Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica - nasze historie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
JestemNadzieja
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 227
Rejestracja: 8 sierpnia 2017, o 09:22

10 listopada 2017, o 13:30

AdamGdzies pisze:
3 listopada 2017, o 21:01
Wprawdzie na forum przywitałem sie już z 2 tygodnie temu to jeszcze nie zdołałem opisać tu mojej historii, historii która myślę, że może komuś pomóc, ktoś może się z nią utożsamić,a i ja mogę tu ją wylać . Swój pierwszy atak nerwicy miałem przed maturami jakieś 3,5 roku temu, od tego czasu niestety nie odzyskałem jeszcze dawnego życia... ale jak to się zaczęło. Nauka, matura, używki i choroba nowotworowa dziadka, to wszystko wtedy było wtedy dla mnie zbyt wiele. Dostałem swojego pierwszego ataku, trwał z 1,5 h, najbardziej typowy atak paniki, a wszystko kręciło się w oku serca. Zwaliłem to na nerwy, jakoś spróbowałem funkcjonować - jak się później okazało nie na długo. Potworne somatyczne objawy dogięły mnie do ramy łóżka, każde uderzenie serca, każdy mięsień bolał mnie, byłem przekonany że to już koniec, wymiotowałem po posiłkach, albo bardziej sam wymuszałem wymioty bo nie mogłem znieść pełności, chodziłem jak zoombi, płakałem. Rozwalało mi mózg, bolały plecy, drętwiały kończyny a uczucie DD przy tym były jak mały deszczyk między burzami. Trafiłem do szpitala, zbadano mi serce krew, trochę się uspokoiłem, jednak koszmar nadal trwa. Wszystko rozlało się po mnie. Nie czułem już nic, nastąpiła wielka derealizacja. Leki, pierwszym lekiem moim był aciprex w małej dawce, jednak lekarz prowadzący wyśmiał pomysł z psychologiem, ja wtedy że się nie znałem przystałem na to. leczyłem sie 1,5 roku, raz było lepiej raz gorzej, troche mi pomogło. ODstawiłem. Wróciło, kolejny koszmar, kolejne objawy. Odczuwałem wszystko co można chyba w nerwicy, a somatyzm był kolosalny. drętwiały mi ręce nogi , miałem wszystko jak z waty, zimne kończyny jak lód, bałem chodzić się po schodach, wypić kawe czy zapalić papierosa to wszystko wywoływało u mnie lęk - rozpływałem się w tamtą zimę jak topniejący śnieg za oknem i nie byłem w stanie nic z tym zrobić, nie wiedziałem o forum, o metodach walki. Wtedy to miałem pierwszy kontakt z psychologiem, psycholog który mi wcale nie pomógł radzić sobie ze stres, od razu zaczął pieprzyć o dzieciństwie wchodzić w coś, a ja potrzbowałem pomocy tu i teraz. Zrezygnowałem poszedłem do psychiatry, nowy lek lafacin, 1,5 roku raz lepiej raz gorzej, duze uboki, ale mój stan na pewno w jakimś stopniu się poprawił. Miesiąc temu odstawiłem, czułem, że nie tędy droga ze to mi nic nie da. Koszmar przejście na coaxil - wybrałego go ponieważ pomaga słabo, daje możliwośc pracy a uboki odstawienia lafactinu miały być mniejsze. Było bardzo źle poza typowymi odstawiennymi skutami leku czułem cały czas przez wiekszość tego miesiąc rozpacz strach i wszystko co jest z tym związane, popadałem w histerie, gniew , drżałem jak galaretka. Bałem się ze oszaleje, że już nigdy nie wrócę do normalnego stanu, każdy dźwięk zaczął ranić moje uszy (w przenośni) , do tego doszły szumy przed spaniem, budzenie się w nocy, tak potężny smutek w gardle ze nie mogłem tego przełknąć. Wpadłem na te forum, przesłuchałem dużej ilości nagrań, staram się walczyć jest, już lepiej ale nadal ciężko, nadal nerwica atakuję mnie, ale zaczynam z nią walczyć,chyba pierwszy raz w życiu. Jest ciężko, może przez wielką wyobraźnie jakązawsze miałem moje obiawy są przeróżne, od strachu przed mania, euforią itp stracham się nawet coaxilu który przeciż jest całkiem łagodnym lekiem - ale przypisuję mu wiele objawów przez niechęć do leków jakie pozstało mi po odstawieniu wenli. Mam nadzieję że uda mi się pokonać nerwice, że jest to możliwe i kiedyś spojrzę na świat tak samo jak sprzed nerwicy, wolny, bez szyby, obaw, czegoś z tyłku głowy.
"Tyle razy myślałem, że to koniec wiesz..."

Dla mnie ta cala nerwica to jedna wielka su...a. Tez mam mysl ze juz nigdy nie bedzie tak samo. Szlag mnie trafia . Tak bardzo chcialabym przestac rozkmniac kazdy dzwiek. Tak bardzo boje sie schizofrenii. Ten ciągły strach zabiera mi najlepsze chwile z zycia
:lov:
Mogusia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 27 października 2017, o 18:08

13 listopada 2017, o 13:41

Czym więcej czytam te forum to tym bardziej dochodzą do mnie pewne rzeczy. Już jako dziecko miałam różne tiki nerwowe. Wszyscy jedynie się ze mnie śmiali i mówili, abym tak nie robiła, bo głupio wyglądam. A każdy wie, że tiki są mimowolne, więc te rady na nic. Od zawsze jestem nadwrażliwa, za bardzo się wszystkim przejmuję, wszyscy mnie przez to wykorzystują. Staram się z tym walczyć, ale też nie umiem. Były chwile lepsze i gorsze. Po śmierci dziadka było źle, potem kilka śmierci bliskich osób. I o ironio, teraz gdy czuję się szczęśliwa, mam cudownego męża i dzieci to się zaczęło pogarszać. Przyjaciółka mówi, że dlatego, bo jest dobrze i boję się, że to stracę. Objawy somatycznne miałam różniaste, dlatego różne już "choroby". Gdy tylko mnie coś zakłuje to już jestem śmiertelne chora i się nakręcam. Teraz mam bóle mięśni, stawów, wędrujące. I znowu się nakręcam. Najlepiej czuję się w ciąży. Mam mdłości, wymioty, ale wiem, że to normalne. Poza tym nic mi nie dolega, badania zawsze książkowe. Internista jakiś czas temu wysłał mnie do kardiologia, bo nie podobało mu się moje serce. Miałam holter, wszystko ok. Moja ginekolog też mnie wysłała do kardiologa, bo jej znowu nie podobał się mój duży puls. Miałam echo, wszystko także ok. Najbardziej martwi mnie to, że jest dobrze, a ja mam te objawy somatycznne. Myślę sobie, że nie mam stresów, więc to nie może być nerwica.
Truteń
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 26 września 2017, o 21:14

25 listopada 2017, o 20:04

Siemka,
to będzie mój pierwszy post w całym forum. Nie wiem co, ale coś mnie tknęło, że napisać o sobie. Każda Wasza rada będzie dla mnie bardzo cenna.

Mam 23 lat. Moja historia z nerwicą zaczęła się 3 lata temu - na drugim roku studiów. Pierwszy rok był naprawdę fajny. Dużo imprez, mnóstwo energii życiowej, co chwilę nowe znajomości - coś za czym dzisiaj tęsknię. Wszystko zaczęło się na zajęciach. Bez powodu dostałem duszności. Nic poważnego, 5 minut słabości - wystarczyło chwilę stanąc przy otwartym oknie i pomogło. Na szczęście był to jednorazowy "wybryk". Od tej chwili przed każdymi zajęciami pamiętałem o tym zdarzeniu co powodowało we mnie napięcie, stres - lekki strach. Jak pewnie się domyślacie z czasem wszystkie doległości narosły do silnego lęku, który się pojawiał przed zajęciami jak i podczas nich. Lęk później przeniósł się do innych sfer życia - głownie to miejsca publiczne np. sklepy, kościół, autobusy itp. itd. Skończyło się na tym, że nie zdałem roku i musiałem wziąć urlop na uczelni. W lutym wróciłem do miasta rodzinnego, aby tam odpocząć oraz się podleczyć. W tym okresie leczyłem się u dwóch psychologów i neurologa. Psychoterapia w ogóle mi nie pomagała, psycholog tylko szukał skąd to wszystko mogło się wziąć, noi po 8 wizytach podziękowałem - nie pomagało a tylko traciłem pięniadze. Neurolog przepisał mi Asertin. Szczerze to ten lek na pewno mi pomógł. Nie wyleczył mnie w 100% ale pomógł mi stanąć na nogi. Byłem odważniejszy lepiej mi się myślało. Po wakacjach wróciłem na uczelnie aby kontynuowac nauke. Bardzo ciężko mi było wrócić do czegoś co wplątało mnie w to wszystko. Ciężko było ale dałem radę. Codziennie walczyłem z lękiem przed lękiem. Na zajęciach strasznie się męczyłem, ale dałem radę i z dnia na dzień było lepiej, lecz nigdy nie było tak że na uczelnie szedłem w pełni wyluzowany, bez stresu z uśmiechem na twarzy. Zawsze, gdzieś tam z tyłu głowy, na barku siedziała ta wredna nerwica ---> napięcie, stres, wewnętrzny niepokój. Bywały gorsze i lepsze dni. Na trzecim roku było trochę lepiej chociaż na sesji nie było zaciekawie. Po 9 egzaminów w każdej sesji ciężko przejść bez stresu, ale się udało. Niby wszystko spoko ale do dzisiaj są takie strefy w życiu, w których ciągle brakuje mi odwagi i jest mi ciężko. Na uczelni jest ok, ale jezdze do niej tylko samochodem. Unikam imprez, spotkań towarzyskich w wiekszych grupach. Ostatnio silny lęk mnie dopadł na weselu siostry, gdybym tylko mógł to bym został w domu. Cała podróż autokarem, dodatkowo bylem świadkiem. Gdyby nie hydroksyzyna i alkohol to bym się wykończył. Za niedługo bede bronić inżyniera i zamierzam podjąc magisterke. Często dopadają mnie stany depresyjne. Mega dobija mnie to że nie mogę się w pełnić usamodzielnić, żyć tak jak ja bym chciał - chodzić na imprezy, dokształcać sie w kursach , rozwijać sie zawodowo. Ciagle coś mnie blokuje. Ostatnio zapisałem sie na kurs 3 dniowy po 8 godzin zajęcia ---> lęk przed lękiem nie pozwolił mi wyjść z mieszkania, z góry nastawiłem się, że nie wytrzymam tyle czasu. Asertinu nie biore juz od roku. Probowalem rozne suplementy, od magnezu, cynku, inozytolu, melisy itp.
tommy94
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 73
Rejestracja: 20 sierpnia 2017, o 18:44

25 listopada 2017, o 21:11

@JestemNadzieja
@Truteń


No taka jest nerwica, układ nerwowy każdy ma inny.
Dlatego też każdy może mieć różne objawy.

Po prostu układ nerwowy w pewnym momencie zaburza się jeżeli jest non stop nawet podświadomie przeciążony stresem, presją, wynikami,obowiązkami.

Wtedy ponieważ non stop przez długi okres był przeciążany. Zaczyna się włączać w stan awaryjny ,że trzeba być non stop na coś gotowy. To w mega wielkim skrócie bo efektów jest bardzo wiele.

Jest zaburzone jego działanie. LECZ Prawdziwe JA. Świadomość jest ponad tym wszystkim i wie o tym.

Ja jestem już od roku zaburzony, miewam bardzo różne efekty. Nie raz jest ciężko, a nie raz bardzo ciężko.

Polecam wam filmy Divina i Victora. Naprawdę wiele uczą i pomagają.
Może wkrótce też sam opiszę swoją historię , a sam mam ciężko w życiu. Trzymajcie się
ZlotyKamyk
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 65
Rejestracja: 9 grudnia 2017, o 19:11

14 grudnia 2017, o 20:42

Heh, dopiszę się do Was. Ja akurat dzisiaj jestem w dobrym humorze, więc cała ta historia wydaje mi się całkiem abstrakcyjna ;)

2,5 roku temu wymyśliłam świetny plan na życie - zrobię studia mgr w przyspieszonym trybie, a przy okazji zgarnę stypendium za odkrywczą pracę dyplomową. Dostałam się na studia, złożyłam wniosek o stypendium i kilka dni później dostałam takich boleści (kobiece sprawy), że prawie mdlałam z bólu, a w głowie miałam tylko jedną myśl - "NIE DAM RADY!". No ale jak to - z czym miałabym nie dać rady??!! Później dostałam lekkich duszności na wykładzie... Studia wyglądały tak, że W KAŻDY WEEKEND byłam na uczelni, normalnie pracując. Szybko zaczęłam być przemęczona, a w głowie miałam coraz gorsze wizje przyszłości. Nie skupiałam się na tym zbytnio, bo nie miałam na to czasu. Tydzień miał 5 dni, w czasie których musiałam być w pracy, a po pracy ogarnąć tematy na najbliższy zjazd. Życie dosłownie się zatrzymało, miałam tylko jeden cel - wygrzebać się z tego wszystkiego. Później nawarstwiły się jeszcze sprawy rodzinne, stres w pracy coraz większy, zrobiło się lekko mobbingująco, a ja coraz gorzej to znosiłam. Ogarniałam wszystko, tylko zaczęłam mieć coraz to silniejsze ataki paniki i straciłam ze sobą kontakt. Objawiło się to tym, że momentalnie przestałam wiedzieć, czego chcę, tylko zaczęłam opierać się na takich logicznych przesłankach typu "czy to jest normalne"? Np. zastanawiałam się, czy jeżeli wypiję 2 piwa w tygodniu to wpadam w alkoholizm? I ruszała analiza swoich wewnętrznych stanów. A ponieważ od zawsze interesowałam się psychologią, to moje natręctwa szły właśnie w tym kierunku, szczegółów Wam oszczędzę ;) Okazjonalna DD, globus histericus, wahania wagi, ciągły pośpiech, niedospanie, wrażenie, że jeśli czegoś nie zrobię, to świat się zawali, zamartwianie się o bliskich i nerwowe szukanie co właściwie mi się dzieje?! No bo przecież nie ma powodu, żebym czuła się źle :shock: I dowalanie sobie, że nie daję rady ;oh Szczerze mówiąc teraz jak o tym piszę i widzę to z dystansu, to mam ochotę stuknąć głową w ścianę.

I w zeszłym roku trafiłam na terapię, bo w końcu przestałam dawać radę. BILANS tego okresu jest raczej negatywny, żadne studia ani kasa nie są tego warte, zresztą terapia kosztowała dużo więcej ;) Studia skończyłam, myślę o zmianie pracy i generalnie mam wszystko w odwłoku. Jestem nadal zmęczona i cały czas czuję takie "wewnętrzne pogotowie", ciągle muszę coś jeszcze zrobić, nie mogę wyluzować i odpocząć. DD odeszło, czasem mnie na chwilę złapie, ale nie potrafię jeszcze tego zignorować, tj. zauważam to. Myśli też rzadko mnie nachodzą, kiedy przyjdą to dosłownie czuję, jak zżerają moją energię.

Z jednej strony cieszę się, że mnie to spotkało, bo mam wrażenie że odzyskuję siebie i gdyby nie te stany, to bym tego teraz nie miała. Boję się tylko że mogłam sobie spieprzyć coś ważnego prywatnego. Mogłam była sobie tego wszystkiego oszczędzić. Ale nie mogłam. Mam wrażenie, że to ma długą historię, że zawsze miałam nerwicę gdzieś pod skórą i w końcu i tak by do tego doszło. Więc się cieszę, że teraz i że w sumie nie jest źle :) Wyjdę z tego.

Boję się tylko teraz, że pomysł ze zmianą pracy jest podobnego rodzaju, co pomysł pójścia na studia. Mam zidentyfikowane różne rzeczy, które są dla mnie w obecnej pracy ciężkie do zniesienia, ale jednocześnie obawę, że to są całkiem normalne rzeczy :/ I że nie mam racji :/ Dlatego na razie nie robię nic, tylko obserwuję i staram się wyluzować, bo nadal czuję się mocno rozchwiana, choć stabilna.

Teraz mam wrażenie, że moje pozytywne podejście do tematu to brak kontaktu z rzeczywistością :roll:
Awatar użytkownika
romaroma
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 66
Rejestracja: 11 grudnia 2017, o 23:35

23 grudnia 2017, o 22:50

Hej jestem tu nowa :D
Na wstępie napiszę tylko, że cieszę się, że jest takie forum, właśnie jestem na etapie słuchania nagrań na yt
Leczę się na nerwicę natręctw i nerwicę lękową już 5 lat, mam 23 lata, za mną sporo już lekarstw (3 rodzaje), lekarzy i terapii (3 terapeutów i 1 terapia grupowa), czasem odczuwam zwątpienie, że kiedykolwiek to minie. Zapewne to wina mojego podejścia.
Moje objawy skupiają się na natrętnych myślach, które operują o lęki: zakon, ciąża, lesbijka, obawa przed zrobieniem komuś czegoś złego, hiv, a także zachowaniach kompulsywnych różnego rodzaju, od mycia rąk ( miewałam stany, że ręce mi pękały i krwawiły) po nie dotykanie niektórych przedmiotów, przechodzenie obok nich bokiem itd.
Pozdrawiam!
Awatar użytkownika
niedowierzam
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 84
Rejestracja: 15 grudnia 2017, o 20:37

4 stycznia 2018, o 08:32

Cóż, to i ja napiszę.
U mnie zaczęło się na dobre gdzieś dwa miesiące temu na wyjeździe w górach.
Nagle ni stąd ni z owąd napad paniki. Wirujący świat, uczucie jakby stania obok siebie, wirujące ściany, ścisk w żołądku, ciągły niepokój. Wyglądałam jak wystraszone zwierze.
Objawy z czasem zaczęly się zmieniać, z tych samotycznych przeszły bardziej w natrętne myśli i już nie wiem co jest gorsze. Wolałam chyba po prostu oblewać się potem i mieć to w dupie, niż nie móc zapanowac nad swoim mózgiem :)
Powiedzcie mi jak to jest, że z dnia na dzień z "normalnych" ludzi, zmieniamy się w przewrażliwionych na swoim punkcie, zastraszonych zwierzątek? Masakra.
Awatar użytkownika
Tojajestem
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 380
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 19:03

4 stycznia 2018, o 08:56

niedowierzam pisze:
4 stycznia 2018, o 08:32
Cóż, to i ja napiszę.
U mnie zaczęło się na dobre gdzieś dwa miesiące temu na wyjeździe w górach.
Nagle ni stąd ni z owąd napad paniki. Wirujący świat, uczucie jakby stania obok siebie, wirujące ściany, ścisk w żołądku, ciągły niepokój. Wyglądałam jak wystraszone zwierze.
Objawy z czasem zaczęly się zmieniać, z tych samotycznych przeszły bardziej w natrętne myśli i już nie wiem co jest gorsze. Wolałam chyba po prostu oblewać się potem i mieć to w dupie, niż nie móc zapanowac nad swoim mózgiem :)
Powiedzcie mi jak to jest, że z dnia na dzień z "normalnych" ludzi, zmieniamy się w przewrażliwionych na swoim punkcie, zastraszonych zwierzątek? Masakra.
Wpisz na youtube „divovic” a wszystkiego sie dowiesz.
Ważne, żeby w trudnych chwilach pamiętać o własnych cytatach ;)
Awatar użytkownika
niedowierzam
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 84
Rejestracja: 15 grudnia 2017, o 20:37

4 stycznia 2018, o 10:25

Tojajestem pisze:
4 stycznia 2018, o 08:56
niedowierzam pisze:
4 stycznia 2018, o 08:32
Cóż, to i ja napiszę.
U mnie zaczęło się na dobre gdzieś dwa miesiące temu na wyjeździe w górach.
Nagle ni stąd ni z owąd napad paniki. Wirujący świat, uczucie jakby stania obok siebie, wirujące ściany, ścisk w żołądku, ciągły niepokój. Wyglądałam jak wystraszone zwierze.
Objawy z czasem zaczęly się zmieniać, z tych samotycznych przeszły bardziej w natrętne myśli i już nie wiem co jest gorsze. Wolałam chyba po prostu oblewać się potem i mieć to w dupie, niż nie móc zapanowac nad swoim mózgiem :)
Powiedzcie mi jak to jest, że z dnia na dzień z "normalnych" ludzi, zmieniamy się w przewrażliwionych na swoim punkcie, zastraszonych zwierzątek? Masakra.
Wpisz na youtube „divovic” a wszystkiego sie dowiesz.
To było bardziej pytanie retoryczne :p oglądam ich i wiem jaka jest zalezność, ale czasami jednak jest cięzko..
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

4 stycznia 2018, o 15:20

Mi też nerwica okazała się na wyjeździe.Może spowodowane to jest nagłą zmianą otoczenia i świadomości, że jest się daleko od domu.I w grę jeszcze wchodzi to, jak bardzo z nim zżyci jesteśmy.Tak ja to widzę.
Awatar użytkownika
Tojajestem
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 380
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 19:03

4 stycznia 2018, o 20:39

niedowierzam pisze:
4 stycznia 2018, o 10:25
Tojajestem pisze:
4 stycznia 2018, o 08:56
niedowierzam pisze:
4 stycznia 2018, o 08:32
Cóż, to i ja napiszę.
U mnie zaczęło się na dobre gdzieś dwa miesiące temu na wyjeździe w górach.
Nagle ni stąd ni z owąd napad paniki. Wirujący świat, uczucie jakby stania obok siebie, wirujące ściany, ścisk w żołądku, ciągły niepokój. Wyglądałam jak wystraszone zwierze.
Objawy z czasem zaczęly się zmieniać, z tych samotycznych przeszły bardziej w natrętne myśli i już nie wiem co jest gorsze. Wolałam chyba po prostu oblewać się potem i mieć to w dupie, niż nie móc zapanowac nad swoim mózgiem :)
Powiedzcie mi jak to jest, że z dnia na dzień z "normalnych" ludzi, zmieniamy się w przewrażliwionych na swoim punkcie, zastraszonych zwierzątek? Masakra.
Wpisz na youtube „divovic” a wszystkiego sie dowiesz.
To było bardziej pytanie retoryczne :p oglądam ich i wiem jaka jest zalezność, ale czasami jednak jest cięzko..
Wiem ze czasami jest ciezko. Nawet czesciej niz czasami ;) Zawsze w takich chwilach popatrz na tekst sojego awatara. Dasz rade!
Ważne, żeby w trudnych chwilach pamiętać o własnych cytatach ;)
Awatar użytkownika
niedowierzam
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 84
Rejestracja: 15 grudnia 2017, o 20:37

4 stycznia 2018, o 20:50

Tojajestem pisze:
4 stycznia 2018, o 20:39
niedowierzam pisze:
4 stycznia 2018, o 10:25
Tojajestem pisze:
4 stycznia 2018, o 08:56

Wpisz na youtube „divovic” a wszystkiego sie dowiesz.
To było bardziej pytanie retoryczne :p oglądam ich i wiem jaka jest zalezność, ale czasami jednak jest cięzko..
Wiem ze czasami jest ciezko. Nawet czesciej niz czasami ;) Zawsze w takich chwilach popatrz na tekst sojego awatara. Dasz rade!
Wiem, dlatego wybrałam taki avatar :) Skoro w to weszliśmy, to na pewno da się i wyjść, wszystko jest możliwe. To zaburzenie, nie choroba.

@witorrr98 u mnie niestety spowodowane jest to nadwrażliwością na punkcie własnego zdrowia, które mam od dziecka przez astmę i też trochę przez perfekcjonizm i inne rzeczy :) ale prawda taka, że w górach ciśnienie nie pomaga :p
agnefka28
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 505
Rejestracja: 6 listopada 2016, o 17:34

17 stycznia 2018, o 11:35

Witam. Nie wiem czy piszę w odpowiednim dziale, bo moja nerwica/lęki obejmuje chyba wszystko...Piszę z prośbą o poradę, w szczególności administratorów grupy. Czytałam wiele Waszych postów i dzięki Wam poniekąd zrozumiałam jak to wszystko działa z nerwicą. Mam 30 lat, jestem mężatką i mamą trzymiesięcznej córeczki. Od zawsze byłam osobą lękliwą, strachliwą, niepewną, ale to co dzieje się teraz przekracza wszelkie możliwe granice. Od około miesiąca ciągle myślę o chorobach, śmierci. Boję się śmierci swojej, ale przede wszystkim śmierci męża, rodziców itp. Przerażają mnie choroby śmiertelne (rak, zawały itp). Mało tego ciągle, podczas wykonywania różnych czynności przychodzą mi na myśl obrazy myślowe typu: mama umierająca w szpitalu i zastanawiam się wtedy co zrobi tata (czy nie dostanie zawału, jak sobie poradzi, jak ja sobie dam rade z załatwianiem formalności pogrzebowych itp). Tego typu myśli jest mnóstwo-nie mogę znaleźć ładowarki, czuję złość, że jak mąż umrze to nawet nic nie znajdę. Tata męża miał zawał 3 lata temu, także obawiam się, że i mąż dostanie, a że jest nerwowy i ma czasami ataki hiperwentylacji mój strach staje się jeszcze większy. Oczywiście został wysłany na badania serca, wszystko jest ok...Do nadmiernej obawy o zdrowie, to ja swoim zachowaniem doprowadziłam męża do stanu, w którym i on się obawia różnych chorób. Tak na prawdę boję się WSZYSTKIEGO: samotności, nie wyobrażam sobie, że miałabym mieszkać/żyć kiedyś sama.Zastanawiam się kiedy i jak umrę, boję się przemijania, starości, wypadków, ale chyba i tak najbardziej tego, że zostanę kiedyś sama. Najgorsze jest jednak to, że CZĘŚĆ MOICH OBAW się sprawdzi...Przecież każdy kiedyś umrze, a prawdopodobieństwo, że będzie to np nowotwór czy zawał jest stosunkowo duże, a tego obawiam się najbardziej. Nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji w, której to ja choruje lub ktoś z moich bliskich...Nachodzą mnie myśli, że w końcu przecież mama/tata zostanie sama/sam, bo prawdopodobieństwo, że umrą nagle oboje jest znikome...to samo tyczy się teściów czy mnie i męża.Obawiam się też przyszłości-mam wizję np komunii mojego dziecka (zastanawiam się wtedy czy wszyscy moi bliscy będą żyć wtedy i czy ja też dożyję itp). Wiem, że mój wpis jest chaotyczny, ale chciałam napisać jak największą część tych okropnych rzeczy na forum, żeby zostać dobrze zrozumianą. Rozpoczęłam terapie psychoterapeutyczną, bo jeśli chodzi o branie leków to jestem przeciwna, mało tego karmie piersią córeczkę. Poza tym leki może pomogłyby mi na objawy somatyczne ( napięcie wewnętrzne, otumanienie, gula w gardle, szybkie bicie serca, zaparcia, uczucie gorąca i wiele wiele innych), ale czy sprawiłyby, że przestalabym się bać? Nie sądze...Nie mam pojęcia, co mam zrobić, jak żyć i zacząć normalnie funkcjonować. Całe dnie zajmując się córką myślę o tych wszystkich rzeczach. Tłumaczę sobie, wyśmiewam niektóre myśli, które są niedorzeczne, ale niewiele to pomaga. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę się tak martwić, dręczyć itp a te rzeczy nie przyjdą tak szybko/albo w ogóle się nie wydarzą...Chociaż z tyłu głowy wiem, że się WYDARZĄ prędzej czy później...bo umrę i ja i moi bliscy...tyle, że nie wiem w jakiej kolejności i na co...chociaż prawdopodobieństwo zachorowania na nowotwór jest duże. Proszę o jakąś radę, wskazówkę...
klapaucjusz21
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 65
Rejestracja: 24 stycznia 2018, o 23:30

31 stycznia 2018, o 15:32

Sprawa zaczęła się blisko 20 lat temu. Pierwszy atak paniki w autobusie miedzymiastowym (przypominam sobie jednak inne objawy wystepujace wczesniej). Naturalnie taksowka - szpital. Nastepnie pediatra i seria specjalistow, którzy niczego się nie doszukali. Trwało to parę miesięcy, w czasie których doba dzielila sie na sen i panike z jej paskudnymi objawami. W końcu skierowanie do psychiatry. Tam seria testów, wywiad, diagnoza - Stany lękowe z atakami (jokos tak). Leczenie: xanax (tak to się pisze?), a w nagłych przypadkach hydroksyzyna. Z tego co pamiętam wziąłem tylko kilka tabletek. Hudroksyzyne raz - bylo po niej statasznie. Gorzej się po nich czułem (już wówczas zdawałem sobie sprawe, ze zwłaszcza na początku tak może byc). Następnie lek zmieniony na afobam, którego wziąłem jeszcze mniej. Tak czy owak nikt nie zawracal sobie głowy terapią, czy choćby wyjaśnieniem co mi jest. A były to czasy dopiero raczkujacych w Polsce internetow. Na bibliotekę nie było sił. Trwało to rok czy dwa. Szczerze mówiąc nie pamiętam jak z tego "wyszedlem". Ale odbyło się to bez pomocy, czy wręcz mimo działań specjalisty. "To cos" ciągle wisiało nade mną, ale udawało się wychodzić, działać. Następnie przeprowadzka ze średniego do dużego, zakorkowanego, zatloczonego miasta. Tam spędziłem naście lat w trakcie których atak zdarzył sie parę razy, za to "napiecie", "odrealnienie" i wiele innych, ograniczajacych zdolność działania, objawów występowało przez sporą część czasu, towarzyszyło wielu sytuacjom. Nie kojarzylem tego jednak z zaburzeniem, nerwicą... zdążyłem chyba przywyknac. Parę lat temu powrót do rodzinnego miasta. Sytuacja z nerwicą wyglądała wciąż podobnie - różne ograniczenia nie kojarzone z nią.
Jakieś pół roku temu przytrafiło mi sie zapalenie ucha, a po chwili gardła (bardzo mocne). Oba leczone antybolami, które niewiele dały. Tak czy owak przez ostatnie pół roku bez przerwy jestem chory na coś "grypopodobnego". Ale, ze występuje to notorycznie skojarzylem dopiero po 3 miesiącach. Mylacych było te kilka dni gdy objawy stawały się łagodne, brałem to za wyzdrowienie. W każdym razie przez okres 4 miesięcy wziąłem 6-8 serii różnych antybiotyków, które niewiele dały. 3 miesiące temu idąc sobie po sklepie na ziemię rzuciło mnie nagle uczucie jakby prądu podłączonego do głowy. Trwało to sekundę, choć od tej pory przez następne tygodnie byłem jak oszolomiony lekko. Prawie stale też traciłem rownowage. Od tej pory obskoczylem po wielokroć przeróżnych specjalistów (neurolog, diabetolog, kardiolog, itd o internistach nie wapominajac), jak i wykonałem wiele badań (krew wielokrotnie i szeroko, eeg, tomograf głowy <rezonansu nie dałem rady, wytrzymałem z 3min>, rtg różnych miejsc, wiele usg, itd). Wyniki w miarę dobre. Wciąż brak diagnozy tych zaburzeń równowagi, itd. No i grypa wciaz ma sie swietnie. Zaczęły się w tym czasie nasilac objawy nerwicy, ale wciąż tak tego nie odbieralem, nie kojarzylem. Przestałem mieć "siłę" wychodzić z domu. Zmęczenie, chaos były ogromne. W związku z brakiem diagnozy, jak i przy marnym czy zadnym (a może wręcz szkodliwym) dzialaniu przepisywanych medykamentow postanowiłem zrobić coś sam. Przeszedłem na zdrowsza dietę, zmusilem się do spacerów, postaralem się "lepiej" spać, wciagam garść witamin, itp. Po miesiącu zrzucilem 13-15kg, stan ogólny (w kontekście tej "grypy") się poprawił, wyglądam trochę lepiej. Ale to osłabienie, duszności, drętwienie, odrealnienie wciąż się poglebialo. Wtrace tu tylko, ze przy 190cm wazylem miesiac temu 136kg. Mysle, ze bylo to wynikiem zaburzenia - ciągły ból brzucha (jadłem więc głównie w nocy), ciągle uczucie niedotlenienia każdej komórki w ciele (by temu zaradzić wypijalem ogrom koli i zjadalem masę dziadostwa by tylko dostarczyć sobie energii). Kilkanaście dni temu zdałem sobie sprawę, ze to wszystko (czy wiele z tego) to bania - nerwica. Co z jednej strony podziałalo uspokajajaco, ale z drugiej poglebilo stan (częstsze ataki paniki, stała napięcie, wzmozenie objawow). Wciąż przecież nie wiedziałem o niej nic. Wtedy trafiłem na nagrania Divona i Viktora. Coś niesamowitego... w końcu zacząć, może jeszcze nie w pełni rozumieć i nie w pełni zaakceptować, ale ocierac się już o sens tego wszystkiego. Słucham od paru dni kolejnych nagrań, staram się to pojąć, przyjąć, przelamywac. To co brałem za niedotlenienie było prawdopodobnie "tylko" stałym napięciem, a nie cukrzycą itp. Przestałem to zajadać i żyje, a jest nawet lepiej. Z każdym nagraniem i każdym dniem walki było coraz lepiej. Zacząłem od stanu w ktorym nie byłem w stanie wyjść z domu, a atak paniki nastepowal jeden za drugim.
Problem stanowi jednak ta "grypa", przez którą nie można w pełni poddać się myśli, ze to co się dzieje to tylko zaburzenie. Ale i z tym zaczynalem sobie radzic. Chwilę temu wróciłem od "specjalisty"od zaburzeń. To pierwsza taka wizyta od prawie 20 lat. Nie wiem czy to ja coś tam zle przedstawilem czy co, ale lekarz skupił się raczej na objawach grypy (sugerując, ze wiele z objawów to wynik jej a nie zaburzenia), niż na nerwicy. Zalecił kilka badań, itp. W każdym razie poszedłem tam pełen nadziei, ze z tego wychodzę, ze zaczynam rozumieć co i jak, a wyszedłem znów pełen wątpliwości czy to na pewno somatyczne objawy zaburzenia a nie jakaś choroba. W ciągu ostatnich 3 dni udało się zdziałać bardzo dużo, w tym parokrotnie mocno przełamać (raz bez powodzenia, ale powtórka następnego dnia była już skuteczna), nie wystąpiły ataki paniki (choć kilka razy w "ekstremalnych" warunkach było blisko). Szło ku dobremu, mysle. A teraz pisze to siedząc w domu, gdzie czuć powinienem się najlepiej i czuję, ze panika jest już tuż tuż. Jakbym się cofnął do początku. Znów odnoszę wrażenie, ze tu nie ma z czym walczyc "mentalnie", bo to jakas choroba. Ehh
Awatar użytkownika
Dante86
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 16 lutego 2018, o 17:11

7 marca 2018, o 04:06

Witam wszystkich. Mój problem z nerwicą jak i z depresją trwa już kilkanaście lat. Ostatnie trzy miesiące TO najgorsze chwilę w moim życiu . Straciłem pracę -wrocilem do kraju. Nie wychodzę z domu . Naduzywam leków które dostałem od psychiatry.łączę jej z alkoholem . Tzn aciprex 20mg na dobę hydrkosyzyna 50mg Plus 5mg lorafenu i 75mg yriticco. .wchodzę w stan autodestrukcji. Pomóżcie proszę was bo jestem bliski sb
ODPOWIEDZ