Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica nie jedno ma imię

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
ODPOWIEDZ
Masza
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 7 września 2018, o 16:00

16 listopada 2018, o 22:11

Witajcie,
Obserwuje juz to forum od 1,5 roku, ale dopiero dzisiaj zdecydowalam sie cos napisac. Mam wrazenie, ze "zawiesilam" sie na kilku natretach...
Moze zaczne krotko od poczatku mojego zaburzenia. Pierwszy raz dopadlo mnie to ponad 10 lat temu. Zaczelo sie od palpitacji serca, dziwnego uczucia goraca i oczywiscie pierwsza mysl, ze to zawal. Szczegolnie, ze kilka lat wczesniej moj tata zmarl na zawal, wiec bylam pewna, ze tez cos mam z sercem. Obeszlo sie bez wizyty na ostrym dyzurze, ale lek pozostal. Zaczelam analizowac i skanowac swoje cialo, w koncu wybralam sie do lekarza ogolnego, zlecil mi ogolne badania, ale oczywiscie nic nie wykryto, bylam fizycznie zdrowa jak rybka :)Powiedzial mi tylko, ze wedlug niego to zaburzenia lekowe. Niestety opinia lekarza to jedno, a to co mi mowily objawy, to drugie, wiec caly czas wymyslalam sobie, ze lekarz pewnie sie pomylil itd.itp, standard, klasyka nerwicy. Potem wmawialam sobie jeszcze , ze zrobi mi sie zator, moze jakis rak, ale ogolnie krolowal zawal i zator. Niestety nie istnialo wtedy jeszcze to forum, wiec naczytalam sie "internetow" wzdluz i wszerz, moj wtedy chlopak (teraz maz) razem ze mna. Dosc dlugo jednak zajelo mi zaakceptowanie, ze to nerwica , ale po kilku latach sie udalo. Teraz ciezko mi powiedziec ile to trwalo, moze 2, moze 3 lata, kiedy mozna powiedziec troche zapomnialam o tym, zylam znow zyciem i nawet jak jakas mysl naplynela, to juz nie byla podszyta lekiem. Nie zrozumcie tez mnie zle, ze przez te 2-3 lata, kiedy zaburzenie w pelni "hulalo" we mnie nic nie robilam, wrecz przeciwnie , pomimo objawow chodzilam normalnie do pracy, szukalam pomocy u psychologa, nawet z akupunktury korzystalam, zajelam się sportem :) Potem po kilku latach czasem sobie myslalam : "jaka ja jestem silna, ze to bydle pokonalam". Nie wiedzialam, wtedy, ze nerwica nie jedno ma imie. Bylam pewna, ze oprocz chorob nic innego nie moze mnie straszyc, a jednak sie pomylilam....
Dwa lata temu urodzilam coreczke . Bardzo chcielismy miec dziecko, wiec ta decyzja byla przemyslana, nie zadna wpadka ani niechciana ciaza. Trzy miesiacu po narodzinach malutkiej zaczelam sie dziwnie czuc, ale nie skojarzylam tego z nerwica. Zaczelam sie zamartwiac o dziecko, mysli o smierci zaczely mnie przerazac, ze kiedys umrzemy itd. Nawet kiedys powiedzialam do meza czy przypadkiem nie bierze mnie jakas depresja poporodowa czy cos w tym stylu. Jako mloda matka, bylam przemeczona nocnym wstawaniem, karmieniem, przejeta rola. Po nastepnych kilku dniach pojawily sie mysli, ze moge skrzywdzic moje dziecko, one byly juz troszke wczesniej z tego co pamietam, ale przelatywaly i nie zwracalam na nie takiej uwagi. Niestety siedzenie w domu, duzo czasu na myslenie zaczelo sprzyjac tym myslom, wiec zaczelam sie na nich skupiac i zaczelam sie bac, ze rzeczywiscie moge skrzywdzic moja coreczke. Zaczelam szperac w internecie i co? Oczywiscie naczytalam sie o depresji i psychozie poporodowej i to wystarczylo, zeby pieklo wrocilo. Zalal mnie taki lek, ze myslalam, ze zwariuje. Przez 3 dni praktycznie nie spalam, mialam biegunke i taki wrecz palacy lek w srodku (pewnie wiekszosc z Was zna to uczucie). Powiedzialam wszystko mezowi co sie ze mna dzieje, ale on uwazal, ze jestem normalna i nic zlego sie nie stanie. Lęk byl taki, ze zaczelam sie bac brac na rece, a nawet patrzec na moje dziecko, mowy nie bylo, zebym miala zostac z nia sama. Powiedzialam mezowi, ze musze isc do psychiatry albo niech mnie zawiezie do szpitala psychiatrycznego, bo nie wiem co sie ze mna dzieje i pewnie zaraz zwariuje. Po tych 3 dniach katorgi poszlam na wizyte i co oczywiscie uslyszalam? Po wywiadzie, ktory Pani doktor ze mna przeprowadzila stwierdzila nawrot lęków i przepisala Asentre (50mg) plus kazala isc do psychologa. Po tej wizycie zycie odzyskalo kolory, nie wyobrazacie sobie jaka ja bylam szczesliwa, ze to nie depresja ani psychoza. Niestety pozniej juz nie bylo tak kolorowo. Doszly kolejne mysli, a mianowicie lęk przed samobojstwem, bo ktoregos dnia rano przeleciala mi taka mysl,ze "zycie jest bez sensu, pewnie sie powiesisz" i ja juz to zobaczylam w myslach, zaraz lek i znow to samo ( te mysli zwiazane z samobojstwem moim zdaniem wynikaly z tego, ze kiedy mialam 12, moze 13 lat mojej kolezanki mama sie powiesila i jak bumerang wrocilo gdzies z odmetow mojej pamieci, ze ta koleznka kiedys powiedziala, ze jej mama ma nerwice). Zaczelo się znow wertowanie internetu,co nie było dobre oczywiscie, bo naczytałam się o chorobach psychicznych i zaburzeniach , a potem nagle miałam CHAD, schizofrenie i borderline. Zaczelam brac przepisana przez lekarke Asentre , znalazłam to forum i wszystko się w miare poukladalo. W międzyczasie wrocilam do pracy po urlopie macierzyńskim, ale to akurat mimo początkowego stresu było swietna decyzja, bo zajelam się czyms, a ze mam prace umyslowa, to było to wręcz lekarstwo. Po roku brania asentry zdecydowałam się na jej odstawienie, za zgoda psychiatry oczywiście. Dwa kolejne miesiące były bardzo dobre, bo ogolnie nie bylam przekonana do brania lekow i odstawienie potraktowałam jako takie oczyszczenie, lzej mi się zrobilo. Potem miałam troszkę stresujący okres w pracy, do tego może trochę bylam przemeczona, bo wiadomo, ze posiadanie bardzo aktywnej dwulatki jest dosyć wyczerpujące czasem  I co? I niestety lek wrocil, ale uczepil się kolejnego tematu,a mianowicie padlo na mojego meza. Zaczely się pojawiać dzwne wątpliwości, ze może go nie kocham, ze może zle wybrałam, ze mi się nie podoba itd. Itp. Pozostale leki tez znow wrocily, bo jak nie kocham meza, to znaczy, ze moje zycie jest bezsensu, ze może je sobie zmarnowałam, ze pewnie wpadam już w depresje i ze sobie cos zrobie albo zrobie cos mojej corce lub mezowi , takie combo się zrobilo…. Co ciekawe ja zazwyczaj najgorzej mam od rana tak do 15, potem zaczyna się robic lepiej, az poznym popołudniem i wieczorem jest już ok, nie ma leku i te myśli wydaja mi się wtedy takie absurdalne, bo wiem, ze kocham mojego meza, ze nie mogłabym skrzywdzić jego ani corki i siebie również. Czy ktoś tez tak miał? Czy to już depresja? Bo moje koniki to wlasnie lek przed depresja, skrzywdzeniem corki i meza, samobójstwem, zwariowaniem i to cholerne ROCD. Ogolnie wydaje mi się , ze radze sobie, ze jestem bardziej typem wojowniczki, mam motywacje, ale czasem ogarnia mnie jakiś bezsens… Myslicie, ze to może być tez efekt odstawienia leku i ta chemia musi dojść do siebie? Przepraszam, ze tak się rozpisałam, ale wolalam naswietlic mój przypadek zanim zaczne pytac o rade 
Klaudia55
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 328
Rejestracja: 10 sierpnia 2018, o 09:31

16 listopada 2018, o 22:21

Masza pisze:
16 listopada 2018, o 22:11
Witajcie,
Obserwuje juz to forum od 1,5 roku, ale dopiero dzisiaj zdecydowalam sie cos napisac. Mam wrazenie, ze "zawiesilam" sie na kilku natretach...
Moze zaczne krotko od poczatku mojego zaburzenia. Pierwszy raz dopadlo mnie to ponad 10 lat temu. Zaczelo sie od palpitacji serca, dziwnego uczucia goraca i oczywiscie pierwsza mysl, ze to zawal. Szczegolnie, ze kilka lat wczesniej moj tata zmarl na zawal, wiec bylam pewna, ze tez cos mam z sercem. Obeszlo sie bez wizyty na ostrym dyzurze, ale lek pozostal. Zaczelam analizowac i skanowac swoje cialo, w koncu wybralam sie do lekarza ogolnego, zlecil mi ogolne badania, ale oczywiscie nic nie wykryto, bylam fizycznie zdrowa jak rybka :)Powiedzial mi tylko, ze wedlug niego to zaburzenia lekowe. Niestety opinia lekarza to jedno, a to co mi mowily objawy, to drugie, wiec caly czas wymyslalam sobie, ze lekarz pewnie sie pomylil itd.itp, standard, klasyka nerwicy. Potem wmawialam sobie jeszcze , ze zrobi mi sie zator, moze jakis rak, ale ogolnie krolowal zawal i zator. Niestety nie istnialo wtedy jeszcze to forum, wiec naczytalam sie "internetow" wzdluz i wszerz, moj wtedy chlopak (teraz maz) razem ze mna. Dosc dlugo jednak zajelo mi zaakceptowanie, ze to nerwica , ale po kilku latach sie udalo. Teraz ciezko mi powiedziec ile to trwalo, moze 2, moze 3 lata, kiedy mozna powiedziec troche zapomnialam o tym, zylam znow zyciem i nawet jak jakas mysl naplynela, to juz nie byla podszyta lekiem. Nie zrozumcie tez mnie zle, ze przez te 2-3 lata, kiedy zaburzenie w pelni "hulalo" we mnie nic nie robilam, wrecz przeciwnie , pomimo objawow chodzilam normalnie do pracy, szukalam pomocy u psychologa, nawet z akupunktury korzystalam, zajelam się sportem :) Potem po kilku latach czasem sobie myslalam : "jaka ja jestem silna, ze to bydle pokonalam". Nie wiedzialam, wtedy, ze nerwica nie jedno ma imie. Bylam pewna, ze oprocz chorob nic innego nie moze mnie straszyc, a jednak sie pomylilam....
Dwa lata temu urodzilam coreczke . Bardzo chcielismy miec dziecko, wiec ta decyzja byla przemyslana, nie zadna wpadka ani niechciana ciaza. Trzy miesiacu po narodzinach malutkiej zaczelam sie dziwnie czuc, ale nie skojarzylam tego z nerwica. Zaczelam sie zamartwiac o dziecko, mysli o smierci zaczely mnie przerazac, ze kiedys umrzemy itd. Nawet kiedys powiedzialam do meza czy przypadkiem nie bierze mnie jakas depresja poporodowa czy cos w tym stylu. Jako mloda matka, bylam przemeczona nocnym wstawaniem, karmieniem, przejeta rola. Po nastepnych kilku dniach pojawily sie mysli, ze moge skrzywdzic moje dziecko, one byly juz troszke wczesniej z tego co pamietam, ale przelatywaly i nie zwracalam na nie takiej uwagi. Niestety siedzenie w domu, duzo czasu na myslenie zaczelo sprzyjac tym myslom, wiec zaczelam sie na nich skupiac i zaczelam sie bac, ze rzeczywiscie moge skrzywdzic moja coreczke. Zaczelam szperac w internecie i co? Oczywiscie naczytalam sie o depresji i psychozie poporodowej i to wystarczylo, zeby pieklo wrocilo. Zalal mnie taki lek, ze myslalam, ze zwariuje. Przez 3 dni praktycznie nie spalam, mialam biegunke i taki wrecz palacy lek w srodku (pewnie wiekszosc z Was zna to uczucie). Powiedzialam wszystko mezowi co sie ze mna dzieje, ale on uwazal, ze jestem normalna i nic zlego sie nie stanie. Lęk byl taki, ze zaczelam sie bac brac na rece, a nawet patrzec na moje dziecko, mowy nie bylo, zebym miala zostac z nia sama. Powiedzialam mezowi, ze musze isc do psychiatry albo niech mnie zawiezie do szpitala psychiatrycznego, bo nie wiem co sie ze mna dzieje i pewnie zaraz zwariuje. Po tych 3 dniach katorgi poszlam na wizyte i co oczywiscie uslyszalam? Po wywiadzie, ktory Pani doktor ze mna przeprowadzila stwierdzila nawrot lęków i przepisala Asentre (50mg) plus kazala isc do psychologa. Po tej wizycie zycie odzyskalo kolory, nie wyobrazacie sobie jaka ja bylam szczesliwa, ze to nie depresja ani psychoza. Niestety pozniej juz nie bylo tak kolorowo. Doszly kolejne mysli, a mianowicie lęk przed samobojstwem, bo ktoregos dnia rano przeleciala mi taka mysl,ze "zycie jest bez sensu, pewnie sie powiesisz" i ja juz to zobaczylam w myslach, zaraz lek i znow to samo ( te mysli zwiazane z samobojstwem moim zdaniem wynikaly z tego, ze kiedy mialam 12, moze 13 lat mojej kolezanki mama sie powiesila i jak bumerang wrocilo gdzies z odmetow mojej pamieci, ze ta koleznka kiedys powiedziala, ze jej mama ma nerwice). Zaczelo się znow wertowanie internetu,co nie było dobre oczywiscie, bo naczytałam się o chorobach psychicznych i zaburzeniach , a potem nagle miałam CHAD, schizofrenie i borderline. Zaczelam brac przepisana przez lekarke Asentre , znalazłam to forum i wszystko się w miare poukladalo. W międzyczasie wrocilam do pracy po urlopie macierzyńskim, ale to akurat mimo początkowego stresu było swietna decyzja, bo zajelam się czyms, a ze mam prace umyslowa, to było to wręcz lekarstwo. Po roku brania asentry zdecydowałam się na jej odstawienie, za zgoda psychiatry oczywiście. Dwa kolejne miesiące były bardzo dobre, bo ogolnie nie bylam przekonana do brania lekow i odstawienie potraktowałam jako takie oczyszczenie, lzej mi się zrobilo. Potem miałam troszkę stresujący okres w pracy, do tego może trochę bylam przemeczona, bo wiadomo, ze posiadanie bardzo aktywnej dwulatki jest dosyć wyczerpujące czasem  I co? I niestety lek wrocil, ale uczepil się kolejnego tematu,a mianowicie padlo na mojego meza. Zaczely się pojawiać dzwne wątpliwości, ze może go nie kocham, ze może zle wybrałam, ze mi się nie podoba itd. Itp. Pozostale leki tez znow wrocily, bo jak nie kocham meza, to znaczy, ze moje zycie jest bezsensu, ze może je sobie zmarnowałam, ze pewnie wpadam już w depresje i ze sobie cos zrobie albo zrobie cos mojej corce lub mezowi , takie combo się zrobilo…. Co ciekawe ja zazwyczaj najgorzej mam od rana tak do 15, potem zaczyna się robic lepiej, az poznym popołudniem i wieczorem jest już ok, nie ma leku i te myśli wydaja mi się wtedy takie absurdalne, bo wiem, ze kocham mojego meza, ze nie mogłabym skrzywdzić jego ani corki i siebie również. Czy ktoś tez tak miał? Czy to już depresja? Bo moje koniki to wlasnie lek przed depresja, skrzywdzeniem corki i meza, samobójstwem, zwariowaniem i to cholerne ROCD. Ogolnie wydaje mi się , ze radze sobie, ze jestem bardziej typem wojowniczki, mam motywacje, ale czasem ogarnia mnie jakiś bezsens… Myslicie, ze to może być tez efekt odstawienia leku i ta chemia musi dojść do siebie? Przepraszam, ze tak się rozpisałam, ale wolalam naswietlic mój przypadek zanim zaczne pytac o rade 
Typowa nerwica :) wiele osób ma forum to przerabia, A że nerwica siada na wartości tobie uczepila się tematu dziecka czy męża :) nie martw sie nie zrobisz dziecku krzywdy to typowy natręt neriwcowy a ze nadalas mu wartość to Cię męczy tersz.. męża tez na pewno bardzo kochasz bo gdyby tak nie było ta myśl nie przyprawiala by Cię o lęk. Lęk przed chorobami natomiast to typowe w nerwicy,tez to przerabialam :) takze musisz tersz działać na nerwice i przepuszczac te myśli oraz pracować nad wyjściem z zaburzenia.. sluchalas nagrań chłopaków o myslach? Polecam, warto. :)
Masza
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 7 września 2018, o 16:00

16 listopada 2018, o 22:39

Dziekuje za slowa otuchy :) Oczywiscie jak mam czas wieczorami slucham nagran chlopakow. Poza tym mam zamiar sie wybrac na terapie , mysle o poznawczo-behawioralnej, bo moje wczesniejsze wizyty u psychologa, to byly raczej takie "pogaduchy" o dziecinstwie, o terazniejszosci itd. Wydaje mi sie, ze u mnie rzeczywiscie problem lezy w dziecinstwie. Moja mama tez ma nerwice od wielu, wielu lat, ale ona tego nigdy nie zaakceptowala, bo niby mowi, ze ma nerwice, ale nie podciaga pod nia ciaglych lekow o swoje zdrowie i zamecza tym mnie i moje rodzenstwo, co kilka dni "umiera" i ciagle tylko narzeka. Ponadto jest bardzo toksyczna osoba i matka tez zawsze byla, wieczna kontrola, krytyka, porownywanie, probuje sklocic swoje wlasne dzieci miedzy soba i tak jest do dnia dzisiejszego. Czasem jej za to nienawidze, a z drugiej strony jest mi jej tak zwyczajnie po ludzku zal...Nie chce tutaj calej nerwicy zwalic na matke, bo to nie jest rozwiazanie, ale na pewno jej osoba odcisnela duze pietno na mojej osobowosci...
ODPOWIEDZ