Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Werax
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 11 maja 2019, o 14:54

12 maja 2019, o 19:14

Hej, 
Opowiadając swoją historię tak naprawdę nie wiem kiedy dokładnie się to zaczęło.. Odkąd pamiętam, zawsze byłam bardzo podatna na stres i ciągle się czegoś bałam..
Dzieciństwo było trudne, dda i cała otoczka tego, dużo kłótni, nerwów, stresu, trudnych momentów..
W gimnazjum już miałam bardzo częste i silne bóle głowy.. Oczywiście była konsultacja u neurologa, badania ale według lekarza wszystko było w porządku...
Pierwsze silne ataki rozpoczęły się kiedy zaczynałam liceum.. Nowa szkoła, nowi ludzie, nowe miasto.. Podchodząc pod szkołę miałam uczucie, że zaraz zemdleje, często "grypy żołądkowe", każdy powód żeby nie iść do szkoły był idealny.. Finalnie zmieniłam szkołę z innych powodów i problemy się skończyły..
Na studiach licencjackich zdarzyły się jakieś duszności i uczucie ciężkości w klatce piersiowej.. Oczywiście przy silnym stresie przed egzaminem czy innym wydarzeniem pojawiały się bóle brzucha, bezsenność itd, ale nie przykuwałam do tego uwagi..
Problemy zaczęły się miesiąc przed obroną.. Jakieś wirusy żołądkowe, podejrzenie wrzodow itd.. Objawy z dnia na dzień się nasilały.. Los wystawił mnie na dużą próbę, kilka dni przed obroną zmarł mój tata.. Okres obrony, pogrzebu pamiętam jak przez mgle.. Na lekach uspokajających jakoś przeżyłam.. Później objawy się nasiliły.. Ciągle wymioty, biegunki, waga leciała w bardzo dużym tempie, aż w końcu nie wychodziłam z domu i nie miałam siły stać.. Organizm bardzo zmęczony i osłabiony..
Trafiłam do psychologa.. Lekarz rodzinny przepisał mi afobam. W trudnych momentach brałam pół tabletki, cała tabletka mnie po prostu usypiała.. Z perspektywy czasu wiem, że źle do tego podeszłam.. Terapia polegała na mówieniu.. Chyba myślałam, że pójdę, wygadam się i problem minie.. Przy ważniejszych wydarzeniach i tak musiałam brać afobam.. Nie mogłam poradzić sobie z tym stresem.. Wiedziałam że kiedy boli mnie brzuch to na pewno jest konsekwencją stresu, ale nie zrobiłam z tym nic, nie zmieniłam podejścia do życia, nie poznałam siebie.. Niestety.. Ponad rok terapii nie pomógł.. Wiedziałam że nic więcej mi to nie da, a Pani psycholog na do widzenia powiedziała mi że i tak sobie nie poradzę.. Wstrząsnęło to mną..
Minęły trzy miesiące od zakończonej terapii, a raczej przerwanej według Pani psycholog..
Dużo stresu w pracy, operacja mama, planowanie przyszłości i wszystko wróciło..
W nocy obudził mnie ogromny lęk, że umieram, ale stwierdziłam, że to tylko koszmar i usnelam.. Sytuacja powtórzyła się za dwa tygodnie, ale wtedy nie było już tak łatwo.. Nie mogłam usnac, taki ogromny lęk i panika.. I tak trwa to już dwa tygodnie.. Ciągle taki wewnętrzny niepokój, ból brzucha, szum w uszach i te myśli o śmierci, a właściwie lęk przed nią, lek przed chorobą psychiczną, schizofrenia, zwłaszcza, że u babci występują jakieś zaburzenia.. Rzeczywistość jak sen.. Długo nie mogłam uwierzyć, że takie myśli egzystencjalne i strach przed śmiercią mogą być objawem nerwicy.. Wróciłam na terapię, zmieniłam psychologa.
Zaczęłam dużo czytać, szukać aż trafiłam na materiały o nerwicy lękowej i forum.. Czytanie Waszych historii wpływa na mnie uspokajająco.
Staram się to wszystko zakceptować i w momentach kiedy czuję nasilenie objawów powtarzam sobie, że to tylko nerwica i jest ok, a kiedy pojawia się lęk przed śmiercią, że taka kolej rzeczy, ale nie zawsze jeszcze pomaga.. Staram się nie wchodzić w te myśli i zająć czymś innym..
Mimo tego lęku wiem, że muszę działać.. Wychodzę do pracy, na zakupy... Doświadczenie sprzed dwóch lat nauczyło mnie, że po prostu nie mogę zostać w domu.. Zdarzają się już momenty w których po prostu o tym nie myślę, funkcjonuje normalnie.
Mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze w odburzaniu. Tyle mojej historii. :)
Gamay
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 28 maja 2019, o 23:38

30 maja 2019, o 22:15

hej.

U mnie historia z nerwica to dluga sprawa zawsze bylam wrazliwa i empatyczna za bardzo wszytsko przezywalam za bardzo sie przejmowalam. Spotkalo mnie tez duzo zlych rzeczy w zyciu ( toksyczne otoczenie, molestowanie) ktore tym abrdziej spowodowaly ze zaczelam sie bac wielu rzeczy i sytuacji. 1 rzut nerwicy mialam przed matura pod postaci ajelita drazliwego ( chcoiaz wtedy nikt jeszcze nie wiedzial ze to sie tak anzywa dopiero X lat pozniej sie dowiedzialam:) ktore zostalo mi po dzis dzien, potem to samo powtarzalo sie na wielkie zdarzenia sesje koniec studiow, byly zawroty glowy, byla slabosc, potem na to doszla agorafobia bo balam si ejuz wyjsc z domu ze a to mnei zlapie jelito drazliwe a to zawroty glowy - wyszlam z tego sama na szczescie ale bylo ciezko, ile razy mi sie robilo slabo ile razy siedzialam na chodniku. Potem przechodzilo myslalam ze wygralam z nerwica zylam super i nagle po roku po 2 znowu jakies wydarzenie traumatyzne i znowu bach nerwica. I tak sobie zylam spokojnie ostatnie lata do momemntu jak 2 lata temu mialam wypadek. Rzucil sie na mnei pies zdemolowal mi noge tak ze wlaczni ez nerwamii szpikiem kosci, noa sama sie giela upadalam wielokrotnie na reke nagle az wkoncu rozwalilam i reke. Dzieki temu mam neuropatie w nodze do kolana i w rece cale ramie, leczac mi noge rozwalili mi uklad elektryczny serca i zrobili mi tachykardie polekowa i nerwice serca. Ile raz ja sie dusilam, ile razy ja ladowalam na karidologi ile raz y ja juz myslalam ze umieram, Wlaczyla sie nerwica wlaczylo sie PTSD objawy jakie wszyscy znamy mlodsci biegunki uscisk w gardle zawroty glowy slalbosc zmeczenie, dusznosc, dusnzosc w nocy, kula w gardle, trzesienie sie jakeis mrowienia dziwne ataki pani ataki silnegos tresu i napiecia wielodniowe, ataki pulsu, do tego doszla utrata pracy bo przeciez nie da sie wykonywa cpracy wykaldowcy od matemtyki z noga ktora sie sama gnie nagle i si eupada. PRzeszlam 100 ortopedow i neurologow wszedzie slyszlam ze nic juz sie nie da zrobic z eoepracja nie pomoze e nic nie pomoze i tak zostanie mi po wieki. PRbowalam szuak zasilku w zus, pomocyw fundacji zeby mnei bylo stac na leki bo oprocz wszytskiego mam jeszcze endometrioze przez kotra mialam jzu 1 operacje i ktora wysysa ze mnie soki i wymaga specjalnego traktowania i gory nei tanich lekow. OCczywiscie zewszad dpowiedz radz sobie sam. Ale o dziwo udalo mi sie i to przejsc wszytsko sie uspokoilo znowu wyszlam na prosta i zylam sobie zupelnie bez objawow nerwicy rok. W czasie tego rok maz mial powazn eporlemy znerkami udenrpewalismy sie najezdizli po sroach nauzeralam si elekarzami raz malo eni zemdlalamz tych nerwow cisnenie szalalo puls szalal ale nerwicy i paniki i napieci ani ebylo. MAz mial oepracje wszytsk osie odbrze ksonczylo a nerwicy nie bylo mowie super jestem silna juz nei wroci, potem zlapalam paskudne zatrucie myslalam ze uruchomi to panike co do jelita drazliwe tez nic, teraz w luty zlapalismy grype typu A skonczylamw spzitalu na 1,5 tyg bylo ciezko, mialam nawet 1 potezny atak tezyczki wyrkeiclo mi szyjhe, telepalo mie ostro, wlosy lecialo garsicmi elkarze nie widzieli co sie dzieje ze to tezyczka myslalam ze umiera 1 raz w zyciu myslalam ze aprawde juz po mnie. Ale wkoncu podali jakis leki uspokajac przeszlo......wyszlam ze szpitala troche sie balam ze atak wroci jak bede sama w domu ale bralam wszytsko c ona etzyczk etrzeba wapn magnez D i bylo ok i uwaga nerwica mimo to wszystko dalej nei wrocila. Ale zaczelam zauwazac dziwne rzeczy od kwietnia a to nie moglam przelknac czegos , krztusilam sie, a to nie moglam spac jakies udrzeni apulsu groaca zimna, a to zaczelam sie bac wychodzic z domu a lbo jak wyszlam to mega napiecie i w zeszlytm tyg walnal mnie ostyr atak neuropati a po tnim ostry atak dzikiego napiecia kotry trzymal mnie tydzien nic nie chcialo na to pomoc nic. wkoncu mowie ide do neurologa moze to ta tezyczka. NEurolog powiedzial ze to mix neuropati, teczyki i nerwicy przepisal dutilox dzis wzielam 1 dawke efekt taki ze po raz pierwszy od ohohoh nie czule bolu po nerwach i nei czuje nerwow , zeszlo mi napiecie jestem spokojna. Ale za to poajwily sie efety uboczne dreszcze pocenie, ucisk w gardle mldosci lekki zawroty glowy. To moje 1 tego typu tabletki w zyciu mam nadzieje ze to tak nie zostanie:( zawsze sie bronilam przed psychotropkami mowilam sobei z eporadze sobie sama i radzilam ale tym razem chyba cale te 2 lata wypadek, spzitale badania m nerwym potem ten rok caly wreszcie sie skumulowaly i uderzyly we mnie:( i to tyle z mojej histori 35 lat z nerwica, endometrioza tezyzczka sercemi jelitem akby bylo malo hehe

PS

przepraszam za wszytskie bledny przez neuropatie reka pisze jak chce a poprawianie tego tylko gorzej maci:/
Awatar użytkownika
Antysmog
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 23
Rejestracja: 12 listopada 2019, o 12:13

30 grudnia 2019, o 13:19

Może i ja coś napiszę.
Od zawsze byłem osobą bardzo wrażliwą, dużo się stresowałem, przeżywałem i w ogóle.
Ale problem z którego powodu jestem na tym forum zaczął się w wigilię dwa lata temu...
Idąc po mieście dostałem nagłego ataku paniki. Przyczyną było to, że życie każdego z nas kiedyś się skończy i umrzemy. I tak sobie wkręciłem. Pamiętam święta tamtego czasu...ciągle myślałem o śmierci. Jak to będzie wyglądać, po co żyjemy itd. Jakoś potem przeszło mi ale cały styczeń chodziłem w lekkim napięciu. Wówczas stwierdziłem, że warto by zrobić badania krwi, żeby sprawdzić jak bardzo się osłabiłem. No i się zaczęło...
paniczny strach przed nowotworem. Strach podsycały informacje z zewnątrz o tym, że ktoś zmarł na raka itp. W marcu znowu się nakręciłem i długo w tym siedziałem. Do psychiatry poszedłem dopiero pod koniec kwietnia 2018. Zapisał tabletki (aciprex), po czym zacząłem je brać, podjąłem się terapii u psychoterapeuty. Jakoś z tego wyszedłem. Miałem po drodze stresy ale nie aż tak bardzo mocne.
No i wszystko wróciło na początku listopada 2019 roku. Pisałem na forum, że mam coś takiego jak śnieg optyczny i wkręciłem sobie, że to guz mózgu. Poszedłem do neurologa dał mi skierowanie na pilne i czekałem na badanie. Przez ten cały czas nie mogłem się uspokoić, cały chodziłem napięty, nie chciałem iść do psychiatry czy psychologa bo nie byłem pewien badania. Wynik na początku grudnia okazał się że jest ok. Dobra. Minął tydzień i od 16-17 grudnia znowu jestem napięty, przez całe dnie. I w kółko myśli, że przez nerwicę dostanę raka, że zwariuję. Nie miałem już sił i 25 grudnia pojechałem do szpitala psychiatrycznego (jest kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu) bo nie wiedziałem, gdzie się zgłosić. No i teraz czekam na działanie leków.
Awatar użytkownika
violettavillas
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 95
Rejestracja: 4 stycznia 2020, o 21:29

6 stycznia 2020, o 16:42

Antysmog pisze:
30 grudnia 2019, o 13:19
Może i ja coś napiszę.
Od zawsze byłem osobą bardzo wrażliwą, dużo się stresowałem, przeżywałem i w ogóle.
Ale problem z którego powodu jestem na tym forum zaczął się w wigilię dwa lata temu...
Idąc po mieście dostałem nagłego ataku paniki. Przyczyną było to, że życie każdego z nas kiedyś się skończy i umrzemy. I tak sobie wkręciłem. Pamiętam święta tamtego czasu...ciągle myślałem o śmierci. Jak to będzie wyglądać, po co żyjemy itd. Jakoś potem przeszło mi ale cały styczeń chodziłem w lekkim napięciu. Wówczas stwierdziłem, że warto by zrobić badania krwi, żeby sprawdzić jak bardzo się osłabiłem. No i się zaczęło...
paniczny strach przed nowotworem. Strach podsycały informacje z zewnątrz o tym, że ktoś zmarł na raka itp. W marcu znowu się nakręciłem i długo w tym siedziałem. Do psychiatry poszedłem dopiero pod koniec kwietnia 2018. Zapisał tabletki (aciprex), po czym zacząłem je brać, podjąłem się terapii u psychoterapeuty. Jakoś z tego wyszedłem. Miałem po drodze stresy ale nie aż tak bardzo mocne.
No i wszystko wróciło na początku listopada 2019 roku. Pisałem na forum, że mam coś takiego jak śnieg optyczny i wkręciłem sobie, że to guz mózgu. Poszedłem do neurologa dał mi skierowanie na pilne i czekałem na badanie. Przez ten cały czas nie mogłem się uspokoić, cały chodziłem napięty, nie chciałem iść do psychiatry czy psychologa bo nie byłem pewien badania. Wynik na początku grudnia okazał się że jest ok. Dobra. Minął tydzień i od 16-17 grudnia znowu jestem napięty, przez całe dnie. I w kółko myśli, że przez nerwicę dostanę raka, że zwariuję. Nie miałem już sił i 25 grudnia pojechałem do szpitala psychiatrycznego (jest kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu) bo nie wiedziałem, gdzie się zgłosić. No i teraz czekam na działanie leków.
Mam podobnie. :)

Nie dalej, jak wczoraj zapatrzyłam się na oświetloną reklamę i jak odwróciłam wzrok to miałam przed oczami "mroczki", więc od razu pomyślałam, że to rak mózgu, ALE potem wytłumaczyłam sobie, że:
a) mam zaburzenia lękowe, więc pewnie to tylko strach,
b) gdyby mroczki utrzymywały się co najmniej tydzień, to powinnam to sprawdzić,
c) ta cholerna lampa świeciła mi przecież w oczy.

I pomogło.
"Ja jestem Violetta, wrażliwa kobietta."
kasiekasie
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 34
Rejestracja: 12 stycznia 2020, o 11:29

17 stycznia 2020, o 19:50

Witam. Chciałam Wam opowiedzieć moja historię.
Od zawsze się wszystkim strasznie przejmowałam, i przeżywałam. Moim celem zawsze było skończenie studiów i jak mi się pokazywały myśli lękowe (wtedy nie wiedziałam że to się tak nazywa) mówiłam sobie byle skończyć skudia, no właśnie i skończyłam te wymarzone studia ale co dalej? Wtedy dopiero zaczęły się jazdy, zawroty głowy, nerwy, nie mogłam w miejscu usiedzieć, poszlam do lekarza a on od razu stwierdził że to nerwica i zapisał leki, brałam je około 2lat i było w miarę ok, przy okazji chodziłam na psychoterapięz która skończyłam zaraz po ślubie. Jak zaszłam w ciążę musiałam rzucić leki z dnia na dzień, "jazdy" z odstawienia były ale przypisywalam je ciazy i było ok. Po urodzeniu córki też było jeszcze w miarę, ale czułam ciągle napięcie i ciągła presję żeby dobrze zajmować się córka. Byłam pod ciągłą obserwacja mamy i teściowej, komentowały każdy mój ruch i moja decyzję. Jak córka miała 5 m-cy musieliśmy z nią iść do szpitala- zapelenie oskrzeli, w dniu jej powrotu dostałam swojego pierwszego w życiu ogromnego ataku paniki, czegoś takiego nigdy wcześniej ani później nie przeżyłam. gula w gardle, oczy zaczęły mi uciekać tak jakby mi je wykręciło, i dostałam kręczu szyi. Wezwaliśmy karetkę, najpierw nie chcieli przyjechac a jak już się pojawili to zaczęli się ze mnie śmiać, i śmiali się przez całą droge, to samo lekarz na SOR, nie mógł zrozumieć jak mogłam dostać takiego kręczu z nerwów. Zaczęłam z powrotem brać leki i chodzić na psychoterapię, miałam wszystkie objawy o jakich tutaj piszecie. W końcu zaparłam się i wyprowadzilismy się od rodziców, wtedy pojawiły się derealizację i deprsonalizacje, różne wkręty. I wtedy tez trafiłam na nagrania divovic, na początek tylko sluchalam, ale później postanowiłam wdrożyć to w zycie i spróbować samemu, bez leków przez to przejść. I pewnie by się udało gdyby nie to ze przy rutynowym badaniu krwi wyszła mi bardzo silna anemia i w związku z tym kolejne badania. Wyszło że bóle brzucha które odczuwam to nie tylko napięciowe ale również zapalenie żołądka i wrzody. Jestem ponad trzy lata po pierwszej gastroskopii a stan zapalny ciągle się utrzymuje. W lato wydawalo mi się że już jestem 100%odburzona. Schudłam 8kg i ciągle chudnę, a nie mogę jeść. Dodatkowo mam zespół jelita drażliwego o ciągle biegunki. Czuję że czasami mnie to przerasta. Niedawno skończyłam drugą eradykacje Helikobakter i znowu się zaczęły nerwicowe jazdy, znowu mam ataki paniki. Myślę że tak mnie one osłabiły że pojawiły się te ataki, czy tak może być? Najbardziej się boje ze znowu dostanę tego krętu szyi i znowu wyląduje na SOR, każdy ból oka albo szyi to jest jakaś masakra nerwicowa, to samo biegunki... od dwóch lat staramy się też z mężem o rodzeństwo, i myślę że nerwica mi to tez blokuje. Nigdy nie mialam stracha o schizofrenię, albo o raka, ale boje się tego kręczu i że nigdy nie wyleczę tego żołądka, i że w końcu popadne w anoreksję i zosatwie moje dziecko bez matki. Czasami jak się z nią bawię to sobie myślę "przynajmniej kilka dobrych wspomnień będzie miała po mnie" Proszę poradzicie mi coś bo znowu wpadłam w koło nerwicowe, już nie wiem co jest bólem nerwicowym a co się faktycznie dzieje.
kasiekasie
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 34
Rejestracja: 12 stycznia 2020, o 11:29

17 stycznia 2020, o 20:16

A zapomniałam dodać że miałam też rezonans bo przez pół roku mnie głowa bolala dzień w dzień, okazało się ze z glowa ok, a ból przeszedł jak zaczęłam uzupełnilam żelazo. I między innymi dlatego też zawsze mam wątpliwości co do objawów, bo czesto u mnie okazywało się że bóle to nerwica tylko wyolbrzymia a przychodzą z jakiegoś konkretnego powodu. Najbardziej cierpi na tym moje dziecko, bo boje się z nią samą gdziekolwiek jeździć, że dostanę biegunki, że zemdleje i nikt nie będzie wiedzial ze ona była że mną, i że ona będzie patrzeć na moje cierpienie i na moje zmagania z tą franca, tak jak ja patrzyłam na zmagania mojej mamy z depresja.
Awatar użytkownika
mike48
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 156
Rejestracja: 18 kwietnia 2018, o 21:17

27 lutego 2020, o 17:02

Witajcie! W końcu postanowiłem dołożyć coś od siebie dla forum i opiszę swoja historię. Historię może inną niż większość, bo nie jestem dda, nie pochodzę z patologicznej rodziny, nie miałem problemów w szkole, nie mam stresującej pracy, nie przeżyłem traum. Niby życie o jakim wielu może pomarzyć, ale niestety w głowie często odbywała się walka z zaburzeniem czyli z samym sobą. Od dziecka byłem osobą lękliwą, wrażliwą i analizującą wszystko dookoła. Byłem inny niż ogół i zamiast cieszyć się dziecięcą beztroską czasami zachowywałem się jak osoba o wiele starsza przejmująca się wieloma tematami. Byłem również przywiązany do rodziców i chciałem aby zawsze byli blisko - takie zapewnienie bezpieczeństwa. Zawsze byłem bardzo spokojny i wszystko przeżywałem w swojej głowie. Nie wybuchałem emocjami i chyba to jest kluczem mojego zaburzenia... Pierwsze lęki to przedszkole czyli wiek 7 lat. Nie wiem już teraz czemu, ale nie chciałem tam iść. Jakoś wtedy sobie zakodowałem, że nie chce do przedszkola no i wiadomo jak to bywa, płacz, lęk i brak akceptacji dla tego miejsca. Po jakimś czasie w końcu zaakceptowałem chodzenie do przedszkola i jakoś moje życie wróciło do normalności. Potem podstawówka, minęła raczej normalnie, a w zasadzie nie pamiętam czegoś złego z tego okresu. następnie gimnazjum. Tutaj już zaczęły się elementy nerwicowe. Ogólnie nie miałem problemów z nauką czy kolegami. Ale pamiętam że bywały dni, kiedy budziłem się rano z mdłościami. Mocno mnie mdliło, a co ciekawe to przechodziło jak dochodziłem do szkoły. Ciężko powiedzieć czemu, ale tak wtedy miałem. Okres liceum podobnie, bez większych problemów, ale również zdarzały się jakieś mniejsze nerwicowe akcje. Potem studia - tutaj zaczęła się somatyzacja. Początek nerwicy wegetatywnej. Wtedy pewnego dnia zaczęło się kołatanie serca. Nie miałem wtedy pojęcia czym jest nerwica, jak działa etc. To kołatanie było dla mnie przerażające, bo trwało cały czas i byłem przekonany że to początek choroby serca. Poszedłem do lekarza. Wysłał mnie na ekg - jak leżałem podłączony do aparatu pamiętam pielęgniarkę uśmiechającą się - co, nerwicowe? A ja wtedy przekonany o chorobie myślałem co ta kobieta sobie robi głupie żarty jak ja tutaj mam problem z sercem, poza tym jaka nerwica, jak ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Leżałem, ekg robiło pomiar, a ja czekałem na straszną diagnozę. Badanie się skończyło, poszedłem do lekarza, ten popatrzył na wynik i powiedział że serce jest zdrowe. Ale jak to zdrowe? Przecież non stop odczuwam to kołatanie, to nie jest normalne. Tak wtedy myślałem. Porobiłem wtedy tez inne badania, krwi moczu wyniki oczywiście dobre, lekarz zapisał mi betaserc. Po jakimś czasie kołatanie zniknęło samo z siebie. Następnym etapem była derealizacja. Nie pamiętam już jak się ona zaczęła, ale nie miała żadnego wyzwalacza w postaci ataku paniki czy stresującej sytuacji. Wtedy kompletnie nie miałem pojęcia co to jest. Nie umiałem tego opisać, w internecie nic nie mogłem znaleźć. Ciekawe było to, że trwała ona od rana gdzieś tak do godziny 14-15. Popołudniu mijała. Dziwne, ale tak było. Z tym również trafiłem do lekarza. Nie potrafiłem zbytnio tego opisać, lekarz chyba też nie wiedział nic o tym, przepisał mi jakieś leki przeciwzapalne, ale niestety nie nakierował mnie po raz kolejny na to, że może to być nerwica. Derealka trwała chyba ze 3 miesiące i minęła. Ja o niej zapomniałem, ale dalej nie wiedziałem co to było i skąd. Objawy nie były skomplikowane, byłem odcięty, a najgorzej było w marketach i skupiskach ludzi. Potem znów nastał kolejny objaw - bóle w sercu, kłucia etc. Wtedy już naprawdę się przeraziłem. W końcu jak już boli serce nie ma żartów. Oczywiście na początek dr google, który postawił kilka strasznych diagnoz - objawy pasowały do różnych strasznych chorób. Im więcej czytałem tym gorzej zaczęło być. Wtedy już potraktowałem to na serio - nie wsiadałem za kierownicę, żadnego dużego wysiłku, żadnych odludnych miejsc i bycia samemu. Czyli nerwicowa potrzeba bycia w strefie komfortu. Znów lekarz, znów diagnoza bycia zdrowym, ekg ok, kilka innych badań również. Pamiętam, że wtedy sam lekarz chyba trochę się przestraszył, bo kazał mi się rejestrować, a ja powiedziałem, że nie mogę bo boli mnie serce, wiec przyjał mnie z wejscia bez kolejki. Poczułem się lepiej, no ale w internecie ktoś pisał, że ekg też się może pomylić i w ogóle ktoś tam miał dobre ekg, a okazało się że ma chore serce. Tak więc znów wkrętka, nasilenie objawów, nowe objawy typu potykanie serca, potem doszły jakieś sekundowe utraty świadomości (oczywiście tylko takie uczucia, nigdy świadomości nie straciłem :). Serce męczyło dosyć długo, potem przestało. A jak przestało zaczęły się inne objawy. Bóle głowy, kłucia, uciski. Tak więc jak zwykle googlowanie i kolejne choroby. Oczywiście objawy pasowały do różnych chorób na czele z tym, co chodzi tyłem. Tak więc panika i nakręcanie się. Gdzies tam w internecie widziałem również informacje że to mogą być objawy nerwicy, ale ciężko mi było dopuścic do siebie myśl, że mam nerwicę, bo zawsze kojarzyła mi się ona z kimś nerwowym albo zestresowanym, a ja byłem spokojny i nie miałem żadnych problemów w życiu. Objawy gdzieś tam sobie były, zmieniały się, odwiedziłem wtedy również okulistę z bólem oka promieniującym aż do głowy, również badania wyszły dobrze. Skończyłem licencjat, poszedłem na magisterkę i czułem się ogólnie lepiej. Na tych studiach poznałem fajnych ludzi, czasami spotykaliśmy się po zajęciach, objawów somatycznych miałem coraz mniej, ale lękliwość pozostawała. Jakoś tak sobie żyłem, w międzyczasie zmieniłem pracę na lepszą, skończyłem już studia. Było nienajgorzej aż przyszedł sylwester dwa lata temu. Byłem z kumplem na mieście, wróciłem do domu, wypiłem kawę i nagle poczułem dziwne uczucie jakby mi krew odpływała z głowy. Usiadłem na kanapę i wtedy się zaczęło. Poczułem się dziwnie, jakiś ścisk w głowie, serce zaczęło się wyrywać, wzrok się wyostrzył. Zacząłem odczuwać lęk. Z każdą chwilą było coraz gorzej, lęk zaczął przybierać niebotyczną formę, nogi miałem jak z waty, było mi gorąco i zimno jednocześnie. W głowie totalna masakra, nie wiedziałem czy mam się pakować do szpitala, czy tam spędzę tego sylwestra, nie wiedziałem kompletnie co to jest. Przez głowę przeszły mi wtedy wszystkie choroby jakie znałem, a nawet momentami myślałem że mnie opętało, widziałem siebie oczami wyobraźni leżącego w psychiatryku. To był pierwszy atak paniki, przełomowy moment w moim zaburzeniu. Każdy kto doświadczył ataku paniki wie co to znaczy i wie że ten pierwszy jest najgorszy i najcięższy. Atak trwał w takiej ciężkiej formie jakieś 1.5 godziny. Ale nie przeszedł ot tak. Pozostał lęk wolnopłynacy, oraz włączyła się derealizacja. Wtedy panicznie szukałem w internecie informacji co to może być. I wtedy też znalazłem to forum. Mimo iż czułem się fatalnie to w końcu znalazłem rzeczowe wytłumaczenie tego co mi jest. Dowiedziałem się czym jest atak paniki, derealizacja, a co najważniejsze że dużo ludzi to ma i że z tego się wychodzi. Wtedy przeczytałem historię Viktora i jego świadectwo "odburzenia". Do tej pory myślałem, że jestem z tym sam, że jestem dziwny, nienormalny i wkręcam sobie jakieś cuda. Lęk jednak cały czas trwał. Był on straszny, trwał non stop, ja czułem się fatalnie, organizm był zmęczony tym lękiem i atakami. Ataków miałem wtedy jeszcze kilka w ciągu miesiąca, ale już były one dużo mniejsze niż ten pierwszy. Wtedy już po lekturze forum wiedziałem czym są te ataki i jak je przetrwać. Lęk wolnopłynący trwał około 3 miesięcy po ataku. Był on straszny, przerażało mnie wtedy wszystko, żyrandol w pokoju czy drzewa za oknem. Ważne jednak jest to, że cały czas pracowałem, a sama praca była taką odskocznią od nerwicy. Tam potrafiłem zająć się czymś i choćby na chwilę zapomniec o lęku. Czytałem forum, a lęk opadał. Mimo wątpliwości i całej gamy objawów somatycznych, które zmieniały się dynamicznie było coraz lepiej. Lęk również wracał, ale wiedziałem, że tak może być i żeby się nim nie przejmować. Sama derealizacja po ataku trwała mniej niż miesiąc, więc minęła całkiem szybko. Po pół roku po ataku czułem się już naprawdę dobrze, można powiedzieć że byłem odburzony na jakieś 80-90%. Pod koniec roku pojechałem na daleką wycieczkę co było moim wielkim sukcesem, bo przecież niecały rok wcześniej byłem na samym dnie zaburzenia. Jednak kilka miesięcy później pojawiły się jakieś dziwne objawy. Wiedziałem że to nerwcica, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale niepokoiło mnie to, bo same objawy były coraz mniej typowe i pojawiały się coraz częściej. Poza tym zacząłem myśleć o swoim życiu, że chciałbym żyć inaczej. W życiu prywatnym chyba trochę brakowało mi spotkań ze znajomymi tak jak za czasów szkoły i studiów. Spontanicznych wyjść na miasto etc. Gdzieś ciągle gryzło mnie to, że życie już takie nie będzie, że będzie monotonne i nudne. Zaczęły się obawy przed tym, że nerwica może wrócić. I pewnego dnia, chyba w kwietniu siedząc w pracy pojawiło się takie chwilowe dziwne uczucie zagubienia. Taki jeden moment i nagle w głowie pytanie skąd ja się tu wziąłem, co ja tu robie? To była zapowiedź dd. Zacząłem odczuwać lekką odcinkę i takie dziwne uczucia jakby depersonalizacji, jakby umysł miał zaciągnięty hamulec. Niby dd, ale takie zupełnie inne niż wcześniej. To mnie dosyć mocno przeraziło, bo jakoś nie pasowało mi to do opisów dd z forum. No ale to sobie trwało, bywało lepiej i gorzej, ale ten stan powoli mijał. Co ciekawe to dziwne uczucie potrafiło mi minąć po przeczytaniu jakiegoś artykułu z forum w jednym momencie. W sumie to potwierdzenie nerwicy, ale to znów wracało więc pojawiła się bezradność wobec objawów. Pewnego dnia siedząc przed komputerem nagle pojawiła mi się jakaś plama w obrazie widzenia. Ten objaw mnie przeraził, zacząłem się doszukiwać w tej plamie jakichś kształtów. Oczywiście mój umysł dostrzegł w tym twarz (gdzieś czytałem, że umysł ma taką właściwość że doszukuje się twarzy - pozostałość po procesie ewolucji). No więc zacząłem się bać schizofrenii. Niby wiedziałem, że nerwica nie przekształca się w choroby psychiczne, że objawy są inne, ale jednak gdzieś podświadomie mój umysł stworzył sobie takie zagrożenie. Plama zniknęła, ale zaczeło się coś innego. patrząc na jasne tło widziałem je tak jakby w odcieniu jakiegoś koloru. Z automatu zacząłem odczuwać lęk, przeraziłem się, że to jakaś choroba oczu albo w ogóle mózgu, bo było to uczucie dosyć realne. Strasznie się na to nakręciłem, zaczałem "widzieć" non stop jakąś kolorową przesłonę, kolorowe kształty i plamy. Badania oczu wyszły dobrze, ale wątpliwość pozostała. Bardzo nietypowy i nieprzyjemny objaw, a najgorzej że trwa on cały czas, a moja uwaga jest na nim skupiona na maksa. Co ciekawe raz przeczytałem jakiś artykuł o powidokach i w jednym momencie zeszło ze mnie to napięcie i objaw zniknął. Tak po prostu momentalnie. Niestety trwało to tylko jeden dzień i nazajutrz znowu to wróciło wraz z natłokiem mysli. Co ciekawe (albo typowe dla nerwicy) nie widzę tego jak się czymś mocno zajmę. Przynajmniej skumałem, że to od nerwicy, no bo przecież choroba nie mija jak o niej nie myślimy. I tak póki co się kręci moje życie wokół nerwicy, raz jest lepiej raz gorzej, ale ogólnie jestem już tym zmęczony. Mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, cały czas czytam forum i staram się nad sobą pracować.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali, ja nawet poczułem się lepiej wypluwając to wszystko z siebie choćby tutaj na forum. Jeśli ktoś chciałby coś więcej wiedzieć to śmiało piszcie :)
Anka123
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 20
Rejestracja: 8 października 2019, o 01:19

28 marca 2020, o 01:43

mike48 pisze:
27 lutego 2020, o 17:02
Witajcie! W końcu postanowiłem dołożyć coś od siebie dla forum i opiszę swoja historię. Historię może inną niż większość, bo nie jestem dda, nie pochodzę z patologicznej rodziny, nie miałem problemów w szkole, nie mam stresującej pracy, nie przeżyłem traum. Niby życie o jakim wielu może pomarzyć, ale niestety w głowie często odbywała się walka z zaburzeniem czyli z samym sobą. Od dziecka byłem osobą lękliwą, wrażliwą i analizującą wszystko dookoła. Byłem inny niż ogół i zamiast cieszyć się dziecięcą beztroską czasami zachowywałem się jak osoba o wiele starsza przejmująca się wieloma tematami. Byłem również przywiązany do rodziców i chciałem aby zawsze byli blisko - takie zapewnienie bezpieczeństwa. Zawsze byłem bardzo spokojny i wszystko przeżywałem w swojej głowie. Nie wybuchałem emocjami i chyba to jest kluczem mojego zaburzenia... Pierwsze lęki to przedszkole czyli wiek 7 lat. Nie wiem już teraz czemu, ale nie chciałem tam iść. Jakoś wtedy sobie zakodowałem, że nie chce do przedszkola no i wiadomo jak to bywa, płacz, lęk i brak akceptacji dla tego miejsca. Po jakimś czasie w końcu zaakceptowałem chodzenie do przedszkola i jakoś moje życie wróciło do normalności. Potem podstawówka, minęła raczej normalnie, a w zasadzie nie pamiętam czegoś złego z tego okresu. następnie gimnazjum. Tutaj już zaczęły się elementy nerwicowe. Ogólnie nie miałem problemów z nauką czy kolegami. Ale pamiętam że bywały dni, kiedy budziłem się rano z mdłościami. Mocno mnie mdliło, a co ciekawe to przechodziło jak dochodziłem do szkoły. Ciężko powiedzieć czemu, ale tak wtedy miałem. Okres liceum podobnie, bez większych problemów, ale również zdarzały się jakieś mniejsze nerwicowe akcje. Potem studia - tutaj zaczęła się somatyzacja. Początek nerwicy wegetatywnej. Wtedy pewnego dnia zaczęło się kołatanie serca. Nie miałem wtedy pojęcia czym jest nerwica, jak działa etc. To kołatanie było dla mnie przerażające, bo trwało cały czas i byłem przekonany że to początek choroby serca. Poszedłem do lekarza. Wysłał mnie na ekg - jak leżałem podłączony do aparatu pamiętam pielęgniarkę uśmiechającą się - co, nerwicowe? A ja wtedy przekonany o chorobie myślałem co ta kobieta sobie robi głupie żarty jak ja tutaj mam problem z sercem, poza tym jaka nerwica, jak ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Leżałem, ekg robiło pomiar, a ja czekałem na straszną diagnozę. Badanie się skończyło, poszedłem do lekarza, ten popatrzył na wynik i powiedział że serce jest zdrowe. Ale jak to zdrowe? Przecież non stop odczuwam to kołatanie, to nie jest normalne. Tak wtedy myślałem. Porobiłem wtedy tez inne badania, krwi moczu wyniki oczywiście dobre, lekarz zapisał mi betaserc. Po jakimś czasie kołatanie zniknęło samo z siebie. Następnym etapem była derealizacja. Nie pamiętam już jak się ona zaczęła, ale nie miała żadnego wyzwalacza w postaci ataku paniki czy stresującej sytuacji. Wtedy kompletnie nie miałem pojęcia co to jest. Nie umiałem tego opisać, w internecie nic nie mogłem znaleźć. Ciekawe było to, że trwała ona od rana gdzieś tak do godziny 14-15. Popołudniu mijała. Dziwne, ale tak było. Z tym również trafiłem do lekarza. Nie potrafiłem zbytnio tego opisać, lekarz chyba też nie wiedział nic o tym, przepisał mi jakieś leki przeciwzapalne, ale niestety nie nakierował mnie po raz kolejny na to, że może to być nerwica. Derealka trwała chyba ze 3 miesiące i minęła. Ja o niej zapomniałem, ale dalej nie wiedziałem co to było i skąd. Objawy nie były skomplikowane, byłem odcięty, a najgorzej było w marketach i skupiskach ludzi. Potem znów nastał kolejny objaw - bóle w sercu, kłucia etc. Wtedy już naprawdę się przeraziłem. W końcu jak już boli serce nie ma żartów. Oczywiście na początek dr google, który postawił kilka strasznych diagnoz - objawy pasowały do różnych strasznych chorób. Im więcej czytałem tym gorzej zaczęło być. Wtedy już potraktowałem to na serio - nie wsiadałem za kierownicę, żadnego dużego wysiłku, żadnych odludnych miejsc i bycia samemu. Czyli nerwicowa potrzeba bycia w strefie komfortu. Znów lekarz, znów diagnoza bycia zdrowym, ekg ok, kilka innych badań również. Pamiętam, że wtedy sam lekarz chyba trochę się przestraszył, bo kazał mi się rejestrować, a ja powiedziałem, że nie mogę bo boli mnie serce, wiec przyjał mnie z wejscia bez kolejki. Poczułem się lepiej, no ale w internecie ktoś pisał, że ekg też się może pomylić i w ogóle ktoś tam miał dobre ekg, a okazało się że ma chore serce. Tak więc znów wkrętka, nasilenie objawów, nowe objawy typu potykanie serca, potem doszły jakieś sekundowe utraty świadomości (oczywiście tylko takie uczucia, nigdy świadomości nie straciłem :). Serce męczyło dosyć długo, potem przestało. A jak przestało zaczęły się inne objawy. Bóle głowy, kłucia, uciski. Tak więc jak zwykle googlowanie i kolejne choroby. Oczywiście objawy pasowały do różnych chorób na czele z tym, co chodzi tyłem. Tak więc panika i nakręcanie się. Gdzies tam w internecie widziałem również informacje że to mogą być objawy nerwicy, ale ciężko mi było dopuścic do siebie myśl, że mam nerwicę, bo zawsze kojarzyła mi się ona z kimś nerwowym albo zestresowanym, a ja byłem spokojny i nie miałem żadnych problemów w życiu. Objawy gdzieś tam sobie były, zmieniały się, odwiedziłem wtedy również okulistę z bólem oka promieniującym aż do głowy, również badania wyszły dobrze. Skończyłem licencjat, poszedłem na magisterkę i czułem się ogólnie lepiej. Na tych studiach poznałem fajnych ludzi, czasami spotykaliśmy się po zajęciach, objawów somatycznych miałem coraz mniej, ale lękliwość pozostawała. J byakoś tak sobie żyłem, w międzyczasie zmieniłem pracę na lepszą, skończyłem już studia. Było nienajgorzej aż przyszedł sylwester dwa lata temu. Byłem z kumplem na mieście, wróciłem do domu, wypiłem kawę i nagle poczułem dziwne uczucie jakby mi krew odpływała z głowy. Usiadłem na kanapę i wtedy się zaczęło. Poczułem się dziwnie, jakiś ścisk w głowie, serce zaczęło się wyrywać, wzrok się wyostrzył. Zacząłem odczuwać lęk. Z każdą chwilą było coraz gorzej, lęk zaczął przybierać niebotyczną formę, nogi miałem jak z waty, było mi gorąco i zimno jednocześnie. W głowie totalna masakra, nie wiedziałem czy mam się pakować do szpitala, czy tam spędzę tego sylwestra, nie wiedziałem kompletnie co to jest. Przez głowę przeszły mi wtedy wszystkie choroby jakie znałem, a nawet momentami myślałem że mnie opętało, widziałem siebie oczami wyobraźni leżącego w psychiatryku. To był pierwszy atak paniki, przełomowy moment w moim zaburzeniu. Każdy kto doświadczył ataku paniki wie co to znaczy i wie że ten pierwszy jest najgorszy i najcięższy. Atak trwał w takiej ciężkiej formie jakieś 1.5 godziny. Ale nie przeszedł ot tak. Pozostał lęk wolnopłynacy, oraz włączyła się derealizacja. Wtedy panicznie szukałem w internecie informacji co to może być. I wtedy też znalazłem to forum. Mimo iż czułem się fatalnie to w końcu znalazłem rzeczowe wytłumaczenie tego co mi jest. Dowiedziałem się czym jest atak paniki, derealizacja, a co najważniejsze że dużo ludzi to ma i że z tego się wychodzi. Wtedy przeczytałem historię Viktora i jego świadectwo "odburzenia". Do tej pory myślałem, że jestem z tym sam, że jestem dziwny, nienormalny i wkręcam sobie jakieś cuda. Lęk jednak cały czas trwał. Był on straszny, trwał non stop, ja czułem się fatalnie, organizm był zmęczony tym lękiem i atakami. Ataków miałem wtedy jeszcze kilka w ciągu miesiąca, ale już były one dużo mniejsze niż ten pierwszy. Wtedy już po lekturze forum wiedziałem czym są te ataki i jak je przetrwać. Lęk wolnopłynący trwał około 3 miesięcy po ataku. Był on straszny, przerażało mnie wtedy wszystko, żyrandol w pokoju czy drzewa za oknem. Ważne jednak jest to, że cały czas pracowałem, a sama praca była taką odskocznią od nerwicy. Tam potrafiłem zająć się czymś i choćby na chwilę zapomniec o lęku. Czytałem forum, a lęk opadał. Mimo wątpliwości i całej gamy objawów somatycznych, które zmieniały się dynamicznie było coraz lepiej. Lęk również wracał, ale wiedziałem, że tak może być i żeby się nim nie przejmować. Sama derealizacja po ataku trwała mniej niż miesiąc, więc minęła całkiem szybko. Po pół roku po ataku czułem się już naprawdę dobrze, można powiedzieć że byłem odburzony na jakieś 80-90%. Pod koniec roku pojechałem na daleką wycieczkę co było moim wielkim sukcesem, bo przecież niecały rok wcześniej byłem na samym dnie zaburzenia. Jednak kilka miesięcy później pojawiły się jakieś dziwne objawy. Wiedziałem że to nerwcica, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale niepokoiło mnie to, bo same objawy były coraz mniej typowe i pojawiały się coraz częściej. Poza tym zacząłem myśleć o swoim życiu, że chciałbym żyć inaczej. W życiu prywatnym chyba trochę brakowało mi spotkań ze znajomymi tak jak za czasów szkoły i studiów. Spontanicznych wyjść na miasto etc. Gdzieś ciągle gryzło mnie to, że życie już takie nie będzie, że będzie monotonne i nudne. Zaczęły się obawy przed tym, że nerwica może wrócić. I pewnego dnia, chyba w kwietniu siedząc w pracy pojawiło się takie chwilowe dziwne uczucie zagubienia. Taki jeden moment i nagle w głowie pytanie skąd ja się tu wziąłem, co ja tu robie? To była zapowiedź dd. Zacząłem odczuwać lekką odcinkę i takie dziwne uczucia jakby depersonalizacji, jakby umysł miał zaciągnięty hamulec. Niby dd, ale takie zupełnie inne niż wcześniej. To mnie dosyć mocno przeraziło, bo jakoś nie pasowało mi to do opisów dd z forum. No ale to sobie trwało, bywało lepiej i gorzej, ale ten stan powoli mijał. Co ciekawe to dziwne uczucie potrafiło mi minąć po przeczytaniu jakiegoś artykułu z forum w jednym momencie. W sumie to potwierdzenie nerwicy, ale to znów wracało więc pojawiła się bezradność wobec objawów. Pewnego dnia siedząc przed komputerem nagle pojawiła mi się jakaś plama w obrazie widzenia. Ten objaw mnie przeraził, zacząłem się doszukiwać w tej plamie jakichś kształtów. Oczywiście mój umysł dostrzegł w tym twarz (gdzieś czytałem, że umysł ma taką właściwość że doszukuje się twarzy - pozostałość po procesie ewolucji). No więc zacząłem się bać schizofrenii. Niby wiedziałem, że nerwica nie przekształca się w choroby psychiczne, że objawy są inne, ale jednak gdzieś podświadomie mój umysł stworzył sobie takie zagrożenie. Plama zniknęła, ale zaczeło się coś innego. patrząc na jasne tło widziałem je tak jakby w odcieniu jakiegoś koloru. Z automatu zacząłem odczuwać lęk, przeraziłem się, że to jakaś choroba oczu albo w ogóle mózgu, bo było to uczucie dosyć realne. Strasznie się na to nakręciłem, zaczałem "widzieć" non stop jakąś kolorową przesłonę, kolorowe kształty i plamy. Badania oczu wyszły dobrze, ale wątpliwość pozostała. Bardzo nietypowy i nieprzyjemny objaw, a najgorzej że trwa on cały czas, a moja uwaga jest na nim skupiona na maksa. Co ciekawe raz przeczytałem jakiś artykuł o powidokach i w jednym momencie zeszło ze mnie to napięcie i objaw zniknął. Tak po prostu momentalnie. Niestety trwało to tylko jeden dzień i nazajutrz znowu to wróciło wraz z natłokiem mysli. Co ciekawe (albo typowe dla nerwicy) nie widzę tego jak się czymś mocno zajmę. Przynajmniej skumałem, że to od nerwicy, no bo przecież choroba nie mija jak o niej nie myślimy. I tak póki co się kręci moje życie wokół nerwicy, raz jest lepiej raz gorzej, ale ogólnie jestem już tym zmęczony. Mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, cały czas czytam forum i staram się nad sobą pracować.
Dziękuję tym, którzy to przeczytali, ja nawet poczułem się lepiej wypluwając to wszystko z siebie choćby tutaj na forum. Jeśli ktoś chciałby coś więcej wiedzieć to śmiało piszcie :)
Hej, miałam bardzo podobnie pierwszy atak lekarz ekg myślałam że zawał przyjęta bez kolejki jakoś dojechałam autem sama to cud.... A po ekg słyszę wszystko ok proszę wyjść bo mam koleke i zaczęła się moja wędrówka po lekarzach i przekonanie ze lekarz się pomylił a wystarczyło że ten durny lekarz by dodał tylko ze to na tle nerwowym i nigdy bym nie wpadła aż tak w te Stany lekaowe dodam że nie było jescze wtedy internetu..... Nie mogłam nic poczytać a psychiatra kojarzył mi się z wariatami, nie miałam żadnej wiedzy że istnieje coś takiego jak atak paniki.... I tak od 2006 roku moje życie się zmieniło, tęsknię to tamtych czasów, w sumie przez 14 lat tylko parę miesięcy brałam leki, ponoć lek mamy w sobie ,gdyby nie ten koronawirus pewnie bym się nie nakręciła znowu.....coz zostaje się tylko z tym pogodzić dać sobie przyzwolenie na poczucie się gorzej, ktoś mi kiedyś tak powiedział o nerwicy.... Miej wy..... E z będzie Ci dane., w dupie z objawami a znikną. Pozdrawiam
dosusniecia
Gość

1 kwietnia 2020, o 08:24

Jak się u mnie zaczęło? cóż..nagle. Nigdy nie sądziłam, że mnie to dopadnie. Miałam ciężka przeszłość, przejawiam symptomy DDA ale przez wiele lat nad sobą pracowałam. Oboje rodziców pije. W swojej życiowej drodze zawsze miałam parcie na to, że muszę ogarniać, muszę być silna, muszę mieć nad wszystkim kontrolę. W pracy dawałam z siebie wszystko i chciałam być idealna. W zasadzie na każdej płaszczyźnie swojego życia starałam się dawać z siebie wszystko...a mnie, samej w sobie było już coraz mniej. Kiedy myślałam, że już zamknęłam etap przeszłości i uznałam, że nie ma na mnie wpływu, zaczęłam myśleć o przyszłości. Miałam mnóstwo planów, wszystko powoli się zaczęło układać i.......dopadło mnie po sytuacji stresowej. Bo pół życia unikałam stresu jak ognia, niszczył mnie, bałam się braku kontroli. Dlatego podejmowałam mało zmian, nie wychodząc ze strefy komfortu.
Awatar użytkownika
Żorżyk
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 188
Rejestracja: 12 grudnia 2019, o 22:44

1 kwietnia 2020, o 19:51

Myślę / dedukuję, że zaczęło się we wczesnym dzieciństwie, że żyłam z tym wiele lat jako wielką ulgę czując chociażby osłabienie objawów. Po latach jednak okazało się, ile kosztuje ciągła walka i brak poczucia bezpieczeństwa.

Tak naprawdę dopiero zaczynam o tym mówić. To, co przeżyłam, co kneblowano we mnie, wraca w snach. Mam wielką nadzieję, że wystarczy mi odwagi do zmierzenia się z tym, tak, by cień nie rządził światłem ( Jung- nieuświadomione, cień rządzący życiem).

Mam odczucie, że wreszcie trafiłam na mądrą, dobrą, empatyczną panią psycholog. Oczywiście boję się uwierzyć i zaufać, ale czuję, że mogę z nią nawigować na bezkresne morza, przestać bać się życia.

Objawami lękowymi nie przejmuję się, nie nadaję im wagi, rejestruję .
Życzę, abyśmy wszyscy sobie świetnie dali radę z nerwicą i nie tylko. :si :si :papa
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

2 kwietnia 2020, o 19:10

Moja historia, epizod I

Dzieciństwo nie łatwe, ale też nie najgorsze. Był rozwód rodziców, było wiele....ale teraz jesteśmy fajną rodziną, więc zostawiam to tam gdzie jest tego miejsce czyli w przeszłości.
Pierwsze natręctwa plus atak paniki miałam już jako dziecko, ale nie zdominowało to mojego dzieciństwa.
Pierwsze prawdziwe WTF pojawiło się 8 lat temu. Położyłam się spać i....duszność, ciężar, jakoś dziwnie, ale postanowiłam, że pójdę spać ...na siedząco. Zasnęłam, koszmary, budzę się cała spocona i z wrażeniem że mam słonia na klatce piersiowej, pierwsza myśl umieram. Serce waliło mi jak opętane, kołatało, przeskakiwało, gniotło, w głowie totalna panika. Budzę mamę żeby mnie ratowała i pogotowie wezwała, a mama jakoś dziwnie spokojna ( weteranka ;luzz ) , ale karetkę wezwała. Przyjechali, pierwsze pytanie "pani biegała?" "tak biegałam o 4 w nocy ", potem standardowo, szpital, w szpitalu badania i do domu bo nic się nie dzieje. Następnego dnia jak wpadłam do przychodni to aż lekarz z gabinetu wyjrzał sprawdzić co się na tej recepcji odjaniepawla. Pamiętam gościu był z Libanu i wymyślił, że może mam anemię, bo mam taki trochę heroine look + nie jem mięsa. Anemii okazało się, że nie mam ( z resztą też było ok ) ale i tak usłyszałam radę "cieba jeść mieso" . No nic mądrzejsza o tą wiedzę w poczuciu spokoju udałam się do domu. Spokój nie trwał jednak długo, bo po jakimś czasie pojawiły się duszności. Codziennie wrażenie, że mam za mało powietrza, że coś jest nie halo z oddechem, no i pojawiła się królowa wszystkich histeryków: nerwicowa gula w gardle. Ile ja się z tym męczyłam, w chwilach największego szaleństwa połknięcie malusieńkiej tabletki było dla mnie zagrożeniem, bo przełyk mi nie pracuje. :buu: Jakoś rok po pierwszym ataku pojawił się drugi tym razem jednak pojechałam na SOR z moim facetem a tam....moja mama zgadnijcie z jakim problemem :^ . Ponieważ mama była w okresie menopauzy i ciśnienie jej skakało jak Małysz w najlepszych chwilach to dostała jakąś magiczną tabletkę po której mało nie zasnęła na stojąco, a ja dostałam pouczenie żeby sobie melisy zaparzyć. Trzeci atak pamiętam jak dziś oglądałam film "Wkraczając w pustkę" po którym wkroczyłam w panikę ( gorąco, zimno, drgawki, wrażenie omdlewania, poty, duszności a w głowie Sajgon ) uhuhuh i znowu uderzyłam na SOR. Tam jednak nastąpił przełom ponieważ panika osiągnęła apogeum więc nie czekając na swoją kolej wbiłam się do gabinetu żeby mnie lekarz ratował, bo to już żarty się skończyły, a tam...nie wiem co się stało, ale zdaję się, że coś poważnego, bo gościu wyglądał jakby ktoś przed chwilą umarł, a że byliśmy w szpitalu....Tego dnia postanowiłam sobie, że dosyć zajmowania miejsca ludziom którzy naprawdę potrzebują pomocy i że więcej się na SORze nie pojawię ( i tak było przez następnych 7 lat ). W tzw. międzyczasie robiłam miliony badań, pamiętam jak kiedyś w panice wpadłam do przychodni, że dramat jest i mają mi już ekg robić i tam była taka starsza lekarz, która popatrzyła na te moje ekg i na mnie jak skakałam jak wróbel po gabinecie i ona mi mówi "pani to na tle nerwowym ma", na co ja jej że zawał i że chore serce mam na co kobieta dała mi receptę na hydroxyzine i zapewniła, że żaden zawał mi nie grozi. Jak wyszłam z tego gabinetu ( dopytując się wcześniej jakieś 100 raz czy jest pewna z tym zawałem ) to poczułam się jak chodzące zdrowie. Często też miałam historie w rodzaju idę na miasto i wracam w podskokach do samochodu, bo ciemność mnie ogarnia ( nogi z waty, poty, duszności ) . Oprócz tego pojawiły się również uporczywe dociekania co mi właściwie jest, w ciągu dnia były gdzieś tam z tyłu głowy z uwagi na pracę i dużą ilość zajęć ( funkcjonowałam w przekonaniu, że coś mi jest i już nigdy nic nie będzie tak jak dawniej ), ale wieczorami zaczynało się analizowanie. Pamiętam jak kiedyś w akcie desperacji i rozpaczy wymyśliłam, że to pewnie ciotka urok rzuciła ( a nie wierzę w takie rzeczy ), bo się z matką pokłóciła :haha: także tego :ups
Natręty zaczynały być coraz silniejsze, doszło też silne ROCD ( może kiedyś napiszę o tym więcej ) aż w końcu powiedziałam sobie dość tych analiz żeby mnie miało rozerwać od środka to już nigdy więcej i tak było do epizodu II. Pomogło też silne przekonanie, że nic mi nie jest ( uwierzyłam lekarzom i mamie ) i dużo zajęć. CDN
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

2 kwietnia 2020, o 19:34

Niełatwe,
czemu nie można już edytować, bo aż mnie to razi po oczach :grr:
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Awatar użytkownika
Żorżyk
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 188
Rejestracja: 12 grudnia 2019, o 22:44

2 kwietnia 2020, o 23:24

Katja pisze:
2 kwietnia 2020, o 19:34
Niełatwe,
czemu nie można już edytować, bo aż mnie to razi po oczach :grr:
Nie przejmuj się, jeśli mogie prosić . Ciebie razi, mnie nie.

Mnie uraziło, że Twoja stara dostała dobrą pigułkę motywując to menopauzą. Może trzeba było lekarzowi powiedzieć, że Ty też masz menopauzę, tylko przedwczesną?

Nic nie jest. Niby nic nie jest, tylko człowiekowi rozum odbiera. Dla mnie jest po prostu upierdliwe kłócić się ze swoim organizmem o oddech, przeczekiwać napady paniki. Dobrze wiem, że one mijają, ale zanim miną :lala: :ups

U mnie problemy z ciśnieniem , tj jego spadki, z sercem, zaczęły się, gdy byłam w szkole średniej . Oczywiście matka & rodzina to koncertowo olała. Miałam sporo chorób wynikających ze stresu, zapuszczonych przez nieleczenie. Musiałam być raczej przestraszonym dzieckiem, bo pamiętam, że pediatra, gdy miałam 10 lat, chciała zapisać mi lek uspokajający. Oczywiście moja matka wydarła się na nią, a co jak co, drzeć się do dziś potrafi.

Potem ciche rozpoznanie i podszept lekarza, że to przez sytuację rodzinną (przemoc) , że to podłoże nerwowe jest .
Pewnie, że stres powodował masę dolegliwości, uważam, że w jakimś stopniu uszkodził mi serce :(( . Dlatego teraz , po udanej ablacji , smutniej mi przez to, że cholerne dusznosci wróciły . Oby odeszły.
Masa leków, wpływ przewlekłego stresu na układ pokarmowy, serce, stawy. Nawet nie chcę o tym pisać, chociaż powinnam, bo starałam się walczyć o siebie, o zdrowie, i nie powinno być tak,że ktoś komuś bezkarnie je niszczy.

Upiorne PTSD, dzięki sąsiadom kolejne PTSD 'niemoge :!!!: i wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym . Ja, pogodna, wesoła, tylko na skraju samobójstwa.
Potem potworne testy, podejrzenie uszkodzenia ukladu nerwowego :buu: :buu: okazało się, że stres mnie tak wykończył, że dawał objawy uszkodzeń organicznych mózgu. Nie chcę wracać do chwil badań, kiedy nie byłam w stanie sklecić zdań, wykonać prostych obliczeń, napisać dwóch zdań czy przeczytać je i nie zapomnieć po chwili.
Mogę pracować fizycznie, ale umysł był i jest mi bardzo potrzebny.

Trudno jest mi to pisać. Nie chcę tego pamiętać, ale to powinno być memento mori: do czego prowadzi dręczenie drugiego człowieka, nieustanny stres.
Teraz cieszy mnie każdy napisany przeze mnie post, każdy dzień z jasnością umysłu, zachwyt wierszem . Jeszcze brakuje mi do pełni śmigania neuronów, może będę to odbudowywać latami. O ile owrzodzenie układu pokarmowego ogarnęłam, stany zapalne stawów też, to powrót do sprawnosci intelektualnej nie jest aż tak prosty.

Bo przecież to tylko stres.
Obym go umiała samej sobie nie dokładać :si :si
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

2 kwietnia 2020, o 23:49

U mnie problemy z ciśnieniem
Przypomniałaś mi, że nic nie wspomniałam o ciśnieniomierzu, ale to może kiedyś w części II, bo w tamtym okresie to u mnie za każdym razem co by się nie działo to ciśnienie niemal idealne ( chociaż miałam wrażenie że odlatuje ), a moja matka tylko spojrzała na ciśnieniomierz i już było 190 :D
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Madame.Kot
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 60
Rejestracja: 15 listopada 2017, o 17:20

16 lutego 2021, o 19:28

Katja pisze:
2 kwietnia 2020, o 23:49
U mnie problemy z ciśnieniem
Przypomniałaś mi, że nic nie wspomniałam o ciśnieniomierzu, ale to może kiedyś w części II, bo w tamtym okresie to u mnie za każdym razem co by się nie działo to ciśnienie niemal idealne ( chociaż miałam wrażenie że odlatuje ), a moja matka tylko spojrzała na ciśnieniomierz i już było 190 :D
Czekamy na cześć II, pierwszą czytałam z zapartym tchem. Muszę się zebrać w sobie i swoją historię opisać kiedyś : )
If you take everything personally,
you'll remain offended for the rest
of your life.
What other people do
is often because
of them,
not you.
ODPOWIEDZ