Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica a zawroty głowy, przelewanie się w głowie, uciski

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Nerwuska85
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 45
Rejestracja: 20 sierpnia 2018, o 11:09

27 października 2018, o 11:47

szapiro pisze:
26 października 2018, o 20:54
93karolina93 pisze:
26 października 2018, o 12:52
cześć, wczoraj założyłam konto, chociaż wpadałam tu wcześniej i czytałam Wasze posty.

proszę sobie zaparzyć herbatę i wyjąć popcorn. napiszę o mojej ostatniej "chorobie", może komuś pomogę, bo ma podobne objawy czy wątpliwości odnośnie tego co się dzieje z jego głową i organizmem w ogóle.

z nerwicą lękową i hipochondrią żyję od dwóch lat, no ale ostatni rok miałam w z g l ę d n y spokój. jakoś tak mi się wszystko układało. trzy miesiące temu przeprowadziłam się w obce miejsce, no i na początku było spoko. nowe miejsce, tymczasowy brak pracy, a co za tym idzie- brak obowiązków. dzieci nie mam, więc też nie muszę się martwić kimś poza sobą. no życie cud malina. ale nie. zaczęło się od tego, że zaczęło delikatnie kręcić mi się w głowie. nie były to jakieś zawroty, jak po zejściu z karuzeli, że kołowrotek i te sprawy. nie. ja czułam się jak po piwie. takie lekkie zawianie. na początku nie przejęłam się tym, bo wiedziałam, że dwa lata temu po traumatycznej sytuacji miałam jakiś czas podobnie. i minęło. no ale po tygodniu zaczęłam się nakręcać. tym bardziej, że z pewnych względów byłam bez ubezpieczenia. pierwszy raz w życiu byłam bez ubezpieczenia z przyczyn ode mnie niezależnych. nieważne. no i to dodało oliwy do ognia. bo przecież LOGICZNE, że pojawiły się myśli, że zaraz się przewrócę i zabierze mnie karetka, no a ja HALO, nie mam ubezpieczenia. ogólnie zbankrutuję. jak możecie się domyślić, co robi hipochondryk kiedy pojawiają się u niego jakieś objawy? ot co, idzie do doktora nauk medycznych Google. no a co mówi doktor? że mam guza, no bo przecież nie, że to nerwy i stres. GUZ MÓZGU. RAK. i już szał, że cooooooooo, no i w ten piękny sposób objawy się nasiliły. już nie czułam się jak po piwie. a po dwóch. trochę się uspokajałam, że kurde, nie no, jak się ma guza to przecież się traci równowagę i boli głowa. w sensie zazwyczaj mocno boli głowa. no a mnie nie boli, więc jest nadzieja. no a co robi hipochondryk jak wyklucza jedną chorobę? zaraz pojawia się druga. po tygodniu tego uczucia zachwiania, zrobiłam się strasznie słaba. chodziłam po mieszkaniu jak śnięta. ja serio nie miałam siły na nic. no a jak się nie ma siły na nic, jest się słabym to LOGICZNE, że ma się białaczkę, nie? tym bardziej, że prócz tego guza mózgu, z którym chwilowo wygrałam, to właśnie białaczki panicznie się boję. badania krwi robione miałam cztery miesiące temu, no ale przecież że mogło się wszystko wywrócić do góry nogami i to na pewno białaczka. analiza każdego objawy, oglądanie dziąseł, worka spojówkowego, czy przypadkiem mi już nie zbielał. ogólnie jedna wielka panika, która spowodowała, że serio prawie ciągle leżałam w łóżku. z jednym promilem w głowie, słaba, bez sił i z nowym objawem- mdłościami. i z termometrem w japie, bo przecież muszę mierzyć temperaturę co 15 minut i faktycznie miałam 37.5. można było się domyślić, że poleciałam następnego dnia zrobić prywatnie podstawowe badania krwi. nie chcę mówić jaka zesrana byłam, kiedy szłam po wyniki. patrzyłam tylko na pielęgniarkę, która już wie! i patrzy na mnie ze współczuciem. NO DRAMAT. ale O DZIWO! okazało się, że badania są spoko. kamień z serca. ale halo! czyli to nie guz i białaczka. doszły mdłości więc to musi być coś z żołądkiem. przecież ja non stop mam wzdęcia, odbija mi się, niedawno pojawiła się zgaga, no i ciągle chce mi się wymiotować. wszystkie objawy przestudiowane, kolejna diagnoza. niemalże pewna! prywatna wizyta u lekarza, który jak zobaczył w jakim jestem stanie i że ledwo stoję na nogach przyjął mnie poza kolejką. "panie, mam raka żołądka, ledwo stoję, mam mdłości, zawroty głowy, pomocy". na co ten, że jaki rak, co ja w ogóle mówię, że jak stoję na nogach to jest spoko. źle byłoby jakbym z łóżka nie wstawała. diagnoza? wirus i przepisane jakieś silne leki na mdłości i przeciwzapalne/przeciwbólowe. ja z apetytem jak smok, nagle przestałam jeść. wszystko stawało mi w gardle. non stop te nudności. budziłam się rano, nudności. bez jaj, jaki wirus. żaden wirus. nikt mi nie wkręci wirusa. w czasie kiedy powoli kończył się mój żywot przez trawiącą mnie chorobę, pojawiło się ubezpieczenie, a że był weekend, poleciałam na sor. bo przecież umrę w domu do poniedziałku. no i lekarka badała mi równowagę, oczy i takie tam. niby wszystko spoko. diagnoza? wirus. no ale z racji, że prawie nic nie jadłam, poleżałam 1.5h z kroplówką, która rzekomo miała mnie wzmocnić. z kozetki wstałam jeszcze w gorszym stanie niż się położyłam. naprawdę. ledwo stałam. to ją trochę zdziwiło, no ale odesłała mnie do domu. na następny dzień nic nie mijało. pogotowie again. tam dostałam skierowanie do specjalnej kliniki 30km dalej, która specjalizuje się w otolaryngologii, zawrotach głowy, bo może to błędnik czy inne cuda wianki. pojechałam, zostałam zbadana, założono mi jakieś śmieszne google, przewracano mnie z boku na bok, obserwowano oczy, zbadano uszy. wszystko spoko. to musi być wirus. zrezygnowana w domu pomyślałam, że spoko. nic nie zrobię, weszłam na forum, poczytałam trochę o objawach, uspokoiłam się, ale nie na długo. niedziela, pogime. ta sama lekarka i przyjęcie mnie na oddział. dokładny wywiad, ekg. zrobili mi takie badania krwi, że łooo, w życiu takich nie miałam, nie wiedziałam co czym jest. jakieś śmieszne literki. mocz. cztery kroplówki. na następny dzień lekarz spytał, czy nie mam problemów ze stresem, czy nie mam depresji, nerwicy itd. bo badania wszystkie idealne, więc niepotrzebna dalsza diagnostyka i nie ma mowy żebym miała guza w głowie albo raka żołądka. uspokoiłam się baaaaardzo. stan ten trwa jak na razie 1.5 tygodnia. nie wiem na jak długo, ale to co zrobiły ze mną nerwy w tamtym czasie to jest dramat. nigdy nie pomyślałabym że nerwy i psychika mogą w takim stopniu wpłynąć na samopoczucie fizyczne.

koniec.
Niezła historia :pp . Ja co prawda na SOR nie wylądowałem, ale miałem coś podobnego niedawno. Właściwie to nadal to mam, ale walcze <boks> . Pozdrowienia i trzymanko!
Witaj. Faktycznie możesz film nakręcić, ale wierz mi nie ty jedna. Z doświadczenia wiem, że jak trafisz na pogotowie dostajesz zastrzyk, albo silny lek psychotropowy. To jest fatalne rozwiązanie bo potem jest gorzej. U mnie tak było. Leki tak, ale te przepisane przez psychiatrę. Słabiutkie psychotropiki, które działają dopiero po 3 tygodniach, ale nie musisz stałe zwiększać dawki, żeby działały. To plus walka ze sobą pomogą. Trzymaj się.
Awatar użytkownika
93karolina93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 25 października 2018, o 12:03

27 października 2018, o 12:54

szapiro pisze:
26 października 2018, o 20:54
93karolina93 pisze:
26 października 2018, o 12:52
cześć, wczoraj założyłam konto, chociaż wpadałam tu wcześniej i czytałam Wasze posty.

proszę sobie zaparzyć herbatę i wyjąć popcorn. napiszę o mojej ostatniej "chorobie", może komuś pomogę, bo ma podobne objawy czy wątpliwości odnośnie tego co się dzieje z jego głową i organizmem w ogóle.

z nerwicą lękową i hipochondrią żyję od dwóch lat, no ale ostatni rok miałam w z g l ę d n y spokój. jakoś tak mi się wszystko układało. trzy miesiące temu przeprowadziłam się w obce miejsce, no i na początku było spoko. nowe miejsce, tymczasowy brak pracy, a co za tym idzie- brak obowiązków. dzieci nie mam, więc też nie muszę się martwić kimś poza sobą. no życie cud malina. ale nie. zaczęło się od tego, że zaczęło delikatnie kręcić mi się w głowie. nie były to jakieś zawroty, jak po zejściu z karuzeli, że kołowrotek i te sprawy. nie. ja czułam się jak po piwie. takie lekkie zawianie. na początku nie przejęłam się tym, bo wiedziałam, że dwa lata temu po traumatycznej sytuacji miałam jakiś czas podobnie. i minęło. no ale po tygodniu zaczęłam się nakręcać. tym bardziej, że z pewnych względów byłam bez ubezpieczenia. pierwszy raz w życiu byłam bez ubezpieczenia z przyczyn ode mnie niezależnych. nieważne. no i to dodało oliwy do ognia. bo przecież LOGICZNE, że pojawiły się myśli, że zaraz się przewrócę i zabierze mnie karetka, no a ja HALO, nie mam ubezpieczenia. ogólnie zbankrutuję. jak możecie się domyślić, co robi hipochondryk kiedy pojawiają się u niego jakieś objawy? ot co, idzie do doktora nauk medycznych Google. no a co mówi doktor? że mam guza, no bo przecież nie, że to nerwy i stres. GUZ MÓZGU. RAK. i już szał, że cooooooooo, no i w ten piękny sposób objawy się nasiliły. już nie czułam się jak po piwie. a po dwóch. trochę się uspokajałam, że kurde, nie no, jak się ma guza to przecież się traci równowagę i boli głowa. w sensie zazwyczaj mocno boli głowa. no a mnie nie boli, więc jest nadzieja. no a co robi hipochondryk jak wyklucza jedną chorobę? zaraz pojawia się druga. po tygodniu tego uczucia zachwiania, zrobiłam się strasznie słaba. chodziłam po mieszkaniu jak śnięta. ja serio nie miałam siły na nic. no a jak się nie ma siły na nic, jest się słabym to LOGICZNE, że ma się białaczkę, nie? tym bardziej, że prócz tego guza mózgu, z którym chwilowo wygrałam, to właśnie białaczki panicznie się boję. badania krwi robione miałam cztery miesiące temu, no ale przecież że mogło się wszystko wywrócić do góry nogami i to na pewno białaczka. analiza każdego objawy, oglądanie dziąseł, worka spojówkowego, czy przypadkiem mi już nie zbielał. ogólnie jedna wielka panika, która spowodowała, że serio prawie ciągle leżałam w łóżku. z jednym promilem w głowie, słaba, bez sił i z nowym objawem- mdłościami. i z termometrem w japie, bo przecież muszę mierzyć temperaturę co 15 minut i faktycznie miałam 37.5. można było się domyślić, że poleciałam następnego dnia zrobić prywatnie podstawowe badania krwi. nie chcę mówić jaka zesrana byłam, kiedy szłam po wyniki. patrzyłam tylko na pielęgniarkę, która już wie! i patrzy na mnie ze współczuciem. NO DRAMAT. ale O DZIWO! okazało się, że badania są spoko. kamień z serca. ale halo! czyli to nie guz i białaczka. doszły mdłości więc to musi być coś z żołądkiem. przecież ja non stop mam wzdęcia, odbija mi się, niedawno pojawiła się zgaga, no i ciągle chce mi się wymiotować. wszystkie objawy przestudiowane, kolejna diagnoza. niemalże pewna! prywatna wizyta u lekarza, który jak zobaczył w jakim jestem stanie i że ledwo stoję na nogach przyjął mnie poza kolejką. "panie, mam raka żołądka, ledwo stoję, mam mdłości, zawroty głowy, pomocy". na co ten, że jaki rak, co ja w ogóle mówię, że jak stoję na nogach to jest spoko. źle byłoby jakbym z łóżka nie wstawała. diagnoza? wirus i przepisane jakieś silne leki na mdłości i przeciwzapalne/przeciwbólowe. ja z apetytem jak smok, nagle przestałam jeść. wszystko stawało mi w gardle. non stop te nudności. budziłam się rano, nudności. bez jaj, jaki wirus. żaden wirus. nikt mi nie wkręci wirusa. w czasie kiedy powoli kończył się mój żywot przez trawiącą mnie chorobę, pojawiło się ubezpieczenie, a że był weekend, poleciałam na sor. bo przecież umrę w domu do poniedziałku. no i lekarka badała mi równowagę, oczy i takie tam. niby wszystko spoko. diagnoza? wirus. no ale z racji, że prawie nic nie jadłam, poleżałam 1.5h z kroplówką, która rzekomo miała mnie wzmocnić. z kozetki wstałam jeszcze w gorszym stanie niż się położyłam. naprawdę. ledwo stałam. to ją trochę zdziwiło, no ale odesłała mnie do domu. na następny dzień nic nie mijało. pogotowie again. tam dostałam skierowanie do specjalnej kliniki 30km dalej, która specjalizuje się w otolaryngologii, zawrotach głowy, bo może to błędnik czy inne cuda wianki. pojechałam, zostałam zbadana, założono mi jakieś śmieszne google, przewracano mnie z boku na bok, obserwowano oczy, zbadano uszy. wszystko spoko. to musi być wirus. zrezygnowana w domu pomyślałam, że spoko. nic nie zrobię, weszłam na forum, poczytałam trochę o objawach, uspokoiłam się, ale nie na długo. niedziela, pogime. ta sama lekarka i przyjęcie mnie na oddział. dokładny wywiad, ekg. zrobili mi takie badania krwi, że łooo, w życiu takich nie miałam, nie wiedziałam co czym jest. jakieś śmieszne literki. mocz. cztery kroplówki. na następny dzień lekarz spytał, czy nie mam problemów ze stresem, czy nie mam depresji, nerwicy itd. bo badania wszystkie idealne, więc niepotrzebna dalsza diagnostyka i nie ma mowy żebym miała guza w głowie albo raka żołądka. uspokoiłam się baaaaardzo. stan ten trwa jak na razie 1.5 tygodnia. nie wiem na jak długo, ale to co zrobiły ze mną nerwy w tamtym czasie to jest dramat. nigdy nie pomyślałabym że nerwy i psychika mogą w takim stopniu wpłynąć na samopoczucie fizyczne.

koniec.
Niezła historia :pp . Ja co prawda na SOR nie wylądowałem, ale miałem coś podobnego niedawno. Właściwie to nadal to mam, ale walcze <boks> . Pozdrowienia i trzymanko!

haha, mam nadzieję, że nie wylądujesz. coś podobnego? to znaczy?
Awatar użytkownika
Agata123
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 64
Rejestracja: 17 sierpnia 2018, o 17:39

27 października 2018, o 14:06

93karolina93 pisze:
26 października 2018, o 12:52
cześć, wczoraj założyłam konto, chociaż wpadałam tu wcześniej i czytałam Wasze posty.

proszę sobie zaparzyć herbatę i wyjąć popcorn. napiszę o mojej ostatniej "chorobie", może komuś pomogę, bo ma podobne objawy czy wątpliwości odnośnie tego co się dzieje z jego głową i organizmem w ogóle.

z nerwicą lękową i hipochondrią żyję od dwóch lat, no ale ostatni rok miałam w z g l ę d n y spokój. jakoś tak mi się wszystko układało. trzy miesiące temu przeprowadziłam się w obce miejsce, no i na początku było spoko. nowe miejsce, tymczasowy brak pracy, a co za tym idzie- brak obowiązków. dzieci nie mam, więc też nie muszę się martwić kimś poza sobą. no życie cud malina. ale nie. zaczęło się od tego, że zaczęło delikatnie kręcić mi się w głowie. nie były to jakieś zawroty, jak po zejściu z karuzeli, że kołowrotek i te sprawy. nie. ja czułam się jak po piwie. takie lekkie zawianie. na początku nie przejęłam się tym, bo wiedziałam, że dwa lata temu po traumatycznej sytuacji miałam jakiś czas podobnie. i minęło. no ale po tygodniu zaczęłam się nakręcać. tym bardziej, że z pewnych względów byłam bez ubezpieczenia. pierwszy raz w życiu byłam bez ubezpieczenia z przyczyn ode mnie niezależnych. nieważne. no i to dodało oliwy do ognia. bo przecież LOGICZNE, że pojawiły się myśli, że zaraz się przewrócę i zabierze mnie karetka, no a ja HALO, nie mam ubezpieczenia. ogólnie zbankrutuję. jak możecie się domyślić, co robi hipochondryk kiedy pojawiają się u niego jakieś objawy? ot co, idzie do doktora nauk medycznych Google. no a co mówi doktor? że mam guza, no bo przecież nie, że to nerwy i stres. GUZ MÓZGU. RAK. i już szał, że cooooooooo, no i w ten piękny sposób objawy się nasiliły. już nie czułam się jak po piwie. a po dwóch. trochę się uspokajałam, że kurde, nie no, jak się ma guza to przecież się traci równowagę i boli głowa. w sensie zazwyczaj mocno boli głowa. no a mnie nie boli, więc jest nadzieja. no a co robi hipochondryk jak wyklucza jedną chorobę? zaraz pojawia się druga. po tygodniu tego uczucia zachwiania, zrobiłam się strasznie słaba. chodziłam po mieszkaniu jak śnięta. ja serio nie miałam siły na nic. no a jak się nie ma siły na nic, jest się słabym to LOGICZNE, że ma się białaczkę, nie? tym bardziej, że prócz tego guza mózgu, z którym chwilowo wygrałam, to właśnie białaczki panicznie się boję. badania krwi robione miałam cztery miesiące temu, no ale przecież że mogło się wszystko wywrócić do góry nogami i to na pewno białaczka. analiza każdego objawy, oglądanie dziąseł, worka spojówkowego, czy przypadkiem mi już nie zbielał. ogólnie jedna wielka panika, która spowodowała, że serio prawie ciągle leżałam w łóżku. z jednym promilem w głowie, słaba, bez sił i z nowym objawem- mdłościami. i z termometrem w japie, bo przecież muszę mierzyć temperaturę co 15 minut i faktycznie miałam 37.5. można było się domyślić, że poleciałam następnego dnia zrobić prywatnie podstawowe badania krwi. nie chcę mówić jaka zesrana byłam, kiedy szłam po wyniki. patrzyłam tylko na pielęgniarkę, która już wie! i patrzy na mnie ze współczuciem. NO DRAMAT. ale O DZIWO! okazało się, że badania są spoko. kamień z serca. ale halo! czyli to nie guz i białaczka. doszły mdłości więc to musi być coś z żołądkiem. przecież ja non stop mam wzdęcia, odbija mi się, niedawno pojawiła się zgaga, no i ciągle chce mi się wymiotować. wszystkie objawy przestudiowane, kolejna diagnoza. niemalże pewna! prywatna wizyta u lekarza, który jak zobaczył w jakim jestem stanie i że ledwo stoję na nogach przyjął mnie poza kolejką. "panie, mam raka żołądka, ledwo stoję, mam mdłości, zawroty głowy, pomocy". na co ten, że jaki rak, co ja w ogóle mówię, że jak stoję na nogach to jest spoko. źle byłoby jakbym z łóżka nie wstawała. diagnoza? wirus i przepisane jakieś silne leki na mdłości i przeciwzapalne/przeciwbólowe. ja z apetytem jak smok, nagle przestałam jeść. wszystko stawało mi w gardle. non stop te nudności. budziłam się rano, nudności. bez jaj, jaki wirus. żaden wirus. nikt mi nie wkręci wirusa. w czasie kiedy powoli kończył się mój żywot przez trawiącą mnie chorobę, pojawiło się ubezpieczenie, a że był weekend, poleciałam na sor. bo przecież umrę w domu do poniedziałku. no i lekarka badała mi równowagę, oczy i takie tam. niby wszystko spoko. diagnoza? wirus. no ale z racji, że prawie nic nie jadłam, poleżałam 1.5h z kroplówką, która rzekomo miała mnie wzmocnić. z kozetki wstałam jeszcze w gorszym stanie niż się położyłam. naprawdę. ledwo stałam. to ją trochę zdziwiło, no ale odesłała mnie do domu. na następny dzień nic nie mijało. pogotowie again. tam dostałam skierowanie do specjalnej kliniki 30km dalej, która specjalizuje się w otolaryngologii, zawrotach głowy, bo może to błędnik czy inne cuda wianki. pojechałam, zostałam zbadana, założono mi jakieś śmieszne google, przewracano mnie z boku na bok, obserwowano oczy, zbadano uszy. wszystko spoko. to musi być wirus. zrezygnowana w domu pomyślałam, że spoko. nic nie zrobię, weszłam na forum, poczytałam trochę o objawach, uspokoiłam się, ale nie na długo. niedziela, pogotowie one more time. ta sama lekarka i przyjęcie mnie na oddział. dokładny wywiad, ekg. zrobili mi takie badania krwi, że łooo, w życiu takich nie miałam, nie wiedziałam co czym jest. jakieś śmieszne literki. mocz. cztery kroplówki. na następny dzień lekarz spytał, czy nie mam problemów ze stresem, czy nie mam depresji, nerwicy itd. bo badania wszystkie idealne, więc niepotrzebna dalsza diagnostyka i nie ma mowy żebym miała guza w głowie albo raka żołądka. uspokoiłam się baaaaardzo. stan ten trwa jak na razie 1.5 tygodnia. nie wiem na jak długo, ale to co zrobiły ze mną nerwy w tamtym czasie to jest dramat. nigdy nie pomyślałabym że nerwy i psychika mogą w takim stopniu wpłynąć na samopoczucie fizyczne.

koniec.
no to przynajmniej sie przebadalas realnie a nie za pomoca wujka google ;ok
....spoko moim zdaniem bardzo ladnie z tego wyszlas...

ja po stluczce samochodowej+ imprezie i zawrotach glowy tak sie nakrecilam ze derealka przyszła i jestem na lekach...
3mam kciuki w wytrwaniu w logice i zdrowiu :)
Bo życie jest po to żeby żyć...
mario1978
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 8 października 2018, o 19:40

27 października 2018, o 15:20

Dzięki za miłe słowa tylko jak nie reagować nie myśleć gdy ciśnie coś w głowie staram się funkcjonować pracować oczywiście brak mi chęci do wszystkiego czego się zabieram zrobić
Nerwuska85
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 45
Rejestracja: 20 sierpnia 2018, o 11:09

28 października 2018, o 09:53

mario1978 pisze:
27 października 2018, o 15:20
Dzięki za miłe słowa tylko jak nie reagować nie myśleć gdy ciśnie coś w głowie staram się funkcjonować pracować oczywiście brak mi chęci do wszystkiego czego się zabieram zrobić
Brak chęci do wszystkiego to odwieczny problem nerwusów. Początkowo trzeba coś robić na siłę. Z czasem będzie łatwiej. To cholernie ciężkie. Niestety. Spróbuj bo nie masz nic do stracenia. Trzym się.
szapiro
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 14 października 2018, o 20:23

28 października 2018, o 11:08

93karolina93 pisze:
27 października 2018, o 12:54

haha, mam nadzieję, że nie wylądujesz. coś podobnego? to znaczy?

Coś podobnego to znaczy podobny schemat zachowania. Przesadne zainteresowanie swoim zdrowiem miałem już od dawna. Jednak od roku coś jakby się hipochondria nasiliła. Ciągle robiłem nowe badania lekarskie i różnych specjalistów w tym dr. google. W między czasie dokuczał mi lekki ból głowy i mdłości czasami. Zdarzały się także lęki przed różnymi chorobami, ale nie było to jakieś mocno uciążliwe dopóki nie wymyśliłem sobie guza mózgu. Lęk był tak silny, że najchętniej to bym cały dzień leżał w łóżku. Czekanie na wyniki MR to była ciężka przeprawa. Non stop lęk. Dostałem wyniki, guza nie było :), ale lęk i ogólne pogorszenie nastroju nie chcą się tak łatwo odczepić jeszcze. No i to tak w skrócie była by moja historia. Pozdrawiam.
znerwicowana_ja
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 840
Rejestracja: 1 listopada 2017, o 15:05

5 listopada 2018, o 13:55

Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
"Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy".
Jim Morrison
xsunrise
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 49
Rejestracja: 6 maja 2017, o 15:15

6 listopada 2018, o 13:16

znerwicowana_ja pisze:
5 listopada 2018, o 13:55
Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
Też mam zawroty i do tego osłabienie i mdłości. Objawy 24h na dobę od 2 lat. Skończyłam z badaniami, wszystkie są prawidłowe. Przyjmuję do wiadomości, że to najprawdopodobniej nerwica. Ale szczerze mówiąc nie wiem co dalej. Objawy nie pozwalają mi funkcjonować, przy takich zawrotach często muszę leżeć w łóżku, leki nie pomagają a nawet pogarszają, a psychoterapia może trwać lata. Chciałabym żeby te zawroty były chociaż trochę słabsze :(
Nerwuska85
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 45
Rejestracja: 20 sierpnia 2018, o 11:09

6 listopada 2018, o 13:47

Często piszemy o tym jak jest nam źle i o naszych nerwicowych objawach. Spróbujmy z innej beczki: Jakie macie metody na opanowanie nerwicy?
Zacznę pierwsza. Moje 10 must have:
1. Leki. Biorę i to działa. Nie niwelują istoty nerwicy, ale stwarzają mi warunki do walki z nią.
2. Sport. Ja wybrałam siłownię z zajęciami fitness. Zafiksowałam się na punkcie cardio z elementami sztuk walki oraz na zumbie. Cardio stawia przede mną wyzwania i pozwala na przekraczanie własnych granic, a zumba bawi i relaksuje.
3. Książka i film. Książki dosłownie połykam co daje mi chwilę wytchnienia i przeniesienia się do innego świata. To samo z filmami i serialami. Jak film to z jakimś fajnym aktorem, bo dobrze sobie popatrzeć, a jak serial to głównie s-f, bo czym mniej rzeczywisty tym bardziej odrywa mnie od codzienności. Superhaero rządzą :DD
3. Hobby. Może ktoś powie, że nuda, ale nauczyłam się szydełkować. Poza tym czasem sobie rysuję, albo koloruję antystresowe kolorowanki. Lubię też krzyżówki. Bardzo lubię. Nauczyłam się też gotować i piec ciasta.
4. Muzyka. Sprawdza się zawsze. Co kto lubi. Ja rock.
5. Zakupy. Moc nowej bluzeczki jest nieoceniona.
6. Jazda samochodem. Wsiadam do auta i nerwy mi przechodzą. Nie wiem czemu może fakt skupienia się na drodze powoduje, że zapominam o nerwicy?
7. Melisa, magnez. W gorszych okresach zażywam regularnie. Nie działa od razu, ale stopniowo wycisza.
8. Lampka wina. Nie ma to jak w zimowy wieczór usiąść opatulona kocykiem z książką i lampką wina w ręku (najlepiej grzanego). Przy czym mam tu na myśli tylko lampkę wina a nie półlitrowy kufel :DD Kac to morderca.
9. Stworzenie strefy komfortu. W lato urządziłam sobie balkon, na którym hodowałam różne kwiaty. Wstawiłam leżak i tak się relaksowałam z książką w ręku lub muzyką, czy filmem. W zimę w slonie zapalam sobie świece, czy lampioniki i robię to samo. To taka moja bezpieczna strefa relaksu.
10. Rozmowa z kimś kto mnie rozumie. Moja mama cierpi na nerwice od lat dzięki temu jest moim wiernym słuchaczem.

Te metody mi pomagają, bo zajmują czymś moje myśli. Moim największym wrogiem jest nuda i brak pewności siebie.

Jak jest u Was?
Pamiętajcie jeśli coś jest głupie, ale działa to tak naprawdę nie jest głupie. :yhy
zaburzony25
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 191
Rejestracja: 29 sierpnia 2017, o 18:54

6 listopada 2018, o 19:27

znerwicowana_ja pisze:
5 listopada 2018, o 13:55
Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
To sa zawroty? Tzn ze obraz I wszystko dookoła wiruje, czy bardziej w stronę braku rownowagi uczucie kołysania?
dolcevita
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 90
Rejestracja: 3 czerwca 2018, o 19:30

7 listopada 2018, o 14:12

Nerwuska85 pisze:
6 listopada 2018, o 13:47
Często piszemy o tym jak jest nam źle i o naszych nerwicowych objawach. Spróbujmy z innej beczki: Jakie macie metody na opanowanie nerwicy?
Zacznę pierwsza. Moje 10 must have:
1. Leki. Biorę i to działa. Nie niwelują istoty nerwicy, ale stwarzają mi warunki do walki z nią.
2. Sport. Ja wybrałam siłownię z zajęciami fitness. Zafiksowałam się na punkcie cardio z elementami sztuk walki oraz na zumbie. Cardio stawia przede mną wyzwania i pozwala na przekraczanie własnych granic, a zumba bawi i relaksuje.
3. Książka i film. Książki dosłownie połykam co daje mi chwilę wytchnienia i przeniesienia się do innego świata. To samo z filmami i serialami. Jak film to z jakimś fajnym aktorem, bo dobrze sobie popatrzeć, a jak serial to głównie s-f, bo czym mniej rzeczywisty tym bardziej odrywa mnie od codzienności. Superhaero rządzą :DD
3. Hobby. Może ktoś powie, że nuda, ale nauczyłam się szydełkować. Poza tym czasem sobie rysuję, albo koloruję antystresowe kolorowanki. Lubię też krzyżówki. Bardzo lubię. Nauczyłam się też gotować i piec ciasta.
4. Muzyka. Sprawdza się zawsze. Co kto lubi. Ja rock.
5. Zakupy. Moc nowej bluzeczki jest nieoceniona.
6. Jazda samochodem. Wsiadam do auta i nerwy mi przechodzą. Nie wiem czemu może fakt skupienia się na drodze powoduje, że zapominam o nerwicy?
7. Melisa, magnez. W gorszych okresach zażywam regularnie. Nie działa od razu, ale stopniowo wycisza.
8. Lampka wina. Nie ma to jak w zimowy wieczór usiąść opatulona kocykiem z książką i lampką wina w ręku (najlepiej grzanego). Przy czym mam tu na myśli tylko lampkę wina a nie półlitrowy kufel :DD Kac to morderca.
9. Stworzenie strefy komfortu. W lato urządziłam sobie balkon, na którym hodowałam różne kwiaty. Wstawiłam leżak i tak się relaksowałam z książką w ręku lub muzyką, czy filmem. W zimę w slonie zapalam sobie świece, czy lampioniki i robię to samo. To taka moja bezpieczna strefa relaksu.
10. Rozmowa z kimś kto mnie rozumie. Moja mama cierpi na nerwice od lat dzięki temu jest moim wiernym słuchaczem.

Te metody mi pomagają, bo zajmują czymś moje myśli. Moim największym wrogiem jest nuda i brak pewności siebie.

Jak jest u Was?
Pamiętajcie jeśli coś jest głupie, ale działa to tak naprawdę nie jest głupie. :yhy
Jak się czyta takie posty, to od razu jakoś lżej się robi i przychodzi jeszcze większa determinacja żeby pokonać nerwicę :)
Dla mnie chyba najlepszą metodą jest po prostu nieograniczanie się w żaden sposób i życie tak, jak przed zaburzeniem. To jest chyba najważniejsze, żeby nerwica nie determinowała naszych wyborów, nie ograniczała w robieniu tego, co nam sprawia przyjemność, nie blokowała. Mimo że czasami w głowie mam wiele obaw, to robię wszystko na co mam ochotę.
Ja akurat z leków nie korzystam, ale uważam, że odkąd korzystam z psychoterapii zrobiłam postęp i radzę sobie lepiej z kryzysami czy wszelkiego rodzaju somatami, które czasem się pojawiają. Psychoterapia pozwoliła mi zrozumieć też istotę akceptacji zaburzenia i podejścia normalnościowego, czego na podstawie samej obecności na forum i znajomości wszystkich materiałów nie potrafiłam wprowadzić w życie.
Jeśli chodzi o suplementy, to magnez jak najbardziej jest na plus, ja suplementuję też witaminy z grupy B, z naciskiem na B12.
A z tym, że nuda to największy wróg zgadzam się jak najbardziej, najważniejsze to znaleźć sobie jakieś zajęcie, obojętnie jakie, to pomaga bardzo w nieskupianiu się na sobie :)
Ile niewypowiedzianych słów przepadło na zawsze. A może ważniejsze były od tych wszystkich wypowiedzianych.
znerwicowana_ja
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 840
Rejestracja: 1 listopada 2017, o 15:05

8 listopada 2018, o 06:55

zaburzony25 pisze:
6 listopada 2018, o 19:27
znerwicowana_ja pisze:
5 listopada 2018, o 13:55
Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
To sa zawroty? Tzn ze obraz I wszystko dookoła wiruje, czy bardziej w stronę braku rownowagi uczucie kołysania?
Brak równowagi, chwieje się. Do tej pory uznawałam to właśnie za zawroty glowy.
"Kiedy inni oczekują od nas, że staniemy się takimi, jakimi oni chcą żebyśmy byli, zmuszają nas do zniszczenia tego, kim naprawdę jesteśmy. To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy".
Jim Morrison
Awatar użytkownika
sennajawie
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 324
Rejestracja: 4 września 2018, o 02:54

9 listopada 2018, o 10:12

Nerwuska85 pisze:
6 listopada 2018, o 13:47
Często piszemy o tym jak jest nam źle i o naszych nerwicowych objawach. Spróbujmy z innej beczki: Jakie macie metody na opanowanie nerwicy?
Zacznę pierwsza. Moje 10 must have:
1. Leki. Biorę i to działa. Nie niwelują istoty nerwicy, ale stwarzają mi warunki do walki z nią.
2. Sport. Ja wybrałam siłownię z zajęciami fitness. Zafiksowałam się na punkcie cardio z elementami sztuk walki oraz na zumbie. Cardio stawia przede mną wyzwania i pozwala na przekraczanie własnych granic, a zumba bawi i relaksuje.
3. Książka i film. Książki dosłownie połykam co daje mi chwilę wytchnienia i przeniesienia się do innego świata. To samo z filmami i serialami. Jak film to z jakimś fajnym aktorem, bo dobrze sobie popatrzeć, a jak serial to głównie s-f, bo czym mniej rzeczywisty tym bardziej odrywa mnie od codzienności. Superhaero rządzą :DD
3. Hobby. Może ktoś powie, że nuda, ale nauczyłam się szydełkować. Poza tym czasem sobie rysuję, albo koloruję antystresowe kolorowanki. Lubię też krzyżówki. Bardzo lubię. Nauczyłam się też gotować i piec ciasta.
4. Muzyka. Sprawdza się zawsze. Co kto lubi. Ja rock.
5. Zakupy. Moc nowej bluzeczki jest nieoceniona.
6. Jazda samochodem. Wsiadam do auta i nerwy mi przechodzą. Nie wiem czemu może fakt skupienia się na drodze powoduje, że zapominam o nerwicy?
7. Melisa, magnez. W gorszych okresach zażywam regularnie. Nie działa od razu, ale stopniowo wycisza.
8. Lampka wina. Nie ma to jak w zimowy wieczór usiąść opatulona kocykiem z książką i lampką wina w ręku (najlepiej grzanego). Przy czym mam tu na myśli tylko lampkę wina a nie półlitrowy kufel :DD Kac to morderca.
9. Stworzenie strefy komfortu. W lato urządziłam sobie balkon, na którym hodowałam różne kwiaty. Wstawiłam leżak i tak się relaksowałam z książką w ręku lub muzyką, czy filmem. W zimę w slonie zapalam sobie świece, czy lampioniki i robię to samo. To taka moja bezpieczna strefa relaksu.
10. Rozmowa z kimś kto mnie rozumie. Moja mama cierpi na nerwice od lat dzięki temu jest moim wiernym słuchaczem.

Te metody mi pomagają, bo zajmują czymś moje myśli. Moim największym wrogiem jest nuda i brak pewności siebie.

Jak jest u Was?
Pamiętajcie jeśli coś jest głupie, ale działa to tak naprawdę nie jest głupie. :yhy
Super 👌💪💪

Co do mnie to lubię zajmować się czymś bardzo intensywnie np. Pracą, nauką jakąś nową pasją. Idę w "natrectwa " ale te dobre dla ogółu. 😂 A takie standardowe to dieta, sport, higiena snu, medytacja, suple. I SŁOŃCE. Nic tak nie leczy nerwicy jak promienie słoneczne. Ew. Witamina d3 gdy pogoda jak za oknem. 😂
Chciałam pamiętać jak rozpaczliwa jest ciemność, by pełniej móc cieszyć się nowym światłem.

Nie walcz z nerwicą, przytul ją mocnym uściskiem :si

"Byłam zmęczona ciągłą introspekcją. Pragnęłam prostoty, a wpakowałam się w nowe komplikacje. Powoli, w bólach zrywałam z siebie kolejne warstwy odczuć i przeinaczeń. Bałam się, że gdy dojdę do końca nic już tam nie będzie. Tylko czarna dziura."
zaburzony25
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 191
Rejestracja: 29 sierpnia 2017, o 18:54

12 listopada 2018, o 20:34

znerwicowana_ja pisze:
8 listopada 2018, o 06:55
zaburzony25 pisze:
6 listopada 2018, o 19:27
znerwicowana_ja pisze:
5 listopada 2018, o 13:55
Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
To sa zawroty? Tzn ze obraz I wszystko dookoła wiruje, czy bardziej w stronę braku rownowagi uczucie kołysania?
Brak równowagi, chwieje się. Do tej pory uznawałam to właśnie za zawroty glowy.
Dobry neurolog mnie dopiero uświadomił że to sa dwie odrębne rzeczy. Tez myślałem ze mam zawroty głowy ale to było uczucie braku rownowagi i kołysanie.
Awatar użytkownika
93karolina93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 14
Rejestracja: 25 października 2018, o 12:03

17 listopada 2018, o 15:00

znerwicowana_ja pisze:
8 listopada 2018, o 06:55
zaburzony25 pisze:
6 listopada 2018, o 19:27
znerwicowana_ja pisze:
5 listopada 2018, o 13:55
Od jakiegos czasu znow mam koszmarne zawroty glowy. Jak siedze jest ok wstaje i chodzę jak pijana. Fatalna sprawa
To sa zawroty? Tzn ze obraz I wszystko dookoła wiruje, czy bardziej w stronę braku rownowagi uczucie kołysania?
Brak równowagi, chwieje się. Do tej pory uznawałam to właśnie za zawroty glowy.
zawroty głowy a uczucie kołysania to dwie różne rzeczy. ja bardzo często "kołyszę się" i jestem "po dwóch piwach" :)
ODPOWIEDZ