Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
ODPOWIEDZ
TakaJa
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 28 marca 2022, o 10:41

28 marca 2022, o 12:11

Napiszę chyba dosyć krótko, natrafiłam na to forum przez przypadek i pomyślałam, że podzielę się swoją historią - ja zaburzenia lękowe miałam jakieś hmm 5-6 lat temu i wtedy w zasadzie nie mogłam znaleść "pozytywnych" historii, które były mi bardzo potrzebne.. czytałam raczej fora na których ludzie pisali, że zmagają się z tym kilka lat.. to było dołujące i przerażające...

Ogólnie byłam osobą, która non stop pracowała (w korpo), byłam/jestem też perfekcjonistką - miałam też malutkie dziecko.. generalnie nie bardzo wyrabiałam i miałam ogromne wyrzuty sumienia, że mimo, że nie śpię to nie wyrabiam ani w domu ani w pracy, atmosfera w pracy była trochę toksyczna, w moim związku było tak sobie (też chwilę za mną była niespodziewana śmierć taty i jeszcze trochę nieprzyjemnych wydarzeń)... Ja z kolei zawsze uważałam, że sama muszę i dam sobie radę. "Walnęło" mnie w moje urodziny - na które wyjątkowo wzięłam sobie wolne z pracy (tzn. tak mi się wydawało, że wtedy się zaczęło ale jak później to przemyślałam, to już od prawie roku budziłam się cała mokra, rano w pracy miałam taki moment "omdlenia" w łazience, rozwolnienia itd, czasami wydawało mi się, że "jakoś tak nie ma powietrza" - oczywiście uważałam, że to "wyczerpanie").

W te urodziny szłam sobie z tortem z cukierni i nagle zaczął mi się kręcić chodnik, nie mogłam złapać powietrza, zaczęło mi walić serce.. myślałam, że mam jakiś zawał.. dobiegłam do domu i troszkę mi przeszło.. później wpadło kilka koleżanek "na tort" - a ja niby z nimi rozmawiałam ale cały czas czułam się jak bym nie mogła oddychać, niewiele wiedziałam co mówią.. Jak wyszły znów zaczęły się zawroty głowy i niemożność złapania oddechu.. pomyślałam, że to musi być coś z tarczycą (w ciąży wykryto u mnie niedoczynność) - pobiegłam na drugi dzień do endokrynologa - w trakcie tej wizyty myślałam że umrę, że mam zawał, ja dosłownie odlatywałam z braku powietrza, kołatania serca, zawrotów głowy - a on do mnie mówił, pytał o różne rzeczy - a ja tak w tym stanie odpowiadałam leżąc na kozetce.. zrobili mi ekg, badania krwi.. facet mi powiedział, że to nie tarczyca, że to nerwica, dał mi coś na uspokojenie doraźnie.. ja wtedy doszłam na tyle do siebie, że mogłam wrócić jakoś do domu.. Oczywiście nie wierzyłam, że to "z głowy" a nie z ciała. Z pracy wzięłam wolne na dwa tygodnie. Miałam kilka dni przeleżane w łóżku - bałam się wyjść z pokoju, nie mogłam oddychać. Poszłam robić różne badania krwi - w przychodni nie mogli mi jej pobrać, bo nie leciała, ja dostałam ataku paniki, chodziłam tam i z powrotem po przychodni (pamiętam jak jedna z pielęgniarek do mnie powiedziała, że żona jej brata ma taki strach w oczach, bardzo jej przykro, że tak się czuję i musze iść do psychiatry).. z badań nic nie wyszło. Poszłam jeszcze do internisty i kardiologa - wszystko ok, kierowali mnie do psychologa (jedyna dobra rzecz, kardiolog dał mi propranolol na te ataki z przyspieszonym biciem serca - to mnie na maksa ratowało! bo jednak jak czułam ze serce bije szybko to jeszcze mnie to bardziej nakręcało, a stałam sie na to wyczulona na maksa, a te tabletki powodowały ze to serce az tak nie biło). Wtedy pomyślałam, że pójdę do psychiatry, bo to przynajmniej lekarz a nie jakiś "humanista". Dodam, że największe ataki paniki miałam w środkach lokomocji albo sklepach (w czymś zamkniętym), a że nie miałam wtedy auta to biegałam przez całe miasto po kilkanaście km wszędzie na pieszo.. Psychiatra mnie wysłuchał i powiedział, że nie nadaję się do niego, mam iść na psychoterapię. Dał mi jakieś psychotropy na lęki, żebym mogła wrócić do pracy - których po przeczytaniu ulotki nie wzięłam, bo się bałam, że coś sobie zrobię. Znalazłam jakąś psychoterapeutkę przez neta (ogólnie wtedy nie ogarniałam różnic miedzy nimi, tego jakie powinni mieć wykształcenie etc) - to był dramat, nie dość ze za każdym razem moja wizyta się opóźniała a ja z tymi atakami chodziłam pod jej blokiem w którym przyjmowała a nie czułam się na siłach żeby zwrócić jej uwagę, to jeszcze w trakcie mi wmówiła ze "pewnie się boję, że mam raka, bo tak wszyscy mają i ogólnie ona mi powie jak powinnam ułożyć swoje życie żeby nie mieć problemów" - tyle ze sama potrafiłam wymyśleć te jej "złote rady" typu oddaj dziecko niani, niech mąż zajmie sie tym i tym itd. - ale to nie był mój problem do rozwiązania - po tych spotkaniach faktycznie zaczęłam uważać, że mam raka - zresztą poczytałam na necie o objawach i wyszło, że faktycznie ataki paniki również mogą być jednym z objawów.. bałam się jeszcze bardziej.. zrobiłam kilka dostępnych badan genetycznych pod katem ryzyka wystąpienia raka - wyszły dobrze.. po kilku spotkaniach stwierdziłam, że to nie ma sensu, ze jest mi gorzej, tracę czas pieniądze i resztki godności do siebie - że płacę za coś takiego.. napisałam jej wiadomość że jej dziękuję i kończę terapię, ponieważ uważam, że ona nie ma kompetencji do tego by mi pomóc, na co dostałam wiadomość zwrotną, że "powinnam iść do psychiatryka". Czułam się tragicznie, chciałam napisać negatywny komentarz, ale pamiętałam jak mówiła, że ludzie jej nie napiszą złego komentarza bo ona wtedy napisze z czym do niej przyszli i każdy sie tego wstydzi. Ja tez się wstydziłam... Znalazłam wtedy w necie jakiegoś bloga faceta który opisywał swoją nerwicę - podobny do mojego przypadek i objawy.. I tak po tej rozmowie z psychiatrą, tych wszystkich badaniach (które jeszcze robiłam oczywiście) i po tym blogu zaczęło do mnie docierać ze to chyba faktycznie głowa nie ciało. Pomyślalam ze jeszcze raz sprobuje z psychoterapią. Spotkania z kolejną babka były całkiem przyjemne - ale powiedziała mi ze ona miała pacjentkę z atakami paniki i nie umiała jej pomóc. Skierowała mnie jeszcze po jakieś zioła do znachora .. dostałam po nich mega uczulenia, miałam opuchniętą cała twarz.. - pamietam ze wtedy stwierdziłam ze chyba nie chcę już żyć.. Dałam sobie na jakiś czas spokój z psychoterapiami.. znalazłam książkę jakichś polskich psychologów o zaburzeniach nerwowych (ogólnie zaczęłam czytać dużo psychologicznych pozycji) - opisywali tam technikę "akceptacji", że w czasie ataku należy nie "uciekać" ale sobie czekać na rozwój wydarzeń.. mówić sobie, że tak się ma i patrzeć co się dzieje... i tak robiłam - to było mega ciężkie, ale pamietam, że raz w sklepie stałam, nagle zaczęło mi się robić gorąco, wirować podłoga.. bić serce.. chciałam krzyczeć żeby wezwali pogotowie... ale się powstrzymałam stałam w miejscu i patrzyłam " czy umrę"... okazało się, że nie umarłam i zrobiłam normalnie zakupy.. to był mały przełom.. oczywiście nie za każdym razem mi się to udawało.. dalej nie wchodziłam do tramwaju, taksówek, autobusów (chyba że musiałam w pracy jechać na spotkanie.. wtedy w tej taksówce otwierałam okno, jechałam szybciej, bo zawsze byłam cała mokra, żebym się mogla wysuszyć po tym "ataku").. I tak sobie właśnie funkcjonowałam, ataków miałam kilka dziennie, ale starałam się sobie radzić jak opisałam wyżej, nie moglam słuchać żadnych złych wiadomości (żadnego tv, wiadomości w necie etc), zaczęłam sporo ćwiczyć, lepiej jeść, spacerować, starać sie dużo odpoczywać, ale nie wychodziłam do zamkniętych pomieszczeń itd. Znalazłam jeszcze jakiegoś psychoterapeutę, który się ogłaszał ze leczy ataki paniki hipnoterapią (oczywiście 400 zł za sesję) - poszłam, kazał mi opowiadać jakiś fatalistyczny obrazek..to było żenujące.. po tym wyszłam taka wściekła, że ludzie chcą zarabiać na cudzym nieszczęściu i to wtedy kiedy człowiek jest w takim stanie, że nie ma siły się obronić.. że stwierdziłam wtedy, że "koniec z tym gównem" - wsiadłam wtedy do tramwaju, żeby zobaczyć czy dam rade, czy jednak będę z niego uciekać lub krzyczeć, żeby przyjechało pogotowie.. ale dałam radę.. cała mokra.. oglądałam się na innych "czy to widać" co się ze mną dzieje.. ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.. postanowiłam ze wyjdę z tego sama, miałam wrażenie ze ten strach przerobiłam na złość... To wszystko wyżej wydarzyło się w około 2-3 miesiące... po tym zmieniłam pracę na dużo lepszą.. dbałam o siebie, ćwiczyłam.. znalazłam jeszcze książkę (to chyba była pierwsza amerykańska pozycja przetłumaczona na polski - wtedy nie było za wiele na temat zaburzeń nerwowych) - w której lekarz opisała krok po kroku jak zazwyczaj wyglądają zaburzenia i krok po kroku co z tym robić - to była dokładnie, idealnie moja historia.. i wtedy poczułam ze to naprawdę choroba "z głowy" - zaczęło mi przechodzić.. miałam jeszcze momenty ataków - ale już wiedziałam co to, czekałam aż przejdzie.. wiedziałam, że "tak mam".. wydaje mi się, że po roku można powiedzieć minęło całkowicie..

Dzisiaj nie mam ataków, czasami mam jakieś "gorsze myśli", że coś będzie nie tak, ale je ucinam.. Jak czuję po sobie, że jestem zbyt zmęczona, to odpoczywam, jak zabije mi mocniej gdzieś serce - to sobie mówię, że znam to i robię dla siebie coś dobrego.. Z psychoterapia spróbowałam raz jeszcze około dwóch lat temu - bardziej juz po to, żeby siebie lepiej poznać, przepracować rożne rzeczy itd. (ale w tzw międzyczasie naczytałam sie sporo książek psychologicznych, wiedziałam juz ze sa jakieś nurty, jak sprawdzać psychologów/psychoterapeutów pod katem wykształcenia) - wydaje mi się, że tym razem trafiłam na kompetentną psychoterapeutkę - jak przerabiałyśmy moje życie.. znów miałam epizody ataków paniki na sesji.. i znów się ich przestraszyłam, nie byłam w stanie w "nie wejść", znów mi się przypomniało jaki to ogromny strach.. ale poza sesją juz tego nie miałam..

Także.. da się :))) Nie boję się wchodzić do czegokolwiek.. jestem raczej odważna, podróżuję po świecie, różnych zakątkach, gdzie mniej odważni by nie pojechali.. pracuję dla siebie .. Jest dobrze :)

To co widzę z kolei jako efekt, to to, że teraz często bagatelizuję jakieś chorobowe objawy - nie zawsze wiem, czy są "prawdziwe". Dwa, z kolei jest też tak, że jak się jest u lekarza z jakąkolwiek dolegliwością i nie daj boże wspomni, że się miało "nerwicę" - to juz każdy objaw jego zdaniem to nerwica i nie ma co leczyć "wariatki" ;) Cieszę się, że co raz więcej się mówi o tych zaburzeniach, że stają się mniej wstydliwe (bo u mnie paraliżujący był wstyd przed tym, że się wyde, że ja z takim zwodem, taką pozycją etc. powiem, że mam nerwicę..., że chcę wzywać pogotowia.. ) Jak widać po opisie, wspomnienia z tamtego okresu są wciąż "jak żywe" - mimo ze juz się nie boję.. Trzymajcie się :)
menago49
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 398
Rejestracja: 26 lutego 2018, o 11:32

31 marca 2022, o 23:02

Brawo.Piekna historia.
ODPOWIEDZ