Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia odburzenia :-)

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

31 grudnia 2019, o 21:36

Jest rok 2006, czerwiec. Te ciepłe dni, które każdy z nas zna. Właśnie kończę 1 rok studiów, będąc przed zakończeniem sesji letniej. I w taki ciepły czerwcowy dzień, żyjąc sobie najnormalniej w świecie moje serce nagle przyspiesza, a mnie oblewa fala śmiertelnego lęku. Wydaje mi się, że zaraz umrę, to na pewno zawał! Przed oczami przechodzą mi najgorsze myśli, czuję się jak w pułapce, nie ma dokąd uciec! Dopada mnie lęk o własne życie i od tego zaczyna się moja przygoda z zaburzeniem lękowym, która ciągnie się do 2019 roku, z przerwami względnego spokoju, gdy biorę leki (ok. 8 lat).

Oczywiście na pierwszy ogień idzie wizyta u kardiologa. Mimo dobrych badań i zapewnień, że serce mam zdrowe jestem wciąć przerażona. Kardiolog od razu kieruje mnie do psychiatry widząc ogromne przerażenie w w moich oczach. Ten przerażający lęk budzi mnie codziennie i z nim zasypiam. W końcu zaczynam się go bać i wpadam w pułapkę koła lękowego. Czuję przerażenie, bez możliwości ucieczki. I tak dzień w dzień, od rana do wieczora, bez pomysłu jak sobie pomóc.

Wizyta u psychiatry kończy się receptą na znany wielu lek Seroxat (paroksetyna). Lek działa doskonale, nie mam prawie żadnych zarzutów. Schodzą wszystkie objawy, praktycznie nie mam żadnych skutków ubocznych. W mojej podświadomości koduje się już jednak lęk przed zaburzeniem, lęk przed atakiem paniki, lęk przed szybko bijącym sercem. Mimo 8 lat spokoju bez zaburzenia żyję z tymi lękami, które na co dzień mi nie przeszkadzają. Przez te 8 lat zostałam skierowana tylko do psychologa.... tak więc przez te wszystkie lata nie pracowałam z nikim nad sobą, nad swoim zaburzeniem. Psycholog udziela mi tylko i wyłącznie wsparcia, bez możliwości pracy nad sobą. Przez te wszystkie lata wciąż pojawia się w międzyczasie myśl, że kiedyś z leków będę musiała zrezygnować. Zawsze jednak pojawia się również z tym lęk (czy nerwica nie wróci?). Lęk przed szybko bijącym sercem jest przeze mnie przez te wszystkie lata „pielęgnowany”. Nie uprawiam sportów, unikam nadmiernego wysiłku. Mimo leków i braku objawów nerwicowych podświadomie unikam czynnika lękowego, wierząc w jego moc. Przez te wszystkie lata chodzę również na kontrole do kardiologa, nic nie wnoszące (serce jest zdrowe).

Na przestrzeni 2013/2014 roku decyduje się na stopniowe schodzenie z leków. Czynnikiem mobilizującym jest chęć posiadania dziecka kiedyś, co praktycznie jest niemożliwe przy braniu paroksetyny. Z leków rezygnuję bardzo powoli, w przeciągu roku odkładam 1 tabletkę, praktycznie bez większych skutków ubocznych (lekkie uczucia „rażenia prądem” w głowie). Zostaje połowa tabletki, którą odkładam na przestrzeni pół roku. W ostatnim okresie biorę ją co 2-3 dzień. Wciąż towarzyszy mi uczucie lęku przed ewentualnym nawrotem nerwicy. Jest to również okres kiedy zmieniam pracę, dosyć stresujący. Niestety trafiam w złe miejsce, gdzie wykorzystywanie ludzi jest na porządku dziennym. Wszystko dzieje się w momencie gdy schodzę z dawką leków do 0. Na powrót objawów długo nie muszę czekać.

Nerwica wraca z siłą podwójną albo nawet potrójną. Objawy niby te same (jak kołatanie serca, przeskoki serca, drżenie ciała), ale już silniejsze. Codziennie w pracy walczę sama z sobą, męcząc się jednocześnie w tym miejscu. Palpitacje serca uniemożliwiają mi koncentrację i normalne wypełnianie obowiązków. Zaczynam szukać nowej pracy, czując, że jestem blisko jakiejś krawędzi. Męczę się z objawami przez następne ponad pół roku. Udaje mi się nawet zmienić pracę i trafić w całkiem dobre miejsce. Zaczynają jednak w końcu dochodzić inne objawy i zaczyna się wertowanie internetu....

Zaczynam coraz mocniej skupiać się na swoich objawach z ciała i doszukiwać się ogromnej ilości chorób. Wyjeżdżam na wczasy i tam zaczyna się gehenna. Żyję objawami nerwicy i tym wszystkim co mi dolega, codziennie wertując internet i upewniając się, że na pewno nie umrę.
Jest sierpień 2015 roku, moja hipochondria rozkręca się coraz bardziej, a oliwy do ognia dolewa śmierć mojej bratowej na chorobę nowotworową. Od tego momentu moje życie to jest równia pochyła, jak wcześnie było źle tak teraz jestem już na dnie. Trafiam do psychiatry we wrześniu 2015 roku, dostaję Asertin w bardzo małej dawce (broniąc się przed lekami), do tego dochodzi depresja i myśli samobójcze.

Czuję totalne rozbicie i chaos. Od rana do wieczora lek wolnopłynący (trwa nieprzerwanie od lutego 2014 roku), który jest jeszcze silniejszy, uczucie bezsensu życia i beznadziei, kołatania serca, przeskoki serca, szumy w uszach, poranne parcia na jelita, bóle żołądka, niestrawność, palenie w żołądku, palenie języka, drżenie w ciele. Gula w gardle, napięcie w mięsniach, ścisk w żołądku, parcia na pęcherz, totalne wyczerpanie i zmęczenie. Mimo dużej ilości snu (po 10-12h) odczuwane praktycznie cały czas. Zaciśnięte szczęki. Brak możliwości jakiejkolwiek koncentracji, wrażenie, że moje życie to jeden wielki rozpad i beznadzieja. Ciągłe mysli lękowe i związane ze śmiercią, widzenie zagrożenia wszędzie. Brak możliwości skupienia się na rozmowie, upośledzenie pamięci. Myśli samobójcze pojawiają się coraz częściej. Samotność ogromna. Tak duża, że chyba poza lękiem najmocniej ją odczuwałam. Poziom lęku tak wysoki, że nie jestem w stanie siedzieć, oglądać tv. Natłok myślowy od rana do wieczora, ciągła analiza, życie w głowie na poziomie high level. Praktycznie brak możliwości myślenia o niczym innym jak o objawach, zaburzeniu, lęku, umieraniu, śmierci. Bałam się dosłownie wszystkiego, a uczucie śmierci i umierania było mi bliskie każdego dnia. Hipochondria rozkręcona na maksa. Studiowanie internetu w poszukiwaniu coraz to nowych chorób. Ciągłe wizyty lekarskie, z których nic nie wynika.

To studiowanie internetu opłaciło się o tyle, że w grudniu 2015 roku trafiłam na post... Victora (forum zaburzeni.pl). Chłonęłam historię Victora jak wodę gąbka. Czym dalej czytałam tym zaczęłam nagle dostrzegać światełko w tunelu. Ten gość pisze o tym co dokładnie mi dolega i on z tego wyszedł! To jest jak objawienie! Studiuję wszystkie divovici od rana do wieczora. Wszystko składa się dla mnie w jedną całość, odnajduję całkowite zrozumienie dla tego co jest proponowane na forum. W międzyczasie podejmuje decyzję o odstawieniu minimalnej dawki Asertinu i leku kardiologicznego – betablokera. Pełna nadziei, że poradzę sobie z nerwicą rozpoczynam nowy etap w moim życiu – czyli prawdziwe ODBURZANIE.

I tu zaczyna się walka o swoje życie, każdego dnia, każdej minuty. Od rana do wieczora objawy są bardzo silne. Mimo to staram się żyć jak mogę najlepiej, nie skupiając się na nerwicy. Przy każdej podejmowanej czynności pojawiają się mysli typu „po co to robisz, przecież kiedyś i tak umrzesz.” Na co dzień towarzyszą mi mocne stany depresyjne i spadek nastroju. Mimo to cały czas wracam do divoviców. W tym czasie uczęszczam również na terapię psychodynamiczną. Jest to bardzo zły wybór, który pogarsza mój stan psychiczny, próbujac na siłę zgłębiać moje dzieciństwo i nie przynosząc mi ulgi, dokładając ciągle analiz. Pani terapeutka dodatkowo „trzyma” mnie w terapii mówiąc, że odejście będzie na pewno coś oznaczało, co będzie kluczowe dla procesu terapii. Teraz wiem, że oznaczało po prostu całkowity niewypał i nietrafienie z terapią. Z terapii zrezygnowałam w lipcu 2016 roku.

Ciągle walczę, każdego dnia. Każdego dnia wstaję z palpitacją serca, z parciem na jelita (poranne biegunki, które miałam przez 2 lata i musiałam oduczyć się sprawdzania m.in. tego objawu), z ciągłym lękiem. Stany depresyjne są lżejsze, ale poziom lęku jest wciąż wysoki. We wrześniu 2016 roku dowiaduję się, że mam torbiel na jajniku i prawdopodobnie czeka mnie operacja. Przy silnej wtedy jeszcze hipochondrii to bardzo mocno podkręca mój lęk. Wkrótce również kardiolog posyła mnie na rezonans serca w zwiąku z wynikiem z EKG. Ten okres jest dla mnie najtrudniejszy i w sumie stopuje mnie w odburzaniu na okres jakiegoś 1 roku. W tym czasie przechodzę zabieg, przy bardzo silnej nerwicy (nie potrafię po operacji leżeć spokojnie na łóżku, więc proszę pielęgniarkę o coś na uspokojenie), 2 rezonanse serca oraz biopsję torbieli w piersi. Jest to dla mnie bardzo ciężki rok.
W grudniu 2016 roku zaczynam terapię poznawczo-behawioralną pod kątem hipochondrii, na ktorą chodzę przez okres 1 roku. Terapia dużo wnosi w moje dotychczasowe zmagania z zaburzeniem, uzupełnia wiedzę z divoviców. Bardzo dużo kosztuje mnie nauczenie się nowych, zdrowych przekonań na temat zdrowia, w trakcie zaburzenia uczymy się „niezdrowych”, „zniekształconych” przekonań z prędkością światła. To jest też czas kiedy zaczynam jeszcze mocniej ignorować objawy, nie chodzić już tak po lekarzach (w lipcu 2017 roku mam ostatnią gastroskopię, na jesień 2017 kończę też diagnostykę jelit). Bardzo dużo kosztuje mnie oduczenie się codziennego porannego nawyku sprawdzania parcia na jelita, przez co przez 2 lata mam dzień w dzień biegunki. Codziennie rano zmieniam otoczenie myślowe, mimo bólu w jelitach nie korzystam z wc. Jest to dla mnie bardzo trudne i nie zawsze się udaje. Mimo to nie poddaję się. Analiza ciągle towarzyszy mi w głowie, od rana do wieczora, jest automatyczna i nie da się jej zastopować. Żyję z tym wszystkim, jak najbardziej starając się wdrażać w normalne życie, zmieniać otoczenie, ignorować objawy.

We wrześniu 2017 roku kończę terapię pod kątem hipochondrii i w grudniu rozpoczynam nową, również poznawczo-behawioralną. Mimo sporej wiedzy i ciągłej walki wciąż dzień w dzień towarzyszy mi lęk i objawy. Mam też sporo problemów w pracy, bardzo dużo stresów, co nie ułatwia sytuacji. Szukam więc znowu kogoś żeby mógł mnie w tej walce wesprzeć. I udaje się – poznaję moją terapeutkę, której bardzo, bardzo dużo zawdzieczam. Mimo posiadanej już wiedzy Pani Iza na nowo odświeża ją, pracuje jeszcze nad tym, co kuleje. Mam też ciekawe zadania domowe, jak np. prowadzenie dziennika nastroju, który pozwala mi dostrzec wpływ nastroju na zwiększające lub zmniejszające się objawy. Z tego okresu terapii wynoszę bardzo dużo przydatnych przekonań, m.in. to, że nie muszę myśleć o przyszłości, myśląc o przyszłości zawsze będę odczuwać lęk, bo jest to niewiadoma, nic nie muszę robić z lękiem i każdą inną emocją, cokolwiek dzieje się w moim życiu to odczuwam adekwatne emocje do tych sytuacji, które pomagają mi podjać właściwe decyzje, i jak się okazuje bardzo dobrze reaguje i radzę sobie (to akurat stało się już moim nawykiem, że w trakcie trudności na co dzień zawsze zwracam na to uwagę i jak reaguję; dostrzegam na co dzień ogrom swojej siły i umiejętności radzenia sobie z różnymi sytuacjami, których kiedyś nie dostrzegałam w ogóle). Pani Iza jest obok mnie, ale nie za blisko, jest tak jak powinna być, obserwuje moje postępy, doradza, ale decyzje pozostawia mi, jak i pracę, którą muszę wykonać.

I tak trwam w tej terapii płynnie przechodząc do terapii schematów, która jest ostatnim akordem do pracy nad sobą. Okazuje się, że hipochondria to był wierzchołek góry lodowej, potem schodzimy niżej – zaburzenie – własne braki emocjonalne. I tutaj zaczyna się największa i o dziwo najtrudniejsza praca, bo sięgająca tego, co było kiedyś, w przeszłości, co jest filarem mojej osobowości. Poznaje swoje negatywne przekonania o sobie, schematy, zaczyna się okres ciężkiej pracy nad sobą. Nerwica wciąż jest w tle, ale już o wiele słabsza. Porannych biegunek po 2 latach zmiany nawyku już nie ma, bólów brzucha tez, zostają sporadyczne szumy w uszach, kołatania i czasami nawrót lęku przy większych stresach. Praca nad przekonaniami jest wyzwaniem, muszę zmieniać to, co zawsze mówiło o tym jaka jestem. Jest to cięzka praca, ale warta wysiłku, w trakcie czuję, że mentalnie się zmieniam. W miarę upływu czasu zaczyna zmieniać się moje podejście do życia, do ludzi, do problemów. Zaczynam też coraz mocniej szanować siebie. Dostrzegać swoje potrzeby. Odcinam się od ludzi, którzy ciągną mnie w dół. Zaczynam czuć swoją wewnętrzną siłę. Zaburzenie jest już praktycznie w tle, mimo objawów ustaje stan zagrożenia i podświadomość nie wyłapuje już ich jako zagrożenia. Mimo tego, że jeszcze się pojawiają to nie mają jakiegokolwiek znaczenia. I w tym momencie mogę tak powiedzieć nastepuje największa moja zmiana życiowa. Analiza życiowa, która mi towarzyszyła zawsze praktycznie (jeszcze przed nerwicą) przestaje istnieć albo istnieje w bardzo małym zakresie. Ciężar odbioru świata przesuwa się z innych na samą siebie. Zaczynam zauważać swoje emocje i szanować je. Nie analizuję już otoczenia, kto jak mnie odbierze. Myśle i odbieram wszystko z siebie. Zaczynam tak mocno szanować swój wewnętrzny świat, że postanawiam dopuścić do niego tylko wybrane osoby, osoby trzecie stają się tłem w moim życiu. Dostrzegam swoją siłę i to wszystko, co decyduje, że jestem wyjątkowym człowiekiem. I tak zmierzam do końca własnej terapii, mając jeszcze co jakiś czas jakieś objawy nerwicowe, bez zaburzenia. Są to jeszcze pozostałości nerwicy, nawyki, plus stan emocjonalny potrafi jeszcze czasami lekko się rozchwiać, ale nie ma stanu zagrożenia. Żyję więc obecnie normalnie, jak każdy inny człowiek, szanując siebie i swoje emocje. I tworząc swój świat od nowa. Bo tak naprawdę dopiero teraz wiem co to znaczy żyć. Nie odbierać świata przez pryzmat innych osób, ale swój. Odzyskuje siebie i to się najbardziej liczy.

W tym miejscu chciałam podziękować za to miejsce, które powstało i które stało się początkiem tej całej zmiany. Wiedza, którą tutaj dostałam stała się zalążkiem to poszukiwania prawdy o sobie i do stoczenia największego boju o samą siebie w życiu. Bardzo dziękuję chłopakom za tak rzetelne i dobre przedstawienie mechanizmu zaburzenia lękowego, które pozwoliło mi zrozumieć zaburzenie i móc je po prostu ignorować. Chcę również podziękować wyjątkowej dla mnie osobie, a więc mojej terapeutce – Pani Izie. Tutaj mogę od siebie powiedzieć, że relacja terapeutyczna okazała się dla mnie bardzo uzdrowieńcza - wypełniła we mnie to czego zawsze brakowało mi przez całe życie. Jest jak taka cegiełka, która w środku włożyła się w pustkę w moim sercu, którą kiedyś czułam bardzo często. I to dzięki temu czuję się „pełnym człowiekiem”. Poznałam też samą siebie dzięki temu, odnalazłam nowe odbicie siebie, którego nigdy nie znałam i nie wiedziałam kim tak naprawdę jestem. Teraz czuję to całą sobą i mam zupełnie inny obraz samej siebie. To jak widzieć siebie na nowo w zupełnie innym wydaniu. Wciąż na co dzień borykam się ze swoimi ograniczeniami, ale dzieje się to już na zupełnie innym poziomie, bo świadomym. Pani Iza nauczyła mnie też postawy zdrowego dorosłego, która jest dla mnie wersją siebie samej, w której czuję się najlepiej, a której wcześniej nie znałam. To właśnie ta nowa wersja mnie, znająca swoje potrzeby, ograniczenia, pochylająca się nad swoimi emocjami, umiejąca stopować surowego rodzica, sprawiająca, że mogę czuć się szczęśliwa. Dlatego jednym słowem dziękuję! Dziękuję tym wszystkim ludziom, którzy stali na mojej drodze odburzania i byli dla mnie drogowskazami. Czuję się obecnie tak jakbym weszła na jakiś 8-tysięcznik, stała na samej górze i mimo tego, że bywają czasami w życiu burze to wiem, że sobie poradzę. Bo stracić mogę wszystko, ale siebie samej już nie dam sobie stracić. Czego życzę również Wam, odnalezienia siebie i zaznania spokoju oraz możliwości odczuwania go pomimo nawałnic życiowych. Jesteście dla siebie najważniejsi na świecie i nigdy o tym nie zapominajcie.
Adka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 30
Rejestracja: 8 września 2019, o 14:38

31 grudnia 2019, o 21:42

Czekałam na nią bo kojarzę cię z grupy na fb, jeszcze raz wielkie gratulacje i dzięki za twoje posty na fb ❤️❤️❤️
"Częściej cierpimy w naszej wyobraźni niż w rzeczywistości"
Seneca
Your anexiety is lying to you....
It's OK to not be OK🙂
Awatar użytkownika
Potok
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 142
Rejestracja: 27 lipca 2019, o 07:23

31 grudnia 2019, o 21:52

Bardzo budujący tekst. Gratuluje pokonania tej wrednej jędzy nerwicy ;) I życzę wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku.
Kremu
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 102
Rejestracja: 28 lutego 2019, o 22:54

31 grudnia 2019, o 22:39

Dzięki, że osoby co tu kiedyś bywały a teraz wchodzą i piszą takie posty ze swoją i męczarnią oraz zmaganiem i przemyśleniami. Mamy inne objawy i historię ale to nie ważne, bo widać, że przeszłaś dużo i można zaczerpnąć z tego motywację aby się nie poddawać. :) Wszystkiego dobrego na Nowy Rok!
Awatar użytkownika
Sine
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 245
Rejestracja: 5 listopada 2017, o 10:24

1 stycznia 2020, o 08:56

Gratulacje Ola !! :-)
Możesz mieć albo wymówki albo rozwiązania, ale nie możesz mieć ich obu naraz.
mrunban
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 221
Rejestracja: 28 października 2019, o 03:01

1 stycznia 2020, o 09:16

Super :) dziękuję Olalala za podzielenie się historią :) miałaś upór do walki z tym
menago49
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 398
Rejestracja: 26 lutego 2018, o 11:32

1 stycznia 2020, o 12:02

Gratuluję i pozdrawiam.
Awatar użytkownika
jestemjakajestem
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 167
Rejestracja: 29 listopada 2016, o 15:35

1 stycznia 2020, o 12:34

Kochana zrobilas kawał dobrej roboty, jestes niesamowita. Gratuluje
weronia
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 385
Rejestracja: 16 sierpnia 2013, o 16:45

1 stycznia 2020, o 12:57

Cudownie :lov: kiedyś się na czacie wspierałyśmy czasami a tu proszę :) u mnie też post się już powoli pisze!
Gratuluję z całego serduszka :**
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

1 stycznia 2020, o 13:12

Przeczytałem ;oh Długie to było, ale czytało się fajnie.Teraz nic tylko żyć ;ok
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

1 stycznia 2020, o 13:16

Super!! Gratulacje i powodzenia :)
zagrody123456
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 434
Rejestracja: 7 lutego 2019, o 15:35

1 stycznia 2020, o 13:23

Gratuluję 😀
martinsonetto
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 409
Rejestracja: 22 listopada 2017, o 16:21

1 stycznia 2020, o 15:00

Właśnie najważniejsze to odnaleźć swój własny spokój tak jak napisałaś pod koniec wpisu. Myślę, że takie historie są na wagę złota bo jest w nich pokazane, że bez względu na czas i wcześniejsze nieświadome lub świadome błędy i tak można doprowadzić się do ładu konsekwencją. :) Brawo Ty :friend:
Awatar użytkownika
Nipo
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1545
Rejestracja: 10 sierpnia 2017, o 15:34

1 stycznia 2020, o 16:18

Olalala pisze:
31 grudnia 2019, o 21:36
Jest rok 2006, czerwiec. Te ciepłe dni, które każdy z nas zna. Właśnie kończę 1 rok studiów, będąc przed zakończeniem sesji letniej. I w taki ciepły czerwcowy dzień, żyjąc sobie najnormalniej w świecie moje serce nagle przyspiesza, a mnie oblewa fala śmiertelnego lęku. Wydaje mi się, że zaraz umrę, to na pewno zawał! Przed oczami przechodzą mi najgorsze myśli, czuję się jak w pułapce, nie ma dokąd uciec! Dopada mnie lęk o własne życie i od tego zaczyna się moja przygoda z zaburzeniem lękowym, która ciągnie się do 2019 roku, z przerwami względnego spokoju, gdy biorę leki (ok. 8 lat).

Oczywiście na pierwszy ogień idzie wizyta u kardiologa. Mimo dobrych badań i zapewnień, że serce mam zdrowe jestem wciąć przerażona. Kardiolog od razu kieruje mnie do psychiatry widząc ogromne przerażenie w w moich oczach. Ten przerażający lęk budzi mnie codziennie i z nim zasypiam. W końcu zaczynam się go bać i wpadam w pułapkę koła lękowego. Czuję przerażenie, bez możliwości ucieczki. I tak dzień w dzień, od rana do wieczora, bez pomysłu jak sobie pomóc.

Wizyta u psychiatry kończy się receptą na znany wielu lek Seroxat (paroksetyna). Lek działa doskonale, nie mam prawie żadnych zarzutów. Schodzą wszystkie objawy, praktycznie nie mam żadnych skutków ubocznych. W mojej podświadomości koduje się już jednak lęk przed zaburzeniem, lęk przed atakiem paniki, lęk przed szybko bijącym sercem. Mimo 8 lat spokoju bez zaburzenia żyję z tymi lękami, które na co dzień mi nie przeszkadzają. Przez te 8 lat zostałam skierowana tylko do psychologa.... tak więc przez te wszystkie lata nie pracowałam z nikim nad sobą, nad swoim zaburzeniem. Psycholog udziela mi tylko i wyłącznie wsparcia, bez możliwości pracy nad sobą. Przez te wszystkie lata wciąż pojawia się w międzyczasie myśl, że kiedyś z leków będę musiała zrezygnować. Zawsze jednak pojawia się również z tym lęk (czy nerwica nie wróci?). Lęk przed szybko bijącym sercem jest przeze mnie przez te wszystkie lata „pielęgnowany”. Nie uprawiam sportów, unikam nadmiernego wysiłku. Mimo leków i braku objawów nerwicowych podświadomie unikam czynnika lękowego, wierząc w jego moc. Przez te wszystkie lata chodzę również na kontrole do kardiologa, nic nie wnoszące (serce jest zdrowe).

Na przestrzeni 2013/2014 roku decyduje się na stopniowe schodzenie z leków. Czynnikiem mobilizującym jest chęć posiadania dziecka kiedyś, co praktycznie jest niemożliwe przy braniu paroksetyny. Z leków rezygnuję bardzo powoli, w przeciągu roku odkładam 1 tabletkę, praktycznie bez większych skutków ubocznych (lekkie uczucia „rażenia prądem” w głowie). Zostaje połowa tabletki, którą odkładam na przestrzeni pół roku. W ostatnim okresie biorę ją co 2-3 dzień. Wciąż towarzyszy mi uczucie lęku przed ewentualnym nawrotem nerwicy. Jest to również okres kiedy zmieniam pracę, dosyć stresujący. Niestety trafiam w złe miejsce, gdzie wykorzystywanie ludzi jest na porządku dziennym. Wszystko dzieje się w momencie gdy schodzę z dawką leków do 0. Na powrót objawów długo nie muszę czekać.

Nerwica wraca z siłą podwójną albo nawet potrójną. Objawy niby te same (jak kołatanie serca, przeskoki serca, drżenie ciała), ale już silniejsze. Codziennie w pracy walczę sama z sobą, męcząc się jednocześnie w tym miejscu. Palpitacje serca uniemożliwiają mi koncentrację i normalne wypełnianie obowiązków. Zaczynam szukać nowej pracy, czując, że jestem blisko jakiejś krawędzi. Męczę się z objawami przez następne ponad pół roku. Udaje mi się nawet zmienić pracę i trafić w całkiem dobre miejsce. Zaczynają jednak w końcu dochodzić inne objawy i zaczyna się wertowanie internetu....

Zaczynam coraz mocniej skupiać się na swoich objawach z ciała i doszukiwać się ogromnej ilości chorób. Wyjeżdżam na wczasy i tam zaczyna się gehenna. Żyję objawami nerwicy i tym wszystkim co mi dolega, codziennie wertując internet i upewniając się, że na pewno nie umrę.
Jest sierpień 2015 roku, moja hipochondria rozkręca się coraz bardziej, a oliwy do ognia dolewa śmierć mojej bratowej na chorobę nowotworową. Od tego momentu moje życie to jest równia pochyła, jak wcześnie było źle tak teraz jestem już na dnie. Trafiam do psychiatry we wrześniu 2015 roku, dostaję Asertin w bardzo małej dawce (broniąc się przed lekami), do tego dochodzi depresja i myśli samobójcze.

Czuję totalne rozbicie i chaos. Od rana do wieczora lek wolnopłynący (trwa nieprzerwanie od lutego 2014 roku), który jest jeszcze silniejszy, uczucie bezsensu życia i beznadziei, kołatania serca, przeskoki serca, szumy w uszach, poranne parcia na jelita, bóle żołądka, niestrawność, palenie w żołądku, palenie języka, drżenie w ciele. Gula w gardle, napięcie w mięsniach, ścisk w żołądku, parcia na pęcherz, totalne wyczerpanie i zmęczenie. Mimo dużej ilości snu (po 10-12h) odczuwane praktycznie cały czas. Zaciśnięte szczęki. Brak możliwości jakiejkolwiek koncentracji, wrażenie, że moje życie to jeden wielki rozpad i beznadzieja. Ciągłe mysli lękowe i związane ze śmiercią, widzenie zagrożenia wszędzie. Brak możliwości skupienia się na rozmowie, upośledzenie pamięci. Myśli samobójcze pojawiają się coraz częściej. Samotność ogromna. Tak duża, że chyba poza lękiem najmocniej ją odczuwałam. Poziom lęku tak wysoki, że nie jestem w stanie siedzieć, oglądać tv. Natłok myślowy od rana do wieczora, ciągła analiza, życie w głowie na poziomie high level. Praktycznie brak możliwości myślenia o niczym innym jak o objawach, zaburzeniu, lęku, umieraniu, śmierci. Bałam się dosłownie wszystkiego, a uczucie śmierci i umierania było mi bliskie każdego dnia. Hipochondria rozkręcona na maksa. Studiowanie internetu w poszukiwaniu coraz to nowych chorób. Ciągłe wizyty lekarskie, z których nic nie wynika.

To studiowanie internetu opłaciło się o tyle, że w grudniu 2015 roku trafiłam na post... Victora (forum zaburzeni.pl). Chłonęłam historię Victora jak wodę gąbka. Czym dalej czytałam tym zaczęłam nagle dostrzegać światełko w tunelu. Ten gość pisze o tym co dokładnie mi dolega i on z tego wyszedł! To jest jak objawienie! Studiuję wszystkie divovici od rana do wieczora. Wszystko składa się dla mnie w jedną całość, odnajduję całkowite zrozumienie dla tego co jest proponowane na forum. W międzyczasie podejmuje decyzję o odstawieniu minimalnej dawki Asertinu i leku kardiologicznego – betablokera. Pełna nadziei, że poradzę sobie z nerwicą rozpoczynam nowy etap w moim życiu – czyli prawdziwe ODBURZANIE.

I tu zaczyna się walka o swoje życie, każdego dnia, każdej minuty. Od rana do wieczora objawy są bardzo silne. Mimo to staram się żyć jak mogę najlepiej, nie skupiając się na nerwicy. Przy każdej podejmowanej czynności pojawiają się mysli typu „po co to robisz, przecież kiedyś i tak umrzesz.” Na co dzień towarzyszą mi mocne stany depresyjne i spadek nastroju. Mimo to cały czas wracam do divoviców. W tym czasie uczęszczam również na terapię psychodynamiczną. Jest to bardzo zły wybór, który pogarsza mój stan psychiczny, próbujac na siłę zgłębiać moje dzieciństwo i nie przynosząc mi ulgi, dokładając ciągle analiz. Pani terapeutka dodatkowo „trzyma” mnie w terapii mówiąc, że odejście będzie na pewno coś oznaczało, co będzie kluczowe dla procesu terapii. Teraz wiem, że oznaczało po prostu całkowity niewypał i nietrafienie z terapią. Z terapii zrezygnowałam w lipcu 2016 roku.

Ciągle walczę, każdego dnia. Każdego dnia wstaję z palpitacją serca, z parciem na jelita (poranne biegunki, które miałam przez 2 lata i musiałam oduczyć się sprawdzania m.in. tego objawu), z ciągłym lękiem. Stany depresyjne są lżejsze, ale poziom lęku jest wciąż wysoki. We wrześniu 2016 roku dowiaduję się, że mam torbiel na jajniku i prawdopodobnie czeka mnie operacja. Przy silnej wtedy jeszcze hipochondrii to bardzo mocno podkręca mój lęk. Wkrótce również kardiolog posyła mnie na rezonans serca w zwiąku z wynikiem z EKG. Ten okres jest dla mnie najtrudniejszy i w sumie stopuje mnie w odburzaniu na okres jakiegoś 1 roku. W tym czasie przechodzę zabieg, przy bardzo silnej nerwicy (nie potrafię po operacji leżeć spokojnie na łóżku, więc proszę pielęgniarkę o coś na uspokojenie), 2 rezonanse serca oraz biopsję torbieli w piersi. Jest to dla mnie bardzo ciężki rok.
W grudniu 2016 roku zaczynam terapię poznawczo-behawioralną pod kątem hipochondrii, na ktorą chodzę przez okres 1 roku. Terapia dużo wnosi w moje dotychczasowe zmagania z zaburzeniem, uzupełnia wiedzę z divoviców. Bardzo dużo kosztuje mnie nauczenie się nowych, zdrowych przekonań na temat zdrowia, w trakcie zaburzenia uczymy się „niezdrowych”, „zniekształconych” przekonań z prędkością światła. To jest też czas kiedy zaczynam jeszcze mocniej ignorować objawy, nie chodzić już tak po lekarzach (w lipcu 2017 roku mam ostatnią gastroskopię, na jesień 2017 kończę też diagnostykę jelit). Bardzo dużo kosztuje mnie oduczenie się codziennego porannego nawyku sprawdzania parcia na jelita, przez co przez 2 lata mam dzień w dzień biegunki. Codziennie rano zmieniam otoczenie myślowe, mimo bólu w jelitach nie korzystam z wc. Jest to dla mnie bardzo trudne i nie zawsze się udaje. Mimo to nie poddaję się. Analiza ciągle towarzyszy mi w głowie, od rana do wieczora, jest automatyczna i nie da się jej zastopować. Żyję z tym wszystkim, jak najbardziej starając się wdrażać w normalne życie, zmieniać otoczenie, ignorować objawy.

We wrześniu 2017 roku kończę terapię pod kątem hipochondrii i w grudniu rozpoczynam nową, również poznawczo-behawioralną. Mimo sporej wiedzy i ciągłej walki wciąż dzień w dzień towarzyszy mi lęk i objawy. Mam też sporo problemów w pracy, bardzo dużo stresów, co nie ułatwia sytuacji. Szukam więc znowu kogoś żeby mógł mnie w tej walce wesprzeć. I udaje się – poznaję moją terapeutkę, której bardzo, bardzo dużo zawdzieczam. Mimo posiadanej już wiedzy Pani Iza na nowo odświeża ją, pracuje jeszcze nad tym, co kuleje. Mam też ciekawe zadania domowe, jak np. prowadzenie dziennika nastroju, który pozwala mi dostrzec wpływ nastroju na zwiększające lub zmniejszające się objawy. Z tego okresu terapii wynoszę bardzo dużo przydatnych przekonań, m.in. to, że nie muszę myśleć o przyszłości, myśląc o przyszłości zawsze będę odczuwać lęk, bo jest to niewiadoma, nic nie muszę robić z lękiem i każdą inną emocją, cokolwiek dzieje się w moim życiu to odczuwam adekwatne emocje do tych sytuacji, które pomagają mi podjać właściwe decyzje, i jak się okazuje bardzo dobrze reaguje i radzę sobie (to akurat stało się już moim nawykiem, że w trakcie trudności na co dzień zawsze zwracam na to uwagę i jak reaguję; dostrzegam na co dzień ogrom swojej siły i umiejętności radzenia sobie z różnymi sytuacjami, których kiedyś nie dostrzegałam w ogóle). Pani Iza jest obok mnie, ale nie za blisko, jest tak jak powinna być, obserwuje moje postępy, doradza, ale decyzje pozostawia mi, jak i pracę, którą muszę wykonać.

I tak trwam w tej terapii płynnie przechodząc do terapii schematów, która jest ostatnim akordem do pracy nad sobą. Okazuje się, że hipochondria to był wierzchołek góry lodowej, potem schodzimy niżej – zaburzenie – własne braki emocjonalne. I tutaj zaczyna się największa i o dziwo najtrudniejsza praca, bo sięgająca tego, co było kiedyś, w przeszłości, co jest filarem mojej osobowości. Poznaje swoje negatywne przekonania o sobie, schematy, zaczyna się okres ciężkiej pracy nad sobą. Nerwica wciąż jest w tle, ale już o wiele słabsza. Porannych biegunek po 2 latach zmiany nawyku już nie ma, bólów brzucha tez, zostają sporadyczne szumy w uszach, kołatania i czasami nawrót lęku przy większych stresach. Praca nad przekonaniami jest wyzwaniem, muszę zmieniać to, co zawsze mówiło o tym jaka jestem. Jest to cięzka praca, ale warta wysiłku, w trakcie czuję, że mentalnie się zmieniam. W miarę upływu czasu zaczyna zmieniać się moje podejście do życia, do ludzi, do problemów. Zaczynam też coraz mocniej szanować siebie. Dostrzegać swoje potrzeby. Odcinam się od ludzi, którzy ciągną mnie w dół. Zaczynam czuć swoją wewnętrzną siłę. Zaburzenie jest już praktycznie w tle, mimo objawów ustaje stan zagrożenia i podświadomość nie wyłapuje już ich jako zagrożenia. Mimo tego, że jeszcze się pojawiają to nie mają jakiegokolwiek znaczenia. I w tym momencie mogę tak powiedzieć nastepuje największa moja zmiana życiowa. Analiza życiowa, która mi towarzyszyła zawsze praktycznie (jeszcze przed nerwicą) przestaje istnieć albo istnieje w bardzo małym zakresie. Ciężar odbioru świata przesuwa się z innych na samą siebie. Zaczynam zauważać swoje emocje i szanować je. Nie analizuję już otoczenia, kto jak mnie odbierze. Myśle i odbieram wszystko z siebie. Zaczynam tak mocno szanować swój wewnętrzny świat, że postanawiam dopuścić do niego tylko wybrane osoby, osoby trzecie stają się tłem w moim życiu. Dostrzegam swoją siłę i to wszystko, co decyduje, że jestem wyjątkowym człowiekiem. I tak zmierzam do końca własnej terapii, mając jeszcze co jakiś czas jakieś objawy nerwicowe, bez zaburzenia. Są to jeszcze pozostałości nerwicy, nawyki, plus stan emocjonalny potrafi jeszcze czasami lekko się rozchwiać, ale nie ma stanu zagrożenia. Żyję więc obecnie normalnie, jak każdy inny człowiek, szanując siebie i swoje emocje. I tworząc swój świat od nowa. Bo tak naprawdę dopiero teraz wiem co to znaczy żyć. Nie odbierać świata przez pryzmat innych osób, ale swój. Odzyskuje siebie i to się najbardziej liczy.

W tym miejscu chciałam podziękować za to miejsce, które powstało i które stało się początkiem tej całej zmiany. Wiedza, którą tutaj dostałam stała się zalążkiem to poszukiwania prawdy o sobie i do stoczenia największego boju o samą siebie w życiu. Bardzo dziękuję chłopakom za tak rzetelne i dobre przedstawienie mechanizmu zaburzenia lękowego, które pozwoliło mi zrozumieć zaburzenie i móc je po prostu ignorować. Chcę również podziękować wyjątkowej dla mnie osobie, a więc mojej terapeutce – Pani Izie. Tutaj mogę od siebie powiedzieć, że relacja terapeutyczna okazała się dla mnie bardzo uzdrowieńcza - wypełniła we mnie to czego zawsze brakowało mi przez całe życie. Jest jak taka cegiełka, która w środku włożyła się w pustkę w moim sercu, którą kiedyś czułam bardzo często. I to dzięki temu czuję się „pełnym człowiekiem”. Poznałam też samą siebie dzięki temu, odnalazłam nowe odbicie siebie, którego nigdy nie znałam i nie wiedziałam kim tak naprawdę jestem. Teraz czuję to całą sobą i mam zupełnie inny obraz samej siebie. To jak widzieć siebie na nowo w zupełnie innym wydaniu. Wciąż na co dzień borykam się ze swoimi ograniczeniami, ale dzieje się to już na zupełnie innym poziomie, bo świadomym. Pani Iza nauczyła mnie też postawy zdrowego dorosłego, która jest dla mnie wersją siebie samej, w której czuję się najlepiej, a której wcześniej nie znałam. To właśnie ta nowa wersja mnie, znająca swoje potrzeby, ograniczenia, pochylająca się nad swoimi emocjami, umiejąca stopować surowego rodzica, sprawiająca, że mogę czuć się szczęśliwa. Dlatego jednym słowem dziękuję! Dziękuję tym wszystkim ludziom, którzy stali na mojej drodze odburzania i byli dla mnie drogowskazami. Czuję się obecnie tak jakbym weszła na jakiś 8-tysięcznik, stała na samej górze i mimo tego, że bywają czasami w życiu burze to wiem, że sobie poradzę. Bo stracić mogę wszystko, ale siebie samej już nie dam sobie stracić. Czego życzę również Wam, odnalezienia siebie i zaznania spokoju oraz możliwości odczuwania go pomimo nawałnic życiowych. Jesteście dla siebie najważniejsi na świecie i nigdy o tym nie zapominajcie.
Wielkie gratulacje Olcia !!
Awatar użytkownika
lubieplacki13
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 495
Rejestracja: 14 listopada 2019, o 21:50

1 stycznia 2020, o 17:07

Hej, po pierwsze gratuluję wytrwałości w pracy nad sobą, po drugie moje pyt. o "myśli samobójcze". Skoro bałaś się śmierci, to czy myśli samobójcze nie były też lękowe? Bo nie określiłaś, czy była to faktyczna chęć czy lęk przed tym (np. efekt desperacji mózgu, o którym mówił Divin).
/przerwa od forum
ODPOWIEDZ