Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Koniec/Początek. Moja historia_Katja

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
Awatar użytkownika
Potok
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 142
Rejestracja: 27 lipca 2019, o 07:23

20 listopada 2021, o 12:46

Super to czytać, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy 😁 pozdrawiam
menago49
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 398
Rejestracja: 26 lutego 2018, o 11:32

29 grudnia 2021, o 07:43

Katja czekamy na dalszą historie.
Gimbajo
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 64
Rejestracja: 14 listopada 2021, o 11:51

29 grudnia 2021, o 09:12

Cześć, czekam z niecierpliwością na dalszy wpis.
mario546
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1159
Rejestracja: 25 października 2018, o 23:15

29 grudnia 2021, o 09:32

Ja też czekam.😊
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

17 kwietnia 2022, o 23:23

No dobra to lecę dalej z historią (sorry za długą pauzę)

Objawy jak mogliście przeczytać miałam bardzo rozbudowane, w zasadzie można by napisać, że nic co nerwicowe nie było mi obce. Tutaj ktoś mógłby zadać pytanie: dlaczego tak mocno się to u mnie nakręciło? Odpowiedź jest prosta: brak zajęć i kontaktów z ludźmi. Zaburzenie lękowe pojawiło się u mnie jakiś czas po tym jak przeprowadziłam się na stałe do Irlandii i przestałam krążyć co chwila pomiędzy Dublinem a Warszawą, wtedy dotarło do mnie, że wakacje się skończyły i trzeba sobie jakoś ułożyć tutaj życie, a ja nie miałam pojęcia jak to zrobić. Jak się zapewne domyślacie towarzyszył temu ogromny stres, zresztą w ogóle w Irlandii stres towarzyszył mi na każdym kroku (głównie przez zbyt wysokie wymagania względem siebie, które skutkowały uciekaniem w bierność i uniki). Z perspektywy czasu bardzo dokładnie widzę, jak narastające napięcie coraz bardziej objawiało się w moim ciele, ale ja nie nawykłam, żeby słuchać sygnałów ciała, ja w ogóle nie nawykłam, żeby zajmować się sobą. Co za tym ignorowałam wszystkie sygnały alarmowe, aż do momentu gdy niemal wywaliło mnie z butów. Bardzo mocno też do złotych chwil mojego zaburzenia, przyczyniło się to, że wyprowadziliśmy się poza miasto, co mnie jako typowego mieszczucha doprowadziło do jeszcze większych lęków. Brak kontaktu z ludźmi to była kolejna cegiełka do budowania mojego zaburzenia.
Podsumowując moje zaburzenie miało wręcz idealne warunki do tego, żeby wzrastać, kwitnąć i rozwijać się. Dodatkowo na samym początku robiłam dokładnie wszystko co można żeby proces ten wspomagać, a więc:

- całymi dniami zastanawiałam się co mi jest i dlaczego (może to jakaś kara, klątwa, może całe moje życie było błędem itp.)
- niemal non stop pogrążała się w analizach, bo czasu miałam na to pod dostatkiem (wyobraźcie sobie klimat: dom pośrodku niczego, za oknem szumi wiatr, o szyby uderza deszcz i ja w analizach przez jakieś 90% dnia)
- wszystkie moje rozmowy dotyczyły zaburzenia; nic absolutnie nic innego nie było w stanie mnie zainteresować
- ciągle googlowałam i rozwiązywałam absolutnie wszystko co tylko podsuwała mi głowa, na początku zaczęło się od zawałów i miliona chorób, ale potem przybrało to formę bardziej zaawansowaną, gdy sprawdzanie wszystkiego stało się dla mnie tak konieczne do życia jak oddychanie, pamiętam kiedyś jechaliśmy z narzeczonym i nagle pojawiła się myśl, że zaburzenie u mnie, może być skutkiem braku asertywności, no i odwaliło mi totalnie z tą asertywnością, całe dnia wałkowałam ten temat stając się niemal ekspertem w dziedzinie, tak jak wcześniej byłam ekspertem w chorobach serca, trzustki, nerek, wątroby i kije wie czego jeszcze.

Na zrozumienie oczywiście jak większość z Was nie mogłam liczyć, bo co to niby za przypadłość ta nerwica? Doradzano mi bym: przestała histeryzować i się ogarnęła, nie wymyślała głupot, zajęła się innymi zamiast sobą (to moja ulubiona rada zważywszy na to, że ja nic innego nie robiłam całe moje życia jak zajmowanie się innymi), pouczano mnie, że inni mają gorzej i przestrzegano, że jak się nie ogarnę to skończę źle i sama, bo wszyscy mają mnie dosyć. Nie muszę dodawać, że wszyscy Ci dla których latałam na wysokości lamperii wcześniej, mieli mnie i moją nerwice w głębokim poważaniu. Osobny tematem było to, że ze mną na tematym etapie nie dało się rozmawiać, bo co chwila wpadłam w histerie (bo ktoś źle coś powiedział itp) i ciągle rozprawiałam, a to o kolejnych chorobach, a to o nerwicy. W pewnym momencie było już jednak ze mną tak źle, że pobłażliwość i irytacja względem mojej osoby, zamieniła się niepokój, bo co się ze mną odjeba**.

Na koniec tego wpisu wymienię jeszcze inne powody, które zaprowadziły mnie do zaburzenia:

- parentyfikacja
- brak stabilnej samooceny
- perfekcjonizm i wynikająca z niego postawa bierności i unikania oraz prokrastynacja
- niewłaściwe przekonania
- brak kontaktu z emocjami, brak kontaktu ze sobą
- uporczywe wchodzenie w rolę ratownika; i bywało również, że przyjmowałam roli ofiary (jak to w trójkącie dramatycznym)
- brak przyzwolenia na popełnianie błędów i co za tym na uczenie się; przez wiele lat głosiłam tezę, że "nie mam przestrzeni na błędy"
- ogromna potrzeba niedopuszczania, kontrolowania, brak wiary w swoje możliwości, moc sprawczą
- brak asertywności, uporczywe poczucie winy w momencie gdy musiałam bronić swoich racji, ciągłe tłumaczenie się
- problemy adaptacyjne
- rodzinne dramaty
- problemy w związku (w tym całkowie uzależnienie się od wsparcia partnera w Irlandii)
- wyjazd za granicę do kraju w którym żyłam nie swoim życiem
- nadodpowiedzialność (czułam się wręcz odpowiedzialna za emocje i dobre samopoczucie innych ludzi)

i pewnie można byłoby jeszcze coś dopisać, ale już daruję.

CDN.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
mario546
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1159
Rejestracja: 25 października 2018, o 23:15

18 kwietnia 2022, o 03:18

Katja pisze:
17 kwietnia 2022, o 23:23
No dobra to lecę dalej z historią (sorry za długą pauzę)

Objawy jak mogliście przeczytać miałam bardzo rozbudowane, w zasadzie można by napisać, że nic co nerwicowe nie było mi obce. Tutaj ktoś mógłby zadać pytanie: dlaczego tak mocno się to u mnie nakręciło? Odpowiedź jest prosta: brak zajęć i kontaktów z ludźmi. Zaburzenie lękowe pojawiło się u mnie jakiś czas po tym jak przeprowadziłam się na stałe do Irlandii i przestałam krążyć co chwila pomiędzy Dublinem a Warszawą, wtedy dotarło do mnie, że wakacje się skończyły i trzeba sobie jakoś ułożyć tutaj życie, a ja nie miałam pojęcia jak to zrobić. Jak się zapewne domyślacie towarzyszył temu ogromny stres, zresztą w ogóle w Irlandii stres towarzyszył mi na każdym kroku (głównie przez zbyt wysokie wymagania względem siebie, które skutkowały uciekaniem w bierność i uniki). Z perspektywy czasu bardzo dokładnie widzę, jak narastające napięcie coraz bardziej objawiało się w moim ciele, ale ja nie nawykłam, żeby słuchać sygnałów ciała, ja w ogóle nie nawykłam, żeby zajmować się sobą. Co za tym ignorowałam wszystkie sygnały alarmowe, aż do momentu gdy niemal wywaliło mnie z butów. Bardzo mocno też do złotych chwil mojego zaburzenia, przyczyniło się to, że wyprowadziliśmy się poza miasto, co mnie jako typowego mieszczucha doprowadziło do jeszcze większych lęków. Brak kontaktu z ludźmi to była kolejna cegiełka do budowania mojego zaburzenia.
Podsumowując moje zaburzenie miało wręcz idealne warunki do tego, żeby wzrastać, kwitnąć i rozwijać się. Dodatkowo na samym początku robiłam dokładnie wszystko co można żeby proces ten wspomagać, a więc:

- całymi dniami zastanawiałam się co mi jest i dlaczego (może to jakaś kara, klątwa, może całe moje życie było błędem itp.)
- niemal non stop pogrążała się w analizach, bo czasu miałam na to pod dostatkiem (wyobraźcie sobie klimat: dom pośrodku niczego, za oknem szumi wiatr, o szyby uderza deszcz i ja w analizach przez jakieś 90% dnia)
- wszystkie moje rozmowy dotyczyły zaburzenia; nic absolutnie nic innego nie było w stanie mnie zainteresować
- ciągle googlowałam i rozwiązywałam absolutnie wszystko co tylko podsuwała mi głowa, na początku zaczęło się od zawałów i miliona chorób, ale potem przybrało to formę bardziej zaawansowaną, gdy sprawdzanie wszystkiego stało się dla mnie tak konieczne do życia jak oddychanie, pamiętam kiedyś jechaliśmy z narzeczonym i nagle pojawiła się myśl, że zaburzenie u mnie, może być skutkiem braku asertywności, no i odwaliło mi totalnie z tą asertywnością, całe dnia wałkowałam ten temat stając się niemal ekspertem w dziedzinie, tak jak wcześniej byłam ekspertem w chorobach serca, trzustki, nerek, wątroby i kije wie czego jeszcze.

Na zrozumienie oczywiście jak większość z Was nie mogłam liczyć, bo co to niby za przypadłość ta nerwica? Doradzano mi bym: przestała histeryzować i się ogarnęła, nie wymyślała głupot, zajęła się innymi zamiast sobą (to moja ulubiona rada zważywszy na to, że ja nic innego nie robiłam całe moje życia jak zajmowanie się innymi), pouczano mnie, że inni mają gorzej i przestrzegano, że jak się nie ogarnę to skończę źle i sama, bo wszyscy mają mnie dosyć. Nie muszę dodawać, że wszyscy Ci dla których latałam na wysokości lamperii wcześniej, mieli mnie i moją nerwice w głębokim poważaniu. Osobny tematem było to, że ze mną na tematym etapie nie dało się rozmawiać, bo co chwila wpadłam w histerie (bo ktoś źle coś powiedział itp) i ciągle rozprawiałam, a to o kolejnych chorobach, a to o nerwicy. W pewnym momencie było już jednak ze mną tak źle, że pobłażliwość i irytacja względem mojej osoby, zamieniła się niepokój, bo co się ze mną odjeba**.

Na koniec tego wpisu wymienię jeszcze inne powody, które zaprowadziły mnie do zaburzenia:

- parentyfikacja
- brak stabilnej samooceny
- perfekcjonizm i wynikająca z niego postawa bierności i unikania oraz prokrastynacja
- niewłaściwe przekonania
- brak kontaktu z emocjami, brak kontaktu ze sobą
- uporczywe wchodzenie w rolę ratownika; i bywało również, że przyjmowałam roli ofiary (jak to w trójkącie dramatycznym)
- brak przyzwolenia na popełnianie błędów i co za tym na uczenie się; przez wiele lat głosiłam tezę, że "nie mam przestrzeni na błędy"
- ogromna potrzeba niedopuszczania, kontrolowania, brak wiary w swoje możliwości, moc sprawczą
- brak asertywności, uporczywe poczucie winy w momencie gdy musiałam bronić swoich racji, ciągłe tłumaczenie się
- problemy adaptacyjne
- rodzinne dramaty
- problemy w związku (w tym całkowie uzależnienie się od wsparcia partnera w Irlandii)
- wyjazd za granicę do kraju w którym żyłam nie swoim życiem
- nadodpowiedzialność (czułam się wręcz odpowiedzialna za emocje i dobre samopoczucie innych ludzi)

i pewnie można byłoby jeszcze coś dopisać, ale już daruję.

CDN.
Katja wszystko zgadza się ze mną. Wałkuje ciągle asertywność.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

18 kwietnia 2022, o 11:15

mario546 pisze:
18 kwietnia 2022, o 03:18
Katja pisze:
17 kwietnia 2022, o 23:23
No dobra to lecę dalej z historią (sorry za długą pauzę)

Objawy jak mogliście przeczytać miałam bardzo rozbudowane, w zasadzie można by napisać, że nic co nerwicowe nie było mi obce. Tutaj ktoś mógłby zadać pytanie: dlaczego tak mocno się to u mnie nakręciło? Odpowiedź jest prosta: brak zajęć i kontaktów z ludźmi. Zaburzenie lękowe pojawiło się u mnie jakiś czas po tym jak przeprowadziłam się na stałe do Irlandii i przestałam krążyć co chwila pomiędzy Dublinem a Warszawą, wtedy dotarło do mnie, że wakacje się skończyły i trzeba sobie jakoś ułożyć tutaj życie, a ja nie miałam pojęcia jak to zrobić. Jak się zapewne domyślacie towarzyszył temu ogromny stres, zresztą w ogóle w Irlandii stres towarzyszył mi na każdym kroku (głównie przez zbyt wysokie wymagania względem siebie, które skutkowały uciekaniem w bierność i uniki). Z perspektywy czasu bardzo dokładnie widzę, jak narastające napięcie coraz bardziej objawiało się w moim ciele, ale ja nie nawykłam, żeby słuchać sygnałów ciała, ja w ogóle nie nawykłam, żeby zajmować się sobą. Co za tym ignorowałam wszystkie sygnały alarmowe, aż do momentu gdy niemal wywaliło mnie z butów. Bardzo mocno też do złotych chwil mojego zaburzenia, przyczyniło się to, że wyprowadziliśmy się poza miasto, co mnie jako typowego mieszczucha doprowadziło do jeszcze większych lęków. Brak kontaktu z ludźmi to była kolejna cegiełka do budowania mojego zaburzenia.
Podsumowując moje zaburzenie miało wręcz idealne warunki do tego, żeby wzrastać, kwitnąć i rozwijać się. Dodatkowo na samym początku robiłam dokładnie wszystko co można żeby proces ten wspomagać, a więc:

- całymi dniami zastanawiałam się co mi jest i dlaczego (może to jakaś kara, klątwa, może całe moje życie było błędem itp.)
- niemal non stop pogrążała się w analizach, bo czasu miałam na to pod dostatkiem (wyobraźcie sobie klimat: dom pośrodku niczego, za oknem szumi wiatr, o szyby uderza deszcz i ja w analizach przez jakieś 90% dnia)
- wszystkie moje rozmowy dotyczyły zaburzenia; nic absolutnie nic innego nie było w stanie mnie zainteresować
- ciągle googlowałam i rozwiązywałam absolutnie wszystko co tylko podsuwała mi głowa, na początku zaczęło się od zawałów i miliona chorób, ale potem przybrało to formę bardziej zaawansowaną, gdy sprawdzanie wszystkiego stało się dla mnie tak konieczne do życia jak oddychanie, pamiętam kiedyś jechaliśmy z narzeczonym i nagle pojawiła się myśl, że zaburzenie u mnie, może być skutkiem braku asertywności, no i odwaliło mi totalnie z tą asertywnością, całe dnia wałkowałam ten temat stając się niemal ekspertem w dziedzinie, tak jak wcześniej byłam ekspertem w chorobach serca, trzustki, nerek, wątroby i kije wie czego jeszcze.

Na zrozumienie oczywiście jak większość z Was nie mogłam liczyć, bo co to niby za przypadłość ta nerwica? Doradzano mi bym: przestała histeryzować i się ogarnęła, nie wymyślała głupot, zajęła się innymi zamiast sobą (to moja ulubiona rada zważywszy na to, że ja nic innego nie robiłam całe moje życia jak zajmowanie się innymi), pouczano mnie, że inni mają gorzej i przestrzegano, że jak się nie ogarnę to skończę źle i sama, bo wszyscy mają mnie dosyć. Nie muszę dodawać, że wszyscy Ci dla których latałam na wysokości lamperii wcześniej, mieli mnie i moją nerwice w głębokim poważaniu. Osobny tematem było to, że ze mną na tematym etapie nie dało się rozmawiać, bo co chwila wpadłam w histerie (bo ktoś źle coś powiedział itp) i ciągle rozprawiałam, a to o kolejnych chorobach, a to o nerwicy. W pewnym momencie było już jednak ze mną tak źle, że pobłażliwość i irytacja względem mojej osoby, zamieniła się niepokój, bo co się ze mną odjeba**.

Na koniec tego wpisu wymienię jeszcze inne powody, które zaprowadziły mnie do zaburzenia:

- parentyfikacja
- brak stabilnej samooceny
- perfekcjonizm i wynikająca z niego postawa bierności i unikania oraz prokrastynacja
- niewłaściwe przekonania
- brak kontaktu z emocjami, brak kontaktu ze sobą
- uporczywe wchodzenie w rolę ratownika; i bywało również, że przyjmowałam roli ofiary (jak to w trójkącie dramatycznym)
- brak przyzwolenia na popełnianie błędów i co za tym na uczenie się; przez wiele lat głosiłam tezę, że "nie mam przestrzeni na błędy"
- ogromna potrzeba niedopuszczania, kontrolowania, brak wiary w swoje możliwości, moc sprawczą
- brak asertywności, uporczywe poczucie winy w momencie gdy musiałam bronić swoich racji, ciągłe tłumaczenie się
- problemy adaptacyjne
- rodzinne dramaty
- problemy w związku (w tym całkowie uzależnienie się od wsparcia partnera w Irlandii)
- wyjazd za granicę do kraju w którym żyłam nie swoim życiem
- nadodpowiedzialność (czułam się wręcz odpowiedzialna za emocje i dobre samopoczucie innych ludzi)

i pewnie można byłoby jeszcze coś dopisać, ale już daruję.

CDN.
Katja wszystko zgadza się ze mną. Wałkuje ciągle asertywność.
No to już wiesz, ważniejsze co z tym zrobisz.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
menago49
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 398
Rejestracja: 26 lutego 2018, o 11:32

18 kwietnia 2022, o 15:16

Dzięki i proszę o dalszy ciąg.Pozdro.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

23 sierpnia 2022, o 23:27

No dobrze, po przerwie lecę dalej. Tym razem jeszcze bardziej szczerze. A zatem zaburzenie miało u mnie solidne podstawy i idealne wręcz warunki do rozwoju. I rozwijało się koncertowo, objawy zmieniały się jak w kalejdoskopie, jak tylko "uporałam się" (tj.uspokoiłam się) z jedynym, to pojawiał się kolejny. Bolało mnie dosłownie całe ciało, każdy mój mięsień był napięty i obolały, senność była na takim poziomie, że zasypiałam stojąc, a jednocześnie, gdy zbliżała się noc to zaczynał się Meksyk tj. o śnie to mogłam sobie pomarzyć, bo co chwile wybudzało mnie podskakiwania mojego ciała, waląca pikawa, albo koszmary, które śniły mi się co noc. Schudłam tak, że ludzie dziwnie mi się przyglądali, a że przy okazji ciągle byłam na granicy płaczu, to wyglądałam jak chodzące nieszczęście. Do tego OCD. W swojej szczytowej formie zaburzenie dało mi tak w kość, że bałam się dosłownie oddychać, kichać, w sumie to nawet nie chcę tego opisywać, bo mogłoby być to zbyt traumatyczne dla osób czytających. I jakby jakimś cudem jeszcze było mi mało, to pojawiły się na dobitkę problemy zdrowotne i to takie, które wpisywały się w treść moich nerwicowych obaw. Mało tego, żaden lekarz nie był w stanie mi pomóc, a wizyty u kolejnych specjalistów, były istnym koszmarem z uwagi na intensywność objawów. Wreszcie usłyszałam, że mam nieuleczalną chorobę. Tak, tak, będąc w zaburzeniu usłyszałam taką diagnozę. A objawy tej choroby były takie, że zaburzenie do końca życia, przestało już być najgorszą opcją. Piszę to dla tych wszystkich, którzy załamują się, że inni to mają "tylko"nerwice, a ja to mam jeszcze realne problemy zdrowotne.

Choroby nieuleczalnej nie mam, ale ciężkie zakażanie tak. Nie będę się rozwijać tutaj w opisach, ale wspomnę jedynie, że przez kilka miesięcy zjadłam więcej antybiotyków niż część z Was przez całe swoje dotychczasowe życie. I najlepsze, żaden nie pomógł.

Choroba ściągnęła mnie na totalne nerwicowe dno, ba ja się przez to dno przebiłam i jeszcze pikowałam w dół. Stan nie do opisania. Uważam, że możliwe, że błędem było nie branie w tym momencie leków, ale ja się na tym etapie bałam już wszystkiego (tym bardziej, że zjadłam już koktajl leków na tą moja przypadłość, a jedyne co osiągnęłam to rozmazany obraz i pieczenie w mostku). Poza tym jak już wspomniałam (chyba) wcześniej ja nie nawykłam prosić o pomoc i przyjmować pomoc. Inna sprawa, że nikt się specjalnie do tej pomocy nie wyrywał. Dodając do tego jeszcze problemy rodzinne (utrat swojego kąta i złudzeń co do niektórych osób ), brak pracy, przyjaciół, którzy wyparowali w momencie gdy wyprowadziłam się z Warszawy i jeszcze pare innych spraw, to mamy chyba już pełen obraz nędzy i rozpaczy, w którym tkwiłam robiąc jednocześnie jak zawsze wrażenie, że dam sobie radę. Zreszta jak już wspomniałam wcześniej, innej opcji nie miałam, bo otoczenie przyzwyczajone do tego, że pomagać to ja, ale nie mi, nieszczególnie było zainteresowane tym co się u mnie odwaliło.

No więc będąc w takim momencie, gdy tak sobie pikowałam rozmyślając ,gdzie jest kur**Wa to dno, postanowiłam jednak poszukać jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś co pozwoli mi się jednak odbić, bo alternatywą było już tylko zakończenie tego przedstawienia.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Asiabe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 52
Rejestracja: 15 grudnia 2021, o 18:51

5 września 2022, o 10:28

Dziękuję za Twoje wpisy. Posiadasz naprawdę dużą wiedzę i Twoje wpisy i nagrania naprawdę pomagają. Musse przyznać jednak ze końcówka, która napisałaś bardzo mnie nakrecila, prawie wpadlam w panike. U mnie problemem właśnie jest OCD zwiazane z lękiem przed wyrządzeniem krzywdy sobie lub komuś i ta końcówka mnie neistety nakrecila. Nie wiem właściwie ponco to pisze, chyba żeby sie podzielić swoimi przemyśleniami i znając życie uspokoić. W każdym razie cieszę się ze wyszłaś z tego I dzielisz się swoimi doświadczeniami.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

6 września 2022, o 00:08

Asiabe pisze:
5 września 2022, o 10:28
Dziękuję za Twoje wpisy. Posiadasz naprawdę dużą wiedzę i Twoje wpisy i nagrania naprawdę pomagają. Musse przyznać jednak ze końcówka, która napisałaś bardzo mnie nakrecila, prawie wpadlam w panike. U mnie problemem właśnie jest OCD zwiazane z lękiem przed wyrządzeniem krzywdy sobie lub komuś i ta końcówka mnie neistety nakrecila. Nie wiem właściwie ponco to pisze, chyba żeby sie podzielić swoimi przemyśleniami i znając życie uspokoić. W każdym razie cieszę się ze wyszłaś z tego I dzielisz się swoimi doświadczeniami.
Jednym z moich największych lęków, był lęk przed zrobienie sobie krzywdy, samobójstwem. Bałam się tego do tego stopnia, że potrafiłam uciekać na widok czegoś ostrego i niemal wybiec z pokoju w hotelu, gdy okazało się, że to wysokie piętro. Także spokojnie, jak widać pomimo ogromnego lęku przed samobójem i wręcz wrażenia, że za chwilę mi to grozi i pomimo sytuacji, gdy opcja ta wydawała mi się rozwiązaniem, to jednak nigdy mi to nie groziło, bo od bania się czegoś, czy też pomyślenia sobie, że mam już tego wszystkiego dość, do podjęcia tego typu decyzji jest bardzo daleka droga. Nie ukrywam, że tego typu myśli, to był taki krzyk rozpaczy, coś na zasadzie ma mi minąć, bo inaczej.....
W nerwicy nie tracimy wolnej woli, a moją wolą nigdy nie było robienie sobie krzywdy.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Zumba
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 377
Rejestracja: 30 czerwca 2022, o 18:09

6 września 2022, o 05:43

Katja pisze:
8 listopada 2021, o 10:50
Czas już chyba zostawić wpis odburzeniowy. Przyznam, że nie śpieszyłam się z tym, ponieważ gdzieś tam co jakiś czas pojawiały się u mnie echa zaburzenia w postaci dziwnych myśli, napięć itp spraw. Związane jest to w dużej mierze z moimi problemami zdrowotnymi (w tym hormonalnymi), natomiast nie ma już u mnie patologicznego utrzymywania lęku oraz poczucia, że muszę to jakoś rozwiązać, jak tylko poczuję się gorzej. Nie czuję się jeszcze fizycznie w pełnej formię (chociaż jest już dużoooo lepiej) z uwagi na inne problemy zdrowotne, ale psychicznie jestem już w dużym stopniu zregenerowana, aczkolwiek jeszcze trochę pracy przede mną, nie tyle już z samym zaburzeniem, ile z postawami, które mnie do niego zaprowadziły. Mój post odburzeniowy nazwałam koniec/początek, bo dla mnie koniec zaburzenia jest jednocześnie początkiem innego spojrzenia na życie, bo jak słusznie moim zdaniem, stwierdził psycholog David Bakan "cierpienie jest wielkim motywatorem rozwoju". W moim przypadku było ono wręcz konieczne żebym wreszcie przestała tkwić w pewnych postawach i być statystą w swoim własnym życiu, zamiast pierwszoplanową postacią.
Czas poprzedzający zaburzenie, był u mnie czasem gdy już totalnie zabrnęłam w pewne niekorzystne dla mnie schematy i wręcz pogrążała się w nich, wymagając od siebie nie wiadomo czego w imię wszystkich dookoła z pominięciem mnie. Byłam totalnie niezainteresowana swoim życiem, swoim rozwojem, dni przelatywały mi przez palce, a ja ciągle z telefonem żyjąc życiem innych, doradzając, służąc wiecznym wsparciem, gdy tak naprawdę to ja sama potrzebowałam swojego wsparcia, zainteresowania i pomocy.
Wiem, że nie każdemu dobrze się widzi takie podejście, ale ja jestem głęboko przekonana, że to co się stało, ten ogromny ból emocjonalny, był sygnałem alarmowym od mojej psychiki, jej niezgodą na to jak żyje i miał on na celu zdopingowanie mnie bym wreszcie zaczęła realizować swój potencjał, bym rozwijała się i nawiązała wreszcie kontakt z moimi emocjami i ciałem (tutaj paradoksalnie z pomocą przyszła choroba).

Ok, to na początek wrzucam z mojej strony listę moich objawów, żeby mi nikt nie pisał, że ja to pewnie jakieś lekkie miałam. Trochę ją apgrejdowałam, bo przypomniało mi się jeszcze kilka.

Zaczęło się z grubej rury, podobnie jak prawie 10 lat temu, czyli od serca, dokładniej to od żołądka (myślałam, że się czymś truje), ale dojdźmy już do serca. Pamiętam, był piękny maj, jak nigdy w Irlandii, wróciliśmy z kawiarni i zrobiłam się mega senna. Postanowiłam się położyć, co raczej mi się nie zdarza w ciągu dnia i się zaczęło, pocenie, walenia serca, jakieś dziwne sny, Bóg wie co, potem doszedł żołądek, dreszcze. Przez kolejne dni, jak tylko chciałam położyć się spać, to się zaczynało. Serce to nie wiem co się z nim działo, ale chyba wszystko. "Stawało", "ruszało", kołatało, przeskakiwało, zwalniało, oczywiście jak każdy nerwicowiec zakupiłam ciśnieniomierz, który mi pokazywał cuda wianki, skończyło się tym, że tak się nakręciłam, że dwa dni byłam w stanie niemal nieustannej paniki i braku snu. Bardzo szybko pojawiło się też, znane mi już poczucie "innego świata", wrażenie, że jestem w innej rzeczywistości, że nic już nie jest jak kiedyś, do tego dołączyła oczywiście analiza. No nie będę się rozpisywać szczegółowo, bo to by książka z tego wyszła, więc polecę w punktach:

- serce to jak już wspomniałam działo mi się z nim wszystko, jeszcze wpadłam na genialny pomysł i kupiłam sobie zegarek z pomiarem pulsu, na który oczywiście obsesyjnie zerkałam i który pokazywała mi takie kwiatki jak 170 uderzeń przy lekkim spacerku 👀, pomiary ciśnienia kończyły nie u mnie jakiś cudami na kiju, gdzie co chwila wyskakiwało mi co innego i coraz bardziej nieprawdopodobnego

- ból brzucha, jelit, biegunki takie, że nie wychodziłam z domu, tygodniami nie mogłam prawie nic zjeść i żywiłam się bułkami i bananami, co zjadłam to mnie truło, do tego odczuwałam paniczny wręcz lęk przed zarazkami, wszystko wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, źle umyte, daty ważności sprawdzałam po 1000 razy, schudłam tak, że jak mnie matka zobaczyła po powrocie do Polski to się przeraziła moim wyglądem, chuda (a z natury jestem bardzo szczupła), blada, przeraźliwie smutna, na oko było widać, że niezbyt dobrze ze mną

- potworna senność w ciągu dnia i nienaturalne pobudzenie w nocy powodowało, że ciągle byłam zmęczona, co noc potrafiłam mieć koszmary, paraliże przysenne, serce waliło mi jak oszalałe jak tylko chciałam położyć się spać, a moje ciało podskakiwało, zasypiałam z ogromny trudem, albo wcale, noce potrafiłam spędzać na krążeniu pomiędzy łóżkiem a WC

- bóle mięśni takie, że bolało mnie dosłownie całe ciało, buty zimowe były dla mnie za ciężkie, do tego stopnia, że powłóczyłam w nich nogami, a wejście po schodach kończyło się niemal paraliżem nóg (raz chciałam się dosłownie położyć na ziemi, bo nie byłam w stanie iść)

- wejście do pubu czy jakiegoś głośniejszego miejsca kończyło się stanem odrealnienia i wrażeniem, że zaraz zacznę płakać, krzyczeć, biec, ale też przesiadywanie samej w domu, również kończyło się wrażeniem nierealności otoczenia

-obsesyjne analizy, które leciały sobie w mojej głowie 24/7, przymus powtarzania co mam robić i to powtarzania po milion razy, bo wystarczy, że mi się słowo nie zgodziło, albo za mało płynnie coś przemyślałam i leciałam od początku, do tego mnóstwo kompulsji, cały czas musiałam coś przemyśleć, a że te przemyślenia nie miały końca i wręcz zalewały moją głowę, to kończyły się często paniką i/lub stanem odrealnienia, w czasie tych rozmyślań miała mnóstwo "atrakcji" typu uderzenia gorąca, zimna, wrażenie, że za chwilę oszaleje, albo że mnie rozerwie od środka, intensywność tych analiz przerażała mnie do tego stopnia, że z lęku dostawałam odrealnień, pamiętam jak kiedyś stałam w Tesco, a myśli wręcz zalewały moją głowę, czego w żaden sposób nie mogłam zatrzymać i miałam wrażenie, że za chwilę napięcie rozerwie mi twarz

- bóle w klatce piersiowej, gniecenia, wrażenie rozrywania, bóle szczęki i lewej ręki, nerwobóle takie, że ledwo mogłam oddychać

- potworny wręcz lęk przed zarazkami, bakteriami, do takiego stopnia, że bałam się wejść do autobusu czy kina, lęk przed tym, że zachoruje i nie będę w stanie się wyleczyć

- duszności, wrażenie czegoś w gardle, ciągłe przełykanie, bo wydawało mi się, że coś tam mi utknęło, lęk przed spożywaniem jedzenia

- paniczny wręcz lęk, że tak już mi zostanie, że nigdy mi to nie minie, natręty przekonujące mnie, że nie mam szans na wyjście z tego

- makabryczne wyobrażenia w głowie, które w najlepszych momentach miałam wręcz ciągle, wieczorami chodziłam zazwyczaj na spacer z moim facetem i to było piekło, całą drogę jak tylko leżało gdzieś jakieś szkło lub widziałam coś ostrego to się zaczynało, aż mnie skręcało od tych wyobrażeń

- natrętne wrażenie czegoś w różnych częściach ciała i paniczny lęk przed tym :D do tego stopnia, że tygodniami chodziłam zgięta w pół bo miałam wrażenie czucia pępka i doprowadzało mnie to do obłędu i poczucia, że już zawsze będę się tak czuć

- rozchwianie emocjonalne level master, ogromna wręcz nerwowość, płaczliwość, ciągłe natręctwa w głowie związane z poczuciem winy, uporczywe wyjaśnianie sobie czegoś z innymi

- uderzanie gorąca, albo masakrycznego wręcz zimna, do takiego stopnia, że aż mi zęby latały

- upewnianie się po milion razy w głowie, że coś sprawdziłam, przemyślałam aż do poczucia, że mi odwali od tego

- ogromne wręcz osłabienie, wchodziłam do sklepów i robiło mi się momentalnie słabo, niedobrze (ale nawet to mnie od nich nie odgoniło, bo kocham zakupy 💕)

- lęk przed nożami i ostrymi przedmiotami, pamiętam jak zmywałam i nagle dostałam ataku paniki na widok noża do takiego stopnia, że uciekłam z kuchni do sypialni i leżałam tam pół dnia rycząc jak opętana, że chyba zwariowałam

- lęk przed tym, że zrobie sobie coś przez sen, albo w jakimś stanie nieświadomości, bałam się wysokich pięter, ostrych przedmiotów blisko mnie, paniczny wręcz lęk przed samobójstwem

- na spotkaniach towarzyskich miałam jakieś dziwaczne i makabryczne wyobrażenia np. że koleżanka wbija we mnie swoje paznokcie

- lęk wywoływało we mnie wszystko, każda myśl, cokolwiek robiłam to po chwili zaczynałam się tego bać, jaki kichnęłam to zaczynałam się bać, że tak mi zostanie, to samo było z czkawką, albo z czymkolwiek innym, bezsenna noc a ja zaczynałam się już bać, że nigdy nie zasnę i umrę z braku snu

- przerażały mnie też rozmowy na forum, podobnie jak niektórzy uczestnicy 😱

- bałam się luster i że moje odbicie zacznie się do mnie uśmiechać, albo robić coś innego niż ja (był taki horror)

- męczyło mnie obsesyjne wręcz poczucie, że coś powiedziałam lub zrobiłam źle, ciągle analizowałam to co robię i ciągle coś robiłam wg. siebie nie tak, czym się zadręczyłam, przykład: zadzwonił do mnie ojciec, a ja się zadręczałam, że za mało entuzjastycznie z nim rozmawiałam

- wzruszałam się wszystkim, każdego mi było żal, świat jawił mi się jako miejsce pełne bólu i cierpienia 😭, ciągle przypominały mi się jakieś smutne opowieści ze zwierzętami lub dziećmi

- męczyło mnie uporczywe poczucie winy za jakieś mniej lub bardziej prawdziwe błędy z przeszłości i poczucie, że jestem złym człowiekiem i zaraz się o tym wszyscy dowiedzą i spotka mnie za to zasłużona kara

- moja przeszłość, dzieciństwo jawiło mi się jako jeden wielki dramat, uporczywie wspominałam jakieś sprawy z przeszłości i godzinami je ruminowałam, czułam wręcz obsesyjną niechęć do matki

- każda nawet najdrobniejsza wymiana zdań, jakieś drobne nieporozumienie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, nie potrafiłam zostawić żadnego tematu, wszystko godzinami mieliłam w głowie

- uporczywe poczucie krzywdy i żalu

- natrętne myśli związane z oburzaniem i miliony ruminacji w tym temacie, uporczywe planowanie mojego wychodzenia z zaburzenia, ciągłe analizowanie czy dobrze to robię, czy na pewno robię wszystko jak trzeba

-natręctwa związane z relacjami z innymi ludźmi

- totalna panika i histeria w momencie gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, nie jestem w stanie opisać tutaj słowami jak się czułam, ale w tym momencie przerażenie u mnie osiągnęło punkt, w który dosłownie bałam się już nawet oddychać, jednocześnie nie chciałam podejmować żadnych działań, wszystko wydawało mi się bez sensu, a moje życie skończone, zalewały mnie natręctwa, że nigdy z tego nie wyjdę, że to już koniec mojego życia, doszło do tego, że pojawiły się myśli samobójcze, całymi dniami wyłam (nie płakałam, ale dosłownie zwijałam w pościeli z rozpaczy)

-stany depresyjne, wszystko nie miało sensu, mój stan mnie przerażał, a jednocześnie nie widziałam z niego wyjścia, każdą sugestię odrzucałam jako niewykonalną

- bałam się, że przestane umieć ...chodzić, wydawało mi się ciągle, że dziwnie chodzę, bujam się, miałam wizje, że upadnę i nie będę potrafiła wstać

- ciągle miałam wrażenie, że na coś choruje, albo zaraz zachoruje, oczywiście czytałam objawy i każdy praktycznie miałam

-potrafiłam cały niemal dzień się trząść

- z czasem osłabienie, do tego stopnia, że męczyła mnie rozmowa, albo wejście po schodach, rozmawiając przez telefon musiała leżeć, bo po 15 minutach nie miałam już siły stać, męczyłam się niemiłosiernie szybko, pociłam, cokolwiek robiłam to musiałam się po tym położyć odpocząć, do tego zaczęły się niekończące się infekcje

-lęk, że stracę panowanie nad jelitami, pęcherzem, że zacznę robić rzeczy, których nie chcę

-jakakolwiek wzmianka o samobójstwie wywoływała u mnie atak paniki

-ataki paniki najczęściej przed snem (jak zbliżała się noc to płakać mi się chciało)

-poczucie zmienionej rzeczywistości, wrażenie, że wszystko jest jakieś inne, nie takie jak kiedyś

-dziwaczne myśli np. o zjedzeniu czegoś obrzydliwego

-w pewnym momencie myśli samobójcze nie były już straszne, a stały się pocieszające

-totalna bezradność i wrażenie, że wszystko mnie przeraża i przerasta, stany depresyjne

C.D.N

Piszesz, że zaczęło się tak jak 10 lat wcześniej. Czyli miałaś w sumie dwa takie gorsze momenty? Ten 10 lat wcześniej w jaki sposób się wyciszył? Jeśli mogę zapytać ile masz? I ile czasu zajęło Ci dochodzenie do siebie?
Pięknie piszesz i jestem pod mega wrażeniem Twojej siły!
Asiabe
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 52
Rejestracja: 15 grudnia 2021, o 18:51

6 września 2022, o 10:50

Katja pisze:
6 września 2022, o 00:08
Asiabe pisze:
5 września 2022, o 10:28
Dziękuję za Twoje wpisy. Posiadasz naprawdę dużą wiedzę i Twoje wpisy i nagrania naprawdę pomagają. Musse przyznać jednak ze końcówka, która napisałaś bardzo mnie nakrecila, prawie wpadlam w panike. U mnie problemem właśnie jest OCD zwiazane z lękiem przed wyrządzeniem krzywdy sobie lub komuś i ta końcówka mnie neistety nakrecila. Nie wiem właściwie ponco to pisze, chyba żeby sie podzielić swoimi przemyśleniami i znając życie uspokoić. W każdym razie cieszę się ze wyszłaś z tego I dzielisz się swoimi doświadczeniami.
Jednym z moich największych lęków, był lęk przed zrobienie sobie krzywdy, samobójstwem. Bałam się tego do tego stopnia, że potrafiłam uciekać na widok czegoś ostrego i niemal wybiec z pokoju w hotelu, gdy okazało się, że to wysokie piętro. Także spokojnie, jak widać pomimo ogromnego lęku przed samobójem i wręcz wrażenia, że za chwilę mi to grozi i pomimo sytuacji, gdy opcja ta wydawała mi się rozwiązaniem, to jednak nigdy mi to nie groziło, bo od bania się czegoś, czy też pomyślenia sobie, że mam już tego wszystkiego dość, do podjęcia tego typu decyzji jest bardzo daleka droga. Nie ukrywam, że tego typu myśli, to był taki krzyk rozpaczy, coś na zasadzie ma mi minąć, bo inaczej.....
W nerwicy nie tracimy wolnej woli, a moją wolą nigdy nie było robienie sobie krzywdy.
Dzięki za odpowiedź. Tez jestem pod wrażeniem Twojej siły I tego jak piszesz. Obejrzałam też wszystkie nagrania, naprawdę pomagają. Jednak rzeczywiście u mnie ten Lek ciagle w jakimś stopniu kreci się wokół natretow przed skrzywdzeniem kogoś lub siebie. Teraz bardziej dotyczą mnie, pewnie dlatego że ciężej to dowiesc ze to tylko natrety( przynajmniej w mojej głowie 🙂). Blokują mnie negatywne przekonania o samym ocd. Właśnie w dużej mierze na terapii się ich "nabawilam" I to wieczne "ale". Pozdrawiam
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

6 września 2022, o 13:02

Zumba pisze:
6 września 2022, o 05:43
Katja pisze:
8 listopada 2021, o 10:50
Czas już chyba zostawić wpis odburzeniowy. Przyznam, że nie śpieszyłam się z tym, ponieważ gdzieś tam co jakiś czas pojawiały się u mnie echa zaburzenia w postaci dziwnych myśli, napięć itp spraw. Związane jest to w dużej mierze z moimi problemami zdrowotnymi (w tym hormonalnymi), natomiast nie ma już u mnie patologicznego utrzymywania lęku oraz poczucia, że muszę to jakoś rozwiązać, jak tylko poczuję się gorzej. Nie czuję się jeszcze fizycznie w pełnej formię (chociaż jest już dużoooo lepiej) z uwagi na inne problemy zdrowotne, ale psychicznie jestem już w dużym stopniu zregenerowana, aczkolwiek jeszcze trochę pracy przede mną, nie tyle już z samym zaburzeniem, ile z postawami, które mnie do niego zaprowadziły. Mój post odburzeniowy nazwałam koniec/początek, bo dla mnie koniec zaburzenia jest jednocześnie początkiem innego spojrzenia na życie, bo jak słusznie moim zdaniem, stwierdził psycholog David Bakan "cierpienie jest wielkim motywatorem rozwoju". W moim przypadku było ono wręcz konieczne żebym wreszcie przestała tkwić w pewnych postawach i być statystą w swoim własnym życiu, zamiast pierwszoplanową postacią.
Czas poprzedzający zaburzenie, był u mnie czasem gdy już totalnie zabrnęłam w pewne niekorzystne dla mnie schematy i wręcz pogrążała się w nich, wymagając od siebie nie wiadomo czego w imię wszystkich dookoła z pominięciem mnie. Byłam totalnie niezainteresowana swoim życiem, swoim rozwojem, dni przelatywały mi przez palce, a ja ciągle z telefonem żyjąc życiem innych, doradzając, służąc wiecznym wsparciem, gdy tak naprawdę to ja sama potrzebowałam swojego wsparcia, zainteresowania i pomocy.
Wiem, że nie każdemu dobrze się widzi takie podejście, ale ja jestem głęboko przekonana, że to co się stało, ten ogromny ból emocjonalny, był sygnałem alarmowym od mojej psychiki, jej niezgodą na to jak żyje i miał on na celu zdopingowanie mnie bym wreszcie zaczęła realizować swój potencjał, bym rozwijała się i nawiązała wreszcie kontakt z moimi emocjami i ciałem (tutaj paradoksalnie z pomocą przyszła choroba).

Ok, to na początek wrzucam z mojej strony listę moich objawów, żeby mi nikt nie pisał, że ja to pewnie jakieś lekkie miałam. Trochę ją apgrejdowałam, bo przypomniało mi się jeszcze kilka.

Zaczęło się z grubej rury, podobnie jak prawie 10 lat temu, czyli od serca, dokładniej to od żołądka (myślałam, że się czymś truje), ale dojdźmy już do serca. Pamiętam, był piękny maj, jak nigdy w Irlandii, wróciliśmy z kawiarni i zrobiłam się mega senna. Postanowiłam się położyć, co raczej mi się nie zdarza w ciągu dnia i się zaczęło, pocenie, walenia serca, jakieś dziwne sny, Bóg wie co, potem doszedł żołądek, dreszcze. Przez kolejne dni, jak tylko chciałam położyć się spać, to się zaczynało. Serce to nie wiem co się z nim działo, ale chyba wszystko. "Stawało", "ruszało", kołatało, przeskakiwało, zwalniało, oczywiście jak każdy nerwicowiec zakupiłam ciśnieniomierz, który mi pokazywał cuda wianki, skończyło się tym, że tak się nakręciłam, że dwa dni byłam w stanie niemal nieustannej paniki i braku snu. Bardzo szybko pojawiło się też, znane mi już poczucie "innego świata", wrażenie, że jestem w innej rzeczywistości, że nic już nie jest jak kiedyś, do tego dołączyła oczywiście analiza. No nie będę się rozpisywać szczegółowo, bo to by książka z tego wyszła, więc polecę w punktach:

- serce to jak już wspomniałam działo mi się z nim wszystko, jeszcze wpadłam na genialny pomysł i kupiłam sobie zegarek z pomiarem pulsu, na który oczywiście obsesyjnie zerkałam i który pokazywała mi takie kwiatki jak 170 uderzeń przy lekkim spacerku 👀, pomiary ciśnienia kończyły nie u mnie jakiś cudami na kiju, gdzie co chwila wyskakiwało mi co innego i coraz bardziej nieprawdopodobnego

- ból brzucha, jelit, biegunki takie, że nie wychodziłam z domu, tygodniami nie mogłam prawie nic zjeść i żywiłam się bułkami i bananami, co zjadłam to mnie truło, do tego odczuwałam paniczny wręcz lęk przed zarazkami, wszystko wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, źle umyte, daty ważności sprawdzałam po 1000 razy, schudłam tak, że jak mnie matka zobaczyła po powrocie do Polski to się przeraziła moim wyglądem, chuda (a z natury jestem bardzo szczupła), blada, przeraźliwie smutna, na oko było widać, że niezbyt dobrze ze mną

- potworna senność w ciągu dnia i nienaturalne pobudzenie w nocy powodowało, że ciągle byłam zmęczona, co noc potrafiłam mieć koszmary, paraliże przysenne, serce waliło mi jak oszalałe jak tylko chciałam położyć się spać, a moje ciało podskakiwało, zasypiałam z ogromny trudem, albo wcale, noce potrafiłam spędzać na krążeniu pomiędzy łóżkiem a WC

- bóle mięśni takie, że bolało mnie dosłownie całe ciało, buty zimowe były dla mnie za ciężkie, do tego stopnia, że powłóczyłam w nich nogami, a wejście po schodach kończyło się niemal paraliżem nóg (raz chciałam się dosłownie położyć na ziemi, bo nie byłam w stanie iść)

- wejście do pubu czy jakiegoś głośniejszego miejsca kończyło się stanem odrealnienia i wrażeniem, że zaraz zacznę płakać, krzyczeć, biec, ale też przesiadywanie samej w domu, również kończyło się wrażeniem nierealności otoczenia

-obsesyjne analizy, które leciały sobie w mojej głowie 24/7, przymus powtarzania co mam robić i to powtarzania po milion razy, bo wystarczy, że mi się słowo nie zgodziło, albo za mało płynnie coś przemyślałam i leciałam od początku, do tego mnóstwo kompulsji, cały czas musiałam coś przemyśleć, a że te przemyślenia nie miały końca i wręcz zalewały moją głowę, to kończyły się często paniką i/lub stanem odrealnienia, w czasie tych rozmyślań miała mnóstwo "atrakcji" typu uderzenia gorąca, zimna, wrażenie, że za chwilę oszaleje, albo że mnie rozerwie od środka, intensywność tych analiz przerażała mnie do tego stopnia, że z lęku dostawałam odrealnień, pamiętam jak kiedyś stałam w Tesco, a myśli wręcz zalewały moją głowę, czego w żaden sposób nie mogłam zatrzymać i miałam wrażenie, że za chwilę napięcie rozerwie mi twarz

- bóle w klatce piersiowej, gniecenia, wrażenie rozrywania, bóle szczęki i lewej ręki, nerwobóle takie, że ledwo mogłam oddychać

- potworny wręcz lęk przed zarazkami, bakteriami, do takiego stopnia, że bałam się wejść do autobusu czy kina, lęk przed tym, że zachoruje i nie będę w stanie się wyleczyć

- duszności, wrażenie czegoś w gardle, ciągłe przełykanie, bo wydawało mi się, że coś tam mi utknęło, lęk przed spożywaniem jedzenia

- paniczny wręcz lęk, że tak już mi zostanie, że nigdy mi to nie minie, natręty przekonujące mnie, że nie mam szans na wyjście z tego

- makabryczne wyobrażenia w głowie, które w najlepszych momentach miałam wręcz ciągle, wieczorami chodziłam zazwyczaj na spacer z moim facetem i to było piekło, całą drogę jak tylko leżało gdzieś jakieś szkło lub widziałam coś ostrego to się zaczynało, aż mnie skręcało od tych wyobrażeń

- natrętne wrażenie czegoś w różnych częściach ciała i paniczny lęk przed tym :D do tego stopnia, że tygodniami chodziłam zgięta w pół bo miałam wrażenie czucia pępka i doprowadzało mnie to do obłędu i poczucia, że już zawsze będę się tak czuć

- rozchwianie emocjonalne level master, ogromna wręcz nerwowość, płaczliwość, ciągłe natręctwa w głowie związane z poczuciem winy, uporczywe wyjaśnianie sobie czegoś z innymi

- uderzanie gorąca, albo masakrycznego wręcz zimna, do takiego stopnia, że aż mi zęby latały

- upewnianie się po milion razy w głowie, że coś sprawdziłam, przemyślałam aż do poczucia, że mi odwali od tego

- ogromne wręcz osłabienie, wchodziłam do sklepów i robiło mi się momentalnie słabo, niedobrze (ale nawet to mnie od nich nie odgoniło, bo kocham zakupy 💕)

- lęk przed nożami i ostrymi przedmiotami, pamiętam jak zmywałam i nagle dostałam ataku paniki na widok noża do takiego stopnia, że uciekłam z kuchni do sypialni i leżałam tam pół dnia rycząc jak opętana, że chyba zwariowałam

- lęk przed tym, że zrobie sobie coś przez sen, albo w jakimś stanie nieświadomości, bałam się wysokich pięter, ostrych przedmiotów blisko mnie, paniczny wręcz lęk przed samobójstwem

- na spotkaniach towarzyskich miałam jakieś dziwaczne i makabryczne wyobrażenia np. że koleżanka wbija we mnie swoje paznokcie

- lęk wywoływało we mnie wszystko, każda myśl, cokolwiek robiłam to po chwili zaczynałam się tego bać, jaki kichnęłam to zaczynałam się bać, że tak mi zostanie, to samo było z czkawką, albo z czymkolwiek innym, bezsenna noc a ja zaczynałam się już bać, że nigdy nie zasnę i umrę z braku snu

- przerażały mnie też rozmowy na forum, podobnie jak niektórzy uczestnicy 😱

- bałam się luster i że moje odbicie zacznie się do mnie uśmiechać, albo robić coś innego niż ja (był taki horror)

- męczyło mnie obsesyjne wręcz poczucie, że coś powiedziałam lub zrobiłam źle, ciągle analizowałam to co robię i ciągle coś robiłam wg. siebie nie tak, czym się zadręczyłam, przykład: zadzwonił do mnie ojciec, a ja się zadręczałam, że za mało entuzjastycznie z nim rozmawiałam

- wzruszałam się wszystkim, każdego mi było żal, świat jawił mi się jako miejsce pełne bólu i cierpienia 😭, ciągle przypominały mi się jakieś smutne opowieści ze zwierzętami lub dziećmi

- męczyło mnie uporczywe poczucie winy za jakieś mniej lub bardziej prawdziwe błędy z przeszłości i poczucie, że jestem złym człowiekiem i zaraz się o tym wszyscy dowiedzą i spotka mnie za to zasłużona kara

- moja przeszłość, dzieciństwo jawiło mi się jako jeden wielki dramat, uporczywie wspominałam jakieś sprawy z przeszłości i godzinami je ruminowałam, czułam wręcz obsesyjną niechęć do matki

- każda nawet najdrobniejsza wymiana zdań, jakieś drobne nieporozumienie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, nie potrafiłam zostawić żadnego tematu, wszystko godzinami mieliłam w głowie

- uporczywe poczucie krzywdy i żalu

- natrętne myśli związane z oburzaniem i miliony ruminacji w tym temacie, uporczywe planowanie mojego wychodzenia z zaburzenia, ciągłe analizowanie czy dobrze to robię, czy na pewno robię wszystko jak trzeba

-natręctwa związane z relacjami z innymi ludźmi

- totalna panika i histeria w momencie gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, nie jestem w stanie opisać tutaj słowami jak się czułam, ale w tym momencie przerażenie u mnie osiągnęło punkt, w który dosłownie bałam się już nawet oddychać, jednocześnie nie chciałam podejmować żadnych działań, wszystko wydawało mi się bez sensu, a moje życie skończone, zalewały mnie natręctwa, że nigdy z tego nie wyjdę, że to już koniec mojego życia, doszło do tego, że pojawiły się myśli samobójcze, całymi dniami wyłam (nie płakałam, ale dosłownie zwijałam w pościeli z rozpaczy)

-stany depresyjne, wszystko nie miało sensu, mój stan mnie przerażał, a jednocześnie nie widziałam z niego wyjścia, każdą sugestię odrzucałam jako niewykonalną

- bałam się, że przestane umieć ...chodzić, wydawało mi się ciągle, że dziwnie chodzę, bujam się, miałam wizje, że upadnę i nie będę potrafiła wstać

- ciągle miałam wrażenie, że na coś choruje, albo zaraz zachoruje, oczywiście czytałam objawy i każdy praktycznie miałam

-potrafiłam cały niemal dzień się trząść

- z czasem osłabienie, do tego stopnia, że męczyła mnie rozmowa, albo wejście po schodach, rozmawiając przez telefon musiała leżeć, bo po 15 minutach nie miałam już siły stać, męczyłam się niemiłosiernie szybko, pociłam, cokolwiek robiłam to musiałam się po tym położyć odpocząć, do tego zaczęły się niekończące się infekcje

-lęk, że stracę panowanie nad jelitami, pęcherzem, że zacznę robić rzeczy, których nie chcę

-jakakolwiek wzmianka o samobójstwie wywoływała u mnie atak paniki

-ataki paniki najczęściej przed snem (jak zbliżała się noc to płakać mi się chciało)

-poczucie zmienionej rzeczywistości, wrażenie, że wszystko jest jakieś inne, nie takie jak kiedyś

-dziwaczne myśli np. o zjedzeniu czegoś obrzydliwego

-w pewnym momencie myśli samobójcze nie były już straszne, a stały się pocieszające

-totalna bezradność i wrażenie, że wszystko mnie przeraża i przerasta, stany depresyjne

C.D.N

Piszesz, że zaczęło się tak jak 10 lat wcześniej. Czyli miałaś w sumie dwa takie gorsze momenty? Ten 10 lat wcześniej w jaki sposób się wyciszył? Jeśli mogę zapytać ile masz? I ile czasu zajęło Ci dochodzenie do siebie?
Pięknie piszesz i jestem pod mega wrażeniem Twojej siły!
Tak, można powiedzieć, że przeszłam dwa załamania nerwowe. Pierwsze w okolicy 30-tki i drugie około 36 roku życia.
Ten pierwszy epizod wyciszył się ponieważ, trochę mnie uspokoiły rozmowy z pewnymi osobami, ale co najważniejsze, to nie wpadłam wtedy tak mocno w trybu zachowań utrzymujących lęk. I myślę, że to było kluczowe. Poza tym przy pierwszym epizodzie mój układ nerwowy był w lepszej kondycji, niż za drugim razem, no i za drugim razem, miałam bardzo niesprzyjające warunki.
Dzięki za miłe słowa :)
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
Zumba
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 377
Rejestracja: 30 czerwca 2022, o 18:09

7 września 2022, o 14:32

Katja pisze:
6 września 2022, o 13:02
Zumba pisze:
6 września 2022, o 05:43
Katja pisze:
8 listopada 2021, o 10:50
Czas już chyba zostawić wpis odburzeniowy. Przyznam, że nie śpieszyłam się z tym, ponieważ gdzieś tam co jakiś czas pojawiały się u mnie echa zaburzenia w postaci dziwnych myśli, napięć itp spraw. Związane jest to w dużej mierze z moimi problemami zdrowotnymi (w tym hormonalnymi), natomiast nie ma już u mnie patologicznego utrzymywania lęku oraz poczucia, że muszę to jakoś rozwiązać, jak tylko poczuję się gorzej. Nie czuję się jeszcze fizycznie w pełnej formię (chociaż jest już dużoooo lepiej) z uwagi na inne problemy zdrowotne, ale psychicznie jestem już w dużym stopniu zregenerowana, aczkolwiek jeszcze trochę pracy przede mną, nie tyle już z samym zaburzeniem, ile z postawami, które mnie do niego zaprowadziły. Mój post odburzeniowy nazwałam koniec/początek, bo dla mnie koniec zaburzenia jest jednocześnie początkiem innego spojrzenia na życie, bo jak słusznie moim zdaniem, stwierdził psycholog David Bakan "cierpienie jest wielkim motywatorem rozwoju". W moim przypadku było ono wręcz konieczne żebym wreszcie przestała tkwić w pewnych postawach i być statystą w swoim własnym życiu, zamiast pierwszoplanową postacią.
Czas poprzedzający zaburzenie, był u mnie czasem gdy już totalnie zabrnęłam w pewne niekorzystne dla mnie schematy i wręcz pogrążała się w nich, wymagając od siebie nie wiadomo czego w imię wszystkich dookoła z pominięciem mnie. Byłam totalnie niezainteresowana swoim życiem, swoim rozwojem, dni przelatywały mi przez palce, a ja ciągle z telefonem żyjąc życiem innych, doradzając, służąc wiecznym wsparciem, gdy tak naprawdę to ja sama potrzebowałam swojego wsparcia, zainteresowania i pomocy.
Wiem, że nie każdemu dobrze się widzi takie podejście, ale ja jestem głęboko przekonana, że to co się stało, ten ogromny ból emocjonalny, był sygnałem alarmowym od mojej psychiki, jej niezgodą na to jak żyje i miał on na celu zdopingowanie mnie bym wreszcie zaczęła realizować swój potencjał, bym rozwijała się i nawiązała wreszcie kontakt z moimi emocjami i ciałem (tutaj paradoksalnie z pomocą przyszła choroba).

Ok, to na początek wrzucam z mojej strony listę moich objawów, żeby mi nikt nie pisał, że ja to pewnie jakieś lekkie miałam. Trochę ją apgrejdowałam, bo przypomniało mi się jeszcze kilka.

Zaczęło się z grubej rury, podobnie jak prawie 10 lat temu, czyli od serca, dokładniej to od żołądka (myślałam, że się czymś truje), ale dojdźmy już do serca. Pamiętam, był piękny maj, jak nigdy w Irlandii, wróciliśmy z kawiarni i zrobiłam się mega senna. Postanowiłam się położyć, co raczej mi się nie zdarza w ciągu dnia i się zaczęło, pocenie, walenia serca, jakieś dziwne sny, Bóg wie co, potem doszedł żołądek, dreszcze. Przez kolejne dni, jak tylko chciałam położyć się spać, to się zaczynało. Serce to nie wiem co się z nim działo, ale chyba wszystko. "Stawało", "ruszało", kołatało, przeskakiwało, zwalniało, oczywiście jak każdy nerwicowiec zakupiłam ciśnieniomierz, który mi pokazywał cuda wianki, skończyło się tym, że tak się nakręciłam, że dwa dni byłam w stanie niemal nieustannej paniki i braku snu. Bardzo szybko pojawiło się też, znane mi już poczucie "innego świata", wrażenie, że jestem w innej rzeczywistości, że nic już nie jest jak kiedyś, do tego dołączyła oczywiście analiza. No nie będę się rozpisywać szczegółowo, bo to by książka z tego wyszła, więc polecę w punktach:

- serce to jak już wspomniałam działo mi się z nim wszystko, jeszcze wpadłam na genialny pomysł i kupiłam sobie zegarek z pomiarem pulsu, na który oczywiście obsesyjnie zerkałam i który pokazywała mi takie kwiatki jak 170 uderzeń przy lekkim spacerku 👀, pomiary ciśnienia kończyły nie u mnie jakiś cudami na kiju, gdzie co chwila wyskakiwało mi co innego i coraz bardziej nieprawdopodobnego

- ból brzucha, jelit, biegunki takie, że nie wychodziłam z domu, tygodniami nie mogłam prawie nic zjeść i żywiłam się bułkami i bananami, co zjadłam to mnie truło, do tego odczuwałam paniczny wręcz lęk przed zarazkami, wszystko wydawało mi się potencjalnie niebezpieczne, źle umyte, daty ważności sprawdzałam po 1000 razy, schudłam tak, że jak mnie matka zobaczyła po powrocie do Polski to się przeraziła moim wyglądem, chuda (a z natury jestem bardzo szczupła), blada, przeraźliwie smutna, na oko było widać, że niezbyt dobrze ze mną

- potworna senność w ciągu dnia i nienaturalne pobudzenie w nocy powodowało, że ciągle byłam zmęczona, co noc potrafiłam mieć koszmary, paraliże przysenne, serce waliło mi jak oszalałe jak tylko chciałam położyć się spać, a moje ciało podskakiwało, zasypiałam z ogromny trudem, albo wcale, noce potrafiłam spędzać na krążeniu pomiędzy łóżkiem a WC

- bóle mięśni takie, że bolało mnie dosłownie całe ciało, buty zimowe były dla mnie za ciężkie, do tego stopnia, że powłóczyłam w nich nogami, a wejście po schodach kończyło się niemal paraliżem nóg (raz chciałam się dosłownie położyć na ziemi, bo nie byłam w stanie iść)

- wejście do pubu czy jakiegoś głośniejszego miejsca kończyło się stanem odrealnienia i wrażeniem, że zaraz zacznę płakać, krzyczeć, biec, ale też przesiadywanie samej w domu, również kończyło się wrażeniem nierealności otoczenia

-obsesyjne analizy, które leciały sobie w mojej głowie 24/7, przymus powtarzania co mam robić i to powtarzania po milion razy, bo wystarczy, że mi się słowo nie zgodziło, albo za mało płynnie coś przemyślałam i leciałam od początku, do tego mnóstwo kompulsji, cały czas musiałam coś przemyśleć, a że te przemyślenia nie miały końca i wręcz zalewały moją głowę, to kończyły się często paniką i/lub stanem odrealnienia, w czasie tych rozmyślań miała mnóstwo "atrakcji" typu uderzenia gorąca, zimna, wrażenie, że za chwilę oszaleje, albo że mnie rozerwie od środka, intensywność tych analiz przerażała mnie do tego stopnia, że z lęku dostawałam odrealnień, pamiętam jak kiedyś stałam w Tesco, a myśli wręcz zalewały moją głowę, czego w żaden sposób nie mogłam zatrzymać i miałam wrażenie, że za chwilę napięcie rozerwie mi twarz

- bóle w klatce piersiowej, gniecenia, wrażenie rozrywania, bóle szczęki i lewej ręki, nerwobóle takie, że ledwo mogłam oddychać

- potworny wręcz lęk przed zarazkami, bakteriami, do takiego stopnia, że bałam się wejść do autobusu czy kina, lęk przed tym, że zachoruje i nie będę w stanie się wyleczyć

- duszności, wrażenie czegoś w gardle, ciągłe przełykanie, bo wydawało mi się, że coś tam mi utknęło, lęk przed spożywaniem jedzenia

- paniczny wręcz lęk, że tak już mi zostanie, że nigdy mi to nie minie, natręty przekonujące mnie, że nie mam szans na wyjście z tego

- makabryczne wyobrażenia w głowie, które w najlepszych momentach miałam wręcz ciągle, wieczorami chodziłam zazwyczaj na spacer z moim facetem i to było piekło, całą drogę jak tylko leżało gdzieś jakieś szkło lub widziałam coś ostrego to się zaczynało, aż mnie skręcało od tych wyobrażeń

- natrętne wrażenie czegoś w różnych częściach ciała i paniczny lęk przed tym :D do tego stopnia, że tygodniami chodziłam zgięta w pół bo miałam wrażenie czucia pępka i doprowadzało mnie to do obłędu i poczucia, że już zawsze będę się tak czuć

- rozchwianie emocjonalne level master, ogromna wręcz nerwowość, płaczliwość, ciągłe natręctwa w głowie związane z poczuciem winy, uporczywe wyjaśnianie sobie czegoś z innymi

- uderzanie gorąca, albo masakrycznego wręcz zimna, do takiego stopnia, że aż mi zęby latały

- upewnianie się po milion razy w głowie, że coś sprawdziłam, przemyślałam aż do poczucia, że mi odwali od tego

- ogromne wręcz osłabienie, wchodziłam do sklepów i robiło mi się momentalnie słabo, niedobrze (ale nawet to mnie od nich nie odgoniło, bo kocham zakupy 💕)

- lęk przed nożami i ostrymi przedmiotami, pamiętam jak zmywałam i nagle dostałam ataku paniki na widok noża do takiego stopnia, że uciekłam z kuchni do sypialni i leżałam tam pół dnia rycząc jak opętana, że chyba zwariowałam

- lęk przed tym, że zrobie sobie coś przez sen, albo w jakimś stanie nieświadomości, bałam się wysokich pięter, ostrych przedmiotów blisko mnie, paniczny wręcz lęk przed samobójstwem

- na spotkaniach towarzyskich miałam jakieś dziwaczne i makabryczne wyobrażenia np. że koleżanka wbija we mnie swoje paznokcie

- lęk wywoływało we mnie wszystko, każda myśl, cokolwiek robiłam to po chwili zaczynałam się tego bać, jaki kichnęłam to zaczynałam się bać, że tak mi zostanie, to samo było z czkawką, albo z czymkolwiek innym, bezsenna noc a ja zaczynałam się już bać, że nigdy nie zasnę i umrę z braku snu

- przerażały mnie też rozmowy na forum, podobnie jak niektórzy uczestnicy 😱

- bałam się luster i że moje odbicie zacznie się do mnie uśmiechać, albo robić coś innego niż ja (był taki horror)

- męczyło mnie obsesyjne wręcz poczucie, że coś powiedziałam lub zrobiłam źle, ciągle analizowałam to co robię i ciągle coś robiłam wg. siebie nie tak, czym się zadręczyłam, przykład: zadzwonił do mnie ojciec, a ja się zadręczałam, że za mało entuzjastycznie z nim rozmawiałam

- wzruszałam się wszystkim, każdego mi było żal, świat jawił mi się jako miejsce pełne bólu i cierpienia 😭, ciągle przypominały mi się jakieś smutne opowieści ze zwierzętami lub dziećmi

- męczyło mnie uporczywe poczucie winy za jakieś mniej lub bardziej prawdziwe błędy z przeszłości i poczucie, że jestem złym człowiekiem i zaraz się o tym wszyscy dowiedzą i spotka mnie za to zasłużona kara

- moja przeszłość, dzieciństwo jawiło mi się jako jeden wielki dramat, uporczywie wspominałam jakieś sprawy z przeszłości i godzinami je ruminowałam, czułam wręcz obsesyjną niechęć do matki

- każda nawet najdrobniejsza wymiana zdań, jakieś drobne nieporozumienie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, nie potrafiłam zostawić żadnego tematu, wszystko godzinami mieliłam w głowie

- uporczywe poczucie krzywdy i żalu

- natrętne myśli związane z oburzaniem i miliony ruminacji w tym temacie, uporczywe planowanie mojego wychodzenia z zaburzenia, ciągłe analizowanie czy dobrze to robię, czy na pewno robię wszystko jak trzeba

-natręctwa związane z relacjami z innymi ludźmi

- totalna panika i histeria w momencie gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, nie jestem w stanie opisać tutaj słowami jak się czułam, ale w tym momencie przerażenie u mnie osiągnęło punkt, w który dosłownie bałam się już nawet oddychać, jednocześnie nie chciałam podejmować żadnych działań, wszystko wydawało mi się bez sensu, a moje życie skończone, zalewały mnie natręctwa, że nigdy z tego nie wyjdę, że to już koniec mojego życia, doszło do tego, że pojawiły się myśli samobójcze, całymi dniami wyłam (nie płakałam, ale dosłownie zwijałam w pościeli z rozpaczy)

-stany depresyjne, wszystko nie miało sensu, mój stan mnie przerażał, a jednocześnie nie widziałam z niego wyjścia, każdą sugestię odrzucałam jako niewykonalną

- bałam się, że przestane umieć ...chodzić, wydawało mi się ciągle, że dziwnie chodzę, bujam się, miałam wizje, że upadnę i nie będę potrafiła wstać

- ciągle miałam wrażenie, że na coś choruje, albo zaraz zachoruje, oczywiście czytałam objawy i każdy praktycznie miałam

-potrafiłam cały niemal dzień się trząść

- z czasem osłabienie, do tego stopnia, że męczyła mnie rozmowa, albo wejście po schodach, rozmawiając przez telefon musiała leżeć, bo po 15 minutach nie miałam już siły stać, męczyłam się niemiłosiernie szybko, pociłam, cokolwiek robiłam to musiałam się po tym położyć odpocząć, do tego zaczęły się niekończące się infekcje

-lęk, że stracę panowanie nad jelitami, pęcherzem, że zacznę robić rzeczy, których nie chcę

-jakakolwiek wzmianka o samobójstwie wywoływała u mnie atak paniki

-ataki paniki najczęściej przed snem (jak zbliżała się noc to płakać mi się chciało)

-poczucie zmienionej rzeczywistości, wrażenie, że wszystko jest jakieś inne, nie takie jak kiedyś

-dziwaczne myśli np. o zjedzeniu czegoś obrzydliwego

-w pewnym momencie myśli samobójcze nie były już straszne, a stały się pocieszające

-totalna bezradność i wrażenie, że wszystko mnie przeraża i przerasta, stany depresyjne

C.D.N

Piszesz, że zaczęło się tak jak 10 lat wcześniej. Czyli miałaś w sumie dwa takie gorsze momenty? Ten 10 lat wcześniej w jaki sposób się wyciszył? Jeśli mogę zapytać ile masz? I ile czasu zajęło Ci dochodzenie do siebie?
Pięknie piszesz i jestem pod mega wrażeniem Twojej siły!
Tak, można powiedzieć, że przeszłam dwa załamania nerwowe. Pierwsze w okolicy 30-tki i drugie około 36 roku życia.
Ten pierwszy epizod wyciszył się ponieważ, trochę mnie uspokoiły rozmowy z pewnymi osobami, ale co najważniejsze, to nie wpadłam wtedy tak mocno w trybu zachowań utrzymujących lęk. I myślę, że to było kluczowe. Poza tym przy pierwszym epizodzie mój układ nerwowy był w lepszej kondycji, niż za drugim razem, no i za drugim razem, miałam bardzo niesprzyjające warunki.
Dzięki za miłe słowa :)

Podniosłaś się chyba z najgorszego dna sama, dla mnie to wyczyn ogromny. Ja też byłam w takim stanie 8 lat temu i wtedy leki mnie uratowały. Odstawiłam je dopiero teraz na wiosnę i oczywiście po miesiącu wróciło wszystko ale teraz walczę bo mam wiedzę i nie chce już do leków wracać. Z niecierpliwością czekam na Twój kolejny wpis, jak wyglądało Twoje odburzanie dokładnie, ile trwało? Pozdrawiam !
ODPOWIEDZ