co jeśli (ponieważ wynika to z naszych predyspozycji emocjonalnych - a nie z powodu partnera) by to samo wystąpiło w każdym innym związku? Zostaje nam tylko podejmowanie racjonalnych decyzji, a nie emocjonalnych w tym stanie. Widać z Twojego postu, że zależy Ci na żonie i rodzinie - jest to dla Ciebie bardzo ważne - właśnie dlatego nerwica w to uderzyła. Są osoby, które pobierają się ze względu na korzyści materialne - one raczej nie cierpią i nie mają nerwicy z powodu tego, że nie kochają. My tak mamy, bo tak strasznie nam zależy.
Czy Twoja żona wie o tym, czy kiedykolwiek wiedziała? Wsparcie ma bardzo duże znaczenie.
Ja ze swojej strony polecam zajmowanie głowy wszystkim co się da. Autor bloga - wciąż zwraca uwagę na mindfulness (awareness) czyli uważność jako klucz do wyjścia z rOCD. Chodzi o skupianie się na tym co się robi, na każdej czynności, na angażowaniu każdego zmysłu. To pomaga w obniżaniu lęku. A im rzadziej on występuje, tym szybciej nasz stan emocjonalny powraca do normalności i się wycisza. Nie da się czując lęk, czuć miłości. Tak jak nie można być szczęśliwym, mając depresję. Trzeba chyba się pogodzić, że takie stany mogą występować całe życie - grunt to wiedzieć, czym to jest spowodowane - zwłaszcza, że Ty już wiesz dokładnie, że można przez to przejść, ale znów dałeś się zaskoczyć.
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

21 stycznia 2017, o 19:54

Szpagat, Wilku,

Dziękuję Wam bardzo za słowa wsparcie. To dla mnie w obecnej chwili bardzo ważne. Wilku dziękuję również za link do ciekawej strony. Angielski nie jest dla mnie problemem, więc chętnie sobie przeczytam bo widzę, że tematyka na pierwszy rzut oka identyczna do mojego/naszego problemu. Ponieważ wiem, że walka z tym jest bezsensowna i z góry skazana na porażkę, więc z myślami nie walczę i staram się je puścić z nurtem, przyglądając się nim niejako i nie angażując się w dyskutowanie z nimi i wyszukiwanie argumentów do przeciwstawienia się im. Najgorsza w tym wszystkim jest związana z tą cholerą somatyka - w moim przypadku ból/ucisk w klatce piersiowej. który niejako automatycznie powiązuje z moimi myślami no i jazda gotowa...

Mam nadzieje, że kiedyś tutaj, tak jak 8 lat temu napiszę, że mi się udało. Jestem dobrej myśli, choć czasami myśli są takie, że tylko rozstanie rozwiąże sytuację. Tylko, że na ja na zdrowy rozsądek wiem, że nic to nie rozwiąże, a wręcz przeciwnie - wpędzi mnie w jeszcze większe kłopoty, nie mówiąc o tym jaki ból sprawiłbym Córeczce i mojej Żonie. Jak czytam teraz to co napisałem, to wydaje mi się to niewiarygodne i absurdalne, aż mi wstyd, że tyle lat na karku, a ja się dręczę tego typu problemami i tak to przeżywam, ale niestety nic na to nie poradzę, że tak mam :-( Dzięki jeszcze raz za słowa otuchy. Trzymam za Was kciuki.
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

26 stycznia 2017, o 10:09

To jeszcze ja napiszę. Mam to samo odkad wiem ze jestem w ciazzy z moim chłopakiem. Nie czuję do niego nic,tak samo jak do dziecka. Z dnia na dzień to po prostu zniknęło. Chcę dodac ze w poprzednich nawet długotrwałych związkach też mi się to zdarzało Ale ustwpowalo samoistnie. Teraz jest o tyle źle ze nie mogę wyciszyc się lekami a lęk jest większy tym bardziej ze w drodze jest malutki czlowieczek. Czuję Czuję podle. Sparalizowana. Nie śpię normalnie,jedyne co staram się jeść jak trzeba i brać witaminy. W listopadzie czułam jeszcze spokój przy nim a w grudniu mnie wyplukalo ze wszystkiego. Miałam okresy niepokoju Ale udawało mi się je pokonać. Teraz czuję się jak w klatce. Wiem ze rozstanie nic nie rozwiąże. Przytulam sie do niego w nadziei ze coś poczuje i ze zejdzie ze mnie ten potwór ktoty siedzi w mojej głowie. wczesniej sobie jakos radzjlam tlumaczac sobie ze to tylko zaburzenie. Od kilku tygodni mam jednak w glowie mysli: a co jesli to faktycznie minelo? Co jesli sie pomylilam? To nakreca fale leku. Wzmaza placzliwosc. Nie moge uwierzyc w to co sie ze mna stalo. Pozdrawiam,trzymam za was kciuki.
zaburzona.kocham
Gość

27 stycznia 2017, o 00:52

laure pisze:To jeszcze ja napiszę. Mam to samo odkad wiem ze jestem w ciazzy z moim chłopakiem. Nie czuję do niego nic,tak samo jak do dziecka. Z dnia na dzień to po prostu zniknęło. Chcę dodac ze w poprzednich nawet długotrwałych związkach też mi się to zdarzało Ale ustwpowalo samoistnie. Teraz jest o tyle źle ze nie mogę wyciszyc się lekami a lęk jest większy tym bardziej ze w drodze jest malutki czlowieczek. Czuję Czuję podle. Sparalizowana. Nie śpię normalnie,jedyne co staram się jeść jak trzeba i brać witaminy. W listopadzie czułam jeszcze spokój przy nim a w grudniu mnie wyplukalo ze wszystkiego. Miałam okresy niepokoju Ale udawało mi się je pokonać. Teraz czuję się jak w klatce. Wiem ze rozstanie nic nie rozwiąże. Przytulam sie do niego w nadziei ze coś poczuje i ze zejdzie ze mnie ten potwór ktoty siedzi w mojej głowie. wczesniej sobie jakos radzjlam tlumaczac sobie ze to tylko zaburzenie. Od kilku tygodni mam jednak w glowie mysli: a co jesli to faktycznie minelo? Co jesli sie pomylilam? To nakreca fale leku. Wzmaza placzliwosc. Nie moge uwierzyc w to co sie ze mna stalo. Pozdrawiam,trzymam za was kciuki.
Walcz dla maluszka :) życzę Ci, aby wszystko się ułożyło! To tylko nerwowe natretne myśli, które pojawiają się w sytuacjach stresu, lub w skutek jakiegoś wydarzenia. Dasz radę!
Awatar użytkownika
BruceWayne
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 360
Rejestracja: 22 lutego 2016, o 13:25

27 stycznia 2017, o 12:24

kapralis - trzymaj się stary (jesteśmy równolatkami :D)

Ja bujam się z nerwicą od dwóch lat, z nasilonym rocd mniej więcej od roku. Widzę po sobie, że są lepsze i gorsze chwile ale nic nie pomaga tak jak zaufanie do siebie i do tego, że to minie.
Po lepszym czasie ostatnio miewam też kryzysy ale zaskakująco szybko się z nich zbieram. Chciałbym wierzyć, że na końcu tej niełatwej drogi jest jakieś wyjście, definitywny koniec tych objawów/zmartwień.
Ale na razie takie życzeniowe myślenie jest nie na miejscu, trzeba iść. Dzielnie iść i się nie poddawać.

Dzięki za opisanie swojej historii - bardzo ładnie to zrobiłeś.
Trzymajcie się wszyscy.
Awatar użytkownika
zbigniewcichyszelest
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 284
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 15:10

29 stycznia 2017, o 11:45

Cześć kapralis. Ten post też będzie troche długi, ale myślę, że Ci pomoże, bo miałem bardzo podobnie.

Byłem lękowcem od zawsze, zawsze miałem w głowie straszne myśli typu "a co jeśli", ale nie przeradzało się to w nerwicę - do czasu. Zaczynałem się dziwnie czuć co jakiś czas i towarzyszyły mi stany odrealnienia, tak jak we śnie, w tym samym czasie poznałem kobietę w której się zakochałem. Nie myślałem o niczym innym. Było to jak lekarstwo - wszystkie myśli były skupione wokół niej i nawet nie miałem czasu się martwić moimi stanami, z których zresztą i tak nie zdawałem sobie wtedy sprawy. Oczywiście podczas związku nachodziły mnie już z czasem coraz głupsze myśli, na początku takie lajtowe. Po jakimś sms'ie którego jej wysłałem, dostawałem myśli, że może się na mnie obraziła, że może był głupi lub niestosowny i zaczynałem dzwonić i upewniać się, sprawdzać po jej głosie czy wszystko w porządku. Jeżeli faktycznie już się na mnie obrażała czasami (jak to w każdym normalnym związku bywa) to ja robiłem z igły widły. Od razu myśli, że to już koniec, nie ułoży się nam, że mnie zostawi itd. Na tamten moment nie widziałem w tym nic dziwnego. Po czasie dochodziły kolejne natręctwa. Jak mówiła, że nie może przyjechać to automatycznie myśli, że pewnie mnie zdradza albo nie chce przyjechać, że może mnie tylko już tak zbywa. Wszystko tyczyło się jej zachowania, ja byłem o siebie pewny w 100%.

Większe problemy zaczęły się kiedy prawie już zaczęliśmy ze sobą mieszkać. Nerwica (o której wtedy nie wiedziałem) uczepiła się mnie i to było najgorsze. Dostawałem myśli, że może ja jej już nie kocham, towarzyszył temu zanik emocji całkowity. W przerażeniu biegłem do niej się przytulać, jednak to nie dawało nic, bo czułem tylko lęk i pustkę. Przy uprawianiu seksu kiedyś że tak powiem nie stanąłem na wysokości zadania :D i zaczęła się coraz to większa lawina. Nachodzące myśli, że ona mnie już nie pociąga. Całkowite wypłukanie z emocji, czarna dziura. Wtedy zaczęło się wszystko na dobre. Nie umiałem żyć, ale nie umiałem też o tym rozmawiać - świeży związek, ona wcześniej była z kolesiem, który był psychiczny (nie wiem czy chory psychicznie, ale po prostu zdrowo jebni*ty, wymyslal sobie fazy, dzwonil po nocach, jakiś czubek). Nie miałem odwagi porozmawiać o swoich stanach, bo nachodziły mnie myśli, że wtedy już nie będzie mnie chciała. Gdybym wtedy zajął się czytaniem forum itd pewnie wszystko by się ułożyło. Ale ja żyłem jak wrak człowieka, w środku nie wiedziałem gdzie jestem, odrealnienie od świata, brak emocji, czarna dziura, ciągle rozkojarzony, a z zewnątrz studia, wspólne mieszkanie z moja kobietą i udawanie szczęśliwego.

Natręctwa zaczęły przeradzać się coraz bardziej i atakować coraz to kolejne wartości, dlatego nie zdziw się jeżeli nagle będziesz miał złe myśli dotyczące córki czy nawet myśli o mordowaniu, samobójstwach itd. Bądź tego świadom, bo ja nie byłem i gdy zaczęły się myśli, że wezmę nóż, myśli, że nie dam rady i wyskoczę z okna, bo tak nie da się żyć, to byłem już w totalnej rozsypce. Zacznij czytać materiały od Victora od góry do dołu tutaj spis-tresci-autorami-t4728.html. W wolnym czasie to czytaj, a zauważysz, że zanik emocji to jest PEWNIAK w zaburzeniu lękowym, czyli zaburzeniu EMOCJONALNYM.
Aha i zapomniałem Ci dodać, kochasz swoją żonę i logicznie sam to wiesz. Jednak logika nie idzie w parze z emocjami, tu choruje nasz układ emocjonalny. I dopóki nie zrozumiesz całkowicie jak działa nerwica (bo pewnie wiele już wiesz) to będzie przerzucać ci się z jednej wartości na drugą. Pokochasz żonę, to przerzuci się na córkę albo na samego siebie itd. Trzymaj się i uwierz, że dasz radę.
Zamiast wierzyć nerwicy, uwierz w nerwicę :)
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

6 lutego 2017, o 18:16

Witajcie,

Dziękuje Wam Panowie za Wasze bezcenne wsparcie. Jest ona dla mnie tym bardziej ważne, bo pochodzi z Waszego bogatego jak widać doświadczenia. Podnosi na duchu fakt, że nie jestem sam, i że nie tylko ja w takim wieku mam z tym problem - dziękuje za słowa otuchy BruceWayne - myślałem, że nie wiele osób po 30-tce buja się z takimi tematami ;-)

zbigniewcichyszelest dzięki za przedstawienie Twojej historii. Istotnie jest ona dla mnie dużym wsparciem, tym bardziej że podkreśliłem iż prawdopodobnie 7 lat temu zetknąłeś się z tą tematyką. Ja miałem bardzo podobnie bo około 7,5 roku temu skończyła sie moja prawie 4-letnia walka z tym stanem i nastał naprawdę fajny okres w moim życiu.

Teraz jest niestety ciężko, bo tak jakby ta wiedza, którą wtedy zdobyłem nie miała znaczenia, w tym sensie, że cały czas nie wiem czy to myśli w mojej głowie powodują uczucie chęci ucieczki i ucisk w klatce, czy też jest dokładnie na odwrót, a moja nerwica to efekt tego, że nie chce się pogodzić z wygaśnięciem uczucia i stad wewnętrzny konflikt. Ciężki temat generalnie, ale walczę, bo mam dla kogo. Nie darowałbym sobie nigdy, gdybym pamiętając poprzedni epizod poddał się tak szybko tym razem. Moja Żona wie o wszystkim, razem wiele przeszliśmy i mam wrażenie, że poprzedni epizod w pewnym sensie nawet nas wzmocnił. Mnie osobiście te 4 lata walki zmieniły na duży plus bo przede wszystkim zacząłem doceniać piękno zwykłych rzeczy i cieszyć się nimi, a teraz kiedy to dziadostwo znowu przyszło jest mi jeszcze ciężej bo straciłem dużo więcej rzeczy niż wówczas kiedy walczyłem po raz pierwszy.

W wolnej chwili postaram się zapoznać z twórczością Victora, którą przytoczyłeś i przejrzeć filmiki na YouTubie. Trzymam za Was wszystkich kciuki - oby jak najszybciej puściło, a normalność zawitała w sercach i umysłach :-)

-- 6 lutego 2017, o 18:16 --
Witajcie,

Dzisiaj mam gorszy dzień. Znowu ból w klatce piersiowej przybrał na sile i myśli się kotłują w głowie. Staram się nie reagować i nie angażować w dyskusje z nimi bo wiem, że to droga bez celu, ale jest ciężko. Piszę bo chciałbym się wygadać Wam troszkę, a ponieważ macie opór swoich łopotów ograniczę sie do tego akapitu ;)
tombar
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 21
Rejestracja: 1 lutego 2017, o 13:54

7 lutego 2017, o 19:27

Trzymaj się chłopie. W gorsze dni wydaje mi się, że to wszystko bez sensu, że to nigdy nie minie i nie ma ratunku. W lepsze albo te całkiem normalne, a zdarzają się, zastanawiam się czy mnie poszczęściło do reszty z tymi wątpliwościami, po co mi jakieś książki, czytanie forum itp. przecież jest wszystko dobrze :D Tak, że gdzie tu logika?
kapralis
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 85
Rejestracja: 3 stycznia 2017, o 18:36

9 lutego 2017, o 15:14

Dzięki za słowa wsparcia. To już trwa 3,5 miesiąca i póki co nie widać żadnych prześwitów, ale bardzo liczę na to, że z czasem się pojawia na horyzoncie. Bardzo ciężko się funkcjonuje w takim stanie, ale to jest coś na co nie mam żadnego wpływu więc pozostaje chyba tylko pełna akceptacja. Pewnie po prostu potrzebuje trochę więcej czasu na to.
Awatar użytkownika
zbigniewcichyszelest
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 284
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 15:10

21 lutego 2017, o 19:19

Nie stawiaj sobie jakiegoś deadline'u. To zbyt stresuje i dołuje, jak się nie wyrobisz. Żyj po prostu i traktuj to jako coś, co musi być z tobą, jednak nie ma wpływu na twoje własne Ja. I pamiętaj, że nerwica nie pójdzie tak szybko w zapomnienie, będzie przerzucać się z jednej wkrętki na drugą. Ja obecnie skończyłem z analizowaniem natrętnych myśli, narazie skanuje własne ciało, to jak mówię itd. denerwuje mnie to niemiłosiernie, ale to jest ten krok do przodu, nerwica mnie już nie może wystraszyć, jedyne co może mi robić, to po prostu wkurwiać, a to już postęp :D
Zamiast wierzyć nerwicy, uwierz w nerwicę :)
laure
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 642
Rejestracja: 17 stycznia 2017, o 10:33

22 lutego 2017, o 13:56

No to ja napiszę... 10 dzień z rzędu biorę Zoloft i nabrałam już niemal pewności co do braku moich uczuć. póki co nie widać żadnej popawy, żeby nie powiedzieć, że jest dokładnie na odwrót. Padam z wycieńczenia. wszyscy zabraniają mi podejmowania jakiejkolwiek decyzji, ale ja już naprawdę nie mogę wytrzymać. Mam przy nim ataki paniki, boli mnie głowa, telepie w środku, czasami mnie wręcz odpycha. Na myśl, że mamy razem zamieszkać mam ochotę wyć, jestem nie zalękniona, ale totalnie przerażona. Nadal uważacie, że to nerwica i pętla lęku?
Awatar użytkownika
zbigniewcichyszelest
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 284
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 15:10

28 lutego 2017, o 10:19

Jest to dokładnie nerwica i pętla lęku. Jeżeli uciekłabyś od swojego faceta, to za kilka dni chciałabyś wrócić i poczułabyś wtedy, co to prawdziwe emocje :) każdy stąd przez to przechodził, nerwica lubi mieszać w uczuciach, głowach i wszędzie. Czytaj wpisy od Victora to się dowiesz co i jak, mi to pomogło przejrzeć na oczy spis-tresci-autorami-t4728.html
Zamiast wierzyć nerwicy, uwierz w nerwicę :)
Awatar użytkownika
munka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 581
Rejestracja: 22 sierpnia 2014, o 18:06

2 marca 2017, o 16:55

hej,
cały problem polega na tym, ze mamy złe wyobrazenie na temat milosci. Początkowa faza to jest zakochanie, gdzie tracimy głowe dla drugiej osoby, klapki na oczach, motylki w brzuchu...sama chemia. Ten stan w koncu mija i przychodzi zderzenie z rzeczywistoscia...nagle zdajemy sobie sprawe, ze stoi przed nami nieidealny człowiek, ktory oprocz zalet ma tez wady...i to jest teen moment kiedy zaczyna sie prawdziwa milosc...kiedy widzisz te wszystkie ulomnosci ale podejmujesz decyzje, ze chcesz byc z ta osoba na dobre i na zle. Mam wrazenie, ze masz problem z odczuwaniem zlosci...to troche tak, ze jak czujesz do zony zlosc to jest dla Ciebie rownoznaczne, ze Ci na niej nie zalezy....a to jest jak nabardziej normalne, ze mozna kogos jednoczesnie kochac i sie wkurzac na niego.....to samo z innymi emocjami...czasem bedziesz rozczarowany żoną, czasem zły, czasem bedziesz chciał pobyć sam...to wszystko jest normalne w dojrzałej relacji i wcale nie oznacza, ze sie nie kocha. To media stworzyly obraz romantycznej milosci, gdzie przewija sie 'ten jedyny'..a to guzik prawda...ludzie w to wierza i potem przezywaja rozczarowania i ciagle szukaja idealnego partnera...a jak wiadomo, taki nie istnieje.
ODPOWIEDZ